271217
Z
książki „Ponad granicami” Wernera Heisenberga.
>>(…)
Dokonał Pitagoras słynnego odkrycia, że równo napięte drgające struny
współdźwięczą harmonijnie, gdy ich długości pozostają do siebie w prostej
proporcji wymiernej. Matematyczna struktura, mianowicie wymierna proporcja
liczbowa, jako źródło harmonii – było to z pewnością jedno z najbardziej
brzemiennych w skutki odkryć, jakich w ogóle dokonano w dziejach ludzkości.
Harmonijne współbrzmienie dwóch strun daje dźwięk piękny. Ucho ludzkie odbiera
dysonans, niepokój wywołany wahaniami amplitudy jako coś przykrego, natomiast
spokój harmonii, konsonans – jako piękny. Stosunek matematyczny staje się więc
także źródłem piękna.
Piękno
jest, tak głosiła jedna z antycznych definicji, właściwą zgodnością części ze
sobą wzajem i z całością. Częściami są tutaj poszczególne tony, całością jest
harmonijny dźwięk. Stosunek matematyczny może więc dwie niezależne zrazu części
zespolić w jakąś całość i w ten sposób wytworzyć piękno.<<
Oto
słowa Arystotelesa o pitagorejczykach:
>>Dopatrując się w liczbach właściwości i podstaw harmonii,
jako że wszystko inne całą swą naturą jawiło się im z liczb, naśladowanie
liczby zaś tym, co w całej naturze pierwsze, ujęli elementy liczb jako elementy
wszelkich rzeczy, cały zaś wszechświat jako harmonię i liczbę.<<
Czy
to ma sens? Czy nie ma tutaj li tylko swoistego mistycyzmu widzącego w liczbach
czynnik sprawczy świata? Cóż, pitagorejczycy tworzyli związki na poły
religijne, więc chyba jednak widzieli w liczbach boski pierwiastek, jednakże
takie ich podejście, obce współczesnej nauce, nie przekreśla ich wpływu na
naszą kulturę, w tym na badania przyrodnicze obecnych czasów.
Niżej
przepisuję słowa Heisenberga, ciekawie wyjaśniającego myśl pitagorejczyków.
>>Zrozumienie
barwnej wielorakości zjawisk dochodzić więc ma do skutku przez to, że
rozpoznajemy w niej jednolite zasady formalne, które mogą być wyrażone językiem
matematyki. Zostaje wobec tego ustanowiona ścisła więź pomiędzy tym, co
zrozumiałe i tym, co piękne. Jeśli bowiem to, co piękne, rozpoznaje się jako
zgodność części między sobą i z całością i jeśli, z drugiej strony, wszelkie
zrozumienie dojść może do skutku dopiero za sprawą tego formalnego związku, to
przeżycie piękna staje się prawie identyczne z przeżyciem zrozumianego lub
przynajmniej przeczuwanego związku.<<
Każdy,
kto mozolił się nad zrozumieniem teorii naukowej, czy niechby jednej zagadki
przyrody, zna radość zrozumienia i pamięta chwilę dostrzeżenie piękna, o którym
pisze tutaj Heisenberg, chciałbym jednak poznać antyczną analizę istoty piękna
odczuwanego w kontakcie z przyrodą. W kontakcie bezpośrednim, bez aparatury
naukowej, bez szkieł i równań.
Znalazłem
słowa poety i uczonego żyjącego niedawno, ledwie 200 lat temu, oraz ciekawe
myśli autora książki z zakresu filozofii nauki.
>>Dla
Goethego początkiem wszelkiej obserwacji i wszelkiego rozumienia natury jest
bezpośrednie doznanie zmysłowe; nie przeto przefiltrowane przez aparaturę i
niejako siłą wydobyte z natury zjawisko jednostkowe, lecz bezpośrednio dostępne
naszym zmysłom naturalne dzianie się. Weźmy dowolny urywek z rozdziału o
barwach fizjologicznych z Goetheańskiej Nauki
o barwach. Zejście pewnego zimowego wieczora z ośnieżonego Brockenu daje
okazję do następujących obserwacji:
„Jeśli
za dnia, przy żółtawym zabarwieniu śniegu, można już było zauważyć lekką
fioletowość cieni, to teraz, gdy partie oświetlone rzucały odblask bardziej
żółty, cienie te trzeba było określić jako intensywnie niebieskie. Gdy jednak
słońce zeszło na koniec ku zachodowi i jego promienie, bardzo przez gęstszy
opar przyćmione, oblokły świat wokół mnie w przepiękną purpurę, wówczas barwa
cieni przeszła w zieleń, którą z morską, co do jasności, szmaragdową zaś, co do
urody, można było porównać. Zjawisko stawało się coraz żywsze. Świat zdawał się
zaczarowany, wszystko bowiem przybierało dwie żywe i tak pięknie harmonizujące
barwy, aż na koniec wraz z zajściem słońca pyszne zjawisko zginęło w szarym
zmierzchu stopniowo przechodzącym w noc księżycową i od gwiazd jasną.”<<
W
rozdziale, z którego pochodzi ten cytat, Heisenberg podejmuje próbę wyjaśnienia
niechęci i obaw Goethego wobec tworzenia abstrakcyjnych pojęć w naukach
przyrodniczych, wobec techniczności naukowej obserwacji natury. Autor Fausta
był także naukowcem, opis zmierzchu jest częścią jego dzieła z zakresu optyki,
a odmienność patrzenia na świat uwidoczni się gdy uświadomimy sobie, że obecnie
żadna praca naukowa nie zawiera takich opisów. Wszak byłaby „nienaukowa w
formie”.
Warto
dodać, iż obawy Goethego nadal są żywe, mimo upływu dwóch stuleci i tak
głębokich przemian świata.
>>Goethe
pojął, że postępujące przekształcanie świata przez sprzężenie techniki z
przyrodoznawstwem jest nie do pohamowania. (…) W korespondencji z Zelterem
czytamy: „Bogactwo i szybkość, oto, co świat podziwia i o co się każdy ubiega.
Kolej żelazna, ekstrapoczta, parostatki i wszelkie możliwe facilites
(ułatwienia – przyp. tłum.) w komunikacji – oto, w czym cywilizowany świat
usiłuje się prześcigać, przecywilizować i przez to umocnić w miernocie. Jest to
właściwie stulecie dla zdolnych głów, dla ludzi praktycznych bystrego pojęcia,
którzy wyposażeni w niejaką zręczność czują się wyżsi ponad ciżbę, chociaż im
samym najwyższych uzdolnień nie staje.”<<
>>Prawda
była dla Goethego nieodłącznie związana z pojęciem wartości. Tak jak dla
dawnych filozofów, jedynym możliwym kompasem, wedle którego ludzkość zdolna
jest kierować się w poszukiwaniach drogi poprzez stulecia, było dla Goethego unum, bonum, verum – „Jedno, Dobre,
Prawdziwe”. Nauka jednak, która jest tylko trafna, w której rozdzieliły się
pojęcia „trafności” i „prawdy”, w której zatem boski porządek nie określa już
sam z siebie kierunku, jest zbyt narażona, jest wystawiona, by znowu wspomnieć Fausta Goethego, na ingerencję diabła.
Dlatego Goethe nie chciał jej zaakceptować. W świecie zmroczniałym, którego nie
rozjaśnia już światło owego środka, „Jednego, Dobrego, Prawdziwego”, postępy
techniki (…) nie są już właściwie niczym innym, jak tylko rozpaczliwą próbą, by
uczynić piekło przyjemniejszym miejscem pobytu. Trzeba to podkreślić w
odpowiedzi zwłaszcza tym, którzy sądzą, że upowszechniając cywilizację techniki
i przyrodoznawstwa będzie można stworzyć wszelkie istotne warunki Złotego Wieku
nawet w najodleglejszych zakątkach świata. Tak łatwo diabłu wymknąć się nie
można.<<
Jeśli
ktoś powie, że mało życiowe są takie tematy, przyznam mu rację, ale właśnie w
oderwaniu od codzienności tkwi ich wartość. Dodam jeszcze myśl, której nie
potrafię ubrać w eleganckie i niebanalne słowa, ale której prawdziwości jestem
pewny.:
Nam
potrzebne są takie zainteresowania i taka wiedza, żeby nie utonąć w szarzyźnie
codzienności, nie dać się ogłupić wynaturzonym konsumpcjonizmem, nie ograniczyć
swoich zainteresowań wyłącznie do tych najpopularniejszych, podsuwanych nam
przez media. Po prostu dlatego, że wiedzieć wypada, mimo iż nie da się tej
wiedzy przeliczyć na pieniądze ani na ilość podniesionych kciuków.
W
miarę wzrostu wiedzy obraz postrzeganego świata nabiera szczegółów, rozjaśnia
się, staje się ciekawszy i piękniejszy, a takie jego widzenie jest właściwie
tożsame z widzeniem i ocenianiem swojego miejsca tutaj.
Słowa ujęte w znaki >> << są cytatami.
Ho, ho, ze zakrzyknę Mikołajowo! Dwa teksty, jeden za drugim. Heisenberg jest niesamowity. Położył podwaliny pod fizykę kwantową, tak mi się zdaje, że jego zasada nieoznaczoności taką była. W nocy słuchałam podcastu z fizykiem i on powiedział, że to nie prawo lecz wniosek. Nie wiem, czym to się różni? No czuję „na czuja”. Nie sposób tego opowiedzieć językiem lecz tylko matematyką. Przewraca myślenie przyczynowo-skutkowe. Pamiętam, trzy po trzy, ponieważ zasnęłam. Pewnie jak zwykle ma to związek z naturą korpuskularno-falową. I konkret i fala jednocześnie. Pamiętam, że są takie pary, których wielkości nie da się zmierzyć dokładnie jednocześnie. Natura. Położenie i pęd cząstki. Tego pędu nidpgsy zbyt dobrze nie rozumiałam. Prędkość tak lecz pęd?
OdpowiedzUsuńDla mnie tematy nie są mało życiowe, tak naprawdę to istota życia, chociaż nie wszystkich może to ciekawić. Za wiele jest tych rzeczy do zgłębienia, mamy ogromna specjalizację i chyba (mam nadzieję!) coraz bardziej w cenie jest łączenie różnych dyscyplin. To jest moim zdaniem najpiękniejsze. Toniemy w szarzyżnie, ponieważ mamy za mało czasu i za wiele niepotrzebnych informacji musimy wchłaniać.
Nie jesteś sama w swoim niezrozumieniu tych dziwności fizyki atomowej. Nie widzisz, że stoję obok Ciebie, a przy nas stoją wszyscy ludzie? Może poza garstką ludzi, którzy na tych pędach i kwarkach zęby zjedli.
UsuńJa mam teorię pocieszająco-usprawiedliwiającą niezrozumienie, a jej zręby poznałem z wielce uczonych mów innych specjalistów – antropologów.
Rodzinnym światem naszych łepetyn jest sawanna wschodniej Afryki. Rosną na niej drzewa i trawa oraz biegają zwierzęta na które trzeba uważać, przy czym żadne nie śmiga z szybkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę, i wszystkie są dużo większe od atomu. To świat, w którym szybkość to jedno, przestrzeń to drugie, a jedno z drugim nie ma nic wspólnego, czemu uporczywie zaprzeczał pewien pracownik szwajcarskiego urzędu patentowego.
No i mamy wyjaśnienie naszych kłopotów w zrozumieniu bezsensowności pytania o kształt tegoż atomu. Komputerowcy nazywają tę trudność brakiem odpowiedniego oprogramowania.
Nie, nie, na sawannach ganiać nie zamierzam, chociaż śnię o tym aby kiedyś zobaczyć Afrykę. Jednocześnie bardzo boję się tego. Kiedy widzisz, że masz lepiej (przynajmniej w swoim uważaniu) to ból, ludzie i zwierzęta. Najchętniej to nie ruszyłabym się jak ten Kant z Królewca. Swoją drogą to ciekawe dlaczego pozostawał w miejscu?
OdpowiedzUsuńHmm, dlaczego Kant nie ruszył tyłka ze swojego miasta… Może wszystko, co go ciekawiło, było na miejscu? A może po prostu miał chorobę lokomocyjną? :-)
UsuńChomiku, ja też myślę o szczęściu urodzenia się tutaj i teraz. Ludzie marudzą i narzekają na uciążliwości, na ograniczenia finansowe, ale tak naprawdę grzeszą. Widzi się migawki z biednych krajów, w których ludzie głodują, są zabijani w strasznych, bezsensownych wojnach – a my potrafimy narzekać, bo w USA czy w krajach zachodu Europy żyje się zamożniej. Ano, żyje zamożniej, i co z tego? Trzeba nam też pamiętać o skoku, jakiego dokonaliśmy w ostatnim ćwierćwieczu, pamiętać także o tym nieskończonym szeregu naszych przodków, którzy żyli w znoju i w niepewności jutra, jakich teraz już nie znamy.
Chciałbym zobaczyć naszą kolebkę, a obecnie przeważa pogląd, iż była nią wschodnia Afryka, takie miejsca jak równiny Serengeti.
A dla piękna chciałbym zobaczyć Kilimandżaro, no i oczywiście wejść na tę górę.
Hm, choroba lokomocyjna:). Jemu, Kantowi było trudniej, poniważ nie miał Internetu, a jednocześnie miał łatwiej przez kontakt z rzeczywistością. W zasadzie uważam, że mamy obecnie kontakt z fikcją. Jedynie rodzina, przyjaciele mogą stanowić tu wyjątek. Jednak może zawsze tak było?
UsuńJednostka świata zbawić nie moźe, przeżywa zwykłe życie, normalne. Błąka się. Zbawić świata jednostka nie może, a i tak nawet gdyby mogła to byłoby na podług jej poglądów jednostkowych więc potrzebabyłovy deliberacji społecznych.
Chciałabym kiedyś zobaczyć śniegi Kilimandżaro, sawanny po których lwy i słonie przebiegają swobodnie. Zebry widziałam w ZOO. W kolejnym życiu, jeśli będzie, zamierzam być ekologiem i chronić lasy oraz zwierzęta.
Prawda, że choroba lokomocyjna brzmi prawdopodobnie?
UsuńZastanawiające słowa, te o naszym kontakcie z fikcją. Jeśliby nazwać świat przedstawiany w internecie fikcyjnym w sensie niezgodności z rzeczywistością, a w pewnej mierze tak przecież jest, byłaby to prawda.
Jednakże za prawdziwe należałoby też uznać wnioski możliwe do wysnucia z przypuszczenia zawartego w ostatnim Twoim zdaniu. Zawsze tak było, ponieważ w czasach Kanta świat znano z opowiadań innych ludzi, z pisemnych przekazów. Czyli poznanie właściwie się nie zmieniło, a jedynie narzędzia przekazu informacji. W świecie greckim był aojda, wędrowny śpiewak-poeta, który za gościnę opowiadał odpowiednio zmienione (dla wywarcia wrażenia) wieści ze świata. Obecnie robi się tak samo, tyle że nie poeta pięknie opowiada, a wieści pisze osoba nierzadko mająca kłopoty z poprawnym wyrażeniem myśli, o pięknie przekazu nie mówiąc.
Jedynym postępem byłaby szybkość przepływu informacji, cała reszta jest regresem.
Moje postrzeganie świata jest nienazwane, niezmierzone, nawet niezważone, proste z najprostszych:-) chociaż chyba bieganie po łąkach pogórzańskich można porównać do tych z sawann wschodniej Afryki:-) ech, ci filozofowie, wszystko muszą rozpatrywać naukowo:-)
OdpowiedzUsuńTo taki odruch, Mario :-)
UsuńJakiś czas temu doszedłem do wniosku, że najbardziej autentycznie przeżywają świat dzieci. Oni też nie nazywają, nie analizują, a po prostu przeżywają tak intensywnie, jak my już nie potrafimy. Czyż nie jest tak?
A co do tego odruchu analizy powiem, że występuje on raczej po powrocie, gdy wspomina się dzień, przeżycia, widoki. Wtedy dostrzeżenie związków, nazwanie swoich odczuć, wzbogaca plon dnia, nie zubaża.
