220120
Po
sześciu tygodniach nieobecności wszedłem do swojego zimowego
pokoju w bazie firmy, zapaliłem światło i rozejrzałem się po tym
moim lokum. Poczułem zimno, obcość i odpychanie, mimo że wokół
widziałem swoje rzeczy. Miałem chęć wyjść.
Mając
techniczny i rzeczowy umysł, trudno mi określić to wrażenie, tak
wiele razy odczuwane przy wejściu do długo niezamieszkałych
pomieszczeń, ale ono jest, i to wyraźne. Czasami myślę, że
wnętrza oswajają się z nami, może przejmują od ludzi jakąś
cząstkę ich ducha. Chyba właśnie dlatego miewam nieco podobne
odczucia wchodząc do pokoju hotelowego, a w mojej pracy niemało
nocy spędziłem w hotelach. Tam też czuję obcość, ale inaczej
zabarwioną: jest to obcość wynikła z pomieszania. Wyczuwalne są
ślady tłumu ludzi nocujących w tych pokojach przede mną, z
których każdy zostawił swój maleńki odcisk. Ich suma i
różnorodność, tworzy mieszankę tak charakterystyczną dla
atmosfery hoteli.
Ta
nasza tajemnicza aura wypełnia nie tylko przestrzeń wnętrz, ona
zostaje i na naszych przedmiotach – tym silniejsza, im częściej i
dłużej mamy z nimi do czynienia.
Nawet
nie staram się wytłumaczyć tych zjawisk, ponieważ jedyne, które
przychodzi mi do głowy, racjonalne nie jest: coś z nas emanuje.
Coś, co dla każdego człowieka jest charakterystyczne i tylko jemu
właściwe.
* *
*
Byłem
w szpitalu i tam dane mi było przeżyć chwile odczuwania wyjątkowo
intensywnego, mianowicie zrywania paznokcia. Dla odpędzenia strachu
przed bólem (tak, przyznaję się do strachu) rozmawiałem z
chirurgiem o butach górskich; temat on zaczął, widząc moje buty z
czerwonymi sznurówkami. Założyłem je, ponieważ będąc większe,
mniej uciskały. Rozmowa pomogła, ledwie zauważyłem wielkie
szczypce, którymi sięgał do mojego palca. Dużo wyraźniej
zauważyłem powabne kształty nachylonej ku mnie pielęgniarki, co
traktuję jako dowód mojego powrotu do zdrowia.
Na
drzwiach wszystkich gabinetów zauważyłem kartki z poleceniem
wyłączenia telefonów, a wypisane były wielkimi literami i
dodatkowo podkreślone wykrzyknikami. Nie dziwię się, ponieważ
używanie telefonów stało się plagą. Wielu ludzi w niemal każdej
możliwej chwili, a czasami i w niemożliwej, sięgają do telefonów.
Patrzą na ekran przechodząc przez jezdnię, przerywają rozmowę
sięgając po dzwoniący telefon, w tłumie ludzi prowadzą głośną
rozmowę o swoich prywatnych sprawach.
Kiedyś
w Atenach precyzowano definicję człowieka. Jedna z propozycji
określała nas jako nieowłosioną istotę dwunożną. W odpowiedzi,
pewien dyskutant przyniósł na drugi dzień oskubanego koguta.
Mam
swoją propozycję: dwunożna, dwuręczna i jednosmartfonowa istota,
chociaż dopuszczam odmiany dwusmartfonowe.
* *
*
Z
dala trzymam się od polityki, trendów, reklam, telewizorni, prasy i
radia, dlatego o wielu aferach czy zdarzaniach niewiele wiem, a bywa,
że nic nie wiem. Stan taki bardzo mi odpowiada, chociaż wiem, że
dawny Ateńczyk nazwałby mnie nieprzydatnym obywatelem. Nie muszę
nim być, ponieważ żyję dla siebie, nie dla społeczności czy tym
bardziej państwa. Temu płacę podatki i tyle wystarczy.
Będąc
niedawno w domu, usłyszałem o zagrożeniu niezawisłości sędziów.
Poruszył mnie ten temat, ponieważ nie mówi się o najważniejszym
aspekcie, decydującym o jakości wymiaru sprawiedliwości, traktując
ową niezależność sędziów jako gwaranta dobrego sądownictwa. W
moim przekonaniu tak nie jest, a stwierdzam tak nie tylko na
podstawie osobistych doświadczeń, ale też mojej praktycznej,
zbieranej przez całe życie, wiedzy o ludziach i ich psychice.
Zacznę
od zadania kłamu powszechnemu przekonaniu i twierdzeniu o sądzeniu
ludzi przez sąd. Tak nie jest. Sąd to ogólna nazwa instytucji
państwowej, a ta nie sądzi. Oskarżonego osądza drugi człowiek,
nie sąd. Człowiek, któremu państwo dało prawo sądzenie drugiego
człowieka.
Dając
mu takie prawo, wyniosło go ponad zwykłych obywateli. Sędzia i
prokurator są trochę ponad prawem, będąc inaczej traktowani przez
organa władzy państwowej. Oni mają swoisty immunitet. W połączeniu
z prawem sądzenia, daje im to niemałą władzę i vipowskie
przywileje.
Już
dwa tysiące lat temu Rzymianie stwierdzili, że władza deprawuje
tym silniej, im jest większa. Ta prawidłowość aktualna jest i
teraz, ponieważ wynika z cech ludzi, nie z aktualnego ustroju czy
organizacji państwa.
Nie
da się zmienić istniejącego stanu rzeczy, czyli wydawania sądów
przez ludzi, dlatego bardzo ważna powinna być staranność w
wyborze kandydatów na sędziów, a tak nie jest. Tajemnicą
poliszynela jest istnienie cechy najważniejszej, omalże decydującej
o przyjęciu w poczet sędziów: jest nim pochodzenie kandydata z
rodziny prawniczej. Wszyscy o tym wiedzą, i żadna z osób mogących
coś tutaj zmienić, nic nie robi, uważając taki stan za normalny.
Nie jest normalnym, będąc paranoicznym i po prostu szkodliwym dla
sprawiedliwości.
Osoba
mająca otrzymać prawo sądzenia ludzi powinna być człowiekiem ze
wszech miar prawym, być jednostką moralnie wyjątkową,
niepodlegającą niszczącym wpływom władzy, skromną i potrafiącą
pochylić się nad każdą sprawą. Osobą dostrzegającą człowieka,
którego może skrzywdzić, ale też osobą stosującą prawo
bezstronnie, także bez uwzględniania swoich prywatnych sympatii.
A
jak jest? Jak może być, skoro syn prawników ma znacznie łatwiejszą
drogę do togi, niż ludzie spoza tej grupy zawodowej? Skoro od
dzieciństwa mówi się mu o karierze w sądownictwie, o byciu elitą?
Owszem,
sprawdza się kandydatów, ale jak! Czy nie był karany i czy
dzielnicowy ma o nim dobrą opinię. Pominąłem coś? Testy
psychologiczne? Te schematyczne, prościutkie pytania, mające na
celu określić jego osobowość? Jakże łatwo postawić ptaszka we
właściwej rubryce!
No i
mamy sędziego czy sędzinę, którzy ubrani w tradycyjne stroje i w
swoje przekonanie o byciu kimś stojącym ponad tłum zwykłych ludzi
(przecież muszą wstać, gdy ich zobaczą), wchodzą na salę i
sądzą, praktycznie nie ponosząc odpowiedzialności za swoje
decyzje, nawet te ewidentnie błędne.
Nie
widzę możliwości zmienienia tego stanu rzeczy, ponieważ nie wiem,
kto miałby wybierać sędziów. Powołać grupę autorytetów
moralnych do dokonywania wyborów po wszechstronnym i długim
poznawaniu kandydatów? A kto ich z kolei powoła? A kto jest tym
zainteresowany? Kto na to pozwoli i kto zapłaci?
Ta
grupa pytań aktualna jest i wtedy, gdy myśli się o kontrolowaniu
sędziów, czy wpływaniu na ich decyzje. Ani oni sami, we własnej,
dość szczelnej i dlatego elitarnej grupie tego nie zrobią, ani tym
bardziej nie zrobi tego polityk zmieniający się co parę lat na
stanowisku ich przełożonego. A swoją drogą, czyż nie dziwny
układ mamy tutaj: sędzia ma posadę państwową, czyli państwo
jest jego pracodawcą, a reprezentantowi pracodawcy (ministrowi)
odmawia się prawa ich kontrolowania.
