200824
Dzisiejsza trasa była najdłuższa i najłatwiejsza: do źródła Sanu, na koniec Polski.
Po raz pierwszy byłem tam 13 lat temu, przez ten czas niewiele się zmieniło. Przybyło ludzi i wyposażenia szlaku, ale nadal jest to dziki i opuszczony zakątek kraju. Nie ma szos, pól czy łąk kośnych, nie ma mieszkańców, a sygnał GSM często ginie. Od parkingu na końcu ogólnodostępnej wąskiej i dziurawej drogi do źródła jest 11 kilometrów. Miejscami ścieżka, miejscami szutrowa droga leśników, wiedzie zarastającymi łąkami i lasami, a mija się jeden jedyny dom, najwyraźniej niezamieszkały. Aby okolice nie zarosły, kosi się łąki, ale jak widziałem, trawy były tak przerośnięte chwastami, że siano na pewno nie nadawało się dla bydła. Przybyło znaków, tablic i wyposażenia miejsc odpoczynku, oczywiście więcej jest ludzi. Kilkanaście lat temu spotkałem na szlaku jedną czy dwie osoby, dzisiaj 20 czy 30, wielokrotnie więcej, ale nadal niewiele w porównaniu do setek turystów na popularnych szlakach górskich.
Pogodę mieliśmy dobrą: po mglistym ranku zaświeciło słońce, ale upału nie było.
Mieszkając w mieście, ustawicznie widząc ludzi i najróżniejsze ślady ich działalności, widok tamtych pustkowi czyni wrażenie. Gdyby nie wyraźna ścieżka i mostki nad strumieniami, można by snuć fantazje o czarodziejskim przeniesieniu się w odległe czasy, gdy ludzi żyło mało.
Czasami nagle a niespodziewanie dostrzegałem w zaroślach słup graniczny albo między drzewami błysnął wodami graniczny San, przypominając o marszu najbardziej pustym i opuszczonym skrajem Polski.
Po akcji „Wisła” polegającej na wysiedleniu mieszkańców tamtych okolic w związku z działalnością band UPA, cała ta część Bieszczad do dzisiaj jest bezludna. Mija się miejsca dawno nieistniejących wiosek. Po Bukowcu został samotny krzyż przydrożny, stara studnia i może jeszcze garść połamanych cegieł leżących w pokrzywach. W Beniowej sterczy kilkanaście nadwyrężonych czasem krzyży na cmentarzu, omszałe kamienne podmurówki cerkwi i lipa – wielka, majestatyczna, pomnikowa lipa. Chyba tylko ona pamięta ludzi przeżywających tutaj swój czas.
Opisując
tamte miejsca szybko uświadomiłem sobie, jak bardzo nasz język nie
jest dostosowany do miejsc, w których formalnie nadal
istnieją wioski, a w rzeczywistości jest pustka. Piszę „w
Beniowej”, a przecież nie ma Beniowej, więc nic nie może w niej
być skoro jej samej nie ma. Są tylko opuszczone miejsca, atrakcje
turystyczne dla mieszczuchów tam, gdzie ludzie się rodzili, kochali, trudzili i umierali.
Chodząc po cmentarzu w Beniowej, patrząc na zatarte napisy, przekrzywiony krzyż żeliwny, ułamaną figurę Jezusa, czułem smutek przemijania… Czy żyją potomkowie ludzi tutaj spoczywających? A jeśli tak, to czy pamiętają o dziadach trudzących się pasterką? Czy wiedzą, gdzie są ich groby? Podszedłem do drewnianego płotu i w odległości dwóch dziesiątków kroków zobaczyłem słup graniczny. Koniec Polski i pustka. Podwójna, bo w przestrzeni i po nieistniejącej już społeczności żyjącej tutaj przez stulecia, od XVI wieku. Z historią nieistniejących wiosek zapoznać się można czytając informacje na tablicach.
A tutaj są artykuły o akcji „Wisła”.
Ze ścieżki biegnącej w pobliżu Przełęczy Użockiej widać ukraińską część wioski Sianki. Dużej kiedyś i niebiednej wioski leżącej po obu stronach rzeki. Od kilkudziesięciu lat wioska istnieje tylko za Sanem. Po naszej stronie został grób właścicieli majątku i podmurówka ich dworu. Tam życie, u nas muzeum.
Samo źródło Sanu niewiele się zmieniło. Nadal spod kamieni ocienionych bukami wypływa strumyk, który na długości 55 kilometrów oddziela Polskę od Ukrainy. Zmieniła się jego szerokość: teraz jest mokrą wstążką szerokości kobiecej dłoni, i sączy śladową ilość wody wśród liści i kamyków. Skorzystaliśmy z okazji nielegalnego przekroczenia granicy, czyli zrobiliśmy krok nad strumykiem. Przez krótką chwilę jedną nogą byłem w Polsce, drugą w Ukrainie.
Kilka metrów za źródłem Ukraińcy postawili paskudny pomnik między swoim a naszym słupem granicznym; widać go na jednym ze zdjęć. No i oczywiście pojawiły stoły i ławy po polskiej stronie.
Trzy kilometry dalej na zachód jest wzgórze Opołonek. Wyznacza miejsce dość szczególne na mapie Polski: jest najbardziej wysuniętym na południe punktem naszego kraju. Na Rozewiu, które jest najbliższej bieguna, byłem, na Opołonku nie. Kilkanaście lat temu chciałem tam pójść, przejście wzdłuż słupów granicznych trudnym nie było, ale spanikowałem słysząc o łapankach urządzanych przez ukraińskie służby, a dzisiaj nie było najmniejszych szans na przejście. Przygodnie poznany turysta, też chcący tam się dostać, powiedział mi o organizowaniu przez PTTK grupowych wejść na Opołonek. Najbliższy ma być w listopadzie, postaram się być w tej grupie.
Obrazki ze szlaku
Koszenie traw.
Wiąz w Beniowej.
Koszona ścieżka. Później miałem okazję zobaczyć specjalną kosiarkę dającą sobie radę na nierównym i podmokłym terenie nie tylko z trawą, ale i z gałęziami. Kosi się nie tyle ku wygodzie turystów, co dla sprawniejszej pracy pograniczników. Przy źródle spotkałem ich kilku, patrolowali pobliże granicy na quadach i motocyklach terenowych.
Nowe życie wyrasta na starym, minionym. Szkoda, że tak nie jest u ludzi.
Przydrożna ozdoba. Patrząc na nią poczułem sympatię do człowieka, który ją tutaj postawił.
Według mądrej strony to lepiężnik różowy. Wielkie liście i występowanie pasują do opisu, ale pewności nie mam.
Miejsce po dworze i folwarku Stroińskich. Bezpośrednio za nimi płynie graniczny San.
Sianki, tablica informacyjna z napisem „Świat, który przeminął”. Nie musiał. Został zniszczony przez UPA, przez nas, przez ludzkie barbarzyństwo.
Rozpaczliwie wyglądające drzewo.
Świetlik. Z wyglądu kuzyn fiołka trójbarwnego, czyli bratka polnego.
Siła życia.
Słupy graniczne. Na ostatnim widać wspomniany "pomnik" ukraiński.
Trasa: z parkingu w Bukowcu do źródła Sanu. Powrót częściowo inną drogą.
Statystyka: 9,5 godziny na szlaku długości 21,5 km, suma podejść wyniosła około 500 metrów.
Kawał pięknej wędrówki Odbyliście. Kawał historii zawartej w tych nikłych szczątkach, mówiących tu byli ludzie, którzy żyli pracowali przyjaźnili się, do czasu jednej "iskry zapłonu" i wszystko wprost znikło z powierzchni ziemi, już nie ci sami ludzie byli chociaż w dalszym ciągu ssakami byli. Teraz przyroda jest władna tych stron. Niech tak będzie jak najdłużej. Jak zwykle, Wypatrzyłeś szlachetne sylwetki dumnych drzew. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro.
UsuńTak, przyroda wraca w tamte strony, ale i ona jest tonowana, bo wszystko by zarosło. Może jest pewien sens w pozostawieniu skrawka naszego kraju pustym, bez ludzkich siedzib, ale żal za minionym jest. Zwłaszcza kiedy się widzi domy tych samych wiosek po drugiej stronie Sanu.
Moje postrzeganie tamtych stron chyba było podobne do tego sprzed lat: najsilniejsze wrażenia brały się ze świadomości bycia na najdzikszym i najbardziej pustym krańcu Polski. Wyobraź sobie mieszczucha tam zostawionego, skoro do najbliższego sklepiku spożywczego miałby 20 kilometrów, no i nie miałby sygnału telefonicznego, a tym samym i internetu.