Październik.
Mój plecak mieści trzy butle
picia i kanapki, po upchaniu jeszcze tabliczkę czekolady i dokumenty, a
przewidując nocowanie w schronisku, muszę zabrać przybory toaletowe, wziąć coś
ciepłego, przecież muszę… Muszę kupić większy plecak. I złożyć wizytę
fryzjerowi.
Wziąłem prysznic, ogoliłem
się, przebrałem się w jasne, letnie jeszcze ubranie, i pojechałem do niedawno
otwartego centrum handlowego. Bezszelestnie otwierające się drzwi, wielki hol,
mnóstwo światła i jeszcze więcej sklepów. Gdzie iść? Na wprost wejścia stała
duża tablica informacyjna. Podszedłem, przeczytałem, i dalej nic nie
wiedziałem.
Obok numerów sklepów były ich
nic mi nie mówiące nazwy: Cubus, Rossman (chyba gdzieś już widziałem ten
wyraz), Takko. Moodo. Soda - sklep chemiczny czy co? Carry to przyprawy
wschodnie? Czarna magia. Były też jakieś szyfry: J&R, H&M, CCC. Arcy
Apteka - a to ciekawe! Rozejrzałem się wokół: sklep z butami, chyba damskimi,
drogeria, bar. Plecaków nigdzie nie widać. A na tablicy Stradivarius i Top Sekret.
Przecież, do licha, nie sprzedają tam stradivariusów, tak jak w drugim nie ma
tajemnic do nabycia! Obok przechodził facet z radiotelefonem, ochroniarz, oj,
przepraszam: security guard, skoro mają tutaj top tajności, od niego
dowiedziałem się, że plecak kupię w Sportingu.
Czy ja kiedykolwiek widziałem
sportowca z plecakiem? Czy idąc z nim staję się sportowcem? Inaczej: co ma
plecak do sportu? Nie wiem. Szukałbym plecaka w sklepie dla turystów, ale może
takich nie ma? Poszedłem do tego Sportingu, i już w wejściu zobaczyłem wysoki
regał wypełniony plecakami, ale gdy podszedłem bliżej, mina mi zrzedła. Same
plastikowe badziewie obwieszone nalepkami, kolorowymi naszywkami, sznurkami,
taśmami i czymś tam jeszcze. Sięgnąłem po jeden, ale zobaczywszy cenę, zostawiłem
go. Drugi, mniejszy, miał wyższą ceną. Pas górny nie rozpinał się, ani lewy,
ani prawy. Sprawdziłem inne, tak samo; czy projektant tych plecaków próbował
kiedykolwiek założyć na grube ubranie plecak z nierozpinanymi szelkami?
Pociągnąłem za mizerną, plastikową sprzączkę, coś zatrzeszczało. Rozejrzałem
się, nikt nie widział, więc szybciutko odłożyłem plecak i przeszedłem do
sąsiedniego stoiska z butami do chodzenia. W akceptowalnych przeze mnie cenach
stało tam takie nie wiadomo co. Ledwie sięgało kostki i upstrzone było
kolorowymi, naszytymi ciapkami - jak moje robocze kamasze pochlapane farbą. Na
wysokich półkach stały prawdziwe buty do chodzenia, ale gdy zobaczyłem ceny,
wiedziałem, skąd wziął się synonim wysokich półek jako kosmicznych cen.
Machnąłem ręką: tyle chodziłem po górach w swoich starych butach i takiej
kurtce przeciwdeszczowej, to będę i dalej chodzić.
Odszczekuję to, co pisałem o
swojej pensji, teraz mam ją za dziadowską, skoro na byle jaki plecak muszę
pracować dwa lub trzy dni, a na dobre buty dobry tydzień.
W tym centrum handlowym było
dużo ludzi. Może niewielu kupujących, ale dużo oglądających i spacerujących
korytarzami. Co ich tam ciągnie? Błyszcząca podłoga i szyby, czystość i
światła, czy towary, które oglądają? Jaka jest przyjemność w oglądaniu czegoś,
co nie jest mi potrzebne, bądź czegoś, co jest, ale na co mnie nie stać? Czy ci
ludzie wyobrażają sobie wtedy siebie z taaakim portfelem i wielgachnym wózkiem
wypchanym kupionymi dobrami? I wtedy lepiej się czują? Może czują tam powiew wielkiego
i bogatego świata? Pomaga im to? Nie wiem.
Z ulgą wyszedłem stamtąd, bo
jedyną miłą tam chwilą był dotyk dłoni fryzjerki myjącej mi głowę.
Post scriptum.
Duży plecak kupiłem za
rozsądną cenę w innym sklepie, z zabawkami (o związku turystyki z zabawkami nic
już nie napiszę, bo nie wiem co i nie chcę marudzić). Ten wybrany także nie ma
rozpinanych szelek. Może teraz takie robią, ale nie o tym chciałem napisać.
Otóż po rozmowie z przyjacielem zastanawiałem się nad przyczyną napisania tego
tekstu. Pierwsza jest dość oczywista, a jest nią moja niechęć do centrów
handlowych; trudniej byłoby mi odpowiedzieć na pytanie o przyczynę tej
niechęci, chociaż możliwe, że jest najzwyklejsza, mianowicie moja niewielka
zdolność nabywcza. Jest jednak jeszcze inny powód, głębszy i najważniejszy, bo
pierwotny.
To odczuwana coraz bardziej
obcość. Otrzymuję smsy reklamowe, z których niewiele rozumiem; w czasie
oglądania telewizji słyszę śmiechy innych oglądających, i nie wiem z czego oni
się śmieją. Nie dlatego, że dowcip mam za kiepski, nie: dlatego, że w ogóle go
nie dostrzegam, nie rozumiem kontekstu, niczego nie rozumiem. Słyszę w pociągu
czy w sklepie rozmowy, język rozumiem, ale nie bardzo wiem o czym jest mowa.
Dzisiaj rano byłem w lesie; podszedł do mnie młody grzybiarz, chwilę
rozmawialiśmy przekrzykując jego głośno włączony odtwarzacz mp3 – tak
wszechobecny teraz - a ja znowu poczułem obcość.
Przykłady mnożyć.
To nie jest wywyższanie się,
to nie jest budowanie wizerunku osoby istniejącej ponad. Jest gorzej, bo dopatruję
się tutaj efektu starzenia. Pamiętam z dzieciństwa staruszków nie potrafiących
przejść przez ruchliwą ulicę, i coraz częściej wydaje mi się, że upodabniam się
do nich. Nie tylko niewiedzą, ale i niechęcią do poznawania tego wszystkiego,
co obecnie ludzi zajmuje, co jest modne i co powinno się znać, kurczowym
trzymaniem się swojego, przywiązaniem do tego, co mija, bądź już minęło. Jak z
tymi rozpinanymi szelkami: kiedyś raczej wszystkie plecaki miały to tak
pożyteczne zapięcie, teraz żadne lub nieliczne, co odbieram jako zmianę na
gorsze – tak właśnie, jak odbierają zmiany ludzie starzy. Powoli staję się
jednym z nich.
Jest jeszcze jeden powód.
Ten tekst (jak i
wcześniejszy, dotyczący otrzymanego smsa), będąc drwiną, w istocie jest moim
buntem i niezgodą na wiele cech tego świata, w którym królują słowa w rodzaju
marketing, zysk, opcja i mnóstwo angielskich wyrażeń nawet tam, gdzie nasz
język doskonale radzi sobie bez wspomagania się obcojęzycznymi wyrażeniami;
wszak tamten sklep nazywał się z angielskiego, a w nim na próżno by szukać
wiatrówki zastąpionej windstopperem. Buntuję się przeciwko światu, w którym
zakłada się (może nawet i słusznie – w moim rozumieniu tym gorzej dla świata),
że arcyapteka będzie miała więcej klientów od apteki; przeciwko specjalistom,
którzy zajmują się człowiekiem niczym hodowlanym zwierzęciem: jak tamci od
zwierząt mają na celu uzyskanie pożądanych parametrów przyrostu masy, tak ci
mają skłonić nas do pożądanych zachowań i urobić na posłusznych konsumentów, a
ich orężem jest nauka o naszej psychice; owe szkiełko naukowca nie dla dobra
nas im służy, a niejako przeciw nam.
To protest przeciwko
przedmiotowemu nas traktowaniu, przeciw świadomemu i celowemu, a nawet
naukowemu wykorzystywaniu naszych słabości, działania naszej pamięci, sposobów
reagowania, zapamiętywania i kojarzenia, a wszystko to dla pieniędzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz