Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 4 listopada 2021

Wałbrzyskie dni, wzgórza pod Bolkowem

 281021

Wielokrotnie nocując w Bolkowie i nie raz wędrując Pogórzem Kaczawskim w pobliżu miasteczka, miałem okazję przyjrzenia się wałbrzyskim wzgórzom. Podobały mi się, ale przecież były obce, nie kaczawskie, skoro wznosiły się za niewidoczną granicą biegnącą dnem doliny. Jednak pamięć poprzednich wędrówek, zwłaszcza wczorajszej, ale i nowa u mnie chęć oderwania się od kaczawskich pagórków, były przyczynami ponownego wybrania Pogórza Wałbrzyskiego jako miejsca moich włóczęg.

Samochód zostawiłem pod miastem, przekroczyłem graniczną szosę i poszedłem ku pierwszym wzgórzom. Będąc nieco wyżej widziałem białą kulę radaru na Porębie, maszt antenowy pod Rakarzem, zamki w Bolkowie i w Świnach, a nawet ulubioną drogę nad Rochowicami – moje kaczawskie miejsca.

Formacje geologiczne i krajobrazy Pogórza Wałbrzyskiego mają wiele cech wspólnych z Pogórzem i Górami Kaczawskimi, ale są i różnice. Już teraz, w drugim dniu wałbrzyskich wędrówek, mogę powiedzieć, że nie znajduję minusów. Inaczej mówiąc: tam jest tak ładnie, jak w moich górach, a większej pochwały nie potrafię wymyślić. Zauważyłem dość istotną różnicę in minus, ale z winy ludzi, mianowicie budowę drogi szybkiego ruchu. Przecina pogórze ograniczając swobodę wędrowania, o czym miałem przekonać się i dzisiaj, a po jej otwarciu przeszkadzać będzie jeszcze bardziej, ponieważ przekroczyć na piechotę jej jezdnie będzie można w zasadzie tylko specjalnymi przejściami dla zwierząt, a najbliższa taka kładka może być w odległości kilku kilometrów.

Szedłem ku wiatrakom widzianym wielokrotnie w ciągu ostatnich lat, w czasie jazdy w góry, a ostatnio wczoraj, z Przełęczy Pojednanie. Wielu ludzi krytykuje te konstrukcje, wytyka im wady, ale mnie się podobają, i to z dwóch zupełnie odmiennych powodów. Ich widok nie przeszkadza mi, bo dla mnie są ładnymi konstrukcjami, czego raczej nie mogę powiedzieć o słupach energetycznych, no i wytwarzają prąd bez spalin. Wiele udogodnień współczesnej cywilizacji uznajemy za niezbędne, podstawowe, chociaż tak naprawdę znaczna ich część jest wydumana, ale bez bieżącej wody i elektryczności trudno mi wyobrazić sobie życie w miastach, bo w samotnym domu w górach owszem, chociaż i tam zainstalowałbym jakiś wiatraczek czy panele słoneczne.

Wiatraki obejrzałem stojąc pod nimi. Smukłe, eleganckie konstrukcje wyrastające wprost z pól. Ilekroć na nie patrzę z bliska, wydają się być fantastycznymi tworami posadowionymi tutaj przez nieznane moce. Kiedyś przyszło mi do głowy, że takie wrażenie jest skutkiem zestawienia technicznej nowoczesności z rolniczą tradycją. Odchodząc, swoim zwyczajem, czasami upierdliwym, obliczałem w pamięci; tym razem prędkość obwodową końców łopat wirników. Pędzą szybko, niczym samochody po dobrej drodze.


Posilałem się siedząc na ławce przystanku autobusowego w Półwsi
ach, małej wiosce przy wąskiej drodze, wyżej zamieniającej się w dziurawy leśny dukt (chyba dobrze odmieniam, bo nazwa wioski jest w liczbie mnogiej, Półwsie). Ta wioska równie dobrze mogłaby się nazywać Ćwierćwsiami i dlatego jest ładna. Czasami chcę uczynić swój posiłek jedzony na szlaku tak prostym, jakim mógł być w dawnych czasach, dlatego dzisiaj jadłem wędzony niepokrojony ser, zagryzając go kęsami czarnego chleba, odrywanymi palcami od bochenka. Przypomniałem sobie, jak kiedyś kupiłem na jarmarku kawałki wysuszonego mięsa, a później idąc lasem mozolnie próbowałem je pogryźć :-)
Wioska leży u stóp Młynarki, pokaźnej zalesionej góry. Droga na drugą stronę masywu prowadzi głęboką przełęczą, a zbocze góry jest tam bardzo strome, co widać i na mapie. Zadzierałem głowę i patrzyłem na drzewa, które wyrastając
wysoko nade mną, pochylały się nad przepaścią celując na moją głowę. Wszystkie były pochylone na mnie, naprawdę!

Po wyjściu z lasu opuściłem drogę skręcając na łąki; chciałem przejść wzdłuż masywu granicę pól i lasów, zamykając w ten sposób ramy wczorajszych pejzaży. Otóż szedłem zboczami wzgórz po drugiej stronie doliny i przez jej szerokość patrzyłem na wzgórza, po których szedłem dzisiaj. Na dołączonej mapie nie widać tych wzgórz, są tuż poniżej dolnej krawędzi mapki. Dzisiaj widziałem miejsce, gdzie stoi kapliczka, a i Przełęcz Pojednania była widoczna.

Drogi, którą miałem wracać, już nie ma; jest tam wielki plac budowy. Betonowe słupy wyrastają z ziemi, wielkie ciężarówki suną tam i z powrotem, koparki machają swoimi ramionami niczym żywe istoty, a długie nasypy dzielące pola wyglądają tak obco, jakby były rzucone na orne pola garściami mitycznego olbrzyma.

Początek obchodzenia dobry nie był. Mimo że byłem paręset metrów od linii drogi, trafiłem na miejsce, gdzie przywożona jest ziemia i usypywana z niej góra. Omijałem zwalisko idąc po jakichś dołach zarośniętych zielskiem, chyba tylko cudem nie łamiąc tam kijów i nóg. Kiedy wyszedłem na zbocze wzgórza ze ścierniskiem, dobrze się szło, ale tylko paręset metrów. Pole i zbocze nagle się urwało, stromo spadając w parów zarośnięty tak gęstym młodniakiem, że był nie do przejścia. Na szczęście na styku ze starym lasem znalazłem ścieżkę, która wyprowadziła mnie na brzeg lasu, i dalej już bez przeszkód, łąkami i polami, z górki i pod górę, poszedłem na północ, w stronę Bolkowa.

Gdzieś tam, na uboczu do którego wiedzie mało używana polna droga, znalazłem uroczy zakątek. Staw w zagłębieniu pól pod lasem, kilka urokliwych brzóz, a wokół pola niebieskie od facelii. Kiedy podszedłem bliżej, usłyszałem i zobaczyłem pszczoły. Było ciepło, świeciło słońce, brzozy chwaliły się swoimi kolorowymi sukienkami, a pola szumiały pszczołami. Jakby czas się cofnął. Dobrze, że tu jestem; trafiłem ze swoim jesiennym urlopem – w myśli wyraziłem zadowolenie z bycia tutaj.


 

Parę obrazków ze szlaku.

Spójrzcie na ten stary, opuszczony dom. Wiele jest takich w Sudetach. Gdyby miały dbałych właścicieli, mogłyby służyć jeszcze sto lat. Niszczeją, bo są niepotrzebne, a to najgorszy los, jaki może spotkać domy, rzeczy i ludzi.

Szedłem wzdłuż niekończące się stosu drewna z liściastych drzew. Tak, drewno jest nam potrzebne, ale… szkoda mi tych drzew. W sąsiednim lesie bukowym widziałem porzucone gałęzie o grubości przedramienia i grubsze, czyli nie chrust, a dobry opał do pieca. Były porzucone, ponieważ ludziom nie chce się, bądź się im nie opłaca, co w sumie to samo znaczy, odcinać drobne gałęzie i zabierać grubsze konary. Drewno jest zbyt tanie.


Blisko miasteczka szedłem polną drogą mijając trzy przylegające do siebie pola; wydaje się, że mają jednego właściciela. Na brzegu jednego z nich leżały długie piramidy buraków cukrowych, było ich tam przynajmniej tysiąc ton. Oszacowałem powierzchnię tych trzech pól na około 150 hektarów.

Wspomniałem Roztocze z ćwierćhektarowymi poletkami i poczułem rozczulenie. Zaczekajcie na mnie, wiosną wrócę – szepnąłem.

Trasa:

Z Bolkowa polnymi drogami do Półwsi, dalej południowymi zboczami Młynarki i Bukowej do wsi Sady Górne. Z wioski polami wzdłuż budowy drogi S3 w stronę Bolkowa. Dystans 22 km.

 

























wtorek, 2 listopada 2021

Wałbrzyskie dni, Przełęcz Pojednania

 271021

Mój siódmy dzień w Górach Wałbrzyskich. Niemal dokładnie rok temu byłem z Jankiem w okolicach Jedliny Górnej. Czemu pojechałem akurat w te góry? Ponieważ na skutek miesiąca spędzonego na polach Roztocza naderwała mi się więź z moimi górami, a Wałbrzyskie nie raz mnie kusiły, dobrze przecież widoczne ze wschodnich szczytów kaczawskich.

Wybrałem okolice zachwalane przez Ikroopkę: Gostkowa i Przełęczy Pojednania. Nazwa nawiązuje do dawnego długiego sporu o granice pól na przełęczy, a to znaczy, że nie tylko Polacy mieli swoich Kargulów i Pawlaków.

Wychodziłem z wioski w chmurny wczesny ranek, a po kwadransie wszedłem we mgłę. Było wietrznie, wilgotno i zimno, a gdy minąłem przełęcz, widoczność spadła do stu metrów. Wracać? – pojawiła się myśl, odprawiona natychmiast. Nigdy nie zrezygnowałem z wędrówki, nawet gdy przyszło mi człapać w deszczu, i co ważne, żadnej nie żałowałem. Z biegiem moich lat coraz lepiej rozumiem banalną prawdę: nie można żałować żadnego swojego dnia spędzonego godziwie, nawet nieudanego. Patrzę teraz na zdjęcia, na majaczące wzgórza przy drodze, i… podoba mi się to, co widzę. Świat otulony mgłą i zatrzymany w ruchu. Polna droga niknąca w szarościach, las jak zaczarowany, ociekający wilgocią, z drzewami majaczącymi we mgle niczym zjawy, zarys wzgórza wyłaniający się z nicości i ta cisza słyszana nawet jeśli wieje wiatr – to wszystko ma urok szczególny. Mgła pomaga mi stworzyć intymną więź z naturą, poczuć ją inaczej niż w słoneczne dni, ale też zmusza do płacenia wysokiego haraczu, zabierając dal i słońce.


Na Przełęczy Pojednania wiatr uderzył ze zdwojoną siłą. To dobrze, pomyślałem, szybko przegoni mgłę. Gromada liści porwana wiatrem przeleciała nad głową na pola. Patrzyłem za nimi: jedne opadały szybciej, drugie wolniej, wirując lub szarpiąc się w powietrzu, a niektóre… poleciały dalej. Dopiero po chwili zorientowałem się, mile zaskoczony, że wśród liści leciały ptaki.

Z mgły wyłaniało się strome zbocze góry, a niżej bielały wieże wiatraków. Licząc na rychłe podniesienie się mgły, poszedłem w stronę Kokosza, do zachwalanego punktu widokowy. Widziałem przed sobą niewielki fragment drogi, tylko czasami z lewej bądź z prawej strony zamajaczyły fragmenty wzgórz. 


Wydawały się ciekawych kształtów, myśl budowała malownicze obrazy. Mgła nie ustąpiła, wróciłem więc na Przełęcz i poszedłem dalej, północnym zboczem Łysicy. Kiedy zszedłem nieco niżej, zobaczyłem fragment doliny i pierwsze ślady słońca. Później już szybko wiatr ze słońcem przegonili mgłę.

Zszedłem niżej, w stronę wsi Nagórnik, do zaznaczonej na mapie kapliczki i studni, jak się okazało na miejscu. Zaskoczyła mnie starannością wykonania. Wewnątrz otwartej kapliczki wsi kartka z przesłaniem dla turystów, napisana przez prywatnych budowniczych. Nieźle napisany tekst, chociaż nie bezbłędnie; proszę przeczytać dwa pierwsze zdania. Mimo że jestem areligijny, uważam, że należy chwalić ludzi, którzy wydają swoje pieniądze na takie obiekty, które mogą przecież służyć wszystkim, nie tylko chcącym się tam modlić, zwłaszcza, że akurat te budowle są gustowne.


 
Od kapliczki (na mapie trasy jest tam, gdzie w pobliżu Nagórnik widać pętelkę mojej drogi) na wschód wiedzie polna droga brzegiem lasu porastającego masyw Łysicy. Polecam ją, jest wygodna i bardzo widokowa. Przy końcu masywu jest zaznaczony punkt widokowy, ale tak naprawdę jest ich tam cały długi szereg; po prostu idzie się mając dalekie widoki. Na końcu tej długiej ściany lasu otworzył się widok na południe, w stronę Gór Kamiennych.

Zarysy gór, jedne za drugimi, coraz dalsze, bledsze, mnie widoczne, widziane w słońcu, w lekkiej pozłocie, wyglądały bajecznie. Są dla mnie zobrazowaniem pojęcia dali.

Bliżej Bogaczowic musiałem improwizować, czyli szukać przejść wśród wzgórz, a to z powodu budowanej tam trasy szybkiego ruchu S3. Mogłem wracać łąkami, ale zachciało mi się obejrzeć budowę. Chcąc podejść bliżej, wszedłem w las widząc ścieżkę wydeptaną przez sarny i zaraz znalazłem się na stromym zboczu, wśród buków. Ich liście świeciły w słońcu najczystszymi żółciami i brązami. Szedłem wolno, a i zatrzymywałem się patrząc na przepiękne kolory buków, na ich wspaniały pokaz jesiennych barw.




Budowa oszołomiła mnie wielkością i kosztami. Widziałem góry kruszyw i ziemi, tysiące ton wożonych wielkimi czteroosiowymi wywrotkami; widziałem ogromne wykopy ryte w zboczu wzgórza i rzędy masywnych betonowych słupów do dźwigania wstęgi drogi mającej biec nad dolinami. Widziałem też zmasakrowane pola i łąki, ziemię, tę żyzną warstewkę tworzoną przez tysiąclecia, usypywaną w góry ugniatane wielkimi maszynami.




Tak, takie drogi są nam potrzebne, a ich budowy dają zatrudnienie wielu firmom, ale patrząc na ten armagedon trudno oprzeć się wrażeniu naszego rozpychania się na Ziemi tak, jakby Gaja wszystko mogła znieść, a nawet wszystko nam zapewnić.

Parę dni temu przyszła mi do łowy myśl, która nieco mnie zaskoczyła: że ludzkość stosuje prawo silniejszego jako swoją naczelną zasadę postępowania. Jesteśmy najsilniejsi, najmądrzejsi, więc wszystko jest nasze i wszystko ma nam służyć. Owszem, mówimy o obronie i ochronie słabszych, ale mamy na myśli ludzi. Owszem, jako że jesteśmy nowocześni, zrobimy pomost nad jezdnią dla zwierząt, ale jeśli któreś wejdzie na nasze pole pod lasem, zastrzelimy.

