Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 4 sierpnia 2021

Letnia włóczęga

 240721

Wracając z jednej z pierwszych wędrówek, zobaczyłem malownicze wzgórza blisko szosy i uroczą drogę polną wspinającą się po zboczach. Widok tak mi się spodobał, że zawróciłem. Na szosie nie można się zatrzymywać, ale jest tam równoległa lokalna szosa, a na niej idealne miejsce na parkowanie. Poszedłem drogą widzianą z samochodu aż na grzbiet wzgórza, a widok z niego urzekł mnie. Wracając z kolejnych wyjazdów, parokrotnie zatrzymywałem się tam, a dzisiaj postanowiłem znaleźć dojście od strony pól do widokowego miejsca i polnej drogi.



 

Mam dwie papierowe mapy Roztocza o nieco innych granicach, ale te miejsca, czyli okolice Gródek, Zagrody i Huty Turobińskiej, nie mieszczą się na obu mapach, zostają więc mapy elektroniczne – u mnie satelitarne zdjęcia Googli. Gdyby nie te zdjęcia, przyznam, że błądziłbym po omacku, a dzięki nim idę jak po sznurku, chyba, że droga została zaorana, ale nie zdarza się to często, albo sam je poplączę, co zdarza się częściej.

Trasa wiodąca do tych moich miejsc jest bardzo malownicza i urozmaicona, co starałem się pokazać na zdjęciach. Idzie się wśród plantacji porzeczek i malin, między łanami dojrzewających i pachnących zbóż, idzie się rozległymi zboczami wzgórz mając wokół siebie otwartą przestrzeń i zmieniający się horyzont.

Nim wybiorę się w inne strony Roztocza, wrócę zobaczyć raz jeszcze poznane okolice.

* * *

Widziałem plantacje ostropestu, porzeczek, malin, maku, aronii i lnu. Chociaż nie jestem pewny, czy w przypadku lnu można mówić o plantacji. Widziałem kilka pól z lnem, na części z nich był już skoszony. Leżał w równiutkich rzędach czekając na dalsze prace.


 

Przypomniały mi się opowieści mojej mamy o pracach przy lnie. Opowiadała, jak rozkładali len na ziemi i polewali wodą, jak później moja babka żmudnie czesała łodygi by pozbyć się z nich miękkiej tkanki, jak z pozostałych cienkich i mocnych włókien robiono nitkę, a z niej tkaninę. Pamiętam część tych prac, widzianych jako dziecko. Ogrom żmudnej pracy był potrzebny do zrobienia tkaniny z rośliny.

Kiedyś len nas ubierał, a i w karmieniu miał swój udział. Przez wieki tkanina lniana była chętnie przyjmowanym i cennym środkiem płatniczym, a teraz len to jeden z wielu materiałów w sklepie, zupełnie niekojarzony z roślinami na polu.

Widziałem rzepakowe żniwa. Po polu o nieregularnym kształcie jeździł bizon, stary polski kombajn. W porównaniu do współczesnych kolosów jest niewielki, ale zobaczywszy dzisiaj, jak często zawraca, skręca i cofa się by wetknąć swój zbierający pysk w zakątki pola, stwierdziłem, że większy nie sprawdziłby się na roztoczańskich poletkach. Podobnie jest z ciągnikami: przeważają tutaj polskie traktory, ursusy C330 i C360, więc małe maszyny o mocy odpowiednio 30 i 50 KM. Dla porównania dodam, że współczesne duże ciągniki rolnicze mają moce od dwustu do ponad czterystu koni.

 Trzysta trzydziestka jest maszyną, która zawsze mi się podobała. Malutki traktorek niczym zabawka (trochę przesadzam, maszyna waży blisko dwie tony), ale potrafiący ciągnąć dwuskibowy pług lub kilkutonową przyczepę, wykonując pracę kilku żywych koni. Jest bajecznie prosty, naprawi go każdy mający pojęcie o mechanice i podstawowy zestaw narzędzi. Mało pali, jest użyteczny do wielu prac i bardzo trwały. Żywotność tego traktorka to dziesiątki lat pracy w małych gospodarstwach. Ciekawostka: dźwignia zmiany biegów pracuje w układzie dwóch liter H ustawionych jedna nad drugą, z połączeniem między poziomymi kreskami.

Adres strony, z której skopiowałem grafikę, jest widoczny na zdjęciu. Egzamin prawa jazdy kategorii T, czyli na traktory, zdawałem jadąc właśnie C330.

Niestety, traktorek nie jest produkowany od lat, mimo że jego popularność nadal jest potwierdzana wysokimi cenami.

Na zdjęciu widać ursusa C330 z zamocowanymi na tylnym podnośniku łapami do podnoszenia palet. Po prostu traktorek służy tutaj jako widlak do ładowania na busy wielkich plastikowych skrzyń z porzeczkami.

* * *

Dwa razy szedłem dzisiaj zarośniętymi, więc mało używanymi polnymi drogami, a raz taka dróżka zmieniła się w garbatą miedzę. Przejście nią wymagało uwagi, ostrożności w stawianiu kroków, skoro poniżej pasa nic nie było widać, ale często na osłodę trudów miałem widoki malowniczych zboczy po drugiej stronie doliny. Coraz więcej dostrzegam urody w zwykłych przydrożnych roślinach i lepiej pojmuję udział ich wszystkich, także tych nieznanych i niepozornych, w tworzeniu obrazów lata. Tych, za którymi tęskni się w zimie.

Droga skończyła się przy ostatniej plantacji, ale na mapie widziałem drugą, równoległą drogę idącą grzbietem wzgórza, pół kilometra dalej i kilkadziesiąt metrów wyżej. Przy mnie zaczynała się plantacja aronii, najwyraźniej opuszczona, skoro krzewy były zarośnięte, ale na szerokim przejeździe między rzędami rosła tylko niska i rzadka trawa. Poszedłem pod górę stokiem wyjątkowo stromym. Za mną rósł przeciwległy stok, a pod nogami widziałem liczne, chociaż niewielkie, kwitnące rośliny. Wśród nich zobaczyłem różowe kwiatki maleńkie niczym niezapominajki polne. Ujęły mnie miniaturową wielkością i urodą kwiatków. 

 Na tej zapomnianej plantacji zarządziłem przerwę. Usiadłem w cieniu krzewu, nie niepokojony przez muchy i komary. Tak dobrze było mi siedzieć w ciszy i spokoju, że… plecak podłożyłem pod głowę i się położyłem.

Cudnie jest nic nie robić w ciepły letni dzień, tylko patrzeć na białe chmurki i dawać się unosić swoim myślom. Oto zajęcie właściwe dla człowieka.

Po powrocie do domu, zapytałem pewną stronę internetową o roślinę pokazując zdjęcia. Mądrutkie programy rozpoznające nie mogły się zdecydować, czy to łyszcznik polny, czy może goździcznik skalnicowy. Pierwszy podobny, ale i drugi też, nadto Wikipedia podaje, że goździczniki „rosną w suchych murawach na skałach i stokach wzgórz.”, a w takim miejscu je zobaczyłem. O łyszczniku piszą podobnie: „występują zwykle na stokach suchych wzgórz, w miejscach skalistych.”

Stok wzgórza, po którym szedłem, był stepowiejącą, suchą łąką o twardej ziemi.

Autor artykułu podaje też, że „rodzaj bardzo zmienny, o cechach morfologicznych pośrednich między rodzajami goździk (Dianthus) i łyszczec (Gypsophila).”

Więc nie wiem, co widziałem. Dobrych zdjęć nie mam, bo takie drobiny nie mnie i nie moim „aparatem” fotografować. Widziałem ujmujące i piękne kwiatki – tyle wiem.

Jeśli już piszę o urodziwych roślinach, nie mogę pominąć tytoniu. Jasna zieleń ich wielkich liści jest ładna i przyciąga wzrok, a kwiaty są wdzięczne. Na potwierdzenie mam zdjęcia.

 


Na grzbiecie droga faktycznie była, wiodła między plantacjami malin i porzeczek. Na jednej z nich, w pobliżu drogi, zobaczyłem brzozę rosnącą między malinami. Zauroczyła mnie. Byłem przy niej pewnie kwadrans, patrzyłem na okoliczne wzgórza widziane między jej wiszącymi gałązkami, a wiadomo, że tak oglądane krajobrazy są najładniejsze. Odchodząc, postanowiłem wrócić tam jeszcze tego lata.

* * *

O polszczyźnie kilka zdań.

Zarówno na Dolnym Śląsku, jak i na Lubelszczyźnie, stawiane są tablice informujące o remoncie lub zbudowaniu lokalnej drogi. Na nich wszystkich dziwnie opisuje się długość naprawianej drogi:

„ od km zero plus zero zero zero do km zero plus pięć dwa zero”.

 

A może po prostu i po polsku napisać, że naprawiono 520 metrów drogi? Prestiż urzędników i ich pism nie tylko nie straciłby na takiej zmianie, a wprost zyskał. Chociażby językową poprawność i zrozumiałość.

Niżej przepisuję zdanie znalezione na reklamie pasty do zębów:

„Formy preparatów są wynikiem specjalnie dobranej kompozycji składników, która kształtuje strukturę produktów.”

Struktury poprzez kompozycję wpływają na formy. Dobre! Nie bardzo wiem, o co chodzi, ale to zdanie jest świetnym przykładem na poparcie twierdzenia o możliwości powiedzenia dużo i zawile bez mówienia konkretów, a nawet bez mówienia czegokolwiek.

Przez wszystkie moja lata pracy w lunaparku bywało, że po przeczytaniu takich dziwolągów ogarniał mnie pusty śmiech, ponieważ potrafiąc poprawnie wyrazić myśl autora cytatu, pracowałem przy karuzelach, a tacy ludzie, zamiast zająć się puszczaniem karuzel, mozolili się – i nadal mozolą – ze zbyt trudnym dla nich zadaniem jasnego wyrażania myśli na piśmie.

Trasa:

Wychodząc z wioski Gródki, zrobiłem długą pętlę w stronę Turobina i z powrotem. Po drugiej stronie wioski doszedłem w pobliże miejscowości Zagrody.




























4 komentarze:

  1. Moim marzeniem jest zobaczyć łany lnu ale kwitnących..musi to być piękny widok a ja bardzo lubię niebieskości. Miałam wrażenie że len już się nie sieje albo bardzo mało sieje. A na polach roztoczańskich tyle przeróżnych upraw. Widoki cudowne a te pofalowane tereny bardzo malownicze.
    Dla mnie ta roślinka to gożdzicznik..tego łyszcznika google udaje że nie zna. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tamte rejony Roztocza są szczególnie malownicze, także dzięki plantacjom. Chciałem pojechać wczoraj lub dzisiaj, ale jest deszczowa pogoda, jutro nie mogę, może w niedzielę mi się uda pojechać, a wrócę tam, gdzie byłem ostatnio – w okolice wsi Gródki.
      Grażyno, widziałem ledwie parę niewielkich pól z lnem, i to wszystkie w jednej okolicy. Chyba faktycznie mało się go sieje.
      Stawiamy więc na goździcznika :-)

      Usuń
  2. Kwitnące pole lnu w niebieskościach, to musi być widok. Dziwne, że na Roztoczu nie przeprowadzono komasacji gruntów, z jednej strony uciążliwość uprawy na wąskich spłachetkach, z drugiej strony pozostała dla nas malowniczość krajobrazu, bo wielkopowierzchniowe uprawy nic z niej nie mają. Wysokie miedze jakie mogą być, doświadczyłam na którejś zimowej wędrówce, czasami na wysokość człowieka, a szliśmy w poprzek pól, więc co kilkanaście kroków wdrapywanie na te stromizny:-) Nie widziałam kombajnu do porzeczek, a czasami zastanawiałam się, skąd wziąć ludzi do zbioru, ale i widziałam plantacje z usychającymi owocami, bo nie opłacało się zbierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałem kwitnącego lnu, niestety. Może w przyszłym roku uda mi się zobaczyć niebieskie pola…
      Kombajn do zbioru porzeczek to urządzenie, które zagarnia połowę gałęzi krzewu pod obrotowe grzebienie czeszące (druga połowa krzewu czesana jest z drugiej strony). To jakby mechaniczna duża łapka do ręcznego zbierania jagód. Myślałem, że maszyna będzie rwała liście, ale nie, zdecydowana większość zostaje na krzaku. Inaczej się nie da. Nie ma możliwości zatrudnienia takiej ilości ludzi, żeby zdążyć ze zbiorami.
      Ogólną tendencją jest wzrost wydajności, wykonywanie określonej pracy szybciej i mniejszym nakładem ludzkiej pracy. Parę dni temu oglądałem film o największym kombajnie zbożowym niemieckiej firmy Fendt. Heder ma ponad 13 metrów, maksymalna wydajność do stu ton na godzinę, przy średniej 50 ton. Ta jedna maszyna obsługiwana przez jednego człowieka wykona pracę setek, a może i tysięcy ludzi pracujących kosą. Wiemy jak jest: z jednej strony ma być tanio, z drugiej chcemy dobrze zarabiać.
      Też mi się zdarzało iść takimi miedzami. Pług ma tendencję do równania pochyłości, w rezultacie na zboczu miedza z jednej strony jest równo z polem, z drugiej ma wysokość metra lub więcej. Czasami odnoszę wrażenie ryzykowania traktorzysty podjeżdżającego tak blisko uskoku.

      Usuń