Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rudawskie skały


181216

Parking przy schronisku Szwajcarka w Rudawach Janowickich, Przełęcz Karpnicka, Jańska Góra, Rozdroże pod Jańską Górą, skały Rylec i Fajka, Strużnickie Skały, Starościńskie Skały, Piec, Skalny Most, zielonym szlakiem na Husyckie Skały, powrót pod schronisko.





Parę lat temu powiedziałem sobie, że jako tako poznam Góry Kaczawskie, gdy spędzę na ich drogach sto dni. Wtedy ta myśl była chyba tylko zabawą, ale została we mnie jako umowna granica poznania tych gór. Ponieważ do tej symbolicznej setki brakuje mi tylko trzech dni, uznałem, że pora zwrócić większą uwagę na inne sudeckie pasma. Nie biorę rozwodu z moimi górami, są i będą moją pierwszą miłością górską – pamiętaną i odwiedzaną – ale pora dać szansę innym pasmom. Wybrałem Rudawy pamiętając urokliwe skały tych gór; później przyszło mi do głowy, iż na moją decyzję mogła wpłynąć ich bliskość do Gór Kaczawskich – z wielu miejsc Rudaw widać ich szczyty. Mimo prognozowanego deszczu, na wyjazd dał się namówić kolega; ciekawe, czy pojechałby, gdyby celem były Góry Kaczawskie… :-)

O zwykłej porze, czyli o brzasku, byliśmy na parkingu przy schronisku Szwajcarka. Ostatni kilometr jedzie się wyboistą i stromą leśną drogą. Przejazd samochodem osobowym jest możliwy, ale z zachowaniem ostrożności i tylko wtedy, gdy nie ma śniegu; po opadach lepiej zostawić samochód na parkingu przy szosie, na Przełęczy Karpnickiej, chociaż słyszałem, że zdarzają się włamania do pojazdów.

Rudawy są niewielkim pasmem górskim, liczą około 90 kilometrów kwadratowych, a powierzchnia Gór Kaczawskich wynosi 300 kilometrów bez pogórza, więc wszystkie główne szlaki Rudaw przejść można w kilka dni, jednakże ładnych skał usytuowanych nie tylko przy szlakach oraz w ich pobliżu, ale też pochowanych w głębi lasów, jest tak wielka liczba, że poznanie ich wszystkich wymaga czasu i myszkowania po stokach, o czym przekonałem się już pierwszego dnia. Skał na szczycie Jańskiej Góry trudno nie zauważyć, jednakże następne, Rylec i Fajka, nie są tak dobrze widoczne ze szlaku, a w ich odszukaniu mapa niewiele pomaga, jako że niedokładnie wskazuje ich lokalizację. Bardziej pomocne jest wypatrywanie w lesie wydeptanych bocznych dróżek, albo GPS do pieszych wędrówek, który w ręku kolegi bywał naszym przewodnikiem.

Tak, drogi są tam wydeptane. Patrząc na liczne ślady popularności Rudaw, myślałem o moich górach. Odczuwałem radość z powodu pustki kaczawskich szlaków, ale jednocześnie było we mnie jakby przeciwstawne odczucie – zazdrości o popularność zabarwionej żalem do tych wszystkich ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają, a tam nie. Radość przeważała: gdy będę mieć dość ludzi na rudawskich szlakach, zawsze będę mógł pójść tak bardzo moimi, a im nieznanymi, dróżkami kaczawskimi.

Skałom należy dać szansę oglądając je z różnych miejsc, ponieważ bywa, iż tuzinkowa przy pierwszym oglądzie grupa skał okazuje się być ciekawą, ładną, a nawet intrygującą, po zobaczeniu jej z innej strony. Skały mają też tak znaną cechę całych gór: potrafią diametralnie, nie do poznania, zmienić swój wygląd w zależności od miejsca naszego patrzenia. Gdy zobaczyłem Rylec sterczący ostrym grotem wysoko nade mną, pomyślałem o trafności nazwy tych skał, jednakże z drugiej strony ich wygląd w niczym nie przypominał rylca, kojarząc się raczej z futurystycznym wieżowcem. 



Fajka natomiast z każdej pozycji jednoznacznie kojarzyła się z masywnym prehistorycznym jaszczurem. Tego rodzaju skojarzenia, a okazji do nich jest mnóstwo, mogą być w tych górach ciekawą zabawą.



Zbocza gór są na ogół bardziej strome niż kaczawskie, niemal wszędzie są zalesione, ale lasy poznane na dzisiejszej trasie są widne, ładne, zachęcające do wejścia na widoczne tu i ówdzie mało używane leśne dróżki. Poznaliśmy jedną z nich, biegnie w pobliżu Jańskiej Góry i jest po prostu urocza.

Szliśmy w gęstniejącej mgle, a kto widział w takich warunkach górski bór świerkowy albo las bukowy, temu trudno zapomnieć widok nieruchomych, czarnych pni niknących w szarościach lub srebrzystościach mgieł, wrażenia dzikości lasu, własnej samotności, ale i zauroczenia tym pierwotnym widokiem. 






Gdy doszliśmy w pobliże Lwiej Góry, do mgły dołączył śnieg, a widoczność spadła do dwudziestu metrów. Prawie pionowa ściana Starościńskich Skał wyłoniła się z mgły nagle, od razu wielka. Stanąłem przy niej i zadarłem głowę: na twarzy czułem zimne ukłucia płatków śniegu, a szczytu nie widziałem – niknął we mgle i w wirze śniegowych płatków. Niemała ściana wydawała się w tych warunkach ogromną, nieba dotykającą. Skały wołały, zachęcały do wejścia na szczyt, jednak uznaliśmy, że w takich warunkach – przy padającym śniegu i tak małej widoczności – wchodzić nie będziemy.

Chcieliśmy zobaczyć sąsiednie grupy skalne Starościńskich Skał, ale mój pryncypał namieszał mi w głowie telefonem (GSM – błogosławieństwo i przekleństwo, czyli dwa w jednym): rozmawiałem idąc, a nim skończyłem rozmowę, byliśmy na tyle niżej Skał – a i pora była późna – że ich zobaczenie odłożyliśmy na inny dzień.

Z dna doliny szlak wznosi się płytkim wąwozem wydeptanym przez ludzi i wypłukanym przez wodę. Idzie się skalistym dnem strumienia, jak nierzadko bywa w wyższych górach, miejscami stąpając po kamieniach wystających nad nurtem – urokliwe, prawdziwie górskie miejsca. Pozazdrościłem Rudawom, ponieważ w Górach Kaczawskich raczej nie spotyka się takich. Chwil odruchowego porównywania obu pasm górskich i zazdroszczenia Rudawom ładnych miejsc, miałem wiele tego dnia.

Zalety skał Piec docenić można przy dobrej widoczności, a że takiej nie było, należy mi wrócić tam, natomiast Skalnemu Mostowi, sąsiedniej grupie skał, mgła nie przeszkadzała. Prezentował się większy, niż zapamiętałem go będąc tutaj sześć lat temu. Podchodziłem coraz bliżej, coraz bardziej zadzierając głowę na szczyty skał, na zaklinowane między dwiema ścianami kamienie tworzące ów most, powtarzając w myślach zdumione pytanie: to ja tam byłem? Obszedłem wtedy skały i od tyłu, wykorzystując niewielką wysokość i urozmaiconą rzeźbę ściany, wdrapałem się na szczyt i doszedłem do mostu, robiąc mu zdjęcie z góry. Pamiętam, że nogi mi drżały, gdy zszedłem. Dzisiaj nie próbowałem tam wejść, ograniczając się do podziwiania skał z dołu, a wrażenie czyniły duże.

Oto zdjęcie mostu wykonane z góry w 2010 roku.



A tutaj zdjęcia z ostatniego wyjazdu.





Na parkingu – byliśmy tam krótko przed końcem dnia – mój towarzysz zaproponował pójście na Husyckie Skały stojące w pobliżu przełęczy między Sokolikami. Zmierzchało się, gdy doszliśmy tam. Szara godzina końca mglistego dnia zimowego ma urok, który może dziwić, ale któremu z przyjemnością się poddaję. Jest w nim nostalgiczny smutek końca, poczucie oddalenia od cywilizacji i zdania tylko na siebie. Kolega myszkował gdzieś niżej, a ja dłuższą chwilę stałem sam na skałach. Świat wokół widziałem pierwotnym, dzikim i surowym. Podobał mi się.

Jazda leśną drogą po zmroku, gdy w świetle reflektorów nierówności stawały się czarnymi, bezdennymi dziurami, budziła obawy o całość zawieszenia mojej vectry, ale i przydała uroku wyprawy ostatnim minutom w Rudawach.

Wrócę tam już na początku stycznia.




13 komentarzy:

  1. Ach! Uwielbiam mgłowy las! Ale lubię mieć także doskonałą widoczność. Gdy wczoraj wędrowałam po Izerach towarzyszyłeś mi mentalnie. Gdyby nie Twoje deszczowo- wietrzne opisy, chyba bym wczoraj została w domu. (piszę to tu, a nie u siebie, bo mam problem z dodaniem komentarza- za słaby Internet)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anno, a może było inaczej?: poszłaś, bo wiedziałaś, że gdy nie pójdziesz, będziesz żałować? Ja właśnie tak mam, natomiast nigdy nie żałowałem wyjazdu.
      Tak, zamglony las wygląda ładnie, czasami nawet bajecznie ładnie. Może Ty wiesz, właściwie dlaczego jeszcze bardziej podoba się las we mgle o zmierzchu, bo przecież wtedy jest bardziej pociągający.
      Ja mam internetowy modem GSM w kształcie pendrive, takiego lizaczka. Ma on gniazdo antenowe, kiedyś kupiłem ją, ale po podłączeniu nie zauważyłem różnicy w działaniu modemu. Widzę natomiast różnice między internetem „kabelkowym”, a bezprzewodowym, który zawsze działa wolniej i bardziej kapryśnie. Ot, dzisiaj kupiłem szybszy, nowszy modem, bo wcześniej przy ładowaniu stron można było uciąć sobie drzemkę.
      Aniu, dzięki.

      Usuń
  2. Te skały, kamienie zawsze mnie intrygują, ciekawią, zwłaszcza ich fantastyczne, czasami baśniowe kształty, bo u nas ... mamy tylko flisz karpacki, kruchy, warstwujący się, bardzo nietrwały, a jak już gdzieś wystaje kawałek ściany, to od razu osobliwość na skalę prawie że rezerwatu, a już jako osobliwość miejscowa na pewno:-)
    tylko nie mów, że postawiłeś stopę na Skalnym Moście:-) w pierwszej chwili myślałam, że to jakaś grupa kamieni, potem zobaczyłam widok z daleka, no, no! mgły w lesie ... inny wymiar, jeśli jest pochmurnie, ciemnawo i ponuro, a zupełnie inny, kiedy wesoło prześwietla je słońce:-) Rudawy są na mojej liście już dłuższy czas, przy okazji wyjazdu na śpiewanki turystyczne do Szklarskiej, ale to początek sierpnia, i pewnie tłumy turystów na szlakach; raz żałowałam wyjazdu w Bieszczady, latem, wszędzie tłumy ludzi, a i tak nie wpuścili nas na szlak z naszą Miśką, z ulgą wróciliśmy na nasze Pogórze, i od tej pory nie ma nas na bieszczadzkich szlakach, mamy przecież psy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Mario.
      Nie puszczą z psem? Nawet na smyczy? Nie wiedziałem.
      Mario, na sam most nie wchodziłem, ponieważ zbudowany jest z kilku wzajemnie klinujących się głazów wiszących na szczycie trzydziestometrowej ściany, ale podszedłem tak blisko, że wychyliwszy się, widziałem drzewa w dole. Widać je na zdjęciu sprzed sześciu laty. Wejście tam nie było rozsądnym pomysłem, wziąwszy pod uwagę brak wspinaczkowego doświadczenia. Nie sądzę, żebym powtórzył ten wyczyn.
      Raz czy dwa byłem w Rudawach wczesną jesienią, w słoneczny dzień, ludzi było wtedy sporo. Bez tatrzańskiego tłoku, ale i bez wyciszonej samotności na szlaku. Podejrzewam, że w wakacje będzie tam tłoczniej. Mario, jedź w Kaczawskie! Tam nikomu Miśka nie będzie przeszkadzać. O dobór ładnych, widokowych trasy nie martw się. Skał jest tam mniej niż w Rudawach, ale są; dojście do kilku z nich miałabyś opisane. Wokół tych skał raczej nie spotyka się wydeptanych ścieżek, chyba że przez zwierzęta.

      Usuń
    2. A nas, ze szlaku w Karkonoszach, z wielorasowcem dwukrotnie zawróciła Straż KPN. Drugi raz ich przechytrzyliśmy i boczną drogą wróciliśmy na szlak. Wtedy do Karkonoskiego Parku Narodowego po czeskiej stronie można było chodzić z psem na smyczy, a po polskiej nie wolno i już...
      Może teraz jest inaczej, nie wiem, dawno tam nie byłem.
      Mario, Krzysztof ma rację, z wielorasowcem możesz śmiało przyjeżdżać w Kaczawskie - w Rudawy również.

      Usuń
  3. Krzysztof, dużo ścieżek w Rudawach zostało wydeptanych przez wspinaczy skałkowych.
    Z Twojej mapy wyczytałem, że obejrzałeś Strużnickie Skały. Ja ich jeszcze nie zwiedzałem, ale w zamian byłem w innym miejscu.
    Właśnie zakończyłem opis mojej czerwcowej wędrówki po skałkach Rudaw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Janku.
      Wróciłem z dwudniowego wyjazdu, mam więc zaległości, ale nadrobię je w najbliższych dniach.
      Tak, byłem pod Strużnickimi Skałami, ale nie wszystkimi, jako że schodzą one grupami w dół zbocza, nieco w bok od drogi. Wiesz, jak jest: w tych górach nie można się śpieszyć, trzeba myszkować po bokach szlaków, a zawsze coś się znajdzie. Ostatnie zdjęcie jest tam zrobione; nie jest najlepsze, ale inne wyszły mi gorzej.
      Janku, pamiętasz o naszym wyjeździe? Masz ustaloną trasę? Pamiętaj, że Ty masz być przewodnikiem, ja będę dreptać za Tobą :-)

      Usuń
    2. Pamiętam o wyjeździe, pamiętam. Najlepiej będzie, gdy pójdziemy obok siebie. Nie znam tak dobrze Rudaw, jak Ty poznałeś Kaczawskie. Trasa? Jest kilka miejsc, które chciałbym Ci pokazać i są też takie, których nie odwiedzałem i jestem ich niezmiernie ciekaw.

      Usuń
    3. Więc pojedziemy szóstego stycznia? Masz wolny ten dzień?

      Usuń
    4. Szóstego stycznia? Ja czekam na ten dzień.
      W swojej wędrówce byłeś blisko Piekiełka
      - nie wierzysz? To popatrz:

      https://jan0101.blogspot.com/2016/12/kwiaty-wsrod-drzew-drzewa-na-skaach.html

      Usuń
    5. Janku, stronę otworzyłem, wieczorem powinienem mieć trochę czasu na spokojne jej przeczytanie. Przed chwilą wyłączyłem konto na facebooku. Nie chcę tam być w jakimkolwiek zakresie. Ten fejs jest okropny. Nic tam nie ma dla mnie jasnego, nawet nie wiem, o co tam chodzi.
      I nie chcę wiedzieć. Mam lepsze zajęcia, niż rozgryzać bzdety programisty.

      Usuń
    6. No tak, po fb trzeba umieć się poruszać i korzystać z tego, co jest dobre ;) Jakoś nie dziwi mnie Twoja niechęć do tego narzędzia komunikacji.

      Usuń
    7. Mnie trochę dziwią moje kłopoty w prztykologii komputerowej, zwłaszcza gdy wezmę pod uwagę lata codziennego używania komputera i swój techniczny zawód.
      Anno, tak naprawdę facebook nie jest mi potrzebny, jako że mam nieliczne grono znajomych i zerowe zainteresowanie plotkami z „wysokich” sfer. W zupełności wystarczy mi blog i poczta elektroniczna, a zainteresowałem się ostatnio facebookiem pomyślawszy o przydatności tej strony w sprzedaży książki. Jednak gdy zajrzałem tam, kliknąłem tu i tam, gdy ponownie zobaczyłem te zagmatwane bałaganiarstwo, te nazwy nic mi nie mówiące, brr! Na brzegu ekranu była notatka napisana jednym z azjatyckich alfabetów, wiesz, takimi pokręconymi robaczkami, a niżej informacja facebooka: tę osobę możesz znać.
      Co to jest? Co ja tutaj robię? – pomyślałem.
      Helena jest z nami, właśnie szykuję się swojego występu. Idę posłuchać jej śpiewu :-)

      Usuń