190519
Wokół
Storczykowego Wzgórza.
Zbocza
Dudziarza, Straconki i Gaika.
Karuzelowy
sezon w pełni, ale trzeci już tydzień pracuję w bazie, a to
znaczy, że na życzenie mogę mieć wolną niedzielę. Wyobrażacie
to sobie? Wolna niedziela! W tą jedną jedyną zapowiadano słoneczną
pogodę, więc wstałem przed drugą, po czwartej zabrałem Janka i o
piątej byliśmy na miejscu.
Chciałem
poszwendać się po zboczach Dudziarza, ale że pierwszym celem –
na życzenie Janka – było Storczykowe Wzgórze w kaczawskich
Chełmach, pod Jaworem wjechałem w boczną
drogę prowadzącą do Mysłowa. Lubię nią jeździć, o ile nie
jest zaśnieżona. Wąska wstążka asfaltu nieustannie kluczy wśród
wzgórz, przeciska się między domami wiosek, zbiega ze zboczy lub
pnie się na szczyty.
Przed
naszym wzgórzem
droga celuje w korony drzew, na szczycie skręca i już pędzi w
dolinę. Bystre oko zdąży zobaczyć niewielki parking, na moment
mignie otwarta przestrzeń, i znowu wjeżdża się między drzewa. W
ten sposób kierowca nieznający tej okolicy mija Storczykowe
Wzgórze, miejsce, o którym w encyklopedii Gór Kaczawskich piszą
jako o najciekawszym pod względem różnorodności rosnących tam
rzadko spotykanych roślin. Wiele razy tamtędy przejeżdżałem, raz
czy dwa szedłem, i wydawało mi się, że trochę znam tamtą
okolicę, jednak dopiero dzisiaj zobaczyłem, jak niewiele widziałem,
i nie tylko kwiaty mam na myśli.
Powinienem
jednak zaznaczyć, że łatwo było wzgórzu oczarować mnie
widokami,
ponieważ widziałem je w pierwszych minutach słonecznego majowego
dnia, wystrojonego młodą zielenią, kwiatami i słońcem, a więc
czarem wiosny.
Zaparkowałem
i sięgnąłem po termos, jednak Janek nie miał cierpliwości czekać
na mnie: nim wypiłem kawę, zdążył zrobić pierwszy zwiad. Kiedy
podekscytowany wrócił, poszliśmy na wschodnie zbocze
zobaczyć wschód słońca. Był nieco zasłonięty niską chmurą, ale
jednak zdążyliśmy.
Niewiele
później, gdy słońce wspięło się (geocentryzm się kłania) nad
chmurę, delikatna mgiełka rozświetliła się, barwiąc drzewa i
łąki ciepłymi, czystymi kolorami – ranek, o jakim się marzy w
zimie, gdy początek dnia jest zamianą
czerni na
szarość. W tamte dni szukam kolorowych drobin, resztek urody
jesieni niezawładniętych przez zimę, dzisiaj świat oszałamiał
radosną magią wiosny i feerią świetlistych kolorów.
Szedłem
za Jankiem próbując zapamiętać chociaż część nazw
pokazywanych mi roślin; teraz wydaje mi się, że kilka uratowałem
z ich mnogości
zapomnianej i pomieszanej w pamięci. Wynik mam za sukces nie tylko z
powodu rozdwojenia uwagi, ponieważ wzrok uciekał mi w dal i na
drzewa, ale i przez porównanie do tych jakże licznych ludzi, którym
te rośliny, jak i cała przyroda, są
po prostu obojętne.
Już
dawno zauważyłem, że jeśli tym niepozornym, wydawałoby się,
kwiatom łąk i pól, poświęci się chwilę uwagi, nachyli nad nimi
i przyjrzy dokładnie, zobaczy się wdzięk ich kształtów,
doskonałość symetrii i kolorystyki, a jeśli podniesie się głowę
i zobaczy wokół siebie mnogość innych kwiatów
odmiennych
kształtów,
doznać można zdumienia przepychem natury. Wiadomo też, że roślina
znana z nazwy zawsze bardziej przyciąga wzrok i bardziej cieszy, niż
ta anonimowa. Od dzisiaj moim jest storczyk buławnik mieczolistny i
kokoryczka wielokwiatowa – szlachta wśród roślin, ale i tak
pospolity wilczomlecz sosnka czy wszędzie widziana babka
lancetowata. Zwróciła moją uwagę głównie swoją ilością,
ponieważ rosła wszędzie gdzie szliśmy, ale też swoją skromną,
niekrzykliwą urodą i oryginalnym wyglądem: z wydłużonego środka
podobnego do maleńkiej szyszki, wyrastają dookoła szypułki, na
których siedzą milimetrowe białe kwiaty.
Wiele
tam rośnie jaskrów, a kwiaty tej rośliny, ładne w moich oczach,
zawsze kojarzą mi się z kaczeńcami, mając wspólną wyrazistość
koloru. Jedne i drugie łączą w sobie przeciwności: delikatność
płatków i jednocześnie ich masywność widoczną z ostrym rysunku
– jak na zbyt wyostrzonym i mocno kontrastowym zdjęciu.
Południowe
odkryte zbocza Dudziarza i Straconki nie są duże, zajmują ledwie
parę kilometrów, ale ich rzeźba jest tak urozmaicona, że mimo
kilku już dni tam spędzonych, nadal nie znam wszystkich zakątków.
Od zalesionego szczytu schodzi w dolinę parę grzbietów dzielących
stoki na oddzielne dolinki otwarte jedynie na południe, w stronę
rozległej doliny dzielącej moje góry od sąsiednich pasm. Każda z
nich jest nieco inna, w każdej rośnie dużo głogów i dzikich róż,
a dnem płyną strumienie. Na stepowiejących łąkach nie ma
wysokich traw, więc są dobrym siedliskiem dla niezliczonych (dla
mnie na pewno) gatunków roślin. Tu i tam biegną słabo widoczne
dróżki, samotne brzozy przyciągają wzrok, jęzory lasu miejscami
schodzą niżej ciemnymi świerkowymi zagajnikami, w innych miejscach
wąskie łąki rozpychają się między drzewami podchodząc blisko
szczytów. Na grzbietach oddzielających dolinki widzi się pokaźne
czereśnie, dużo jest dębów, klonów i lip. Są tam ukryte za
szpalerami krzewów polanki, spotyka się duże i ładne drzewa, są
też gęste laski głogowe.
Niemal
z każdego miejsca otwiera się daleki widok na południe, w stronę
Rudaw z Sokolikami na pierwszym planie, a horyzont zamyka odległa
ściana Karkonoszy; nad ich falistą linią wznosi się stożek
Śnieżki, pani wszystkich gór wokół.
Nie
wiem, czy mój towarzysz widział Śnieżkę więcej niż raz, a
jeśli już to wtedy, gdy zdarzyło się mu wejść na drzewo i z
tego powodu podnieść głowę znad kwiatków, albo gdy uciekł mu
motyl.
Właśnie,
motyl. Czasami odnosiłem wrażenie robienia sobie żartów z mojej
niewiedzy, ale może i faktycznie jest motyl piernik jaśnisty, możne
nawet jest podfruwajek z rodziny skubańców znanych (jak komu) z
niechęci do pozowania. Muszę to sprawdzić, a jeśli takich nie ma,
trzeba
mi będzie odbyć męską rozmowę
z Jankiem.
Za
to ja znalazłem roślinkę, która nietypowym wyglądem zwróciła
moją uwagę i bez kwiatów: z jednego poziomu pionowej łodygi
wyrastają promieniście, na wszystkie strony, wydłużone liście, a
takich liściowych pięter widziałem kilka. Jedyna znaleziona lilia
złotogłów rosła w lasku na niewielkim wzniesieniu kończącym
jeden z bocznych grzbietów Dudziarza. Stała sobie cicha, skromna,
nic nie wiedząc o swojej przyszłej olśniewającej urodzie.
Na
innym grzbiecie znaleźliśmy (dobra, dobra: Janek pierwszy znalazł,
ale później ja też bywałem odkrywcą) kokoryczkę wielokwiatową.
Rośnie jej tam
tak
dużo, że mój
towarzysz
nadał wzniesieniu nazwę Kokoryczkowe Wzgórze, na co przystałem
pod warunkiem poniesienia przez niego kosztów rejestracji i
zastrzeżenia nazwy. Za to ja odkryłem, jeśli tak można powiedzieć
o drzewie widocznym z daleka, największą lipę okolicy, a może
nawet całego naszego kraju. Nie jestem pewny, ale zdaje się, że
gdy ja kijem mierzyłem jej obwód, Janek szukał motyli; może nie
zauważył drzewa? Cztery grubaśne pnie mierzone na wysokości pasa
mają obwód nieco ponad sześć metrów, a drzewo wspiera się na
tak potężnych korzeniach, że budzi skojarzenie z bukami –
mistrzami w mocnym podpieraniu się.
Przyznam
się do porażki. Że nie rozpoznałem trzmieliny, to i nie dziwota,
bo więcej jest gatunków mi nieznanych niż znanych, ale patrząc na
małe drzewka czasami chroniące się w środku różanego krzewu
zwątpiłem w końcu, czy widzę jarzębinę. Muszę przysiąść
fałdów zwracając uwagę na cechy młodych drzewek, bo w przeciwnym
razie usłyszę od Janka, że to drzewo nazywa się abojawiem i
jest z
rodziny ślepaków niepospolitych.
Z
drugiej strony Dudziarza, bliżej Gaika, łąki na zboczach są
bardziej trawiaste, mniejsza jest różnorodność kwiatów, ale
właśnie tam Janek dokonał najbardziej zaskakującego odkrycia
naszej niedzieli. Byłem kilkadziesiąt metrów od niego, gdy
krzykiem oznajmił znalezienie zakochanego w sobie. Domyśliłem się
na co patrzy. Kiedy podszedłem i wzrokiem ogarnąłem kępy
narcyzów, poczułem radość, oszołomienie i poczucie wyjątkowości.
Oto kwiatki widywane wyłącznie w ogródkach lub cięte, w
bukietach, rosną tutaj same dla siebie, a nie z powodu potrzeb
ludzi. Właśnie ta ich naturalność – wespół z bardzo
intensywnym zapachem – zrobiły na mnie największe wrażenie.
Szliśmy
w stronę kępy wierzb, parę lat temu nazwanych przez Janka
Armagedonem: rośnie lub próchnieje tam kilka dużych iw tworząc
oszałamiający gąszcz splątanych pni i gałęzi.
Dzisiaj
zauważyliśmy ukryty z tyłu gęstwiny mały staw. Ze źródła
sączy się woda do skalnej niecki, a nie mając odpływu rozlała
się w oczko ocienione i ozdobione drzewami i krzewami. Tam właśnie
podziwiałem największą kępę najdorodniejszych niezapominajek,
kwiatów tak pospolitych, a tak ujmujących swoim naturalnym
wdziękiem, niekrzykliwą urodą.
Nie
zapomnij o mnie.
Nie
zapomnę.
Już
wracaliśmy, byliśmy w pobliżu Bolkowa, gdy Janek krzyknął o
minięciu duktu, na którym mieliśmy zaparkować żeby zobaczyć
czosnek niedźwiedzi rosnący po sąsiedzku. Zawróciłem,
zostawiliśmy samochód i poszliśmy w czosnkowy las. Janek był
niepocieszony małą ilością kwiatów, a ja się cieszyłem
poznaniem nowej rośliny. Jadłem kwiaty, a smakowały mi bardzo.
Jakbym próbował aromatyczny, ale nie piekący, najbardziej
czosnkowy czosnek. Od razu wyobraziłem sobie talerz przystrojony
tymi kwiatami przez Pierwszą Damę i poczułem głód. Swoją drogą
to dziwne: często i nagle odczuwam głód bywając na jej blogu.
Niewątpliwie jakieś czary.
Dzień
był wyjątkowo długi, chodziliśmy ponad 14 godzin, ale w wyjątkowy
sposób, niestosowany w zimie: z licznymi przerwami. Po prostu
siadaliśmy w jakimś ładnym miejscu i patrzyliśmy. Właśnie
takich chwil brakuje mi w zimie.
Po
dzisiejszym napatrzeniu się na zieleń, kwiaty i słońce, mam
nadzieję na dalsze podobanie się późnojesiennych i zimowych gór
z ich jakże skromną i trudniej zauważalną urodą.
Dzień
kwiatów godzi się zakończyć walcem kwiatów. Zapraszam do
wysłuchania fragmentu Dziadka do orzechów Piotra Czajkowskiego.
Ha, faktycznie czosnkowo się na naszych blogach zrobiło i kwieciście. Masz rację, że roślina nazwana jest nam bliższa.Mnie od kilku dni już męczył maleńki niebieski kwiatek, który okazał się krzyżownicą gorzką. Narcyze widziałam w tym roku tylko z daleka, a niezapominajek wcale. Ale zamierzam to jutro zmienić. Idę na rower.
OdpowiedzUsuńCzosnkowo się zrobiło. Fajne.
UsuńPodobnie jak Ty z krzyżownicą, miałem kiedyś z iglicą pospolitą. Tak mnie ten kwiatek ujął, że szukałem i rozpytywałem, puki nie poznałem nazwy. Ale wracając do czosnku zapytam, czy rośnie u Ciebie czosnek niedźwiedzi? Przeczytałbym o Twoich doświadczeniach z jego użycia w kuchni.
Więc dzisiaj miałaś rowerowy wyjazd. Pogoda chyba dopisała, bo tutaj, w Lesznie, był ładny dzień. A ja niestety zaniosłem wyposażenie górskie do zimowego pokoju. Koniec wędrówek u mnie, chociaż może w czerwcu ukradnę jeden dzień. A jeśli nie, to dopiero w końcu września.
No właśnie w okolicy czosnku niedźwiedziego brak albo ja jeszcze na niego nie trafiłam. Swoją szosówkę odkurzyłam i ruszyłam "na asfalty". Ty kończysz sezon górski, ja zaczynam rowerowo-szosowy.
UsuńSzkoda, że nie znajdujesz u siebie tego czosnku. Smakując kwiaty próbowałem wyobrazić sobie dania przez Ciebie zrobione z ich wykorzystaniem. Obraz był niewyraźny, co dowodzi braku wyobraźni, ale pociągający i smakowity był.
UsuńPatrząc na Twoje zdjęcia z tej dla mnie bardzo ciekawej wyprawy, poczułam wręcz wzruszenie i radość, że tyle roślin, mnie znanych tylko z ogrodu botanicznego, rośnie sobie na wolności. Wystraczy je odwiedzić :-) Kiedy wszystko znów się zazieleniło i kwitnie i pachnie mnóstwo kwiatów, Twoje góry wyglądają tak pięknie, wręcz baśniowo.
OdpowiedzUsuńNa taką wędrówkę i ja bym się skusiła - chodzić od miejsca do miejsca, ale i delektować się każdym z nich (oraz widokami), pobyć, poczuć, "pomieszkać" - to jest to!
Więc odczucia mielibyśmy podobne, ponieważ tak czułem widząc narcyzy. Myślą przewodnią przeplataną ze zdumieniem było uświadomienie sobie ich życia dla siebie, życia niezależnego od ludzi.
UsuńMoje góry zielone i kwitnące są ładniejsze, to prawda, ale i te zimowe, bez kolorów, wołają mnie. Tak piszę, ale prawdę powiedziawszy moje serce czy mój duch woła. Bo z nimi jest podobnie jak ze starzejącą się ale kochaną kobietą. Nie jest winą gór ich zimowy wygląd, przecież są one tymi samymi, które wiosną wyglądały tak uroczo. Może – taka myśl czasami pojawia się we mnie – sprawiłbym im przykrość nie chcąc przyjeżdżać do nich w szare dni?… Jakże więc wzgardzić nimi w grudniu czy w lutym?
Siedzenia lub leżenia w ładnych miejscach i mnie brakuje w zimie. Pewnie, siadam, nawet noszę w plecaku specjalny poddupnik… chciałem napisać płat specjalnej pianki, ale krótkie są te przerwy, co najwyżej dziesięciominutowe. Gdy zimno wstrząśnie, trzeba wstać i iść dalej. Zresztą, ONA, droga, woła i w zimie, gdy jest szara i pozbawiona kwiatów.
Aniko, dziękuję Ci. Twoje wizyty tutaj cieszą mnie.
Nie ma za co dziękować, Krzysztofie. Chociaż zaglądam tu od czasu do czasu i poczytuję Twoje wpisy, wybacz, że najczęściej nie jestem zdolna, by jakoś się odnieść i je skomentować. Wydaje mi się, że stałam się jakoś tak wyalienowana, że zwyczajnie nie mam zdania, a przede wszystkim orientacji w poruszanych tu (ale i gdzie indziej w necie) sprawach. Ale wiedzieć i poczytac lubię.
UsuńPoddupnik - wiadomo, musi być (i ja też go mam). Służy mi do posiadywania w różnych miejscach oraz do klęczenia, gdy wymaga tego sytuacja :-) Słowo nie istnieje w słowniku, jednak każdy wie o co chodzi i czemu sluży :-D
Aniko, mam tak samo gdy czasami zajrzę gdzieś w Internecie, gdzie zwykle nie zaglądam. Spotykam nieznane mi słowa i tematykę nieznaną lub mi obojętną, ale powiem Ci, że to dobrze, ponieważ wiele z tego wszystkiego, czym ludzie się zajmują, niewarte jest zajmowania czasu. Ot, chociażby to, czym wypełnia się kolorowe magazyny. Ekscytacja z powodu randki pana X z panią Y, na przykład. My mamy swoje podobne do siebie światy. Podobne, ponieważ oboje staramy się poznać naturę, która jest dla nas ważna. I tak jest dobrze.
UsuńTak więc to nie tyle alienacja, co ustalenie ważności, skupienie się na tym, co najwięcej nam daje.
Krzysiek, Śnieżka to nie trąbka jarocińska i nie ucieknie.
OdpowiedzUsuńA każdy motyl ma trąbkę, to może Taniec Motyli na ten instrument?
Męska rozmowa powiadasz?
UsuńNo to, kur zapiał, bez krzynki piwa się nie odbędzie.
A motyl, który mi zwiał sprzed obiektywu to:
skubaniec podfruwajek, piernik jaśnisty, trąbka jarocińska
i... więcej grzechów nie pamiętam...
Może być skrzynka piwa, ale z chmielu amerykańskiego. Jego wspaniały aromat bardzo pomaga w rozmowach, zwłaszcza męskich. Zdaje się, że kiedyś sprezentowałeś mi flaszkę piwa z takim chmielem. Stanowczo za szybko osuszyła się ta butelka. Ale ale! Skoro piszesz o skrzynce piwa, to znaczy, że takich motyli nie ma.
UsuńFilmik oglądałem. Nie pomyślałem o zobrazowaniu niezdecydowanego lotu motyla muzyką, a przecież ich delikatne piękno bliskie jest muzyce.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJak to nie ma takich motyli? Przecież piernik jaśnisty mi zwiał!
UsuńA na matrycę mojego Nikosia wpadły wygłoba szczawiówka, witalnik naostrzak i czerwończyk uroczek.
Co to jest, zaczyna się na "k" i każdy żołnierz ją lubi?
Krzynka piwa!
Oddział komandosów, po pierwszym skoku spadochronowym, uczcił to zdarzenie kilkunastoma zgrzewkami piwa.
Ten fakt dotarł do uszu ich kapelana, który przemówił do delikwentów
- Żołnierze, jak możecie? Alkohol to śmierć!
A oddział odpowiedział chórem
- My jesteśmy komandosi, my się śmierci nie boimy!
Aż sprawdziłem, czy ten ostatni motyl istnieje. Bardzo byłem zdziwiony, gdy google znalazły. Znaczy się, nie zawsze żarty sobie robisz :-)
UsuńDowcip znam w nieco odmiennej wersji:
– Napój na literę k?
– Krzynka piwa!
– Napój na literę d?
– Dwie krzynki piwa!
A tak na poważnie powiem, Janku, że za hańbę dla Jezusa z Nazaretu, pacyfisty do szpiku kości, mam istnienie kapelanów. Te ich pokropki armat, i to z obu przeciwnych stron… Boże drogi, Ty widzisz i nie grzmisz?!
PS
Jestem już w Łodzi. Jutro zaczynamy demontaż, czeka mnie długa droga rozklekotaną ciężarówką.
Witalnik nostrzak! Naostrzak to błąd! Wiem, wiem, nawet Wikipedia w tytule go popełnia, co zrobić. Głupia literówka, a ciągnie się w nieskończoność. Przypomina mi się mit o szczawiu i jego niby wielkim bogactwie żelaza (pomyłkowo dodano zero: 3
Usuńa nie 30 mg), choć i tak go lubię. Ażurowego motylka też :-)
- Napój na literę e?
Usuń- Ewentualnie trzy krzynki piwa!
Witalnik nostrzak, witalnik naostrzak = 50 : 50.
W literaturze fachowej spotykam raz jedną, raz drugą nazwę.
A może Portal motylowy jest niewiarygodny? Sam nie wiem.
Na tym portalu, motyl wygłoba szczawiówka - w literaturze został nazwany - wygłobka szczawiówka. Zgłupieć można od tych mądrości.
Witalniki ja nazywam motylami o "firankowym wzorku"
Na literze C (cztery krzynki piwa) trzeba nam zakończyć, bo w żaden sposób nie damy rady tyle wypić, to znaczy degustować, oczywiście.
UsuńFaktycznie, można zgłupieć. Nazwy motyli, jak i wielu roślin, są bardzo dziwne, nierzadko trudno wywnioskować cokolwiek o etymologii (byłoby to przydatne w ustaleniu pisowni), a dla większości ludzi są po prostu bardzo egzotyczne, nieznane. No i wychodzi tak, jak z naszymi nazwami, o których nie wiadomo, czy dowcipem są, czy prawdziwymi nazwami. Kiedyś wysłałem znajomej zdjęcie jakiejś roślinki, odpisała, że to przecież… i tu świetnie dobrana nazwa, ale wymyślona. No i uwierzyłem, dopiero później sama się przyznała do wymyślenia nazw.
Ale jej dowcip bardzo mi się spodobał.
Ocham i acham na te wszystkie zdjęcia, toć natura stworzyła najpiękniejsze ogrody świata, niech się chowają wszyscy architekci krajobrazu:-) niezwykła kokoryczka wielkokwiatowa z zielono muśniętymi płatkami ... mam zwyczajną w sadzie, o małych delikatnych kwiatuszkach, gdzież jej do tej szlachcianki kaczawskiej:-) czy to aby na zdjęciach nie jest to miejsce, gdzie zbudowalibyście z Jankiem domostwo? cieszę się, że i Ciebie, i Jana, kwiaty dziko rosnące zaciekawiły, i u Ani oglądałam kwitnące łąki, a już narcyzy na dziko to gratka, ja jechałam po podobne aż na Zakarpacie ukraińskie; piękny dzień, niezwykła wyprawa, oby więcej takich; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że Góry Kaczawskie są najpiękniejsze :-)
UsuńPytając o miejsce pod dom zadziwiłaś mnie pamięcią. Taki drobiazg zapamiętałaś! Faktycznie, jest parę zdjęć z tego miejsca. To lekko wzniesiony koniec jednego z grzbietów odchodzących od masywu Dudziarza, z wierzchołkowym wypłaszczeniem. Widoki są z niego piękne, a i najbliższa szosa nie jest daleko, może o pół kilometra. Akurat tyle wystarczy dla zapewnienia ciszy. Na pewno siódme i ósme zdjęcie od końca były tam zrobione, na jednym widać głogowy lasek. Właśnie! O głogach nic nie napisałem, ech.
Mario, gdy zobaczyłem narcyzy, od razu pomyślałem o Tobie, naprawdę! Poczułem też satysfakcję pt. Ona widziała, ja też! :-) Co prawda Ty widziałaś całą łąkę w kwiatach, my kilka ich kęp, ale radości dały dużo.