Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 28 listopada 2022

Ambra

 131122

Nie chciało mi się wstawać głęboką nocą, a po przyjeździe w góry nie chciało mi się wychodzić z samochodu. Było ciepło i wygodnie, chciało mi się spać, a za oknem szarzał świt, który zgodnie z prognozą miał być mglisty. Oczywiście poszedłem, bo przecież nie żałowałem żadnego dnia w Sudetach, nawet kiedy człapałem w deszczu.

Zaparkowałem na ryneczku najdziwniejszej wioski Gór Kaczawskich, w Radzimowicach. Nie dość, że położona jest najwyżej w tych górach, to jeszcze ma zdolność gromadzenia oryginałów. Niewielu ma mieszkańców, ale ci którzy osiedlili się w tej wiosce, mają ciekawe pomysły na życie. Na przykład prowadzenie pracowni szkła artystycznego albo uprawa i przetwórstwo orkiszu.

Do wioski początkowo prowadzi wąska szosa asfaltowa, później szutrówka, a jej domy stoją na zboczu Żeleźniaka, jednej z większych gór kaczawskich, oraz mniejszej, ale bardzo widokowej góry, której nazwy mapy nie podają. Kilometr dalej jest oznaczony szczyt małej górki, właściwie wzgórza, a ta większa, ze szczytem odległym o sto metrów od domów wioski, była dla mnie do dzisiaj anonimowa.

 Na jej odkrytym szczycie stoi maszt z naszą flagą, a ostatnio pojawiła się porządnie wykonana ławka. Byłem tam przed wschodem słońca, a parę minut później przyszedł mieszkaniec wioski. Od niego dowiedziałem się nazwy góry: Ambra. Mój rozmówca powiedział też, że często siedzi na tej ławce oglądając początek lub koniec dnia. Wschody są tam nieco spóźnione, ponieważ pokaźny grzbiet masywu Lubrzy zasłania słońce, a gdy te wysunie się ponad lasy góry, jest już mocne, dzienne. Natomiast na zachód widok jest daleki, słońce zachodzi za niewyraźnie majaczące w oddali Góry Izerskie. Oprócz szeregu mniejszych i większych gór kaczawskich, na przykład Skopca, Okola, Łysej Góry, Chrośnickich Kop czy pobliskiej uroczej Osełki, na dalekim horyzoncie widać sporą część Karkonoszy z ich królową, a przy dobrej widoczności także parę górek izerskich.

Zapowiadanej mgły nie było, czyste niebo pyszniło się bajecznymi kolorami jutrzenki, później wschodu słońca i wczesnego ranka. Widziałem, jak słońce dotknęło szczytów gór, rozświetliło je (w dole jeszcze był szary i zimny przedświt) i szybko osuwało się po zboczach, a kiedy dotknęło traw, roziskrzyło miliardy kropel rosy wiszących na źdźbłach. Obok pojawił się pierwszy dzisiaj lekko zaznaczony mój cień. Zobaczenie momentu pojawiania się swojego cienia w pierwszych minutach dnia warte jest wstawania nocą.


 


 


Jak kilka już razy, i dzisiaj widziałem światło odbite w oknie budynku na szczycie Śnieżki, z odległości kilkunastu kilometrów. Mój rozmówca zapewniał, że nie odbija się w oknach dyskowych budowli obserwatorium; może okno kaplicy puszcza tak odległego zajączka? Na tym zdjęciu troszkę go widać, chociaż moje oczy widziały silniejsze odbicie.

 Mgły były, owszem, ale tylko na dnie dolin; patrzyłem na ich powolne płynięcie. Ponad ostrą granicą mgieł wystawały szczyty mniejszych gór; wydawało się, że nie stoją, a płyną oderwane od ziemi i unoszone przez biały opar. Później mgły podniosły się nieco, ale zabrakło im sił do rozlania po zboczach. Popołudniowy wiatr dał sobie radę z nimi i przed wieczorem znikły.



Nie planowałem żadnej trasy, a zwykłe kręcenie się po znanej i lubianej okolicy, co wyraźnie widać na mapie, ale Osełkę obszedłem dookoła. Tyle razy byłem na zboczach tej górki, ale czy byłem na jej szczycie? – zapytałem się siebie, a że odpowiedzi nie otrzymałem, poszedłem. Rośnie tam las, a kiedy skończył się dukt, wszedłem między drzewa widząc wąską ścieżkę wydeptaną przez sarny. Szybko i ona się skończyła, kluczyłem wśród gęstych krzewów leszczyny, ale niedługa to była droga. Wiele nie zobaczyłem stojąc na ostrej skale szczytowej, ale przecież poszedłem tam żeby być.


