290617
Gdy
myślę o organizacjach zajmujących się ekologią, o „zielonych”, odczuwam obcość.
Nie, dziękuję, nie dla mnie – mógłbym powiedzieć. Czy w takim razie jestem
przeciwnikiem dbałości o Ziemię? Nie, ale ja i zieloni?…
Ostatnia
moja lektura, „Sekretne życie drzew”, książka niemieckiego leśnika Petera
Wohlleben’a, pozwoliła mi uświadomić sobie, iż odczuwana obcość wynika li tylko
z mojego trzymania się z dala od wszelkich organizacji i zerowego zaangażowania
społecznego. Moje zachowania, sposoby wartościowania i nadzieje na przyszłość,
są tożsame z dążeniami zielonych.
Idąc
łąką, odruchowo omijam kwiaty, a zrywam je bardzo rzadko. Dlaczego? Hmm, dwa są
tutaj powody. Kiedyś, jako jeszcze młody mężczyzna, obiecałem komuś nie zrywać
konwalii, bo to dla nich śmierć; wydaje mi się, że ta obietnica nadal jest dla
mnie wiążąca, a może po prostu tyle zostało z tamtych dni, gdy wszystko inne
czas obrócił wniwecz dawno temu. Drugi powód, wynikający z moich przemyśleń i
wiedzy, jest jak najbardziej racjonalny: zerwanie kwiatu jest zniszczeniem
piękna – tak po prostu. Nie wiążę tej oczywistej konstatacji z ekologią, która
kojarzy mi się raczej z dziwnie wyrażanymi protestami ekstrawaganckich ludzi, a
właśnie z estetyką. Ostatnio jednak coraz częściej pojawia się zwykły żal. Po
prostu szkoda mi marnować kwiat dla swojej krótkiej przyjemności jego
oglądania. Ci, którzy odczuwają smutek, albo i wyrzuty sumienia, widząc zwiędły
bukiet kwiatów, w głębi ducha myślą podobnie.
Niedawno
widziałem w moich górach piękny dużych dąb; stojąc pod nim zobaczyłem drut
opasujący jego pień i wrastający już w tkankę drzewa. Poczułem wtedy złość i…
jakby współczucie, a może żal. Pomyślałem, że powinienem chodzić w góry z
ucinakami, jako że ten dąb nie był pierwszym drzewem tak bezmyślnie
maltretowanym przez ludzi.
Staram
się nie łamać gałęzi, nie rozdeptywać małych żyjątek, nie straszyć większych,
ale takie moje zachowanie nie ma u mnie zielonej barwy, wynikając raczej z
uznawania praw do życia współmieszkańców Ziemi, naszych ewolucyjnych kuzynów,
jest więc natury rozumowej – filozoficznej i ewolucyjnej.
Prawa
tego pozbawiam muchy i komary (też naszych kuzynów!), które obiecuję tłuc przy
każdej nadarzającej się okazji, w nosie mając zarówno prawa tych szkarad do
życia, jak i zielonych. Nielogiczne stanowisko? Swoistej logiki nabiera wtedy,
gdy mając ledwie parę godzin snu przed sobą, nie mogę usnąć słysząc latające w
kampingu bombowce. Tak, swój sen stawiam ponad ich prawem do życia, jednak już
pszczołę czy osę zaglądającą mi do talerza zostawiam w spokoju, chyba że utopi
się w mojej zupie; może dlatego, że nie przeszkadzają mi w uśnięciu.
Jakieś
dwa lata temu oglądałem „Konopielkę”. Jedną ze scen najwyraźniej zapamiętaną
było beznamiętne i bezwzględne zatłuczenie małego węża przez żniwiarza. Okropna
scena. Czy ktoś ją pamięta i powie, jakiego gatunku był to wąż?
Pięć
lat temu, w słoneczny dzień wrześniowy, stałem na polu i patrzyłem na to oto
ładne zwierzę.
