Do łazienki była kolejka,
więc z brudnymi dłońmi, w roboczym ubraniu, poganiany pragnieniem pisania,
usiadłem do komputera.
Parę słów o dniu dzisiejszym.
Ponad dwustukilometrowa droga
minęła nadspodziewanie dobrze. Może tylko ten drobiazg, na który w nocy nie
zwróciłem uwagi: na brzegu Konina, mając przejechać przez rondo prosto, nagle
zobaczyłem, że droga skręca mi w prawo, a ja razem z nią; nie wiem jakim
sposobem przegapiłem rozwidlenie dróg. Nie mogąc wycofać się, przejechałem w
poprzek drogi, i przez wysepkę wjechałem na rondo. W Łodzi byłem przed drugą w
nocy; na placu nie widziałem mojego campingu, zadzwoniłem więc do kierowcy. Był
w Koninie, zjechał z trasy wjeżdżając w ślepą uliczkę osiedlową, a co gorsza,
za nim wjechał inny kierowca z ciężarówką ciągnącą dużą przyczepą. Później
okazało się, że zjechał w bok na tym samym rondzie, na którym i ja omal nie
zboczyłem, oraz że kilku innych kierowców też nie zauważyło rozwidlenia, i też
cięli skrzyżowanie po wysepkach. Tamten pechowy kierowca nie potrafił cofnąć
zastawem z przyczepą, blokując w ten sposób wyjazd mojego campingu, a gdy
doczekali się pomocy, okazało się, że jeden z zaparkowanych samochodów
osobowych uniemożliwia cofnięcie, szukali więc właściciela, budzili go w nocy
prosząc o przestawienie pojazdu, w rezultacie do celu dotarli gdy było już
widno.
W kabinie mojej ciężarówki
nie było łóżka, siedziałem więc w fotelu próbując zdrzemnąć się. Bezskutecznie
z powodu zimna, a gdy dla ciepła włączyłem silnik, jego głośny rechot nie pozwalał
usnąć równie skutecznie, jak cierpnące w fotelu ciało. W swoim łóżku położyłem
się spać o siódmej, ale na ulicy tuż obok campingu drogowcy naprawiali jezdnię
tak hałasując, że nie mogłem usnąć. W końcu, po trzech godzinach przewracania
się w pościeli, wstałem. Dobrze, że na noc szef pozwolił włączyć generator
prądu, a przewód nie okazał się za krótki, mogłem więc podłączyć prąd i mieć
ciepło w campingu i kawę na dzień dobry.
Plac zarośnięty jest trawami
i zielskiem po pas, a nawet po głowę. Aż tak duże znalazłem kępy cykorii
podróżnika obsypane swoimi pięknymi kwiatami – największe z dotychczas
widzianych. Kwitnące osty chyba przewyższały mnie, małe głogi jeszcze nie
straciły liści i wyglądały ładnie ze swoimi mnogimi czerwonym owocami, wszędzie
mnóstwo bliskich mi ostatnio nawłoci w pełnym rozkwicie, no i oczywiście dużo,
dużo kwiatów roślin mi nieznanych, które oglądałem z ciekawością i jak zwykle
odrobiną poczucia winy z powodu swojej niewiedzy. Wśród traw znajdowałem
olszówki, a wysoko ponad nimi stały klony w kolorach jesieni, którym tylko
słońca brakowało by uczynić je królewskimi.
Jestem na kolejnym placu, w
kolejnym mieście. Za mną jeszcze jedna nocna jazda rozklekotaną i przeciążoną
ciężarówką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz