031217
W
Rudawach Janowickich: Karpnicka Przełęcz, schronisko Szwajcarka, Husyckie
Skały, skały wokół szczytu Krzyżnej Góry, szczyt tej góry, Jastrzębia Turnia,
Sokolik, skały na stokach tej góry, powrót na Karpnicką Przełęcz.
Kilka
lat temu zobaczyłem zdjęcie wysokiej skały na zalesionym zboczu. Te właśnie
zdjęcie.
Oglądana na tle odległych błękitniejących lasów, wydawała mi się
zobrazowaniem nie tylko górskiej urody, ale i lotu czy pragnienia latania;
kojarzyła się też z niedokończoną rzeźbą ptaka lądującego między świerkami.
Ktoś bardzo trafnie nazwał ją Jastrzębią Turnią.
Myśl o jej zobaczeniu wracała
do mnie, ale musiało minąć trochę czasu, nim stanąłem u jej podstawy i w
podziwie zadarłem głowę.
Z
Karpnickiej Przełęczy do ładnego drewnianego schroniska „Szwajcarka” wiedzie
gruntowa droga. Wznosi stromo między świerkami lasu, pełna wybojów, ale
wymijając co większe można dojechać na parking osobowym samochodem. Gdy
zjechałem z asfaltu i zobaczyłem ubity śnieg na drodze, przejechałem kilka
metrów pod górę, tam o niewielkim jeszcze nachyleniu, i dla próby zahamowałem; vectra zaczęła się cofać mimo naciśniętego hamulca, a
zatrzymała się metr czy dwa niżej. Pod górę już nie mogłem ruszyć, czyli próba
okazała się mieć negatywny wynik; wycofałem samochód i zaparkowałem na parkingu
przy szosie. Była 6.30, początek świtu, właściwie noc, a mimo to po chwili
przyjechało jeszcze trzy samochody górskich napaleńców. Poczułem dziwną
mieszankę radości i smutku, także mściwej satysfakcji: w moich górach byłbym
sam, bo one nie podobają się ludziom. I dobrze! Dobrze dla mnie, a im dobrze
tak za ich niewiedzę. Ja na pewno nie powiem o stracie, niech moje góry
zostaną dla mnie.
Góry
Sokole to nazwą wydzielona część Rudaw, na które składają się, obok sąsiedniego
drobiazgu, sławne Cycki Bardotki, czyli dwie podobne i obok siebie stojące
góry: Krzyżna Góra i Sokolik. Plan był prosty: wejść na oba szczyty, zobaczyć z
bliska Jastrzębią Turnię i tyle skał na zboczach obu gór, ile tylko zdołamy
znaleźć, a jest ich tam dużo.
Trzy
razy w ciągu dnia staliśmy na szczytach wysokich skał, i tyleż razy
doświadczyłem drżenia nóg i ich lekkiego bezwładu – oznak lęku wysokości. To
właściwie dziwne, skoro tyle lat chodzę po górach, zwłaszcza, że wysokość
jednoznacznie kojarzy się z przestrzenią, dalą i widokami. Nie powinienem
odczuwać lęku, ale bez oporów płacę tę niewysoką cenę za obcowanie z dalą, za
kontrast, bogactwo kształtów, za widok drzew uczepionych skalnych rys. Janek
nadał tym upartym czy raczej dzielnym drzewom trafną nazwę zbiorczą: bonsai.
Jakże podobne są do klasycznych bonsai te niewielkie świerki i sosny
powykrzywiane na wszystkie możliwe strony, a przecież tak ładne.
Stałem
przy krawędzi przepaści, przed czubami butów skała kończyła się zaokrąglonym
łukiem, a tuż za jego linią widziałem szczyty świerków w dole. Blisko, ledwie
parę metrów niżej, wystawało kilka gałązek świerka rosnącego na pionowej
ścianie; próbowałem zobaczyć jak się uczepił skały, ale szyję mam za krótką. W
innym miejscu na granitowej skale zobaczyłem półkę szerokości paluszka mojej
wnuczki, z niej wyrastały dwa świerki niewiele większej grubości. Czasami
myślę, że dobrze jest drzewom nie wiedzieć, w jak niepewnym miejscu zdarzyło
się im wyrosnąć i jak mizerne mają rokowania na przyszłość. Właściwie to samo
można powiedzieć o ludziach.
Chcąc
odszukać Turnię, zeszliśmy ze szlaku i idąc lasem rosnącym na stromym zboczu,
okrążaliśmy szczyt Krzyżnej Góry. Bardzo mi się spodobała ta wędrówka. Trasa
krótka, niewiele ponad kilometr, ale trudna. Ze względu na ukryte pod śniegiem
pochyłe kamienie i śliskie gałęzie, należało starannie wybierać miejsce
postawienia stopy, a nierzadko badać to miejsce butem lub kijem. Mając przed
sobą skały zasłaniające dalszy widok, nie było pewności, czy znajdziemy tam
przejście, czy nie trzeba będzie obchodzić urwiska. No i oczywiście skały.
Jedna z nich miała fantazyjne okno o zgrabnych owalnych kształtach – wyjątkowa
formacja, nigdzie nie widziałem podobnego wietrzenia kamienia.
Często widoczna
była wysoka i rozległa skała szczytowa, niżej liczne pojedyncze skały, a w
dwóch miejscach weszliśmy w skalne grupy jak w zamarłe wieki temu miasto
przykryte śniegami. Cisza bez ludzi i wiatru, z samotnym krukiem krążącym nad
lasem, z błękitniejącym niebem i szelestem liści pod butami. Czerń i szarości
lasów oraz skał, brązy nielicznych liści bukowych, biel śniegu, ciemna zieleń
świerków i dal miejscami zasnuta smugami niskich jasnych mgieł. Szliśmy,
szliśmy, aż w końcu okrążyliśmy szczyt nie znajdując turni.
Przy
szlaku na szczytowe skały stoi tablica informacyjna, a gdy przeczytałem na niej
o intruzji magmy, przypomniałem sobie informacje z dawno czytanej książki o
geologii, i poczułem satysfakcję: miałem wyobrażenie o procesie powstania tych
skał.
Dzieje
ziem, które teraz są Sudetami, są bardzo zagmatwane, na przykład kiedyś były
dnem morza, wznosiły też się i dla odmiany opadały. Procesy geologiczne
składają się z rozlicznych etapów i mechanizmów, a geologowie lubują się w
nadawaniu nazw; mają ich tyle, że chyba sami się w nich gubią. Nie wdając się w
szczegóły, skupię się na najważniejszym. Magma niekoniecznie wylewa się na
powierzchnię ziemi; bywa też, że pchana ciśnieniem, wypełnia szczeliny w
skorupie ziemi i tam zastyga. To są właśnie owe intruzje magmowe, a nazwa wzięta
jest z łaciny, w której intrusus znaczy wepchnięty; w naszym języku słowo
przybrało znaczenie intruza.
Magma
po zastygnięciu we wnętrzu Ziemi tworzy m.in. granit – ładną, znaną wszystkim,
krystaliczną skałę. Jako skała młodsza i twardsza, a więc odporniejsza na
niszczące działania czasu i wielu czynników fizycznych, potrafi przetrwać
oceany czasu. Skały Rudaw są odsłoniętymi intruzjami. Starsze skały, te, które
były wokół nich, uległy procesom niszczącym, zostały te fantazyjne twory, które
podziwiamy i na które się wspinamy. Co się stało w tamtymi pierwotnymi skałami?
Są teraz ziemią pól wokół.
Przy
okazji powiem, że najbardziej znane formy geologiczne Gór Kaczawskich,
mianowicie neki, też mają związek z magmą, ale dodatkowo z wulkanami. Wulkan
jest górą (usypaną przez siebie samego) z bardzo głęboką dziurą nazywaną
kominem. Wydobywa się z niego magma, która po wylewie zwie się lawą, a na
powierzchni ziemi tworzy skały, na przykład czarny bazalt. Gdy wulkan wygasa,
komin stygnie tworząc pionowy słup skalny. Mijają miliony lat, góra powoli
rozsypuje się, woda, ciążenie i wiatr unoszą drobiny dalej, bazaltowy słup
komina odsłania się, aż w końcu zostaje on sam. To jest właśnie nek. Mimo iż
zbudowany jest z bardzo twardej skały, w końcu i jemu czas daje radę,
zamieniając w klasyczną górę, która, nota bene, jest wielokrotnie mniejsza od
pierwotnej góry, we wnętrzu której tkwił komin. W moich górach sporo jest
neków, z najpopularniejszych wymienię Czartowską Skałę, Grodziec i Ostrzycę,
której uroda oczarowała mnie pewnego mroźnego i pogodnego świtu.
Mam
dobry przepis na poczucie upływu czasu i skali ziemskich przeobrażeń: należy
położyć dłonie na skale i pomyśleć, że ta skała była kiedyś magmą bulgoczącą w
ogromnym piecu Ziemi, a tu, gdzie stoimy, mogło nie być gór, a rozległe prerie,
których nie widziały oczy ludzkie i po których nie ma teraz śladu. Pomyśleć
należy o dalekiej przyszłości: że może ten skalny okruch, przy którym stoimy,
zamieniony w proch osiądzie na dnie morza, którego jeszcze nie ma, a gdy miną
kolejne wieki wieków wieków, osady stwardnieją w skały i zostaną wypchnięte
tworząc nowe góry w zmienionym nie do poznania świecie, jednak pod tym samym
słońcem.
Czy
będzie komu nadać im nazwę? Mam taką nadzieję.
Czujecie
czas? W dotyku jest zimny i chropawy, jest skałą.
Na
szczycie Krzyżnej spędziliśmy przynajmniej kwadrans patrząc na Karkonosze i
Izery. Słońce zaczęło prześwitywać między jaśniejszymi chmurami, zwracały uwagę
bardzo liczne, aczkolwiek subtelnie zaznaczane, przemiany odcieni dalekich
szczytów. Cała paleta barw mieściła się w wąskim zakresie między bielą a
niebieskością, ale płynięcie mgieł i nieśmiałe rozjaśnienia zmieniające barwy,
nadawały widokom dynamiki i budziły wrażenie oglądania impresjonistycznego
filmu. Jak zwykle na zdjęciach niemal nic z tego spektaklu nie zostało
utrwalone.
Janek
zwrócił uwagę na kiepski stan techniczny stalowego krzyża stojącego na
szczycie, w czym okazał się bardziej spostrzegawczy ode mnie, technika od
stalowych konstrukcji.
Jastrzębią
Turnię zobaczyliśmy ze szczytu, zapamiętaliśmy lokalizację, i… poszliśmy tam
ponownie, tym razem znajdując skałę bez kłopotów. Nie wiedząc gdzie się wznosi,
przejść można o sto kroków nie widząc jej między gęstymi świerkami. Gdy
zobaczyłem ją w całej okazałości, nie po raz pierwszy w dniu dzisiejszym
westchnąłem z zachwytu.
Wygląd
turni ulega znacznym przemianom przy jej okrążaniu; z każdej strony jest
okazała, ale nie jest tak zwiewna, jak jej górna część wznosząca się ponad
lasem. Są jednak miejsca, z których zobaczyć ją można imponującą: z szerszej,
nieregularnej, a nawet chaotycznej podstawy strzela w górę pionowy komin o
wysokości ponad 40 metrów.
Na
szczycie Sokolika są dwa filary o pionowych ścianach i wysokości około 20
metrów.
Na wyższy prowadzą kręte, strome i wąskie stalowe schody; gdy są
oblodzone, stanowią świetne miejsce do ćwiczeń zmysłu równowagi i refleksu,
chyba też odwagi. Widok z platformy jest dla mnie szczególnie piękny, jako że
pół horyzontu zajmują Góry Kaczawskie. Nie potrafię napisać większej pochwały
widoku, jak podanie tej informacji. Moje góry widać od Czyżyka wznoszącego się
nad Bobrem, aż po Porębę na wschodzie. Sprawdziłem na mapie, te dwie góry
dzieli 28 kilometrów w linii prostej. W czystym powietrzu pogodnego popołudnia
widzieliśmy laski różane na stokach Dudziarza; ich widok zrobił wrażenie na
moim towarzyszu. Kiedyś pójdziemy tam obaj, Janku.
Większych
skał na stokach Sokolika jest kilkanaście, a każda na swój indywidualny sposób
jest ładna i ciekawa. Stoi tam skała pochyła, ze znacznym przewieszeniem, jest
komin z niepewnie leżącym głazem na szczycie, są okna w skałach i ciasne wrota
skalne, jest także namiot wieloosobowy (na najbliższą noc już był zajęty)
uczyniony przez naturę z płaskiej płyty skalnej opartej skosem o bok większej.
Niskie słońce ostatniej godziny dnia tak pięknie oświetlało skały i drzewa, że
naprawdę trudno było odejść stamtąd. Kręciliśmy się między skałami,
patrzyliśmy, i znowu szukaliśmy miejsca, z którego skały pokażą się nam raz
jeszcze odmienione.
Ostatnią
skałę wypatrzył Janek gdy już schodziliśmy do szlaku. Mając jeszcze nieco
rezerwy czasu poszliśmy ku niej, znajdując skalną grupę za ścianą, którą
oglądaliśmy z drugiej strony myśląc, iż stanowi kres kamiennych dziwów.
Wróciliśmy
godzinę po zachodzie słońca, było już niemal ciemno, a na szlaku spędziliśmy
blisko 10 godzin. Minęły zbyt szybko, jak każdy dobry czas.
Lubię to miejsce w Rudawach. Odwiedziłam je któregoś lata że znajomymi. Szliśmy powoli, ciesząc się ładną pogodą i możliwością wspólnego spędzania czasu. Nie schodziliśmy z oznakowanego szlaku, tylko z zazdrością obserwowaliśmy wspinaczy na skałach. Myślę, że rozumiem Twoje emocje związane z tłumem ludzi w górach. Moje są tylko moje! I tyle.
OdpowiedzUsuńAniu, wydaje mi się, że niewiele w nich jest niechęci, więcej wrażenia nieprawidłowości, poczucia, że coś jest nie tak.
UsuńTyle ludzi tutaj? A co oni tu robią? Przecież w górach powinno być pusto - ja i one.
Wiem, że głupie to trochę, ale coś takiego czuję.
A swoją drogą miałem napisać o ludziach na Sokoliku i zapomniałem. Było ich dużo, czekaliśmy parę minut na zejście z widokowej platformy sporej grupy ludzi, bo na schodach trudno się minąć, zwłaszcza z plecakiem.
Na zdjęciu Sokolika widać szczytowe skały, platformę i… ludzi. Stoi tam z dziesięć osób, co odpowiada rocznemu limitowi w moich górach.
Góry Izerskie i Kaczawskie mają wyraźne cechy wspólne. Na przykład nie są zbyt popularne wśród turystów, oraz, cecha druga, mają swoich wielbicieli. Ty i ja dostrzegamy urok naszych gór ukryty przed wszystkimi innymi.
I niech ukrytym zostanie :-)
Usunęłam komentarz, ponieważ wkleił się z błędami, kolejna potyczka z technologią.
OdpowiedzUsuńSokoly. Ptaki wolne i niewolone. Czy są szczęśliwe w niewoli, a może zależy to od sokolnika? Na tych skałach siadywaly sokoly. Do nieba chciały się wzbić i krążyć swobodnie nad zwierzyną, padliną, czuć w lotkach ten pęd, a w puchu przyjemny chłód. Jak łapano sokoly? Jak zastawiono na nich pułapkę, na pierwsze z nich, i po co? Zniewolone i wolne sokoly przysiadywaly na skałach. O czym tokowaly w sokolim języku? O wyższości opieki nad swobodnym szybowaniem, o o dobrym panu i byciem sobie panem, o więzi z człowiekiem i samotności wśród ptaków. Czasami nawiązywały się przyjaźnie, dochodziło do kłótni i darcia piór, niekiedy do miłości. Żył kiedyś sokół imieniem Ził i Astra...
Dziękuję Wam za kolejna piękną wyprawę w nieznane mi miejsca. Poczekam jeszcze na relację Jana, aby wędrówka się dopełniła. Dziękuję za neki, niesamowite intruzje - w Polsce były wulkany :). Wszystko ulega erozji ale mamy swój czas.
Uważajcie na siebie w pogoni za panoramami i pięknymi widokami. Bądźcie ostrożni :).
Uświadomiłaś mi, że właściwie nic nie wiem o sposobach pojmowania sokołów i uczenia ich współpracy z ludźmi. Wiesz, nie sądzę, żeby one były szczęśliwe, o ile w ogóle ptaki szczęście odczuwają. One były wytresowane i tyle. Pamiętam bajkę rysunkową, było coś o wróbelku zamkniętym w elewatorze zbożowym. Jedzenia miał dosłownie góry, ale szybko zapragnął wolności, niechby głodnej. Może właśnie tak po ludzku i ptaki reagują? Nie wiem.
UsuńGóry i pogórze kaczawskie bywa nazywana krainą wygasłych wulkanów. Było ich tam sporo.
Znam miejsce w moich górach, gdzie można znaleźć geody, nawet umiem je rozpoznawać w ziemi. Te kawałki skał też moją swoją wielką historię: lawa zastygając, więzi w sobie pęcherze wyziewów, czyli są w niej puste miejsca. Przez miliony lat woda osadza w nich rozpuszczone minerały, a gdy już te miliony się dopełnią, bierze się taką grudę-geodę i przecina. Albo jest w niej czarny proch, albo agat. Na półce leży jedna geoda cała, nie będę jej rozcinać, jej zawartość zostanie tajemnicą – moją i czasu.
Ach, dla porządku usunąłem ślad po usunięciu :-)
Wspaniale, że usunęłeś, ja nie mogłam tego zrobić, został brzydki narcystyczny ślad.
OdpowiedzUsuńJak widzisz dalej nie pisze tej swojej pracy. Za dużo się dzieje dookoła.
Od kilu lat zbieram kamienie, może niektóre z nich są geodetami? Czy to bryłka, ktora po przecięciu ujawnia się. Te moje to zwykle kamienie, błyskotki z różnych miejsc. Olśniewały w morzu, na piasku, na drodze, a na półce sa niepozorne. Zdarza mi się kupować przepołowione kamienie i wtedy wyglądają jak geodety wspominane przez ciebie - ten agat.
Odnośnie wolności to ostatnio sporo się nad nią zastanawiam (w wolnych chwilach, zabawne i ironiczne). Sądzę, źe nie jest jedyna wartością, sa inne - konkurencyjne.
Geody nie wyglądają ładnie. To szary i bardzo chropawy kamień mający na sobie wypustki, jakby małe rogi; po nich najłatwiej rozpoznać geodę brudną i upodobnioną do bryły ziemi. Takie są w Kaczawach, może w innych warunkach geologicznych mają odmienny wygląd. Jest dokładnie tak jak napisałaś: kamienie piękne w swoim miejscu, przyniesione do domu sporo tracą urody. Jak myślisz, dlaczego?
UsuńNiewielką kolekcję ładnych kamieni i ja mam w domu, a nawet tutaj, w służbowym pokoju w bazie firmy, w rogu stolika leżą kamienie, takie zwykłe, przywleczone z górskich wędrówek.
Temat wartości wolności jest tak szeroki, że można by gadać i gadać, więc tylko parę słów. Samą wolnością człowiek nie wyżyje, wiadomo, ale myślę, że jest bazą, fundamentem, na którym stawia się cały gmach życiowych wartości. Fundamentu nie widać, nie myślimy o nim, ale gdyby zdarzyła się nam przygoda wspomnianego wróbelka, dobitnie odczulibyśmy jego brak, ale niewątpliwie masz rację. Iluż ludzi, wolnych ludzi, ma się źle, czuje pustkę, niespełnienie. Iluż jest ludzi mających dość życia. To dowody na istnienie tych innych wartości.
Dlaczego kamienie gasną w domu? Może potrzebują skalnych warunków, chłodu i waru słońca, deszczu, smagania wiatrem, który dla nich jest pieszczotą. Może tęsknią za swoją ziemią, wszak wyrwane zostały daleko od korzeni. czy kamienie się przywiązują, czy mają swoje rodowody? Kiedyś przywoziłam po jednym z jednego miejsca, teraz biorę po dwa małe okruszki. No cóż, trudno mi zamienić mieszkanie w kamieniołom. Aby się przyzwyczaiły (tak na wszelki wypadek, gdyby coś czuły) nasze je w kieszeniach - czasami - i w plecaku mam zawsze jeden.
UsuńZ ta wolnością to jest pomylenie pojęć. Wolność to nie indywidualizm, ani nie równość. Równy to nie znaczy równorzędny. Wolność musi iść w parze z odpowiedzialnością. Przerabialiśmy w sobotę fragment tekstu Fromma o typach osobowości. Napisany został w 1947 roku, a aktualny jak rzadko, który tekst. W skrócie o osobowości merkantylnej. Piękne metafora o rynku osobowości oraz torbach na ladzie. Podobnie zresztą bardzo aktualny jest Ortega y Gasset. Zaczytuję się "Dialektyką oświecenia", moim zdaniem wspaniały dialog. Praca dalej w proszku, chociaż mam kolejne postanowienie.
