030120
Jak
wszystkim wiadomo, nad jezdniami polskich dróg szybkiego ruchu stoją
tablice umożliwiające wyświetlanie informacji dla kierowców.
Kiedyś
widziałem takie w UK, a tam bardzo szybko reagowano na zmianę
warunków ruchu i przy pomocy takich tablic przekazywano kierowcom
odpowiednie informacje. U nas na ogół wyświetlany jest numer
telefonu do informacji o ruchu drogowym, albo tekst, który skłonił
mnie do napisania tych paru zdań. Otóż wyświetlane jest
przypomnienie czy uwaga, która brzmi jakoś tak: pamiętaj jechać
prawą stroną.
Ki
licho? – pomyślałem, gdy zobaczyłem to dziwadło po raz
pierwszy. Przecież przeciętny kierowca w Polsce, a właściwie w
niemal całej Europie, odruchowo jedzie prawą stroną, a na drogach
szybkiego ruchu nie ma możliwości skręcenia na lewą stronę.
Widziałem takie tablice w Calais we Francji, przy wyjeździe z portu
promowego, ale tam ich postawienie jest uzasadnione i przydatne dla
kierowców opuszczających promy płynące z Anglii i właśnie
przestawiających z ruchu lewostronnego, na prawostronny, ale u nas??
Po
co?
Objawienie
przyszło do mnie z opóźnieniem: autorowi tej informacji nie
chodziło o pamiętanie o ruchu prawostronnym, a jeździe prawym
pasem ruchu!
Jest:
Pamiętaj
jechać prawą stroną.
Powinno
być:
Pamiętaj
jechać prawym pasem ruchu.
No i
tutaj docieram do meritum.
Współczesny
język jest na tyle rozbudowany, że umożliwia precyzyjne wyrażenie
myśli, bez żadnych niejasności i dwuznaczności. „Prawa strona”
i „prawy pas” nie są synonimami.
Wszyscy
drogowcy widzą ten ewidentny kulfon, i żadnemu on nie przeszkadza.
W
całej Polsce ten bzdet jest wyświetlany, jakby wszyscy
odpowiedzialni za organizację ruchu się zmówili, albo jakby jeden
od drugiej ściągał, nie będąc w stanie samemu ułożyć prostego
zdania. A może to jakiś odgórny przepis ułożony przez kogoś
ważnego, dla kogo nasz język jest po prostu za trudny?
Może
więc jednak nie widzą tutaj nieprawidłowości? Ale cóż w takim
razie powiedzieć o ich wykształceniu, wyższym przecież? Za koszyk
kurzych jaj dostali dyplom?
Podobne
myśli mam czytając pokraczną informację drukowaną wszędzie, na
każdym produkcie żywnościowym.
„Najlepiej
spożyć przed: data na wieczku.”
Boże
drogi! To tak trudno napisać proste i poprawne zdanie? Na przykład
takie:
Termin
przydatności do spożycia podany jest na wieczku.
Najwyraźniej
trudno. Albo, co gorsza, jest to ludziom obojętne.
Tym
Polakom chciałem powiedzieć, że w obecnym świecie, coraz bardziej
zunifikowanym, wyróżnia nas wśród innych narodów właśnie
język, oraz, że o prawo do jego używania walczyli nasi dziadowie.
Był czas, gdy za posługiwanie się ojczystym językiem byliśmy
szykanowani, i Polacy powinni o tym pamiętać.
Teraz
sami zamieniamy język polski na polskawy, a na zwróconą uwagę
reagujemy wzruszeniem ramion.
Muszę
kończyć, bo zaraz krew jasna mnie zaleje z powodu moich rodaków.
O
rzepie i zaprzeczeniu prywatności
Znacie
powiedzenie o rzepie czepiającym się psiego ogona? Pewnie tak,
chociaż jest ono w zaniku.
Otóż
dla mnie takim rzepem jest Facebook. Kilka lat temu popełniłem błąd
rejestrując się tam, na stronie, która mi nie odpowiada i ma
poważne niedoróbki programowe. Wyrejestrowywałem się z niej dwa
razy. Dano mi spokój na parę lat, a wczoraj otrzymałem od nich
list informujący o ponownym uaktywnieniu mojego konta.
Najwyraźniej
nie ma możliwości wypisania się z tego grajdołka, jak nie ma
możliwości uchronienia psiego ogona przed rzepami.
Jak
się ma to ich namolne wykorzystywanie znajomości mojego
elektronicznego adresu do sławetnego RODO, nie wiem, ale zapewne
jakoś się ma, skoro całe to RODO jest w praktyce tylko sposobem
wymuszania zgody na nie wiadomo co. Wypowiedziałem swoją prywatną
wojnę tym przymusom, temu zaprzeczeniu prywatności, rezygnując z
korzystania ze stron, które otwierają się dopiero po mojej zgodzie
na elektroniczną inwigilację.
Dla
mnie przepisy nazywane w skrócie RODO są doskonałym przykładem
dokładnego odwrócenia zamierzeń ustawodawców, skoro prędzej
posłużą złoczyńcom, niż zwykłym ludziom.
O
zwyczajach
Ukrainiec
niedbale obsługuje klientów trzymając telefon przy uchu, a drugi,
zawiadujący kołem młyna, ogląda filmy na YouTube i zapomina o
zatrzymaniu koła. Jednemu i drugiemu nie mam szans wyjaśnić
niewłaściwość ich zachowania.
–
Przecież ja rabotaju – mówią, rozkładając ręce w geście „co
on chce ode mnie?”.
Kiedyś
widziałem, jak operator dźwigu zatrzymał maszynę z ciężarem
wiszącym na linach, bo zadzwonił telefon. Kiedy zwrócono mu uwagę,
odpowiedział z tonem zdziwienia:
–
Przecież miałem telefon.
Z
niektórymi ludźmi nie można normalnie porozmawiać, ponieważ co
kilka minut dzwoni ich telefon, a oni wyłączają się z
rzeczywistości. Bo przecież mają telefon.
Obrazek
obserwowany codziennie:
Klienci
wsiadają do gondoli młyna, i wielu z nich wyciąga telefony.
Ponieważ jazda trwa trzy obroty koła, widzę, co robią w
przesuwających się obok mnie gondolach: przynajmniej trzecia część
siedzi z nosem w smartfonie. Aż prosi się zapytać ich, po co tyle
płacili za jazdę. Przecież mogli za darmo usiąść na ulicznej
ławce i tam wsadzić nos w ekran.
Dzisiaj
klientka z córką chciała usiąść do wybranej przez siebie
gondoli, bo „będzie lepsze ujęcie”. Spora grupa ludzi czekała,
a ona przed wejściem robiła zdjęcia córce.
–
Kochanie, postaw nogę na progu i spójrz na mnie.
Mówią,
że klient jest naszym panem.
–
Proszę, dziękuję, zapraszam, do widzenia, poproszę.
Po
całym dniu pracy zmęczony jestem tymi słowami wypowiadanymi setki
razy, ale mówię, bo tak trzeba, co jest dla mnie zrozumiałe i
akceptowane. Oczekiwałbym jednak, że ojciec zaopiekuje się swoim
dwuletnim synem, a nie zajmie się telefonem, i ja nie będę musiał
trzymać dziecka stającego tuż przy jadącej gondoli. Cóż
powiedział ojciec? Przecież oni są na terenie imprezy, i
organizator ma zadbać o bezpieczeństwo. Proste? Więc jego rola,
ojca i opiekuna, kończy się w chwili wejścia na peron. Faktycznie,
proste.
Coraz
częściej widzę u klientów nastawienia roszczeniowe i oczekiwanie
traktowania po królewsku.
Oczekiwałbym
przygotowania żetonów uprawniających do wejścia.
–
Poproszę żetony – mówię do ludzi przy wejściu do gondoli.
Czasami
zaczyna się wielkie szukanie, zwłaszcza, jeśli szuka kobieta
mająca dużą torebkę.
–
Zdzisiu, nie masz naszych biletów? Sprawdź jeszcze raz w kieszeni.
Oczekiwałbym
ich przygotowania nie tyle z powodu mojego czasu (w końcu jest
służbowy i pracodawca za niego płaci), co czasu wielu innych ludzi
oczekujących na jazdę.
A co
się dzieje przy kasie! Bywa, że grupa ludzi stojąc w kolejce
rozmawia, albo wpatruje się w ekrany, a gdy przyjdzie ich kolei
zakupu, przy ladzie zaczynają debaty nad tym, kto jedzie, ile kupić
biletów, kto ma płacić, etc.
Ale
przecież klient to ho ho! To nasz pan, a może nawet w ogóle pan.
Nie
akceptuję tego rodzaju zachowań, i nie ma tutaj znaczenia, że mam
do czynienia z klientem. Nie akceptuję, ponieważ w takich
zachowaniach wyraźna jest obojętność na innych ludzi, na ich czas
i potrzeby. W tego rodzaju zachowaniach objawia się mniemanie łatwe
do wyrażenia słowami:
–
Ja jestem najważniejszy, inni się nie liczą.
Kto
pracuje w usługach, ten wie, jak ciężka bywa ta praca.
PS
Ludzie,
na miłość Boską, nie zaczynajcie swoich listów małą literą!
PS 2
Dla
wytchnienia od marudzenia, dwa zdjęcia przedwieczornych Kielc.
Zrobiłem je dzisiaj ze szczytu młyna.
Och, Krzysiu! Wiesz, że jesteś Dinozaurem? Ileż razy poruszane przez Ciebie problemy pojawiały się na zlotach czarownic (tak nazywamy spotkania trzech Ań polonistek)? Godzinami można by wymieniać, przykłady niefrasobliwego bądź z premedytacją chamskiego zachowania innych. Pamiętam, jak będąc na Bornholmie, uciekałyśmy z Balki, bo nasi rodzacy ulubili sobie ten mały kurort i niestety było to widać i słychać.
OdpowiedzUsuń...i czuć...
UsuńJanku, żeby poczuć, to wystarczy wejść do pokojów niektórych moich kolegów z pracy, zwłaszcza, jeśli nie mają butów na stopach :-)
UsuńAniu, zauważyłem, że coraz bardziej nie przystaję do obecnych norm i zwyczajów, ale na szczęście mam się gdzie schować. Tylko czasami nachodzi mnie potrzeba ponarzekania, albo wytknięcia paskudnych zwyczajów.
UsuńA ludzie? Po wielu latach pracy w tej branży, podchodzę do nich ostrożnie. Potrzeba mi trochę czasu, żeby zbliżyć się, a więcej, żeby zaufać.
Janku, nagle zwątpiłem w prawidłową odmianę słowa pokój. Sprawdziłem na stronie PWN, napisałem dobrze. Zasada jest dość prosta, tylko trzeba ją zapamiętać:
Usuń"Po samogłosce pierwszeństwo daje się zakończeniu -jów, ale -i (nie -ji!) w tej pozycji też jest akceptowane, niekiedy z zastrzeżeniem, że w języku potocznym. Tak więc np. pokojów lub pokoi, nie pokoji (-ji jest poprawne po spółgłosce, np. misji).
Mirosław Bańko, PWN"
Mnie denerwuje w ostatnich czasach zachowanie rowerzystów, narciarzy i wielu samochodziarzy. Pieszy niech się chowa, nie ma dla niego miejsca, szczególnie na leśnych turystycznych dróżkach. Ostatnio szłam na Szybowcówkę w Jeżowie ścieżką przez łąkę i co - musiałam uciekać na bok, bo pod górkę jechało trzech kierowców w wypasionych samochodach terenowych. W Jakuszycach - narciarze, w lasach jakieś wymyślne ścieżki dla wyczynowców rowerzystów. A kultury korzystania - zero.
OdpowiedzUsuńAuta w każdym lesie, a korzystającym z leśnych ścieżek faktycznie brak kultury. Bez względu na to czy poruszają siė na nartach, rowerem, z kijami czy bez nich.
UsuńTak jest, Aleksandro.
UsuńPouczające były moje doświadczenia jako pieszego w Łodzi, sprzed paru miesięcy. Z dawnych lat jest we mnie przyzwyczajenie do swobodnego poruszania się chodnikiem, a wtedy dowiedziałem się, że chodnik dzielony jest na pół z rowerzystami, że te połowy zamieniają się miejscami lub krzyżują, i w efekcie parę razy otarł się o mnie szybko jadący rowerzysta i kilka razy słyszałem dzwonek. Okazało się, że ci rowerzyści, tak narzekający na „blacharzy”, jak mówili, czyli na jadących samochodami, nagle, gdy mogą zgodnie z prawem jeździć częścią chodników, z tych pokrzywdzonych zamienili się w panów drogi, i teraz pieszy nie ma swojego bezpiecznego miejsca.
Chodnik, wbrew swojej nazwie, nie jest już azylem pieszego.
Poczułem się wtedy taki… bez swojego miejsca. Trąbią na mnie na ulicy, dzwonią na chodniku, bo modne jest jeżdżenie rowerem, nie chodzenie.
Trzeba będzie opłotkami chodzić.
Podobnie jest w moich górach. Quady, samochody terenowe, motocykle. Wariactwo.
Trudno, wszak prawo pozwala jeździć tymi pojazdami po polnych drogach, ale zabrania jeździć lasami, a ci jeżdżą. Brak finansów na zatrudnienie strażników? Podwyższyłbym kary za jeżdżenie po lesie, byłyby pieniądze.
Myślę, że te irytujące skróty stosowane są dlatego, że są... krótsze, zajmują mniej miejsca. Wszystko dziś staje się skrótowe, coraz bardziej powierzchowne, płytkie, gubiące sens i znaczenie, często też pretendujące do miana oryginalności lub "unijnych standardów". I ja łapię się na tym, że nie od razu rozumiem znaczenie krótkiego, niby prostego zdania. Męczące to.
OdpowiedzUsuńAniko, dziękuję Ci za obecność i komentarz.
UsuńFaktycznie, płytkie są nasze kontakty i powierzchowne. Podobnie z naszym przeżywaniem i informowaniem się. Zauważ, że teraz standardem jest zdobywanie wiedzy i wyrabianie poglądów na podstawie internetowych artykułów, przed którymi podawany jest czas czytanie: „zajmie ci to trzy minuty”. Trzy minuty i będziesz wiedział.
Jak napisałaś, gubi się tutaj sens i znaczenie, a tworzy quasi-wiedzę.
A przeżywanie? Pracując na wysokiej karuzeli widokowej, widzę, jak ludzie na jej szczycie pstrykają zdjęcia, a gdy zjeżdżają, siedzą z nosem w ekranie, zapewne publikując zdjęcia na FB czy gdzie się teraz to robi. Czy oni mają czas posłuchać swoich wrażeń? Mocno w to wątpię. A może wystarczającą satysfakcję czerpią z dużej ilości podniesionych kciuków zaznaczonych pod zdjęciem? Tak czy inaczej, jest tutaj widoczne przeniesienie części naszego życia w wirtualną przestrzeń Internetu.
W ostatnich latach coraz więcej spotykam spolszczonych (albo i nie) wyrazów angielskich. Nierzadko czytam, i nie bardzo wiem o co chodzi, albo tylko się domyślam.
Na szczęście nie musimy uczestniczyć w takim „wzbogacaniu” naszego języka, ani tych nowych słów rozumieć.
Och, pomarudziłabym i ja, zwłaszcza na temat: ...Ja jestem najważniejszy, inni się nie liczą ... szkoda strzępić języka; zresztą zobacz, co nam serwuje tv czy stacje radiowe, jakie standardy zachowań obowiązują, dla mnie to odmóżdżanie człowieka. Dlatego zwiewam w moje "krzaki", unikając ludzi jak ognia, a zaufanie? kiedyś przeczytałam takie zdanie: buduje się je bardzo długo, traci w sekundę, a odbudowuje latami:-) tylko czy można odbudować je całkowicie? dla mnie kontakt z przyrodą, praca fizyczna jest najlepsza odskocznią od arogancji tego świata.
OdpowiedzUsuńWięc i Ty masz podobnie?! A ja myślałem, że w mojej rezerwie do ludzi jestem w mniejszości.
UsuńMario, to, co mi najbardziej dokucza, to nawet nie niesprawiedliwe ocenianie mnie, i to na ogół w pierwszych chwilach kontaktów, ale krzyżowanie się tych ocen.
Ktoś, kto według mnie zachowuje się bardzo nagannie, albo postrzega ludzi i zdarzenia zupełnie inaczej od przyjętych standardów, zwłaszcza moich, więc człowiek z gatunku tych, których staram się omijać – jednocześnie sam ma się za nienagannego człowieka, a mnie za buraka godnego pogardy.
Nie ma możliwości wyjaśnienia obcemu człowiekowi drobnych nawet nieporozumień, ponieważ od razu jesteśmy ocenieni, i to bynajmniej nie przez osobę mogącą być dla mnie wzorem.
Moją reakcją jest odsuwanie się, to u mnie odruch, ale jeśli zaczynam zastanawiać się nad tym, szybko dochodzę do wniosku, że jedynym poprawnym postępowaniem jest nie oceniać ludzi. Tak, wiem, te oceny wyskakują nam w głowach same, automatycznie, i trudno na tym zapanować.
Gdyby jednak obie strony nie oceniały, a przynajmniej nie oceniały źle drugiego człowieka, wiele negatywnych emocji znikłoby z naszego życia.
Mario, jednym z powodów moich wędrówek, w większości samotnych, jest właśnie potrzeba odsunięcia się od świata ludzi. Ale jeśli znowu włączy mi się ta moja logika wymieszana z filozofią, dostrzegam w takim postępowaniu ślad przegranej. Ech.
Na jednym ze zdjęć widzę lokal gastronomiczny RESTAURACJA ASEAN. Ciekawy jestem, ile bywalców tej restauracji wie, co to ASEAN. Ja też nie wiedziałem, ale internet mi podpowiedział.
OdpowiedzUsuńPewnie nie wiedzą – jak i ja nie wiedziałem do teraz.
UsuńSzyld restauracji oczywiście widziałem, tak jak i dwóch innych ulokowanych na rynku, ale nie chodzę tam. Za wysokie progi finansowe. Niedaleko jest bar mleczny, i jak to w takim barze, zjeść tam można całkiem dobry obiad dwudaniowy za 15 czy 17 złotych.
A zauważyłeś sąsiada tej restauracji? To sklep z farbami. W innym miejscu rynku jest szewc. Ich istnienie na centralnym miejscu miasta sporo mówi o zamożności miasta, albo o randze rynku, nieprawdaż?
Krzysiek, sprawdza się powiedzenie, że podróże kształcą.
UsuńA ja, pewien listopadowy wieczór nazwałem literackim...