Leżało
nieruchomo, może widziało mnie i się bało? Podpis pod zdjęciem jest oryginalny,
sprzed pięciu laty, i wiele mówi o mojej (nie) znajomości fauny, ale też o
urodzie tego węża. Teraz jestem prawie pewny, że to był bezbronny zaskroniec;
niech mnie ktoś poprawi, jeśli się mylę. Zbyt rzadko mam do czynienia z wężami,
by móc powiedzieć, czy odczuwam dość typowy dla ludzi atawistyczny lęk i
obrzydzenie, pamiętam jednak, że wtedy nie czułem nic takiego, wąż był mały,
nieruchomy i ładny (ładniejszy niż na zdjęciu), więc przeważała ciekawość. To w odruchu, rozumowe podejście
jest inne: to zwierzę jest mieszkańcem Ziemi, jak ludzie, i też ma prawo do
życia. Owszem, gdyby to był zagrażający mi wąż, miałbym prawo do czynnej obrony
łącznie z jego uśmierceniem, ale tylko wtedy. Oczywiście wcześniej powinienem
zadbać o nie tworzenie takich sytuacji.
Ostatnio
zauważam u siebie zmiany w moim stosunku do roślin, mianowicie dawanie im praw
zwierząt. Wszak i z nimi dzielimy przestrzeń życiową, i chociaż
(prawdopodobnie) rośliny nie odczuwają bólu ani nie mają świadomości, są żywymi
organizmami, na dokładkę niezbędnymi dla życia całej fauny, ludzi nie
wyłączając. Musimy dbać o roślinność. O każdą, nie tylko o zasiane zboża. Żeby
się nie powtarzać, wkleję tutaj fragment mojego opisu wędrówki Wąwozem
Myśliborskim przed trzema laty.
Zobaczyłem wszystkie skały
wymieniane w przewodnikach, chociaż te najdziksze, najładniejsze, nazwy chyba
nie mają. Porastają je niezwykłe paprocie: języcznik zwyczajny. Nie jestem
botanikiem, nie ekscytuję się rzadkimi roślinami, ale gdy patrzyłem na tamte
paprocie, pomyślałem, że dobrze zrobiono tworząc tutaj rezerwat mający je
chronić, bo człowiek, mając na sumieniu tak wiele zniszczeń i jednocześnie
mając możliwość chronienia różnorodności życia, powinien to robić.
Wspomniana
różnorodność życia ma kapitalne znaczenie, jako że w toku ewolucji wytworzyła
się bardzo skomplikowana równowaga w przyrodzie oraz współzależność wszystkich
gatunków istot żywych – jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, w wielkiej ilości
nierzadko długich łańcuchów powiązań. Naruszenie tej równowagi może spowodować
niekorzystne zmiany daleko od pierwszej przyczyny.
Różnorodność
życia ważna też jest dla odległej przyszłości życia na Ziemi. Nigdy nie będzie
wiadomo, jakie rośliny zdołają przeżyć przyszłe zmiany warunków na naszej
planecie, ani nie da się wykluczyć, że dalecy potomkowie tej paproci,
języcznika zwyczajnego, odegrają ważną rolę w poniesieniu dalej życia na naszej
planecie. Człowiek, mając rozum i możliwości techniczne, powinien starać się
przekazać Ziemię przyszłym pokoleniom, wierzę, iż mądrzejszym od nas, w
możliwie jak najmniej zubożonym stanie.
Tak
więc i tutaj moje „zielone” stanowisko wynika z wiedzy i logiki, jest więc
rozumowe, bez ochów i achów, ani bez dopatrywania się mistycznych i mitycznych
związków ludzi i roślin. Ale ale!: bywa, że gdy patrzę na wyjątkowo ładne
drzewo, spodziewam się zobaczyć hamadriadę, która wyłoni się z drzewa, piękna i
zwiewna niczym marzenie, więc jakaś cząstka oczekiwań i tęsknot mitycznych tkwi
także i we mnie.
Wracając
na ziemię wspomnę o pokazaniu koledze z pracy kępy kwitnących iglic, którą on
rozdeptał. Celowo, śmiejąc się, rozdeptał! Chyba miał ten czyn za dobry dowcip
nie wiedząc, iż dobitniej nie mógł mi pokazać, jakiej próby jest jego kultura,
nie tylko ta dotycząca ekologii.
Podobnie
negatywne wrażenie czyni na mnie bezwstyd, z jakim większość moich kolegów z
pracy, a już zwłaszcza Ukraińców, wyrzuca śmieci. Polacy też śmiecą, ale
częściej można u nich zaobserwować ukradkowość tego czynu – świadectwo ich
wiedzy o czynieniu źle. To, co najgorsze u Ukraińców, co czyni najsilniejsze
wrażenie, to właśnie niczym nieskrępowana naturalność gestu, z jakim wyrzucają
w krzaki lub wprost pod nogi puszkę po piwie; także wyraz niezrozumienia lub
ironiczny uśmieszek na ich twarzach, gdy próbuje się wytłumaczyć im, iż robić
tak nie można.
