Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 14 września 2024

Dwa dni na Roztoczu

 29 i 310824

Rano miałem wizytę u lekarza, a na resztę dnia żadnych planów. Zapakowałem więc plecak, buty włożyłem do torby i... półtorej godziny po wyjściu z gabinetu byłem na polach Roztocza. Po raz pierwszy od dwóch tygodni, a że niedosyt nadal odczuwałem, w dwa dni później pojechałem tam ponownie. Myśl o zbliżającym się końcu tego wyjątkowo słonecznego i ciepłego lata nie daje mi spokoju, nie pozwala na lubiane przecież siedzenie przy biurku z książką czy przed otwartym tekstem, a ustawicznie goni mnie na pola. To jak nałóg, ale poddaje się mu nie mając zamiaru walczyć mimo kosztów, zrywania się wczesnym rankiem (a w miarę zbliżania się jesieni także i nocą), całodniowego odżywiania się kanapkami i licznych prac porządkowych po powrocie.

Te dwa dni spędziłem na zachodnich krańcach Roztocza, w okolicy znanej, ale teraz nie ma już możliwości ustalenia całodniowej trasy nieznanymi drogami. Wracam nie tylko dla przyjemności odwiedzenia miejsc lubianych, ale i dla bardziej szczegółowego ich poznania. Niemal zawsze na znanej trasie znajduję ciekawe miejsca, ładne widoki, zakątki, drzewa czy przejścia. Dzisiaj idąc znaną drogą zwróciłem uwagę na ścieżkę niknącą wśród brzóz zalesionego pola i wszedłem na nią. Nie dokonałem tam żadnego odkrycia, ale miałem miłe chwile spaceru uroczą brzeziną bez przedzierania się przez zarośla. Zdjęcia nie publikuję, bo mój aparat miał skrajnie odmienną ocenę walorów miejsca.

Jak zwykle parę razy zaszedłem gdzieś, gdzie nie planowałem, parokrotnie skręciłem w niewłaściwą drogę, ale nie dość, że przestałem już dawno temu walczyć ze swoim gapiostwem, to jeszcze znajduję w nim walor odkrywczej nieprzewidywalności. Oto dwie urocze drogi. Pierwszą znałem, specjalnie ku niej kierowałem kroki, druga jest dzisiejszym przypadkowym odkryciem. Po prostu zamyśliłem się i w rezultacie poszedłem nieco dalej niż w czasie poprzedniego bycia w tamtej okolicy. Wrócę do niej, a nawet będę wracał. Obie drogi biegną skrajami lasów, chwilami pod parasolami wychylonych ku słońcu konarów drzew, a są wśród nich brzozy słońcem prześwietlone i majestatyczne buki, obie wznoszą się i opadają po zboczach pagórków i obie mają to coś, ten czar działający jak magnes na polnego włóczykija.

 





Droga druga:





Będąc późnym popołudniem na rozległym wzgórzu, specjalnie kluczyłem i zwalniałem chcąc z niego widzieć słońce zachodzące na odległym widnokręgu. Zachód był czysty i z klasyczną paletą barw – od pałającej jasnej żółci do gasnącej czerwieni coraz wyraźniej zabarwianej granatem nocnego nieba. Do wioski doszedłem o tej szarej godzinie, która nie jest już dniem, ale jeszcze nie nocą.




 

Dzień trwa pół doby i trudno o nim powiedzieć, że jest krótki, ale przecież trzy miesiące temu słońce zachodziło dopiero gdy przyjeżdżałem do domu, a za trzy miesiące… Staram się odsuwać od siebie myśl o grudniowych dniach kończących się w parę godzin po rozpoczęciu. Jeszcze miesiąc, nawet dwa miesiące ładnej pogody; jeszcze cała złota jesień przede mną.

Obrazki ze szlaków



 Niecierpek gruczołowaty. Zbliżając się do miejsca jego licznego występowania, a wiedziałem o nim z jednej z zeszłorocznych wędrówek, ciekawy byłem, czy rośnie. Nic o nim nie wiem, jest przeciętnej urody, ale zawsze miło spotkać znajomego – niechby tylko z nazwy.


 Niecierpek rośnie na skraju ładnego lasu liściastego. Z zielenią jaśniejącą słońcem i smugami światła sięgającymi ziemi, wyraźnie widocznymi w głębokim cieniu, niemal półmroku, był kolorowy i uśmiechnięty, ale mój aparat miał inne zdanie.

 Kukurydza. Ta roślina każdego roku zadziwia mnie ilością wytwarzanych nasion. Na łodydze rośnie jedna, a nierzadko i dwie kolby, na metrze kwadratowym wyrasta ich kilkadziesiąt! Góra jedzenia.

 Zapomniana jabłoń rodzi nikomu niepotrzebne owoce. Jeden zerwałem; jabłko było dość twarde, ale smaczne i soczyste.

 Przydrożne krzyże.


Buraczkowego koloru ścierniska po gryce. Czyż nie są ładne?

 Łan przymiotna kanadyjskiego tak gęsty i równomierny, jakby to uprawa była.


 Droga po deszczu, wypłukane doły niczym miniaturowe kaniony. Gdyby odpowiednio zrobione zdjęcie jeszcze wykadrować, można by uznać, że przedstawia głęboki przełom górski.

 Pięknie wyrośnięta gryka. Chyba późniejsza odmiana, skoro daleko jej do zbioru, a wiele już widziałem pogrykowych ściernisk.

 Grzyby. Rosło ich sporo, ale nie wśród drzew, a obok, na polu.

 Duża brzoza. Klasyczna brzoza płacząca rosnąca na między. W rozmowach z Jankiem tak mówimy, ponieważ program do pisania ustawicznie zmienia pisownię z „miedzy” na „między”.

 Zaorana droga. Kiedyś nią szedłem, była ładna, ale chyba komuś przeszkadzała.


Czemu te słoneczniki są takie małe?

 Ścięto zdrowego buka średnicy około 1,3 metra! Dokładnie obejrzałem karpę, do samego środka jest zdrowa. Buk żył może nawet dwieście lat, był wielki i piękny, oczyszczał atmosferę nie tylko z CO2, zatrzymywał wodę, dawał nam tlen, miał przed sobą setkę lat życia i... został uśmiercony. Tutaj garść informacji.

 

Pierwsze żółte liście buków.

 Żółtlica drobnokwiatowa, jedna z najpowszechniejszych roślin zielnych z gatunku „chwastów pospolitych”. Od Ani K. słyszałem, że jest jadalna.

 Kwitnąca nawłoć. Ładna, ale tylko z kwiatami. W zimie i wiosną straszy sterczącymi, uschniętymi, burymi badylami, no i jest stanowczo zbyt inwazyjna. Szczególnie szkodzi brzezinom, zarastając je tak gęsto, że wejście między drzewa jest praktycznie niemożliwe, a o grzybach można zapomnieć.


 Buki i doły. Półmrok, strome zbocza, szelest zeszłorocznych liści, niewiadoma za najbliższym zakrętem i masywne a nierzadko nawet majestatyczne buki.

 Pokręcone drzewo.


 W nieruchomym powietrzu drgały liście osiki. Późną jesienią i w zimie drzewa tego gatunku nie mają się czym chwalić, ale w słoneczną przedwieczorną godzinę lata wyglądają ładnie.

 

Dwa domy, dwie epoki.

 


W wąwozie.

 Trasa 1: między Studziankami, Węglinkiem a Cieślankami na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: osiem godzin na szlaku długości 14 km.

Trasa 2: między Wierzchowiskami Pierwszymi a Pasieką i Antolinem.

Statystyka: 22 km przeszedłem w ciągu 11,5 godziny.





















wtorek, 10 września 2024

Bieszczady, dzień siódmy

 230824

Rankiem, po lekkim śniadaniu, wyjechaliśmy na północ, w stronę naszych domów. Nie bezpośrednio, jako że pociąg wnuczki odjeżdżał z Lublina po godzinie 17, a na dworzec mogliśmy dojechać w 4 godziny. Mieliśmy więc kilka godzin wolnego czasu i zgodnie z planem pojechaliśmy do Soliny, a więc niemal po drodze, zobaczyć największą w Polsce zaporę wodną i malownicze jezioro.

 Garść informacji podsuniętych przez Google: "Jezioro Solińskie ma powierzchnię 22 km2, długość ponad 26 km i rekordową pojemność 472 mln m3. Linia brzegowa jeziora liczy sobie ok. 156 km, a jego głębokość sięga miejscami 60 m." Od siebie dodam, że elektrownia działająca przy zaporze wytwarza 120 GWh energii elektrycznej rocznie. Ile to jest? Zakładając, że za jedną kilowatogodzinę płacimy złotówkę, to wartość energii z Soliny wyniosłaby 120 milionów złotych (bo 1 gigawatogodzina = milion kilowatogodzin). Aby wytworzyć taką ilość energii korzystając z węgla kamiennego, trzeba by spalać go w ilości 15-20 tysięcy ton rocznie; czyli jeden wielki wagon towarowy dziennie.

Skoro już dałem upust swojej skłonności do rachowania, wrócę do Soliny.

Byliśmy tam przed dziewiątą, wszystko jeszcze było zamknięte. Nawet na płatnym parkingu nie było biletera, zapłaciliśmy po powrocie. Planów szczegółowych nie mieliśmy, ale widząc kolejkę linową nad zaporą, od razu uznaliśmy, że trzeba z niej skorzystać. Jako jedni z pierwszych pojechaliśmy. Widoki warte są niemałej ceny biletu.

 


Sama zapora robi wrażenie wielkością, ale… mając w pamięci stuletnią zaporę na Bobrze w Pilchowicach w pobliżu Jeleniej Góry, spodziewałem się większej. Dla odmiany: tak wielkich i licznych ryb, jakie widziałem w jeziorze przy zaporze, nie spodziewałem się. Największe okazy miały jakiś metr długości. Jezioro ma bardzo urozmaiconą linię brzegową pełną półwyspów, zatok, wysokich brzegów, a wokół dużo jest szlaków z punktami widokowymi. Sama wioska Solina jest w istocie ośrodkiem turystycznym. Wszędzie komercja: płatne parkingi, bary, sklepiki, budki, mnóstwo domów i domków do wynajęcia, wesołe miasteczko, park linowy, statki wycieczkowe (z głośną „muzyką” słyszaną z daleka) i sam nie wiem co jeszcze. Wiem: ludzie. Wszędzie było mnóstwo ludzi. Wspomnianą kolejką wjeżdża się na wysoką górę, a tam restauracja i bar oraz... wieża widokowa – jakby mało było wysokości i widoków – oczywiście osobna płatna, i nie kilka złotych jak za wejście do Parku Narodowego. Z wagonika widziałem w dole gęstą zabudowę, domek stoi tam przy domku, co widać na zdjęciu. 
Trzeba płacić za nie kilkaset złotych za dobę, a mimo tej ceny, tłoku i hałasu, są chętni. Dziwne to dla mnie. Kiedy wychodziliśmy z nowoczesnego, bogato wyposażonego budynku dolnej stacji, widzieliśmy długą kolejkę ludzi chcących kupić bilety.

Pięć godzin później wniosłem walizkę wnuczki do pociągu i uściskałem ją na pożegnanie, a po następnej godzinie byłem w domu. Mam nadzieję na zaszczepienie w niej potrzeby bieszczadzkich wędrówek. Niekoniecznie po Solinie.

Obrazki ze szlaku


 Czady – dobry tekst i sympatyczny pomysł na budowanie swojej legendy. Takie tabliczki wiszą w barze przy górnej stacji kolejki linowej.

 Wypasione ryby. A może to jakieś rekiny słodkowodne? :-) Gdybym miał wędkę i umiał jej używać, na pewno kombinowałbym jak złowić taką sztukę mającą na około metr długości.

BIESZCZADZKIE BUKI
















 Nie pisałem o bukach. Dzisiaj niewiele ich widziałem, ale w poprzednie dni bardzo dużo. Ich wygląd zaciekawiał, intrygował a nawet oszałamiał. Były chwile, gdy patrząc na wyjątkowo egzotycznie wyglądające te drzewa, miałem wrażenie przebywania w jakiejś baśniowej krainie elfów i czarodziei. W dolnych partiach lasów młodsze buki mają typowe pokroje, czyli rosną prosto, starsze natomiast są bardzo pokrzywione. Można pomyśleć, że z powodu ciężkich warunków, ale dopiero zobaczenie krzewiastych form rosnących przy granicy z połoninami, czyli dość wysoko, budzi wątpliwości pokazując, jakie kształty przyjmuje drzewo pod wpływem surowych warunków. Wyjaśnienie znajdujemy na tabliczkach informacyjnych: jeszcze 80 lat temu w dolnych partiach tych gór wypasano zwierzęta hodowlane, a te po prostu ogryzały młode drzewka. Zapewne większość nie przetrwała takich zabiegów, a te, które przeżyły, już do końca życia będą nosić na sobie blizny. Pierwsze zdjęcia zrobione były wysoko, widać na nich krzewiaste formy buków.