Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 8 sierpnia 2021

O pubie urządzonym na przewodach

 300721

Znaki niebieskiego szlaku rowerowego widziałem od rana. Pojawiały się i znikały, by dalej znowu się pojawić. W końcu zauważyłem, że szlak skręca tam, gdzie wiedzie droga wybrana przeze mnie. Po prostu przez przypadek idę niebieskim szlakiem rowerowym.

Południe było już bliskie, gdy widząc, jak ładną drogą wiedzie szlak, z żalem zostawiłem go idąc w swoją stronę – szosą do wioski. Na drugim jej końcu wyszukałem niewyraźną drogę i wszedłem na nią. Paręset metrów dalej z trudem odszukałem jej zarośnięty ślad między polami. Blisko już lasu, który musiałem przeciąć, skusiła mnie łąka z niską roślinnością. Porzucenie drogi okazało się błędem.

Za łąką były chaszcze w pokrzywami, a ja miałem na sobie krótkie spodnie. Próbowałem je ominąć, ale nie znalazłem dogodniejszego przejścia. Po dwustu metrach przedzierania się przez gęstwiny doszedłem do leśnej drogi. Niestety, wiodła poprzecznie do mojego kierunku i była błotnista. Postanowiłem jednak nie porzucać jej, mimo błota. Wybrałem tylko bardziej pasujący kierunek i poszedłem. Po przejściu kilometra wyszedłem z lasu a idąc dalej wypatrywałem jakiejkolwiek drogi w lewo. Kiedy doszedłem do takiej, skręciłem wiedząc, że wiedzie we właściwym kierunku i że mijam najdalszy punkt trasy. Południe minęło wcześniej, była godzina 14.30. Gołe nogi piekły mnie, pokąsane przez komary i pokrzywy, ale byłem po drugiej stronie lasu. Wracałem.

* * *

Wysiadłszy z samochodu, zobaczyłem jaskółki na przewodach. Każda z nich siedziała tylko chwilę, a zerwawszy się do lotu, brała udział w oszałamiającej gonitwie, której oczy ludzkie, niezdarne i zbyt wolne, śledzić nie mogły. Czy one bawiły się w ten sposób? Może to była ich rozgrzewka albo rytuał powitania dnia? Może zaklinały w ten sposób muchy lub swoje duchy? Nie można wykluczyć innej odpowiedzi: na tych przewodach urządziły sobie swój pub!

 Obok nas istnieją inne światy, a my jakże często nic nie widzimy, nie zwracamy uwagi, ignorujemy. Zawsze wydawało mi się, że jaskółki cieszą się lotem, ale przecież nie wiem, czy tak jest naprawdę. Jak się dowiedzieć, co się dzieje w świecie tak odmiennym i jednocześnie tak bliskim?

Było 15 stopni, chłodno jak dla mnie, zmarzlucha, więc wyciągnąłem wiatrówkę z plecaka, i równo o godzinie 5.30 wyruszyłem w drogę, jednak już o siódmej szedłem w samym podkoszulku i krótkich portkach. Wczesnym rankiem iść tak ubranym! Tylko tyle wystarczy, by te dni zapamiętać jako wyjątkowe i piękne, bo przecież wspominając je za pół roku, będę zdumiony letnim ubiorem, a nawet nie będę dawał wiary możliwości chodzenia rankiem w samej koszulce.

Zamierzałem obejść duży masyw leśny trzymając się polnych dróg. Po obejrzeniu zdjęć miałem zarys trasy, z wyjątkiem niepewności na jej najdalszym odcinku, ale takie drobnostki nie były niczym wyjątkowym. Później okazało się inaczej, ale nauczka, te paręset metrów pokrzywowej gęstwiny, chyba niczego mnie nie nauczy, skoro nadal lubię tak wędrować.

Pierwsze zaznaczone na mapie wzgórze, Wielką Jeżówkę, minąłem. Zawróciłem i brzegiem plantacji podszedłem nieco wyżej. Byłem na zboczu wzgórza, gdzieś przede mną był jego szczyt, ale gdzie go szukać?

 Przy okazji powinienem tam wrócić i okolicę rozpoznać lepiej.

Niewiele dalej zobaczyłem plantację odmienną od wszystkich poznanych dotychczas: cztery rzędy dużych krzewów różanych z bardzo licznymi owocami wznosiły się łagodnie ku niebu po zboczu wzgórza i znikały na linii horyzontu. Poszedłem tam. Później zmierzyłem odległości na mapie, plantacja ma długość 400 metrów. Na końcu znalazłem na pół zapomnianą polną drogę, pole kwitnącej gryki przetykanej kwiatami, mnóstwo pszczół, buczenia, ruchów i zapachów. U pszczół trwa wytężona praca; chyba krótkie są ich nocne przerwy. Czasami szkoda mi tych owadów, bo uważam, że bez skrupułów wykorzystujemy ich pracowitość.

O plantacjach róż można przeczytać tutaj.



Wyszedłszy z wąwozu, zobaczyłem zabudowania. Chwilę rozmawiałem z kobietą zbierającą maliny, to przysiółek z dwoma gospodarstwami, połączony z wioskową metropolią szutrówką długości paru kilometrów. Pozazdrościłem tym ludziom ciszy i spokoju, chociaż w zimie zapewne nie ma czego zazdrościć.

Przy drodze do nich rośnie urodziwa brzoza. Widziałem ją daleko przed sobą, widziałem będąc sporo za nią. W domu zobaczyłem ją na zdjęciach satelitarnych. W górnej części zdjęcia widać zabudowania przysiółka, a na prostym odcinku drogi między dwoma zakrętami widać drzewo, właśnie tę brzozę.

 


Dzisiaj szedłem paroma wąwozami o nieco odmiennym wyglądzie; na przykład brzegi jednego z nich upodobały sobie lipy. O ile nie dziwią pokręcone pnie muskularnych grabów uczepionych resztek ziemi między korzeniami, to widok lip dziwi, bo wydawać by się mogło, że stateczne to drzewa i daleko im do życia na krawędzi, ale okazuje się, że stać je i na to. Oczywiście wiele też widziałem buków uczepionych zboczy wąwozów i wiele wszędobylskich brzóz. Widziałem dwie kapliczki stojące w cieniu wiekowych lip; niemal na każdej wędrówce widzę kapliczki ukryte w głębokim cieniu tych drzew. Dzisiaj zadałem sobie pytanie, dlaczego uznaje się drzewa tego gatunku za najbardziej pasujące do kapliczki? Z powodu cienia nieprzepuszczającego promieni, jak to wiemy z obietnicy danej gościowi Czarnolasu? 

 Można by wymieniać i inne powody, na przykład praktyczne korzyści, wszak nie tylko o herbatę chodzi czy miód, ale i drewno, powszechnie używane kiedyś w gospodarstwach domowych, jednak wszystkie te powody można uogólnić: te drzewa są polskie tak, jak polskie są ogłowione wierzby przy drogach. Jest pewien związek, którego nie podejmuję się wyjaśnić, między swojskością lip a bliskością bóstwa w wioskowych i przydrożnych kapliczkach.

 Siedząc na brzegu drogi widziałem rowy wypłukane przez deszcze, a nieco dalej wyraźne ślady spychacza. Skąd one tutaj? Nieutwardzone drogi rozmywane są przez deszcze. Kiedy ich stan uniemożliwia przejazd sprzętem rolniczym, przyjeżdża spychacz i równa drogę. Działalność deszczu i człowieka powoduje stopniowe obniżanie jej poziomu. Efekty przenoszenia w dół materiałów budujących drogę, a więc denudacji, jak to uczenie mówią geologowie, widać niemal wszędzie, a zwłaszcza tam, gdzie na skutek ukształtowania terenu wody opadowe spływają drogą po pochyłości. Podobne miejsca na drogach spotykam często, nie są niczym wyjątkowym; te dodałem tylko dla ilustracji. Prawdopodobnie właśnie dlatego tak charakterystyczne jary roztoczańskie są na zboczach wzgórz, a nie na płaskim terenie.

W Jędrzejowie, wiosce o tak stromych ulicach, że mogłaby uchodzić za wieś górską, zobaczyłem studnię. Była odnowiona, zadaszona i opatrzona tablicą: miała mieć 102 metry głębokości. Próbowałem to sprawdzić, ale miałem kłopoty z powodu znacznych nierówności ścian studni, jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę potwierdzić jej wielką głębokość – w przeciwieństwie do stosunkowo płytkiej studni w Teodorówce. Ta jest wykopana na zboczu pokaźnego wzgórza, pod jego szczytem, może dlatego tak bardzo głęboko są warstwy wodonośne. Stojąc w pobliżu, na brzegu wioskowej ulicy, a nawet na podwórzu sąsiedniego gospodarstwa, widok ma się ładny i daleki. Ciekawe, czy mieszkańcy jeszcze zwracają uwagę na uroki dali.

Zdjęcie zrobiłem na stromej wioskowej ulicy, a zamieszczam je mimo kiepskiej jakości chcąc pokazać pochyłości. Otóż odnogi wiodące do posesji są poziome, natomiast główna ulica jest pochyła. Widać pochyłości głównej ulicy wioskowej.

Byłem na wieży widokowej – po raz pierwszy na Roztoczu. Stoi na szczycie sporego wzgórza w pobliżu wioski Hosznia Ordynacka, jest drewniana, jej wysokość z trudem sięga drugiego piętra, a widoki z niej są w pełni panoramiczne i klasycznie roztoczańskie.



 Nie znalazłem wyjaśnienia słowa „hosznia”. Może ktoś wie, co oznacza? W pobliżu tej wioski wznosi się góra. Prawdziwa góra, nie rozorane pługami wzgórze, którego trudno się dopatrzeć wśród pól. Nosi miano Góry Łysiec. Oto ona:


Po powrocie szukałem w Internecie informacji o szlaku, głównie dla policzenia długości mojej trasy.

Na tej stronie opisanych jest wiele szlaków, ten mój nazywa się Jastrzębia Zdebrz. Jego długości nie policzę, ponieważ szlak rowerowy zaczyna się i kończy dalej. Trzeba mi w końcu wgrać odpowiedni program do smartfona, a biorę się za to od miesięcy z powodu dla mnie oczywistego: będą kłopoty z obsługą.

O szczegółach szlaku oraz o jego walorach sporo jest na tej stronie:

Szukałem znaczenia słowa „zdebrz”. Na wielu stronach jest ono używane, ale tak, jakby jego znaczenie było oczywiste, więc niewarte tłumaczenia. Na jednej tylko stronie znalazłem lapidarną informację: „zdebrz jest regionalnym określeniem lessowego wąwozu. Związku między jastrzębiem a zdebrzem-wąwozem nie udało mi się ustalić. Prawdopodobnie nazwa drapieżnego ptaka została użyta z powodu kojarzenia się z fantastycznymi umiejętnościami podniebnego myśliwego, także z niezależnością.

Trasę tego (bo są i inne) niebieskiego szlaku przejdę całą i to nie raz, ponieważ wiedzie pięknymi rejonami Roztocza, a co ważne dla mnie, jest nieźle oznakowana.

Na zakończenie zagadka: co to jest? Dla ułatwienia zdradzę, że nadałem zdjęciu nazwę przewrotną i oszukańczą.

 

Moja trasa:

Początek i koniec we wsi Gródki. Polnymi drogami szedłem kolejno przez Kondraty, wzgórze Wielka Jeżówka, wioski Albinów Mały i Średniówka. Przeszedłem przez las oraz wioski Jędrzejówka i Hosznia Ordynacka. Doszedłem do wieży widokowej w pobliżu tej ostatniej wioski. Dalej przez Gilów doszedłem do Gródek i zaparkowanego tam samochodu.

 





 
























10 komentarzy:

  1. Jestem zmuszona stanąć w obronie pszczelarzy i wykorzystywania pracowitości pszczół bez skrupułów. Myślę, że pasieki nastawione na zysk być może zabierają pszczołom wszystko, bo oprócz miodu wytwarzają wiele innych produktów, czasami mówimy z mężem, że co niektórzy przekręciliby pszczołę przez wyżymaczkę, żeby coś jeszcze z niej wycisnąć. Pszczelarz-amator, hobbysta podchodzi do tych stworzeń z wielką miłością, troskliwością, dbałością, że czasami o siebie tak nie dba jak o pszczoły. Musi się regulować gospodarką w ulu, robić odkłady, przeglądy, wycinać mateczniki, gdy pszczół jest za dużo, to wchodzą w nastrój rojowy, pakują tobołki i ruszają w świat. Kiedyś napisałeś, że praca pszczelarza ma cos w sobie z czarodziejstwa, to prawda, w pasiekach wielkotowarowych nikt się z owadami nie cacka, dopiero w malutkich można zobaczyć ten doskonale zorganizowany światek, a człowiek cały czas się od nich uczy przez obserwację. Miód jest dodatkiem, ale żeby dały ten miód, trzeba dać o nie prze cały rok, u nas już po sezonie, lipy przekwitły i koniec, trzeba dokarmiać, leczyć, odymiać, czyli teraz trzeba zapracować, aby pszczoły przetrwały zimę i od wiosny zaczęły od nowa. Ale dosyć o pszczołach:-) zagadka z 16 zdjęcia to rzepaczysko po żniwach:-) zgadłam? osobliwe są te wąwozy, drzewa wiszące na skarpach, węźlaste korzenie, kiedyś pewnie zwalą się na drogę. Zaciekawiłeś mnie plantacja róż, czy zbierają płatki czy też owoce w kształcie małych jabłuszek, wszystko jest do wykorzystania. Zamieszkałbyś w przysiółku z dwoma domami? Góra Łysiec, a nie łysa, może kiedyś była? na zdjęciu 22 z kapliczką /podoba mi się/ prześwituje wychodnia wapienna, może kiedyś cała taka była. Na Roztoczu zauważyłam wiele nazw miejscowości z dodatkiem "Ordynacki", pewnie to jakieś sprawy majątkowe. Ależ się rozpisałam, o rety!

    OdpowiedzUsuń
  2. ... dbać o nie przez ... przepraszam, literówka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dziękuję bardzo za tak zaangażowany i obszerny komentarz.
      Wiem, czy raczej domyślam się różnych nastawień do pszczół – tak samo jak do innych zwierząt hodowlanych. Przypominam sobie, co kiedyś powiedziała Ania Kruczkowska: że jej kury mają szczęśliwe życie, mimo że na koniec lądują w garnku. Kluczową sprawą są chyba właśnie pieniądze. Czy hodowla jest głównym źródłem dochodów, czy raczej urozmaiceniem i hobby.
      Moje wrażenie wykorzystywania jednak zostaje. Podobnie miewam myśląc o innych zwierzętach – i nie tylko ja. Jest takie powiedzenie: „dojna krowa”, lub „doić jak krowę”. Określa się nimi sytuacje wykorzystywania kogoś, prawda? Pochodzenie tego powiedzenia jest oczywiste i nie wymaga tłumaczenia. My, ludzie, po prostu wykorzystujemy nasze zwierzęta.
      Kapliczka pod Górą Łysiec i mnie się spodobała. Przypomniałem sobie, jak się ustawiałem, żeby na zdjęciu nie było widać betonowego słupa stojącego za kapliczką. Troszkę widać go na zdjęciu.
      Na górę biegnie szlak, kiedyś tam pójdę. Teraz staram się niewiele chodzić po lasach, wolę widzieć ładne pola niż bliskie drzewa.
      Plantacja róż i mnie zaskoczyła. Z treści artykułu na jaki trafiłem w Internecie wynika, że uprawia się specjalną odmianę róż dającą duże owoce. Faktycznie, były większe i było ich dużo. Czy zbiera się płatki, nie wiem, ale kiedy pomyślę o pracochłonności, to dochodzę do wniosku, że raczej nie, chyba że na potrzeby własne. Wyobrażasz sobie wygląd tej plantacji w czasie kwitnienia? Postaram się w przyszłym roku zobaczyć ją ukwieconą.
      Mario, tydzień temu widziałem i słyszałem mnóstwo pszczół na polu gryki obok tej różanej plantacji; urocze miejsce. Piszesz o końcu sezonu dla pszczół, a słyszałem, że nawłoć jest miododajną rośliną. Rośnie u was?
      Przed wojną wielkie obszary Roztocza (i zapewne nie tylko) były własnością Zamoyskich, wchodziły w skład ordynacji, czyli niepodzielnego majątku rodzinnego przekazywanego jednemu spadkobiercy. Ślady w nazwach zostały.

      Usuń
    2. Zapomniałem napisać, że zgadłaś: na zdjęciu jest rzepakowe rżysko sfotografowane z małej odległości. Wygląda egzotycznie, prawda?

      Usuń
    3. Nie odpowiedziałeś, czy zamieszkałbyś w przysiółku z dwoma domami:-) Nawłoci u nas nie ma.

      Usuń
    4. Teraz na pewno zamieszkałbym, zwłaszcza, gdy sąsiad nie miał psa ani nie puszczał swojej muzyki z głośników.
      Gdybym musiał słuchać szczekania lub dudnienia, wolałbym jednak mieszkanie w bloku.
      W czasie gdy dzieci były małe, było inaczej, przeważały zalety miasta.
      Mario, widzę, jak szybko rozprzestrzenia się nawłoć, jak zajmuje miejsca wypierając inne rośliny. Nie podoba mi się to, mimo że roślina jest ładna w czasie kwitnienia.

      Usuń
  3. Bardzo fajny spacer, urozmaicony teren, uprawy, wąwozy, kapliczka, krzyż, kolorowy domek, takie jak lubię. Koniecznie zamontuj sobie program liczący dystans, który pokonujesz...ciekawa jestem.
    A ta zagadka poprzednia..te "namorzyny" co to było? może łodyga i korzenie niecierpka gruczołowatego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie! Ta okolica jest urozmaicona i dzięki temu ładniejsza, bardziej pociągająca.
      Program liczący kilometry wgram, tylko muszę nastroić się, uzbroić w cierpliwość albo nie wiem w co. Żeby jakoś przebrnąć przez trudny dla mnie etap wgrywania i nauki obsługi.
      Te niby namorzyny, to dolne części łodyg… kukurydzy :-) Grażyno, na pewno nie wiedziałbym, gdyby pokazano mi takie zdjęcie.

      Usuń
  4. Co za tereny, wprost bajka. Te polne drogi z samotnymi drzewami są urokliwe. Ten widok takich wolnych przestrzeni pozwala na swobodny oddech, powoduje uspokojenie, można poczuć wolność. A te wąwozy niesamowite robią wrażenie. jak te drzewa nie poddają się z całych sił trzymają się matki ziemi. Urocza kapliczka. Piękna wędrówka. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aleksandro.
      Będąc dzisiaj na Roztoczu, właśnie na samotne drzewa rosnące na miedzach zwróciłem szczególną uwagę. Przyciągają wzrok, a kiedy widzę w oddali drzewo wyjątkowo duże, chciałbym pójść i zobaczyć jakiego jest gatunku, przyjrzeć się mu z bliska.

      Usuń