Nieśmiecenie
także nie ma u mnie zielonych barw ani wyraźniejszej treści ekologicznej, a
wynika głównie z poczucia estetyki: po prostu czysty las jest ładniejszy do
zaśmieconego.
Chwalę
się? W moim przekonaniu nie mam czym, tym bardziej, że przynajmniej niektórzy
goście część moich słów uznają za dziwne. Staram się tylko opisać swoje
odkrycie, które zdumiało mnie: jestem zielonym. Czy w takim razie zapiszę się
do jakiejś organizacji? A po co? Będąc sceptykiem uznaję, iż świata nie
zmienię. Zamiast brać udział w marszach protestacyjnych, wolę pojechać na
włóczęgę.
Cytat
a propos z końca książki; podpisuję się pod tymi słowami i to dwoma rękoma.:
„Wykorzystujemy
żywe istoty, które są zabijane dla naszych celów, nie ma tu co tuszować prawdy.
Z drugiej strony nasuwa się pytanie, czy nasze postępowanie rzeczywiście jest
naganne. W końcu też jesteśmy częścią natury, a nasze ciała zbudowane są w taki
sposób, że możemy przeżyć tylko dzięki substancji organicznej z innych
gatunków. Tę konieczność dzielimy ze wszystkimi zwierzętami. Pytanie brzmi
tylko, czy nie czerpiemy ponad miarę z leśnego ekosystemu i czy oszczędzamy
przy tym drzewom niepotrzebnego cierpienia, analogicznie do postępowania ze
zwierzętami użytkowymi. Zasady są takie same, czyli korzystanie z drewna jest w
porządku, o ile drzewa mogły żyć w zgodzie z wymogami i potrzebami swego
gatunku. A to oznacza, że mają prawo rosnąć w prawdziwym leśnym klimacie i na
nietkniętych glebach oraz przekazać swoją wiedzę następnym pokoleniom.
Przynajmniej część z nich powinna mieć prawo godnie się zestarzeć, a wreszcie
umrzeć naturalną śmiercią.”
„Lasy
nie są głównie fabrykami drewna i magazynami surowca, a jedynie przy okazji
złożoną przestrzenią życiową dla tysięcy gatunków, jak to uważa dzisiaj leśna
gospodarka planowa. Wręcz przeciwnie.”
Zabawię
się w futurologa, a pójdzie mi tym łatwiej, że nasze podejście do świata
zwierząt już się zaczęło poważnie zmieniać. Myślę, że coraz więcej praw
będziemy przyznawać zwierzętom, także spośród tych, które obecnie jednoznacznie
kojarzone są z ludźmi.
Wierzę
w nastanie czasów, w których świadome i celowe rozdeptanie kwiatów będzie
uznawane za czyn naganny i niemoralny – jak obecnie znęcanie się nad
zwierzęciem, czego jeszcze sto lat temu nikt nie łączył z moralnością i na co
niewielu się oburzało.
Wierzę
w nadejście czasów osiągnięcia harmonijnego współżycia człowieka z całą
przyrodą, gdy nie będziemy dla niej przekleństwem, jak nierzadko bywamy
obecnie, a przyjaznym i mądrym opiekunem.
Tak,
jestem zielonym.
Szukając
zdjęcia węża, znalazłem wiele zdjęć dróg; kilka z nich zamieszczam niżej. Czyż
nie są piękne?
A
na koniec zdjęcie zielonego ludzika zrobione przez Janka pod jeszcze zielonym
drzewem.
Janku,
pamiętasz tamten dzień? Pamiętam, gdzie zrobiłeś to zdjęcie.
Czy pamiętam? Och, Krzysiek!
OdpowiedzUsuńTo zdjęcie wykonałem w czasie naszej wędrówki w okolicy Babińca, a za tym miejscem rosła sosna, po której wspinał się krzew dzikiej róży.
Dokładnie tak, Janku!
UsuńPamiętam swoje zdumienie, gdy na wysokości drugiego piętra zobaczyłem setki czerwonych owoców róży wśród sosnowych gałęzi. Niedaleko, trochę wyżej po zboczu, jest miejsce, gdzie znaleźliśmy kilka grzybów; wtedy myślałem, że będą jedynymi znalezionymi tej jesieni.
Całe to rozległe zbocze Babińca jest ładne i widokowe.
Krzysiek, wiesz? Też lubię to ujęcie. To był moment, spojrzałem i bez sprawdzania aparatu, natychmiast zrobiłem - cyk...
UsuńEfekt okazał się dobry, Janku:) Wiele zrobiłeś mi dobrych zdjęć, z tamtego dnia dwa podobają mi się najbardziej – to wyżej i drugie z drogą. Na obydwu widać ruch, brak ustawiania się, złapanie chwili, ale różnią się wymową. Na tamtym widzę swój związek z drogą, jestem ja i ona, nic więcej. Na tym zdjęciu zauważam związek tych wędrówek z naturą, podkreślany jeszcze zielonym (w różnych odcieniach) kolorem mojego ubrania.
UsuńZauważyłeś, że lubię ten kolor? Nawet rękawice i ochraniacze mam zielonkawe, czy raczej oliwkowe :-)
Lubię czasami popatrzeć na Twoje zimowe zdjęcia, na te pionowe panoramy świerków.
Zauważyłem odcienie zielonego koloru, ale spostrzegłem również czerwone sznurówki...
UsuńJak chyba wiesz, Janku, czerwone sznurówki to znak rozpoznawczy. Dla wtajemniczonych są informacją o używaniu butów wykonanych w tradycyjny sposób, bez nowoczesnych materiałów, tylko z szytej skóry. Wszystkie moje buty górskie są właśnie takie, więc używam do nich czerwonych sznurówek.
UsuńKiedyś tak spodobały mi się klasycznie robione buty, że jestem im wierny :-)
Widziałam ten wpis od razu, ale lekturę pozostawiłam sobie na poranek. Mam trochę inne podejście do roślin. Owszem przyznaję im równe prawa w świecie, ale nie potrafię powstrzymać się przed zrobieniem bukietu do wazonu, wianka na głowę w Kupalnockę, czy zerwania ziół. Wyrwę chwasty w ogrodzie (choć jak wiesz, u mnie pojęcie chwastu trochę się różni od ogólnych stwierdzeń) z drugiej strony, gdybym mieszkała w okolicy zagrożonej pewnie przypięłabym się do drzewa. Mam silną potrzebę działania.Uwielbiam Twoje przemyślenia!
OdpowiedzUsuńAnno, przecież wiesz, jak czuje się mężczyzna, gdy dowie się od kobiety, iż ona coś w nim uwielbia :-)
UsuńDziękuję Ci.
Moja zachowania nie są rygorystyczne, ani nie mają ortodoksyjnych cech. W końcu nawet jeśli się uważa idąc łąką, niemałą ilość kwiatów się rozdepcze. Tyle że takie skutki, jak i robienie wianków czy zbieranie ziół, mieszczą się przyrodniczej normie; ale wyrażenie mi się napisało…
Aniu, jesteśmy częścią ziemskiej fauny, a w końcu nawet kopytka sarny coś tam zadepczą, o zniszczeniach czynionych przez dziki czy bobry nawet nie mówię. Tak, szkoda mi zrywać kwiatek na łące, ale jest tutaj pewna istotna różnica: ja obejrzałbym i wyrzucił, albo doniósł do samochodu i kwiat zwiądłby na siedzeniu, Ty natomiast ususzysz zioła i kwiaty, a później spożytkujesz – ja zmarnuję.
Och, ja też mam silną potrzebę działania. Na przykład wsadzenie nosa w książkę, albo pójście na plażę i gapienie się na horyzont :-)
Rzecz jest z tymi ekologami dość prosta...Oni chcieliby świata, w którym człowiek nie jest dominantem. Choćby tylko tych małych skraweczków pola, lasu, gór, jezior bez wszechwładzy człowieka i jego maszyn. Tych ciupeńkich placków Ziemi, gdzie wytyczono rezerwat i rzeczy dzieją się same, bez udziału człowieka, nawet, jako obserwatora. To marzenie nie jest szaleństwem, ani w ogóle niczym zadziwiającym. Bierze się chyba z bardzo głębokiego odczuwania piękna i harmonii świata. Gdy człowiek zaczyna eksploatować otaczający świat, zwykle pozbawia go piękna i harmonii. Zielone ludziki odbierają te akty zniszczenia niczym najcięższe ciosy w ich serca. Najpierw są mali, biegają na swe dziecinne wyprawy do Natury. Podglądają ją, jak potrafią i mogą. Kto to wie, ilu dzieciakom zamarzyło się, by być jak potężne drzewo w głuchym lesie? Samotne-niesamotne, potężne, niezniszczalne, pełne życia swego i wszelkich istot, które z jego gościnności korzystają. Dziecko to odczuwa, instynkt podpowiada mu, że w widoku tego drzewa zawarta jest jakaś niezwykła prawda o Naturze. Pojawiają się uczucia. Czasem myślę, że są one równe tym, którymi obdarzamy Rodziców czy też swe dzieci. To jest uczucie głębokiej więzi z Przyrodą. Później dziecko podnosi głowę i widzi Odchłań. Czarną ale pełną migocących punktów. Za ileś lat, gdy nic nie stępi jego wrażliwości i potrzeby poznania, będzie znało nazwy tych punktów, ich funkcję w nieskończonym ekosystemie Wszechświata, będzie znało odpowiedź na wiele, wiele pytań o to, jak to jest, że potężne drzewo jest Gościńcem Życia. Będzie znało bardzo dużo uczonych mądrości zwanych czasami prawami. Będzie też czytało w jakichś uczonych księgach pewną obiektywną prawdę: Człowiek jest zaburzeniem w Naturze widzianej przez pryzmat ekologii Oduma i jego wiernych uczniów. Zaburzeniem najgroźniejszym z groźnych. Bo potrafiącym robić sztuczki, by bronić się przed Naturą. Gdy już zaginie pamięć o tzw ekosystemach (takich, jakie znamy teraz), a Ziemia będzie wyglądała znacznie bardziej przygnębiająco niż obecnie, wtedy my, ludzie, też będziemy żyli. Nasze własne odchody, zniszczone do cna zasoby, które obecnie tak żwawo eksploatujemy, zniszczona atmosfera i wody i gleby- to wszystko nie stanie się przyczyną naszej zagłady. Za sprawą naszych sztuczek. Potrafimy trwać niezależnie od ilości toksycznych wydalin naszej cywilizacji. Trzeba pamiętać, że to jest cecha, która odróżnia nas od wszelkich innych gatunków. Ekolodzy widzą, że nie podlegamy prawom ekologii, chyba, że ustanowimy nowe prawo, które uzna nasz prymat nad Ziemią i jej wszelkimi żyjątkami. Nada inteligencji rolę ekologiczną, jako czynnika ostatecznego zniszczenia. Ekolodzy patrzą z przerażeniem i smutkiem na Człowieka, na siebie samych też. Zabijamy efekt wysiłków miliardów lat ewolucji i nie pokazaliśmy w tym względzie wszystkiego, co potrafimy. To musi budzić emocje.
OdpowiedzUsuńJa osobiście, choć ganię eksploatatorskie podejście do Przyrody wśród ludzi, jednak wierzę, że gdy kiedyś będziemy uciekali w Kosmos przed nieuchronną katastrofą czerwonego karła, zabierzemy do naszej ‘arki’ po parze każdego gatunku rośliny i zwierzęcia, aby dać im szansę na życie w innym punkcie Wszechświata.
Dopiero tak ustawiając perspektywę trwania Człowieka i Natury możemy przestać się denerwować paskudną pazernością garstki drwali białowieskich i ich szefów. To chwilowe i przeminie może za niedługo. I tak samo nie musimy przyjmować postawy wobec ekologów. Żadnej – dodatniej, ujemnej - żadnej. Wierzę, że w ostatniej chwili nie zapomnimy o reszcie żyjątek. W ten sposób jestem spokojniejszy i wychodzę w moje góry zawsze z tą samą radością w duszy. Choć w zakresie oceny sytuacji stoję po stronie ekologów…
Przepraszam za opóźnienie w udzieleniu odpowiedzi, dziękuję za tę wyjątkową wypowiedź.
UsuńPo jej przeczytaniu uznałem, że jeśli wszyscy ekolodzy są tacy, jakimi ich tutaj namalowałeś, moje ich widzenie jest niewłaściwe i uproszczone.
Jestem raczej ewolucjonistą niż ekologiem (oczywiście na poziomie amatorskim), i dlatego na wiele przejawów życia patrzę z perspektywy zmian ewolucyjnych. Dla mnie przyroda, będąc piękną i przy swojej zadziwiającej różnorodności wspaniale zrównoważoną, jest jednak też rezultatem owej jakże często źle przyjmowanej darwinowskiej walki o byt. Pod jej harmonijnym pięknem tkwi cierpienie i śmierć – codzienność niezliczonych istot żywych. Drzewo życia jest jednocześnie drzewem śmierci. Świadomość tego pozwala inaczej spojrzeć na świat i naturę, bez przydawania im mistycyzmu, celowości czy sielskości; pozwala widzieć świat prawdziwszym. Jeśli jeleń potrafi w ciągu swojego życia zniszczyć niejedno drzewo ocierając o nie swoim porożem, a sarna zjeść wiele siewek, z których mogłyby wyrosnąć wielkie drzewa, to i człowiek może wyciąć pewną ilość drzew dla swoich potrzeb. Wszak nie jesteśmy dani z zewnątrz, będąc cząstką tego wielkiego systemu życia Ziemi. Problem w naszej ogromnej liczebności, we wspomnianej przez Ciebie pazerności, w naszych możliwościach nie przystających do naturalnych warunków. Gdy kiedyś, w dawnych czasach, nasz przodek wyciął drzewko, by z jego pnia zrobić dzidę, jego działania mieściły się w normie, będąc porównywalne do działań tamtych jeleni i saren, teraz jednak jedna maszyna może wyciąć połać lasu z jeden dzień – efekt naszej technicznej kultury. W tym momencie faktycznie stoimy już poza i ponad prawami przyrody.
Co przeciwstawić? Umiar i ekologiczne myślenie postawione na wprost mamony zwykle przegrywa, ale trudno nie zauważyć, że ostatnio coś się zaczęło zmieniać. We wspomnianej książce autor, niemiecki leśnik, napisał o przekonaniu swojego pracodawcy do traktowania lasu jako skomplikowanego i wrażliwego na zaburzenia ekosystemu; wiem, że takie decyzje na razie nie są częste, ale też ten przypadek nie jest wyjątkiem. Na gospodarcze decyzje coraz częściej mają wpływ wymogi ekologii. Coraz więcej ugrupowań politycznych i coraz więcej zwykłych ludzi dostrzega potrzebę dbania o przyrodę, łożenia na ten cel istotnych kwot z finansów publicznych, zmian prawnych i obyczajowych. Jak na przemiany w świadomości społecznej, zmiany są błyskawiczne, dosłownie dostrzegane gołym okiem. Są tak szybkie, że nie trzeba będzie czekać do czasu przemiany naszego słońca w czerwonego karła, by doczekać się urzeczywistnienia ideałów ekologów. Zresztą, nie mamy tyle czasu – i o tym też wie coraz więcej ludzi. Puchnące słońce wypali Ziemię za kilka miliardów lat, to czas trudny do wyobrażenia. Rolnictwo i osiadły tryb życia zaczęły się jakieś 10 tysięcy lat temu, obecnego świata trudno porównywać do świata sprzed tysiąca lat, a człowiek żyjący sto lat temu miałby poważne kłopoty ze znalezieniem się w czasach współczesnych. Inaczej mówiąc, zmiany przyspieszają. Świat za tysiąc lat będzie nieporównywalny do obecnego; kłopoty z drwalami szalejącymi po puszczy nie będą nawet do pomyślenia. Głęboko w to wierzę, o ile ludzkość wcześniej nie zniszczy się sama w atomowej wojnie.
Jeśli kiedyś powtórzymy czyn Noego, to nie dlatego, że będziemy chcieć uratować życie Ziemi, a przenieść je dalej – w Kosmos.
Dziękuję Ci, Anonimie. Poświęcanie sporego czasu na wypowiedź blogową jest rzadkością. Przyjmij, proszę, moje życzenie patrzenia w przyszłość z optymizmem.
Tak...podejście 'ewolucyjne' rozwiązuje problem możliwych złych emocji, które mogą rodzić obserwacje nieroztropnych działań ludzi. Sprawa w sumie jest jasna.Dziękuję za odpowiedź...i za życzenia:) Też wierzę po cichu, że jednak potrafimy jako ludzkość ewoluować w zakresie stosunku do Natury. Sensowna eksploatacja jej zasobów to wg mnie wręcz zobowiązanie. Wynika właśnie z tego faktu, że możemy rozpoznać skutki własnych czynów. Świadomość tego powoli rośnie w ludziach...
UsuńDziękuję Ci.
UsuńWłaśnie, rozpoznawanie skutków swoich czynów. W gruncie rzeczy piszemy tutaj o wiedzy, bo właśnie ona umożliwia owe rozpoznawanie. Pamiętam, jakim zaskoczeniem było odkrycie jednej z przyczyn dziur ozonowych – związków freonowych. Wcześnie uważano freon za substancję całkowicie bezpieczną, i dopiero przy okazji badań związanych z kosmosem odkryto mechanizm niszczenia naszej atmosfery. Pamiętam też, z jakim trudem ten fakt przebijał się w świadomości społecznej; zresztą, do dzisiaj do części ludzi i firm nie dochodzi ta prawda.
Jaki z tego wniosek? Że rozwijanie wiedzy i jej popularyzowanie w społeczeństwach jest działaniem sprzyjającym ekologii.
Zgadzam się z Tobą, Krzysztofie i przyznaję, że mam podobny stosunek do przyrody (w tym much i komarów :-D).
OdpowiedzUsuńI prawdą jest, że możemy żyć... pozbawiając życia zwierzęta i rośliny. Musimy coś jeść i jest to w porządku. Ja również staram się nie niszczyć roślin czy zrywać kwiatów, ale również okazuję pewien szacunek naturze w kuchni - nie marnując jedzenia. Możesz się śmiać, ale uważam, że także roślinom (warzywom!) odbieram życie gotując je na obiad. Nie godzi się więc, by dopuścić, żeby żywność się marnowała, bo to znaczy, że czyjeś życie zostało odebrane bez potrzeby.
I inna rzecz - bardzo irytują mnie niektóre artykuły czy filmy przyrodnicze, w których polujące zwierzęta nazywa się mordercami, rzezimieszkami itp. Takie określenia są fałszywe i oszczercze, a naprawdę dotyczą tylko... ludzi.
Na zdjęciu jest zaskroniec, piękny wąż.
Nie czytałam jeszcze tej książki. Szkoda że nie podzieliłeś się szerzej wrażeniami z lektury.
Dziękuję Ci. Domyślam się braku czasu u Ciebie, tym bardziej cenię obecność tutaj i dłuższą wypowiedź.
UsuńMój stosunek do jedzenia jest podobny, Aniko. Nie lubię wyrzucać, i wcale nie o pieniądze chodzi. Do Twojego powodu dodaję jeszcze myśl o ogromie pracy potrzebnej do zrobienia produktów spożywczych, także świadomość… nazwałbym ją historyczną: przez tysiąclecia ludzie poświęcali wiele czasu na zdobycie jedzenia, często głodowali. Trwało to tak długo, że ślady tych chudych okresów zapisane mamy w genach, w mechanizmach naszych organizmów.
Dzisiaj, wydzielając sobie dwie kromki chleba na kolację (wiesz, kalorie są podobne do królików: szybko się mnożą), ponownie, jak wiele już razy, uświadomiłem sobie nasze odejście od tamtych czasów.
Ty jakby idziesz dalej, będąc blisko tych miejsc, o których wspomniałem w tekście – gdy roślinom zaczniemy dawać prawa dawane w ostatnim czasie zwierzętom.
Nazywanie zwierząt mięsożernych mordercami jest przejawem nieznajomości mechanizmów natury.
Książkę o drzewach warto przeczytać, zwłaszcza Tobie, osobie wrażliwej na piękno natury, ponieważ autor wyjaśnia w niej wiele zadziwiających, a często nieznanych, cech drzew. Gdybyś miała kłopoty z jej zdobyciem, mam w formacie EPUB stosowanym w moim czytniku książek. Czyta się ją lekko, bo też takim właśnie językiem jest napisana, a autor zaskakuje swoją wiedzą.
Aniko, jeszcze jestem w Ustroniu Morskim, ale za tydzień, w piątek, otwieramy lunapark na Dolnej Wildzie.
Czy robiłaś zdjęcia w trzydziestometrowej karuzeli widokowej? Na przykład zdjęcia drzewom widzianym z góry? Tutaj, w Ustroniu, ta karuzela ustawiona jest przy szpalerze okazałych jarząbów szwedzkich; gdy patrzę na najwyższe gałązki i liście, mam wrażenie oglądania wyścigu ku słońcu.