Żyjemy w szarzyźnie tylko wtedy, gdy sami taka decyzję świadomie lub nie podjęliśmy. Bo przecież, Krzysztofie, żyjesz barwnie światem książek i gór (i kiczowatym światem kolorowego lunaparku). Podejrzewam ,że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z szarzyzny swojego życia. Gdy byłam dzieckiem, tato czytał książkę "Świat bez historii". Dotyczyła plemion, które żyją z dnia na dzień, odwiecznym cyklem natury, nie znając i nie spisując swoich dziejów. My mamy historię i kulturę, ale i tak sądzę, że nasi cywilizowani współplemieńcy niejednokrotnie żyją w świecie bez historii. Z dnia na dzień. A jedyne, o czym marzą to emerytura, chociaż nie mają pojęcia, co zrobią z czasem wolnym.
OdpowiedzUsuńOh, Aniu rację masz lecz co zrobić z tym fantem - brak czasu? Jest czas historyczny, los i działanie/kształtowanie swojego losu oraz ten realny, który masz do dyspozycji. Cały czas się nad tym zastanawiam, jak zwiększyć ten ostatni. Czuję się zawłaszczana przez pracę i społeczeństwo (postawa obywatela). Nie mogę tego "olać", chociaż bardzo mnie to kusi.
UsuńDwojako oceniam swoje dni. Na ogół zdaję sobie sprawę z ich pełniejszego i wartościowszego wypełniania od wielu innych ludzi, ale bywają chwile, gdy widzę je inaczej, gorzej. Myślę też, że w takim postrzeganiu nie jestem odosobniony, ponieważ nie dość, że mamy lepsze i gorsze okresy, to jeszcze chcielibyśmy więcej przeżyć, więcej zebrać wrażeń, zachłysnąć się światem i życiem po dziurki w nosie, a różnie nam z tym wychodzi.
UsuńMoże raczej ludzie myślą nie tyle o samej emeryturze, co o uwolnieniu się od uciążliwości nielubianej pracy, ale cóż ja wiem… Anno, powiem, że coraz częściej myślę o emeryturze, może dlatego, że pracę skończę za trzy lata. To niewiele wobec czterdziestu czterech lat pracy za mną, ale przecież i te trzy lata przede mną to jednak nie jest mało, zwłaszcza jeśli wykorzystuje się czas, czy przynajmniej stara wykorzystać.
Wizja z książki „Świat bez historii” jakby nabierała realności, nieprawdaż?
Wydaje mi się, że emerytura jest marzeniem tych, któzy maja pozazawodowe pasje i z utęsknieniem czekają, by cały swój czas im poświecić. Znam ludzi ( w tym pare moich koleżanek nauczycielek), którzy z niesamowitym uporem na emeryturę nie chcieli iść, bo całym ich życiem była praca. My mamy to szczęście, że wolny czas, jeśli się pojawia potrafimy wycisnąć do ostatniej sekundy, tak by żyć pełnią życia.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Ty, Anno, faktycznie wykorzystujesz każdą chwilę, ja tylko się staram– z różnym skutkiem.
UsuńWśród moich znajomych są ludzie tacy, jak Twoje znajome nauczycielki. Gdy patrzę na nich, mam wrażenie patrzenia na ludzi, którzy poszli złą drogą, ponieważ to, co powinno być środkiem, u nich stało się celem. Wszak poza nielicznymi wyjątkami, poza tymi szczęśliwcami, którzy mają pracę lubianą, pracę, w której spełniają się, rozwijają duchowo, cała reszta pracuje żeby zdobyć środki do życia. Jeśli nie pamięta się o tym, albo jeśli nie znajduje się swojej drogi i swoich celów, wcześniej czy później pojawi się pustka, którą ci ludzie wypełniają dalszą pracą. Patrzę na nich i jest mi ich szkoda.
W „Nagim celu” Wiśniewski-Snerg napisał słowa, które bardzo mi się spodobały, ponieważ wyrażały dążność mi bliską i zrozumiałą. Może je znajdę, poszukam w komputerze.
Znalazłem, oto one:
"-Antonio - rozejrzała się wokoło - zapamiętaj tę chwilę.
(...)
-Więc o jakiej chwili mówisz?
-O tej zwyczajnej, jednej z wielu, która teraz obejmuje nas, całuje i odchodzi. (...)
-Dobrze. Będę ją pamiętał. I chyba zrozumiałem, jakie chwile są dla ciebie cenne. Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my."
Aniu, życzmy sobie w nowym roku wiele takich chwil, których żaden rachmistrz nam nie zabierze.