* * *

Chcąc jeszcze raz wejść na Przełęcz Pojednania zdecydowałem się na powrót do wioski szosą, ale budowa przecina długą wstęgą dolinę, a wejść na teren budowy nie można. Przeszedłem więc nasypy przyszłych jezdni w dogodnym miejscu, ale zrobiłem to ukradkiem, wiedząc, że mogę być przez kogoś przegoniony.

Dane mi było widzieć Przełęcz w dwóch porach roku – w ponury dzień zimy i drugi raz w czasie złotej jesieni.

Oczywiście poszedłem jeszcze raz na zbocze Kokosza, w polecane miejsce widokowe. We mgle nie widziałem wznoszenia się i opadania dróg, teraz nachylenia wydały mi się na tyle spore, że nawet przez chwilę myślałem, czy aby nie pomyliłem dróg.

W wąskiej przełęczy między bliskimi wzgórzami widać daleką ścianę gór. W tamtej popołudniowej godzinie jesiennego słonecznego dnia miała ten wyjątkowy kolor nadawany ciemnym lasom przez dużo odległość, lekką mgiełkę i słońce. Podobnie mogłaby wyglądać niebieska masa perłowa odpowiednio oświetlona.

Po chwili kontemplacji spojrzałem na słońce i ponownie na odległą ścianę gór, bo coś mi nie pasowało w ich widoku. Zajrzałem do mapy i puknąłem się w czoło: widok jest bardzo ładny, ale patrzyłem na wschodnią ścianę Rudaw Janowickich, nie na Karkonosze. Równo dwa lata temu (już?!) szedłem cały dzień wzdłuż tego długiego pasma gór, które teraz mogę zasłonić dłonią.

W kącie tego widoku widziałem jeden czy dwa czubki szczytów jeszcze odleglejszych, zapewne karkonoskich, ale są one tam niewielkim dodatkiem do widoku Rudaw. Zdjęcia byłyby lepsze gdybym robił je rano, mając słońce za sobą, a nie z przodu.

Wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów, by otworzył się drugi widok, nie tak odległy, ale rozleglejszy, wyraźniejszy i bardziej urozmaicony: patrzyłem na bliskie wzgórza, odległe szczyty Gór Kamiennych i na Trójgarb, górę widzianą dzisiaj wiele razy z różnych miejsc trasy. Potrafi zaimponować swoją wielkością.

Wspomnę jeszcze o polnych drogach, jakże odmiennych od roztoczańskich! W wielu miejscach mają naturalne, kamienne podłoże, a w innych są utwardzone szutrem. Na nich nie zrobią się wyrwy oglądane na polach Roztocza.

* * *

Smartfon pięknie rysuje trasę; wie nawet o niewielkim moim zejściu z drogi na pole, ale z wyliczeniami już tak ładnie nie jest.

Według programu w górę miałem podejść 1200 m i tyleż w dół, a dystans wyniósł 23 km. Nie za dużo wysokości? Musiałbym wejść na Rysy, żeby mieć ponad kilometr drogi pod górę. Pisząc te słowa wiem już, że następnego dnia program wyliczył podejścia na nierealną wysokość blisko 2 km, więc te dane odrzucam. Dystans wydaje się być poprawnie liczony, a z szybkością marszu też jest dziwnie. Średnia wyszła poniżej 3 km/godz, i takiej wielkości oczekiwałem, natomiast największą szybkość z jaką miałem iść to, uwaga, 13 km/godz. Bzdura wierutna, musiałbym biec. Tak więc zostaje jedynie długość trasy, dzisiaj wynoszącej 23 kilometry.

Oto wypunktowana moja dzisiejsza droga:

Z Gostkowa na Przełęcz Pojednania i pod szczyt Kokosza. Powrót na Przełęcz i dalej północnymi zboczami Łysicy do wioski Nowe Bogaczowice. Szosą do Gostkowa, ponowne wejście na Przełęcz. Powrót do wioski drogą pod Kokoszem.