Później kręciłem się po uroczej dolince między Osełką a Ambrą – nie po raz pierwszy ani drugi, i na pewno nie po raz ostatni. W jednej z widocznych na zdjęciu małych brzezin znalazłem dwa spore, zdrowe, twarde kozaki – ostatnie grzyby tego udanego sezonu. Nawet po wysuszeniu wyglądają ładnie; widzę je, słoik z nimi stoi obok przypominając mi tamten piękny dzień jesieni spędzony w jednej z najładniejszych dolin kaczawskich. Na zdjęciu widać je na ławce stojącej na szczycie Ambry.


 Przed zachodem słońca wróciłem na tę górę. Parę minut później zobaczyłem mojego rannego rozmówcę: szedł w moją stronę w dwoma kubkami:

– Woli pan herbatę niesłodzoną czy z sokiem?

Ujął mnie bardzo tym gestem. Przedstawiłem się, może więc trafi tutaj?

Trudno o lepsze miejsce do obserwowania zachodu słońca. Dzisiaj widziałem cały, rozciągnięty na wiele minut, spektakl powolnych, ale obejmujących połowę nieba, przemian barw – od jasnych, ciepłych pomarańczy i żółci w dziesiątkach odcieni, po zimne czerwienie gasnące w granatowych szarościach. Te ostatnie minuty, gdy na ziemi dogasają ostatnie ślady zachodu i tylko niebo jeszcze płonie, mają w sobie coś, co budzi… smutek? Może odrobinę, ale raczej nostalgiczną tęsknotę. Owszem, jutro też wzejdzie i zajdzie słońce, ale będzie to początek i koniec innego, kolejnego dnia. Ten już się nie powtórzy.








Obrazki ze szlaku

Jesienne kwitnienie: dzwonek wystrojony maleńkimi kropelkami rosy.

 Na tym zdjęciu widać charakterystyczną dla młodych jaworów skórę, jakby za luźną dla drzewa.

 Brzoza i klon splątane ramionami. Na zdjęciach niewiele widać miejsc, które najbardziej mi się podobały: brzoza położyła swój konar w rozwidleniu konarów klonu – swojego wiecznego sąsiada – w innym miejscu klon skorzystał z ramion brzozy. W minionych latach przechodziłem w pobliżu przynajmniej dwa razy, a nie widziałem tej pary.


 Pamiętałem o rosnących na zboczu wzgórza kilku świerkach otaczających, może raczej otulających brzozę; chyba dobrze się im żyło razem, skoro drzewa nie są małe ani nie odchylają się od siebie, jak to czasami się zdarza. Poszedłem przywitać się z nimi; świerki rosną, brzozy już nie ma. Nie wiem, kto i po co ją wyciął.

 Punkt kontrolny biegu, jeden z dwóch dzisiaj widzianych. Sądząc po trasie i napisach, mającej promować przyrodę okolicy, czemu więc nie zostały uprzątnięte?

 Bele siana owinięte plastikiem i zostawione na zmarnowanie. Tak się psuje krajobraz. Praktyki tego rodzaju powinny być prawem zakazane, bo są po prostu śmieceniem.

 Maleńki dębaczek. Zatrzymałem się nad nim, ponieważ jego widok przypomniał mi równie małego dęba rosnącego obok lunaparkowej kuchni w Niechorzu; tamten nie przeżył naszego pobytu, może temu się uda? Może dane mu będzie żyć w świecie tak odmiennym od obecnego, że dla nas niewyobrażalnym? Niech będzie światem przyjaznym.

 Kolory jesieni.

 







Trasa: okolice Żeleźniaka, Osełki, Owczarka i Ambry w Górach Kaczawskich. Parkowanie w Radzimowicach.

Statystyka: 13 km w łącznym czasie 9,5 godziny, w tym przerwy 2,5 godziny.
























6 komentarzy:

  1. Piękna wędrówka, chociaż jak spojrzałam na mapkę z Twoją trasą to "zawrotu głowy" dostałam. Sympatyczny gest spotkanego mieszkańca, to nie tak często można spotkać. W Radzimowicach byłam dwa razy spodobało mi się. Szłyśmy z Mysłowa. Wspaniałe widoki tych pofałdowanych terenów. Zjawiska na niebie też robią wrażenie. Takie mam wrażenie, że w obecnej sytuacji, coraz częściej będą znikać pojedyncze drzewa, a szczególnie brzozy bo traktowane są jako samosiejki - to można, szkoda. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka trasa to po prostu szwendanie się :-) Poszedłem w stronę małych zagajników brzozowych, później zszedłem niżej, na dno doliny, zobaczyć strumień płynący między olszami, a stamtąd nieco dalej, widząc coś ładnego. Taka to wędrówka.
      Spotyka się brzeziny bardzo gęste, w których drzewa wzajemnie się duszą w tłoku, albo brzozy powykręcane lub uszkodzone wiatrem i oblodzeniem; można takie wycinać, a nie zdrowe ładne drzewa.
      Gdybym był zamożny, kupiłbym dom w Radzimowicach i po wyremontowaniu zamieszkał w nim; są tam opuszczone domy, ale… Mówią, że Fenicjanie wymyślili pieniądze; szkoda tylko, że wymyślili ich tak mało…