Żeby
jeszcze bardziej zagmatwać i tak trudną sprawę, przyznam rację
obu stronom: nie polityk powinien decydować o pracy sędziów, ale
też sędziowie nie powinni zostać bez nadzoru, sami sobie.
Sytuację
mam za patową. Sąd był i jest instytucją, którą zwykły
obywatel powinien unikać, bo jeśli dostanie się w jej tryby, łatwo
może zostać zgnieciony, przeżuty i wypluty.
A
wtedy nikt nawet nie spojrzy na ludzki łach leżący pod murem sądu.
Zupełnie inaczej postrzegam pokoje hotelowe i inne miejsca noclegu ( halę sportową z materacem, namiot) Dla nas domem przejściowym dającym nam poczucie bezpieczeñstwa i bycia u siebie jest... charakterystyczny bałagan, jaki wokół siebie tworzymy.
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńTak, ale sytuacja jest wyraźnie odmienna, Aniu. Nie jesteś tam sama, bo ze swoją grupką, wokół też są ludzie nieco znani, a jeśli nieznani, to wiesz, że coś was łączy, na przykład rowerowa pasja.
Jak byłoby, gdybyś sama miała spać w hali sportowej?
A czyż rozrzucenie swoich rzeczy, nie jest prostym sposobem na obłaskawiania obcej przestrzeni wokół siebie? Podobnie z namiotem: jego ścianki są granicą tej przestrzeni. Dlatego też nierzadko widuje się wokół namiotów różne, niechby symboliczne, ogrodzenia.
Odczuwane przeze mnie stany są nieco dziwne, trudne do uchwycenia słowem, i zapewne odmienne u innych ludzi, więc nie upieram się przy nich.
Matko jedyna! byłeś w szpitalu. To jedno słowo przyciągnęło mnie. Doświadczenie bardzo trudne, niezależnie od przyjazności konkretnych osób. Napawa mnie grozą.
OdpowiedzUsuńOdetchnęłam z ulgą, kiedy zrozumiałam, że o tym piszesz.
Pewnie uruchomił się mój osobisty lęk przed bezradnością skrzyżowaną z bezsilnością. I, kiedy już popędziłam nie wiadomo gdzie, pojęłam.
Przepraszam, ale ostatnio słucham rozważań o śmierci, z różnych punktów widzenia: biologii, psychologii, teologii i dzisiaj - wprost. To była prof. Fikus, ciekawe i bliskie.
Rozumiem Twoją reakcję, Chomiku. Na szczęście u mnie był tylko drobny zabieg chirurgiczny. Dzisiaj byłem na kontroli, ale buta nie mogłem założyć. Stopę owinąłem reklamówką, umocowałem plastrem i ostrożnie pojechałem. Jeśli nie naciskałem pedałów palcami, nie bolało.
UsuńTe wszystkie rozważania na temat śmierci mam za próby pocieszenia, chociaż niektóre te próby mogą być ciekawe pod względem filozoficznym czy logicznym. Jednak śmierć była i jest dla nas niepojęta, bezsensowna i niesprawiedliwa. Na tyle, na ile potrafimy, trzeba nam pogodzić się z jej nieuniknionością, tylko tyle możemy. Za to wcześniej możemy sporo. Przede wszystkim żyć tak, żeby w ostatnich chwilach nie żałować niewykorzystanego lub zmarnowanego czasu. Albo chociaż odczuwać mniejszy żal.
Pogodzić się, pewnie tak, wyjścia nie ma, ale proces i lęk jest interesujący - z różnych punktów widzenia. perspektyw biologicznej, religijnej, psychologicznej i ludzkiej - indywidualnej, co się zmienia według indywidualnego poczucia, w jakim stopniu ma na to wpływ zewnętrzny pęd i o co w tym biegu chodzi. Jak opisujemy metę?
UsuńChomiku, coraz lepiej dostrzegam mądrość natury, która tak ukształtowała naszą psychikę, że właściwie nie potrafimy w pełni przyjąć do siebie fakty naszej śmierci. Zauważ, jak reagujemy. Jesteśmy przybici, oszołomieni, opuszczamy ręce na wieść o śmierci kogoś nam znanego, ale niewiele później wracamy do codziennego kieratu. Mówimy sobie: to, co robimy, do czego zmierzamy, te wszystkie nasze cele i starania, nie mają sensu wobec śmierci, i... dalej podejmujemy te starania.
UsuńTo nasza mądrość, bo bez niej nic, tylko opuścić ręce i popaść w czarną otchłań bezsensu i rozpaczy.
Zazdroszczę ludziom głęboko wierzącym w nowe życie po śmierci.
Też zazdroszczę ludzim wierzącym w nowe życie po śmierci. Wiesz, czasami czuję się cząstką większej całości, gigantycznego puzzla i to daje mi nadzieję. Chyba lubię być włączona w coś większego, sensownego.
UsuńMam podobnie, nawet kilka dni nieobecności w chatce na Pogórzu powoduje, że potrzebuję czasu, aby ją oswoić; a kiedy ją oswoję, to z kolei nie chce mi się wracać do miasta:-) dla mnie pokój w pensjonacie to ulga, że po zmęczeniu po całym dniu podróżowania, zwiedzania mam pod wieczór gdzie złożyć głowę do snu, małą łazienkę, bo rankiem ruszamy dalej i dalej, nawet nie myślę oswajać takich miejsc, jednak mam świadomość, że przed nami było tu wiele osób, nawet nikły ślad zapachu środków czyszczących czy wypranej pościeli tego nie zabija:-) zrywano Ci paznokieć? czyżbyś odbił go sobie podczas wędrówki? mąż tak miał lata temu, trzy mu zeszły, kiedy odbił je sobie w bucie podczas zejścia z Rozsypańca:-) prywatne rozmowy w miejscach publicznych to plaga, takie ble-ble o niczym, bo przecież nie da się tego nie słuchać, skoro obok nas ktoś nadaje bez przerwy, ekscytując się wręcz wrażeniem, jakie robi na postronnych; widać, nie rozpoznaje tego wrażenia:-)
OdpowiedzUsuńMario, na tyle dobrze znam się na butach górskich i ich doborze, że z tego powodu nie pokanceruję stóp. W pracy upadło mi żelazo na wielki palec, a tak się złożyło, że nie miałem odpowiednich butów.
UsuńJednak zdarzenie ma związek z górami: przez dwa weekendy nie będę mógł pojechać na łazęgę :-(
Powiedziałbym, że rozmowy przez telefon, zwłaszcza w rodzaju ple-ple, świadczą o nieprzejmowaniu się innymi ludźmi. Wyraźnie widzę to w pracy. Ludzie nierzadko tak się zachowują, jakby byli sami, albo byli tym przysłowiowym pępkiem świata.
Dwa lata temu kierowca jadący moim autokempingiem miał wypadek. Jemu nic się nie stało, ale moje mieszkanie już się nie nadawało do użytku. Dostałem starą przyczepę kempingową, półtora roku w niej mieszkałem, w tym jedną zimę. Mario, pierwsze dni w tym kampingu łatwe nie były dla mnie. Czułem się tam źle, obco, nie u siebie. Stopniowo wrażenie zanikało, później był to już „mój” kamping.
Definicja prawa:
OdpowiedzUsuńPRAWO to zespół norm wydanych lub usankcjonowanych przez państwo i zagwarantowanych przymusem państwowym.
KARTA PRAW PACJENTA
Jeden z jej punktów mówi że:
Pacjent ma prawo do umierania w spokoju i godności.
Znajomy adwokat (sąsiad) mówił mi że:
PRAWO jest jak pajęczyna.
Bąk się przebije,
a na muchę spada wina.
Zwierzę, gdy cierpi bez możliwości wyleczenia, powinno się uśmiercić. Tak nakazuje współczesna moralność, chyba że jest skrzywiona przez religie i pozwala, a nawet nakazuje, cierpieć człowiekowi.
UsuńTo, co powiedział znajomy adwokat, jest znaną prawdą, ale przy okazji zadałbym mu pytanie:
Co on w takim razie tam robi? Broni bąka?
Może puszcza bąki?
UsuńPewnie tak. Ci ludzie raczej nie poganiają się w pracy.
UsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń