Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 9 lipca 2025

W Górach Kamiennych

 250625

 Widoki piękne i dalekie, zieleń roślin soczysta i lśniąca w słońcu, błękit nieba czysty i głęboki, radość pierwszych dni lata. Tak opisałbym w jednym zdaniu ten dzień w Górach Kamiennych.

Przyjechałem na dwutygodniowy urlop w Sudety. Pierwszego dnia pojechałem bladym świtem w moje Góry Kaczawskie gasić tęsknotę, a że była uporczywa, do samochodu wróciłem po czternastu godzinach wędrowania. W następne dni, nieco uspokojony, odwiedzałem liczne moje miejsca w Sudetach i poznawałem nowe. O wieży na Dzikowcu Wielkim dowiedziałem się przypadkiem, a widziana na zdjęciu wydała mi się ciekawie wykonana i niebrzydka, więc długo się nie zastanawiałem. Z parkowaniem u podnóża góry nie ma kłopotów, a szlaków na szczyt wiedzie kilka, mniej i bardziej stromych. W zależności od wybranej trasy i kondycji, czas wejścia na szczyt wyniesie od jednej do dwóch godzin. Zasapać się można, owszem, jako że różnica wysokości wynosi około 300 metrów, czyli sto pięter. Poznałem dwa szlaki, i okazało się, że nawet ten dłuższy a łagodniejszy na dość strome odcinki. Nie jestem sprinterem, strome podejścia męczą mnie dość szybko, ale mam na nie prosty a skuteczny sposób: nie spieszę się. Korzystam z każdej okazji by spokojnie obejrzeć niechby fragment dali lub coś ładnego blisko mnie, czasami pod nogami. W góry takie jak Sudety, a więc nie wymagające umiejętności alpinistycznych, nie idę dla wejścia na szczyt, a dla drogi, dla bycia pod niebem, nie stropem, dla patrzenia w dal, nie w ekran. Na szczyt można wjechać wyciągiem, ale to udogodnienie mam za właściwe tylko dla niepełnosprawnych i ludzi bardzo wiekowych. Wszyscy pozostali, także siedemdziesięciolatkowie (jak ja), na górę powinni wejść. Chociażby dla zachowania swojej sprawności.

 Wieża spodobała mi się: ma podstawę koła, a dzięki pomysłowemu rozchyleniu ku górze nie jest ociężała, a nawet czyni wrażenie lekkości, co nie jest łatwe do osiągnięcia. Jej łagodnie wznoszący się taras widokowy o długości kilkuset metrów zamontowany jest na zewnątrz konstrukcji nośnej, więc idąc nim nic nie zasłania widoków. Wysokość wieży wynosi 38 metrów, czyli tyle co jedenastopiętrowy wieżowiec, a pokonuje się ją bez wysiłku, właściwie nie wiadomo kiedy. Niepełnosprawni oczywiście mogą wjechać wózkami. Na szczycie swobodnie zmieści się nawet duża grupa ludzi, ponieważ cała powierzchnia szczytu wieży ma podłogę, jest jedną wielką platformą widokową.  
Konstrukcja wykonana jest z cynkowanych stalowych elementów, i odpowiednio konserwowana może służyć – bez przesady – nawet sto lat. Tablica stojąca u wejścia informuje o koszcie budowy wynoszącym 6,5 miliona złotych. To dużo, fakt. Tyle kosztuje budowa ośmiu czy dziesięciu domów jednorodzinnych, ale tak duża konstrukcja budowana jednostkowo i stawiana na szczycie pokaźnej góry tańsza nie będzie. Jeśli porównać koszt budowy do ceny czołgu wynoszącej 30 albo i 40 milionów, wieża jest tania. Nadto dzięki wieżom mamy przeżycia estetyczne, a przez czołgi mamy dziurę budżetową i kłęby spalin.

Do wież widokowych mam ambiwalentny stosunek nie tylko w odniesieniu do kosztów ich budowy. Jestem im niechętny, ponieważ skokowo zwiększają ilość nie tylko turystów, ale i pseudoturystów, a w związku z nimi ilość śmieci, hałasu i zdeptanego runa leśnego. Jestem im przychylny, ponieważ zachęcają leniwych ludzi do ruszenia się z domu i przejścia niechby kilku kilometrów. Wyjdzie im to na zdrowie, a jeśli przy tej okazji kupią coś na miejscu (a niechby tylko zapłacą za parking) to i wspomogą lokalny drobny biznes. Na pewno jakaś część – zapewne niewielka, ale jednak potencjalnie istniejąca – tych niedzielnych turystów łyknie bakcyla i rozpocznie swoją przygodę z naturą i górami.



Widok ze szczytu jest oczywiście w pełni panoramiczny. Widać niezliczoną ilość gór i górek w promieniu ponad dwudziestu kilometrów. Z bliższych szczytów szczególne wrażenie czyni Stożek Wielki, góra wysoka, stroma i faktycznie stożek przypominająca. Bliski jest też Chełmiec, obok Boreczna, nieco dalej Trójgarb – wałbrzyskie góry, a z drugiej strony szczyty Gór Kamiennych.

Była wczesna godzina, na wieży spotkałem tylko jedną osobę, kobietę. Chwilę rozmawialiśmy, a po pożegnaniu się poszedłem dalej. Godzinę później, stojąc na drugiej wieży, mniejszej i starszej, usłyszałem na schodach kroki, po chwili zobaczyłem znajomą turystkę. Drugie spotkanie okazało się nie być ostatnim: parę dni później z nią i dwojgiem jej znajomych byliśmy w masywie Skopca i w Trzmielowej Dolinie. Zaskakujące bywają kontynuacje przypadkowych spotkań.

 Na mapie zaznaczone są widokowe miejsca na zachodnim zboczu. Zszedłem do dwóch z nich, ale okazało się, że przestały być widokowe, drzewa zasłoniły dal.

 W pobliżu Dzikowca, mianowicie w okolicy Kuźnickiej Góry, jest też niemało malowniczych łąk i górek dla miłośników pogórzańskich krajobrazów, a do nich i siebie zaliczam. Postaram się wrócić tam.

Obrazki ze szlaku



 Piękno letniego dnia na szlaku.

 Dzikowiec Wielki wcale nie jest taki wielki.



 Okolice Kuźnickiej Góry i Boguszowa Gorce.

Trasa: Góry Kamienne w pobliżu Boguszowa Gorce. Wejście na Dzikowiec Wielki i na obie wieże, nową stalową i starą drewnianą.

Parę godzin w okolicach Kuźnic Północnych i Południowych w Górach Wałbrzyskich, w pobliżu Boguszowa Gorce. Wejście na Kuźnicką Górę.

Statystyka: 10 godz i około 12 km.





















2 komentarze:

  1. Bardzo trafnie opisałeś to co ja i robię wchodząc na szczyty, idę swoim rytmem i przystanki też wykorzystuję na odpoczynek i zachwyty nad okolicą, bez pospiechu i stresów. Jakieś ambicje sprinterskie są mi obce i nigdy ich nie miałam. Wieże widokowe, chyba ich się namnożyło za dużo ale tę którą pokazujesz jest rzeczywiście niezwykła. Czy nie widać przez podłogę jak daleko już jesteśmy ponad poziomy? to powoduje u mnie nieznośne łaskotanie w żołądku, ale staram się to niemiłe uczucie lekceważyć. Spodobała mi się trasa i ilość kilometrów. W sobotę byłam z wnuczką amerykańską w Krakowie i zrobiłam 20 km w upale. Uff..jestem z siebie dumna a do Warszawy wróciłyśmy o 3 nad ranem nocnym pociągiem w ciekawym towarzystwie😯

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś przeczytałem wyrażenie „dokładne chodzenie”. Spodobało mi się, bo jest bardzo trafne. Wszak nie chodzi o kilometry, szczyt czy tempo, a o wzięcie dla siebie jak najwięcej.
      Też uważam, że wieże się mnożą, ale dla wielu są potrzebne. Zauważyłem, że większość ludzi idących w góry musi mieć jakiś konkretny cel wyjścia, a najlepiej, gdyby był modny, mówiło się o nim i pisało. Wyjścia takie, jakie mnie się zdarzają dość często, czyli „Pójdę tam i pokręcę się po okolicy” są trudne do zaakceptowania – w przeciwieństwie do wejścia na wieżę, o której dowiedzieli się z FB czy innego portalu.
      Podest wiodący na górę jest z desek zasłaniających przepaść pod stopami, ale cały środek wieży na szczycie jest z metalowej kraty, przez którą widać dół. Faktycznie, lepiej nie patrzeć pod nogi. Jak dla mnie, ta „atrakcja” jest zupełnie niepotrzebna, jest sztucznym podsyceniem emocji – jak kolejka górska w lunaparku.
      Spodobała się trasa i czas? :-) Ja w takie dni zwykle odczuwam coś na kształt pretensji do siebie: tyle jeszcze dnia, a ja już wracam!

      Usuń