      Usuń
  2. Zaczynam tak...a więc ta wioseczka bardzo mi przypadła do gustu,,Radzimowice zostały zapisane, pewnie w styczniu będę w pobliżu , chętnie zajrzę do niej, bardzo lubię takie miejsca zagubione , szutrowa droga, 13 mieszkańców, ładne domki w ładnym otoczeniu, ciekawi ludzie...znam, kilka takich miejsc na ziemi, dużo w Andach wenezuelskich, gdzie uciekinierzy od. tzw. cywilizacji budują swoją własną wizję świata, na płaskowyżu Gran Sabana tez jest takie miejsce..Pauji...dalekie od wszystkiego, gdzie dawno temu grupa ludzi , wiele wysoce wykształconych, założyla swoje siedlisko, dojeżdża się tam nie drogą szutrową a polną , często nieprzejezdna w czasie pory deszczowej, cudne miejsce na mapie wenezuelskiej,,,zajrzałam do internetu i Radzimowice mi przypomniały tamte pueblos...zresztą moja wioska andyjska to tez takie miejsce, gdzie ludzie wielu nacji wiło sobie gniazdko bez luksusów ale takie o jakich marzyli...wiło...
    Manufaktura Szkła bardzo ciekawa , orkiszowy biznes też a widok z góry Ambra inspirujący. ...może tam dotrę..
    znowu się rozpisałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię, gdy się rozpisujesz :-)
      Andy… Dla mnie te góry są synonimem czegoś ciekawego, pięknego, zaskakującego, trudnego do wyobrażenia i nieosiągalnego. Tym słowem mogłaby się zaczynać baśń. Wspomniany przez Ciebie andyjski płaskowyż miał kiedyś swój polski odpowiednik: to Bieszczady, gdzie w latach sześćdziesiątych wielu ludzi uciekało chcąc żyć z dala od zgiełku cywilizacji. Słyszałem jednak, że teraz coraz trudniej tam o odosobnienie i nienaruszoną przyrodę.
      Gdybyś chciała poznać okolice Radzimowic, można zaparkować na dole, w wiosce Mysłów, ale lepiej zostawić samochód na małym parkingu na ryneczku Radzimowic, ledwie dwieście metrów od Ambry i kilometr od Żeleźniaka. Akurat z tej drugiej góry widoków nie ma, ale z jej zboczy owszem, są. Masyw Miłka jest blisko, jest też wygodny i widokowy szlak (dziki, nieoznaczony) wokół górki Osełka. Kiedyś cały dzień się kręciłem pod szczytami Miłka. Zdarzyło mi się tam chodzić po bukowym lesie brodząc po kolana w brązowych liściach. Co prawda wejście jest nieco męczące, nie ma tam wyznaczonego szlaku. Zresztą, wystarczy dolina między Osełką, Owczarkiem i Ambrą.

      Usuń
  3. Ciekawa wioseczka, ciekawi mieszkańcy, no i nowo zadzierzgnięta znajomość. W takim miejscu i orkisz, i szkło artystyczne, niezwykłe profesje ... oglądałam kiedyś w tv program o plantacji krokusów, też gdzieś z tamtych rejonów:-) Obserwuję Twoje zachwyty nad miejscami, gdzie mógłbyś się osiedlić, masz ich już kilka w zanadrzu:-) w zdjęciach odnajduję pogórzańskie klimaty, zresztą pisałeś kiedyś w komentarzu, że jest podobnie. Baloty siana i u nas szpecą okolicę, zwalone gdzieś na obrzeże łąki, siano rozkłada się, pozostają plastiki, których nikt nie sprząta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, o upodobaniu do pogórzańskich krajobrazów zdobionych samotnymi drzewami przeczytałem ciekawą teorię popartą badaniami. Zbieram się napisać o tym na blogu, ale chyba nieprędko, bo czasu mi brakuje. Od miesiąca jestem w pracy, a od paru dni wysoko, wysoko nad Twoją głową, bo w Białymstoku. W piątek zaczyna się tutaj jarmark świąteczny, na którym będzie też karuzela. W Sudety wrócę w styczniu. Tak, miejsc na postawienie domu mam wybranych kilka :-) Czasami miło jest pobawić się wyobraźnią.

      Usuń