290519
Pracę
zacząłem w Łodzi w niedzielne południe, skończyłem o godzinie
15 następnego dnia w Szamotułach, blisko 300 kilometrów od Łodzi.
Pracowałem więc 27 godzin. Dużo, ale do wyrównania rekordu było
daleko, zabrakło dziewięciu godzin. Tamten
trzydziestosześciogodzinny maraton sprzed wielu lat zapewne zostanie
rekordzistą.
Po
nocnym demontażu urządzeń miałem tremę, a nawet lekki strach,
przed rannym
wyjazdem w siedmiogodzinną drogę
ciężarówką, ale udało się nadspodziewanie dobrze. Miałem tylko
jeden kryzys, po godzinie jazdy, jednak przeszedł dość szybko i
później już bez mordęgi ciężkich powiek dojechałem do celu.
Może pomógł wielki termos kawy?
Ponieważ
po przyjeździe podłączyliśmy wodę do wozów, zaraz po pracy,
póki łazienka była wolna, poszedłem się umyć. Skarpetki i
majtki omalże przykleiły się do ciała, a przepocony podkoszulek
wydzielał silną woń.
Po
prysznicu i zmianie ubrania poczułem odmianę, z której zawsze
jestem dumny: zmęczenie minęło.
Wziąłem
więc laptopa na podołek w nadziei napisania czegoś.
Nazajutrz.
Ledwie
zacząłem pisać, gdy przypomniałem sobie o flaszce świetnego
likieru. Wypiłem maluni kieliszek i w kwadrans później… usnąłem.
Po ponad dziesięciu godzinach snu zacząłem jedenastogodzinną
pracę w deszczu; dobrze, że w skrzyni pod łóżkiem znalazłem
swoje gumowce, ale tylko ten wie,
jak one męczą nogi,
kto człapał po błocie w takim obuwiu cały dzień.
Słyszałem
o szkołach przetrwania w których trzeba płacić; dla chętnych mam
lepszą propozycję: niech przyjdą do lunaparku. Sprawdzą się i
jeszcze dostaną za to pieniądze.
Może
jednak zamiast marudzić, wrócę do pisania.
Czasami
budzimy się z miłego snu pamiętając jego szczegóły i nasze
wrażenia, ale rzadko kiedy potrafimy uratować go z całym bogactwem
przeżywania przed zapomnieniem. Jakże często z każdą sekundą
przebieg śnionej historii i jej silna emocjonalność umykają nam
coraz bardziej, aż zostajemy jedynie z blednącym wspomnieniem
wrażenia, którego nie potrafimy już umieścić w ramach
jakiegokolwiek dziania się. O co tam chodziło? Skąd tak silne
pozytywne emocje? Próbujemy przywołać tamten piękny senny
nastrój, ale dobywając z pamięci jedynie jakieś mało znaczące
drobiazgi nijak się mające do tamtego przeżywania, czujemy
bezsilność, żal i chęć powrotu do snu.
Jeszcze
później już nic. Coś się nam śniło, coś ładnego – tylko
tyle pamiętamy.
Rokrocznie,
w czasie moich wymuszonych pracą przerw w wędrówkach, wracają do
mnie obrazy, które nie są, jak myślę, zwykłym wspomnieniem
widzianych miejsc. W różnych sytuacjach codziennych i raczej bez
związku z nimi, nagle widzę skraj lasu i pofałdowanych łąk, albo
brzozowy zagajnik, śródpolną kępę krzewów i drzew, czy strumyk
wśród traw, najczęściej jednak owym powracającym obrazem jest
droga. Nie jest konkretną drogą, często bywa pozbawiona
identyfikujących ją cech – jakby ideą była, a nie tą czy tamtą
drogą. W braku szczegółów i w silnej emocjonalności obraz
podobny jest do snu, tym jednak się różniący od niego, że
wrażenia i ich źródła nie ulegają tak szybkiemu zatarciu. Może
jedynie senne, więc nieokreślone do końca i niepoddające się
analizie, jest przydawanie drodze cech żeńskich, nie tylko w sensie
płci gramatycznej.
Ona
– droga. Tajemnica, tęsknota i ucieczka w jej objęcia.
Czy
o niej miałem pisać? Hmm, właściwie nie wiem o czym chciałem
pisać. Teraz widzę, że po prostu wyrażam swoją potrzebę
wędrówki i wyrwania się ze świata, jaki tutaj mnie otacza.
Właściwiej byłoby napisać o świecie, który naciska na mnie, a
siły dla równoważenia tego naporu jest we mnie coraz mniej.
Może,
zostając przy wędrówkach, napiszę parę słów o lubianych przeze
mnie kępach zarośli śródpolnych?
Widzę
je dwojako: jako urokliwe elementy krajobrazu oraz jako oazy
biologicznej różnorodności w sztucznym świecie pól.
Jest
w nas skłonność uznawania pól za część natury, a przecież
naturalne nie są. Nigdzie w naturze nie występują tak wielkie,
skoro liczące nawet setki hektarów, skupiska jednej rośliny, na
przykład rzepaku czy jakiegokolwiek zboża. Albo hektary kapusty.
Pomijam tutaj fakt niewystępowania ani pszenicy, ani znanej nam ze
sklepu kapusty, w stanie naturalnym. Nawet lasy są często sztuczne:
małe drzewka jednego gatunku sadzone w rządku – smutny,
nieprawdziwy las.
Łąki
też bywają nienaturalnym tworem stworzonym przez ludzi, co
widziałem w czasie ostatniej wędrówki. Z jednej strony Dudziarza
były one bezdrzewnym i bezkrzewnym (czy prawidłowo stworzyłem to
słowo?) obszarem z gęsto rosnącą wysoką trawą, na moje
niewprawne oko jednego gatunku lub paru bardzo podobnych. Natomiast z
drugiej strony góry było dużo
gatunków traw, ale w niewielkich
ilościach,
więc
nie
zagłuszały innych roślin, a tych rosło wiele, także form
krzewiastych. Znajduję takie łąki w wielu miejscach moich gór, i
patrzę na nie z upodobaniem właśnie z powodu znacznej
różnorodności ich flory. Może na tych łąkach jest za słaba
ziemia dla intensywnego wzrostu traw i ich częstego koszenia? Bywa,
że gdy wspominam miejsca swoich wędrówek, widzę takie właśnie
stepowiejące łąki jako
miejsca urokliwe i ciekawe,
niechaj
więc
zostaną takie jakie są.
Nieużytkami
zwiemy tereny, na które nie wjadą maszyny rolnicze, a więc uskoki
gruntu, wystające skały, podmokłe miejsca, jary i im podobne
formacje, ale właśnie dlatego takie miejsca umożliwiają swobodny
wzrost roślin, które tam się zasieją i przeżyją.
Tutaj
chciałem zwrócić uwagę na słowo „nieużytki”, jako
świadczące o oczekiwaniu służenia nam całej przyrody. Właśnie
ta jej część, która nie nadaje się do naszych celów, uznawana
jest za nieużytek.
Natura
jest, czy powinna być, wyznacznikiem wartości, nie nasze potrzeby.
Ziemia nie jest naszą własnością, ani my nie jesteśmy jej
panami, chociaż zasiedliliśmy wielkie obszary i szkodzimy jej, a
nawet możemy wywołać kataklizmy. Wrzód na dupie też może
zaszkodzić, trudno jednak uznać go za pana człowieka. Jesteśmy
jedynie chwilowymi mieszkańcami Ziemi – jako jednostki i jako
gatunek – na dokładkę całkowicie od niej zależnymi.
W
słowie nieużytek tkwi ślad homocentryzmu, a przecież takie
miejsca są edenem
Natury na monokulturowych obszarach pól.
W
ich naturalności, w różnorodności, splątaniu, w pozornym
chaosie, w nierzadko widzianej żywiołowości, tkwi urok
nieokiełzanej przyrody. Pola takie nie są. Gdyby nie miedze je
dzielące, gdyby nie polne drogi i ocienione drzewami strumienie,
byłyby nudne.
Znowu
pióro skręciło mi w stronę dróg; czy to obsesja? Nie będę się
przed nią bronić.
Mam
je za bodaj najpiękniejszą część krajobrazu, skoro w
najładniejszych miejscach potrafią przyciągać mój wzrok, a nawet
wygrywać ze strumieniami ukrytymi wśród drzew lub z malowniczymi
skałkami, ale przecież i one nie są naturalnymi elementami
krajobrazu. Jednak drogi mają wyjątkową zdolność łączenia w
sobie uroku natury, cywilizacji i ludzkich potrzeb, na przykład
schowanej w nas czasami głęboko potrzeby zerwania więzów i
pójścia za horyzont.
Są
zobrazowaniem nie tylko naszej ciekawości i wolności, ale też
tęsknoty i trudnej do określenia nostalgii.
Niżej kilka niewybieranych zdjęć, pierwszych z folderu z jej zdjęciami.
Drogi hipnotyzują. Co zaś tyczy się łąk, to stepowieją faktycznie te najsłabsze. Moja należy właśnie do gruntów ostatniej kategorii. Trawa na niej licha, trochę kwiatów i mchy. Planujemy ją przeorać jesienią i wrzucić obornik.
OdpowiedzUsuńWiadomo, potrzebujecie trawy, a tam pewnie cienka warstewka ziemi, niżej skała. Gdy mech się rozrośnie, ozdobą raczej nie jest, a rośnie tam, gdzie nic nie chce rosnąć.
UsuńAniu, godzinę temu pokazywałem koledze dojazd do wioski u stóp kaczawskich Chełmów. Wioska zabita deskami, ale jest tam firma, która dla swoich pracowników wynajęła karuzele, a tanie takie wynajęcie nie jest. Więc pokazywałem mu „na ludziku” przejazd bocznymi dróżkami widząc na horyzoncie zalesione wzgórza, no i poczułem potrzebę wędrówki, ale mnie tam niestety nie będzie.
Tak, drogi hipnotyzują, i niech tak zostanie, nawet kosztem tęsknoty.
Ile jest różnych dróg?
OdpowiedzUsuńJest droga życiowa, droga ucieczki, droga urzędowa lub sądowa, droga do domu, droga polna, Droga Mleczna, droga donikąd i są również bezdroża.
Jest również prosta i długa Droga Wieczność oraz niezwykle kręta Droga Stu Zakrętów.
A tak przy okazji - których zakrętów jest więcej: w lewo, czy w prawo?
Krzysiek, pamiętasz? Zaparkowałeś kiedyś swoje auto na poboczu Drogi Sudeckiej i później Drogą Chomontową szliśmy w stronę Zamczyska i Szwedzkich Skał.
Pamiętam, pamiętam. Dzień nie grzeszył urodą, ale widoki mieliśmy wyjątkowo ładne.
UsuńJest jeszcze droga pod górę, wyboista droga cnoty i szeroka droga grzechu, jest droga cierniowa, jest i krzyżowa.
Co ja tak się kręcę w pobliżu religii?
Hmm, których dróg więcej? Ot, zagwozdka! :-) Niewątpliwie lewe drogi bywają bardziej pociągające. Może dlatego, że częściej są grzeszne? O, znowu! A swoją drogą zauważ, skoro już jestem blisko religijnych pojęć, jak nudny jest obraz raju.
Twoja lista dróg świadczy o uniwersalności pojęcia drogi, a tym samym o jej ważności w naszym języku i w naszej symbolice.
Droga, którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz.
UsuńUczę się dopiero widzieć świat, jaki jest
Uczę się dopiero świata, jaki jest.
Droga, którą idę, biegnie śladem ludzkich spraw.
Szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd.
Szukam swego czasu, jasnych słów i prawd.
Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.
Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa.
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.
Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.
Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat.
W czasie, który minie, odbić chcę własny ślad.
W czasie, który minie, swój odbiję ślad.
Czerwone Gitary Droga która idę
Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień. Wszak w tych kilku słowach zawarty jest ludzki los, nasze życie.
UsuńPiękna piosenka, Janku, i bardzo a propos. Dziękuję za przepisanie tutaj jej słów.
Staniesz na rozdrożu, którą drogę Ty wybierasz najczęściej? jakoś tak instynktownie skręcamy w prawo, może z racji praworęczności:-) naturalne łąki są najbogatsze w rośliny, to ostoje wśród monokultur; dziś zauważyliśmy w polach wielki kurhan ze ściętym wierzchołkiem, ponoć leży tam tatarski wódz, ale dojścia nie znaleźliśmy, wszystko obsiane wąsatym jęczmieniem, nie pójdziemy przecież w szkodę; dla mnie drogi najładniejsze to te nieucywilizowane, szutrowe, kamieniste, stare trakty, po stronie słowackiej jest droga jeszcze z czasów rzymskich Porta Rusica; drogi zawsze dokądś wiodą, i ta ciekawość, co za zakrętem; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzęściej wybieramy prawą nie tylko z powodu praworęczności. Strony u wszystkich ludzi są wartościowane: lepsza jest prawa i góra, natomiast dół i lewa gorsze. Tak jest niezależnie od wychowania czy kultury.
UsuńCiekawość widoku za zakrętem jest, pewnie, ale nie zawsze droga dokądś prowadzi. One bywają płoche, jak niesłowne dziewczę. Ileż to razy znikały zostawiając mnie w lesie lub na polu, ale nie gniewam się na nie.
Mnie też uwodzą stare drogi, te nieużywane i zarastające. Wydają się mi smutne, a gdy idę nimi, one się cieszą.
Ciekawe, czy faktycznie tamten kurhan usypany jest na czyimś grobie...
Można też mieć lewy interes, pracę na lewo, coś wywinąć na lewą stronę...
UsuńZ drugiej strony mamy prawo jako spis przepisów regulujących życie społeczności, co inaczej można nazwać prawidłami (słowo zawierające w sobie prawą stronę), mamy też prawego człowieka, natomiast gości honorowało się kiedyś usadzając ich po prawicy.
UsuńGdyby dobrze się zastanowić, na pewno znalazłoby się więcej tego rodzaju przykładów.