Wolność, o jakiej myślałem pisząc komentarz, rozumiałem tradycyjnie: jako brak podległości innej osobie lub organizacji. Jako możliwość stanowienia o sobie. W takim rozumieniu nie mieści się ani indywidualizm, ani równość, chyba że ludzi wobec prawa.
UsuńChomiku, jeszcze nie napisałaś pracy? Czasu Ci brakuje?
A coś słyszałem o łatwej rezygnacji z dokończenia książki…. :-)
Mam pewne przemyślenia dotyczące przemiany wyglądu kamieni, ale tutaj wspomnę tylko o jednej, takiej bardziej namacalnej, fizycznej. Podniesiony kamień często jest wilgotny od wody lub wilgoci z piasku. Taki kamień ma wyrazistsze barwy, jest ładniejszy od wyschniętego, jakby wyblakłego. Zauważyłaś to?
Podległość jest trudna do zdefiniowania. W jakim zakresie? Zawsze jesteśmy podlegli w tym lub innym wymiarze. Chyba trzeba pójść dalej i spróbować uchwycić, czym jest to, co tak bardzo chcielibyśmy zachować, czego nie chcielibyśmy oddać albo zejść jeszcze niżej lub rozglądając się wokoło, czy aby nie chodzi o coś innego. Ostatnio słuchałam rozmowy z prof. Jacyno. Powiedział ciekawą dla mnie rzecz, że jeżeli niełatwo opisać, dotrzeć do istoty jakiegoś zjawiska to warto rozejrzeć się dookoła i rozpoznać otoczenie i procesy współistniejące. Trochę to mętne - wiem, jaśniej jeszcze w tej chwili nie potrafię (czy kiedykolwiek będę w stanie, też nie wiadomo).
UsuńZ wodą masz rację, jednak woda z kranu zdaje mi się sprofanowaniem kamieni. Może powinnam wystawiać kamienie w koszyku na deszczówkę :), jak myślisz?
Z praca ciężko, nawet byle jak. Czasu mało, a ten który pozostaje wypełniony myślami niepotrzebnymi. Mam taką osobista teorię, że do niektórych rzeczy potrzebna jest przestrzeń w głowie i nuda.
Masz piękny dar opisywania swoich jakże osobistych wrażeń. Dołącz jeszcze Starościńskie skały i będzie kompleks pięknej pracy natury. I ja mam czasami nie miłe wrażenia jak widzę tłumy niejednokrotnie znudzonych ludzi plątających się po szlakach, żeby to jeszcze po szlakach ale włażą wszędzie czyniąc spustoszenie i hałas. Nic dla nich nie ma znaczenia. Ja mam wielki szacunek do gór i tych nawet najmniejszych formacji skalnych i razi mnie takie zachowanie pseudo turystów. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro. Staram się. Słucham siebie i próbuję ułożyć słowa z usłyszanego. Później czytam je słuchając rytmu i poprawiam, chociaż akurat z tym słuchaniem różnie bywa, bo gdy później wrócę do tekstu, znajduję w nim potknięcia.
UsuńW widzeniu wielu turystów, szczególnie tych nazywanych niedzielnymi, zgadzamy się, mnie też razi ich zachowanie. W niedzielę zwróciłem uwagę na butelki leżące między skałami. Nie było ich wiele, a jednak były, dobitnie świadcząc o swoich byłych właścicielach.
Zanurzyłam się w inny świat:-)
OdpowiedzUsuńOn czeka na Ciebie. Pytał się o Marię z pogórza,kiedy przyjedzie, naprawdę! Janek może potwierdzić. :-)
UsuńA tak przy okazji: w tekście pisałem o obrazie impresjonistycznym utworzonym z dali, mgieł i słońca. Mnie się nie udało sfotografować go, Jankowi jak najbardziej. Oto ten widok:
http://www.digart.pl/zoom/8027871/Karkonosze.html
Ja również zanurzyłem się w całkiem inny świat i dopiero teraz zamieściłem swój opis.
UsuńMario, potwierdzam słowa Krzyśka. Piękne chwile spotkałem na szlaku, a one czekają również na Ciebie! :-)
Usuń