Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 16 lipca 2023

Pięć dni na Pogórzu Wałbrzyskim. Część I

 02-030723

Większość przemierzonych dróg była mi znana, ale ostatnio widziałem je jesienią lub w zimie, więc w zupełnie innej scenerii, a poza tym nie znam tamtych okolic tak dobrze, jak Gór Kaczawskich. Wielu ludzi stara się nie wracać tam, gdzie już byli, ja wracam tym chętniej, im bardziej tam mi się podoba, a im lepiej poznaję okolicę, tym ładniejszą ją widzę.

Już pierwszego dnia przyszła mi do głowy zaskakująca myśl: czy w roztoczańskich widokach szukam podobieństwa do sudeckich, czy może przeciwnie – w sudeckich dopatruję się podobieństw do widoków Roztocza? Nie wiem. Możliwe powody moich włóczęg mogę określić inaczej: chodzę, bo jeszcze chodzić mogę, a o nasyceniu mowy być nie może.
 Są widoki na wałbrzyskim i kaczawskim pogórzu podobne do roztoczańskich, ale oczywiście przeważają znaczące różnice. To, co jest im wspólne, jest moim upodobaniem do pagórów z polami malowanymi zbożem rozmaitym, grusz cicho siedzących na miedzach i dróżek wiodących za horyzont.

Pogodę miałem dobrą, chociaż nie idealną: ranki były na ogół zachmurzone, sporo chmur było i w ciągu dni, przez parę godzin szedłem w pelerynie, a dwa ostatnie dni były skwarne. Doświadczyłem charakterystycznych dla lata graniczeń w wyborze tras: marsz niekoszonymi łąkami jest bardzo męczący, skoro gęste trawy sięgają twarzy, a zielska w rodzaju przytulii czepnej chwytają buty, natomiast polami staram się nie chodzić z powodu tratowania zbóż. Pozostają drogi. Pod tym względem od jesieni do wiosny jest swobodniej, ponieważ w zasadzie nic mnie nie ogranicza, chyba że kopny śnieg albo, przy roztopach, błoto na polach.

Gryzły mnie insekty, czasami całe ich chmary latały przed twarzą chcąc się dobrać do oczu, podkoszulek pod plecakiem bywał mokry. Szedłem zarośniętymi drogami rozgarniając piersią wysokie ostre trawy i przeróżne zielska, nad głowę unosząc ramiona. Tu pokrzywy sięgały oczu, niżej jeżynowe pędy czepiały się nóg, a tam wbrew spodziewaniu błoto chlupnęło na dnie zarośniętego rowu. Narzekam? Bynajmniej, opisuję letnie wędrówki mające i takie oblicza. Słońce, ciepło i zieleń są najważniejszymi, ale nie jedynymi cechami lata; one tworzą ogólną ramę, którą wypełniam tysiącami drobiazgów, czasami nieistotnymi, zdawałoby się, ale mającymi swój udział w tworzeniu tego złożonego obrazu. Są wspomnienia sprzed lat, nawet z dzieciństwa, obrazy trwające we mnie do dzisiaj i pojawiające się na hasło „lato”, ale nie ma tutaj stagnacyjnego zapatrzenia w przeszłość, ponieważ każdy kolejny rok, każda wędrówka, dorzucają nowe. Piszę tutaj o ważnej cesze naszego przeżywania: najsilniejsze jest wtedy, gdy wrażenia chwili bieżącej obudzą wspomnienie.

Zdecydowana większość z nich to drobiazgi, które dla innych mogą nie mieć znaczenia, ale przecież wiadomo, że świat każdego człowieka jest jedyny i niepowtarzalny.

Tych drobiazgów mam mnóstwo: ruchliwy cień liści na polnej drodze i kurz wzbijany moimi krokami, trzmiel nad chabrem, pierwsze zżółkłe lotki nasion lip leżące pod drzewem, zapach lasu w gorący dzień, blask słońca na gładkiej powierzchni liścia, śpiew wilgi i buczenie pszczół nad polem kwitnącej gryki, upał zamarłego w bezruchu popołudnia, drżący motyl na kwiecie ostu, drobne kwiatki i czerwone owoce poziomek wśród traw. Nota bene, jeśli różnorodność i uroda kwitnienia nie oszałamia nas, to chyba tylko z powodu naszego przyzwyczajenia, które odbiera ostrość widzenia albo wprost oślepia. Sztuką jest nie odrzucać jako banalnych żadnych wrażeń i obrazów, ponieważ wszystkie się liczą jeśli są naprawdę nasze. Z nich budujemy nam tylko właściwy obraz lata.

Krótkiego lata, za którym tęsknimy w czasie niekończących się zimnych i chmurnych miesięcy.

Sięgam po owoce wiszące na niskiej gałęzi czereśni, zrywam i jem; są słodkie, soczyste, smaczne. Bywa wtedy, że mam wrażenie obcowania z magią, może nawet z dwoma. Pierwsza tkwi w zdolnościach drzewa, które zrodziło ten pożywny owoc z wody i dwutlenku węgla z niewielkim dodatkiem pierwiastków (jak magnez, potas czy żelazo) spotykanych w laboratorium chemicznym, nie w spiżarni czy na półce sklepowej. Drugi poziom magii jest kulturowy, historyczny, bo przecież tym wyciągnięciem ręki powtarzam gesty moich odległych przodków, którzy przez wieki wieków żywili się tym, co oferowała przyroda. Sama, w sposób najzupełniej naturalny, bez wysokowydajnych upraw wspomaganych herbicydami i maszynami. Oczywiście nie myślę o powrocie tamtych czasów, to niemożliwe, po prostu jedząc owoce prosto z drzewa poczułem magiczny związek tej chwili z prawiekami. Nawiasem mówiąc: mój kolega całe dnie spędza na swojej działce i teraz, gdy czuje głód, idzie pod czereśnie, nie do lodówki.

Obrazki ze szlaku


 Ostatnie kwiaty dzikiej róży.

 Dokładnie w tym miejscu, pod tą drogą, są tunele drogi ekspresowej, co potwierdził GPS. Nic niezwykłego, ale zdziwienie jest, chociaż nieco irracjonalne.


Łany kwitnącej przytulii pospolitej. Taka zwykła, a przecież ładna roślina.

 Wysychająca łąka – jedna z wielu oznak suszy.

 Dziwna, oryginalnie wyglądająca i ładna roślina. Strona rozpoznająca rośliny zapewnia mnie, że jest to trytoma graniasta.

 Tablica w Starych Bogaczowicach:

Pamięci naszych przodków, którzy po II wojnie światowej wbrew swej woli opuścili domy rodzinne na kresach wschodnich, by tu znaleźć sobie i nam miejsce na Ziemi. 1945 – 2015. Dziękujemy za trud i poświęcenie w minionym 70-leciu.

 


 Wyjątkowo duża kępa chabrów. W innym miejscu widziałem pole pszenicy niebieskie od kwiatów tych roślin.


 Na budowie drogi widziałem wysoki nasyp szosy porośnięty rumiankiem: milion kwiatów na przestrzeni setek metrów! W naturze ten widok był znacznie ładniejszy niż na zdjęciach.

 Na mapie zobaczyłem, że jestem blisko źródła strumienia, poszedłem więc zobaczyć tak czarodziejskie miejsce, ale znalazłem tylko suchy zarośnięty rów. Szedłem wzdłuż zarośli, ale pierwsze ślady wody na dnie zarośniętego rowu zobaczyłem dopiero ponad pół kilometra dalej. Niemal wszystkie strumyki są teraz krótsze, a niektórych po prostu nie ma.



 


Szedłem bardzo malowniczymi pagórami: ocieniana drzewami droga wiodła kolorowymi łąkami, a nie brakowało tam dalekich widoków, także tych klasycznie górskich. Robiłem przerwy przy licznie tam rosnących czereśniach, bo dobry zwyczaj nakazuje spróbować owoców wszystkich mijanych drzew. Wśród traw kwitło mnóstwo roślin. Bywało, że zatrzymywała mnie kępa goździków kropkowanych (trudno nie zatrzymać się przy tych kwiatach), parę kroków dalej druga i kolejne przetykane przytulią pospolitą – odkryciem tych dni – a za nimi czekała już na mnie czereśnia zwieszająca nisko czerwone od owoców gałęzie. Nie dało się iść szybko. Drugim skutkiem były dłonie ustawicznie lepiące się od soku.




 Znalazłem Czereśniowe Wzgórze; piszę wielką literą, ponieważ taką nazwę nadałem temu pagórkowi. Najadłem się tam czereśni po dziurki w nosie, ale po godzinie stwierdziłem, że zjadłem mało i chcę więcej. Czy trafię na to małe wzgórze zagubione wśród wielkich pól, z dala od dróg?




 W innej części pogórza szedłem drogą wysadzaną malowniczo wykręconymi czereśniami. Ich owoce były duże, kusiły kolorem i połyskiem, ale rosły tylko wysoko; na niskich gałęziach ich nie było. Najwyraźniej ktoś się dobrał do moich czereśni!

020823

 Trasa: ze Starych Bogaczowic czarnym szlakiem przez wzgórze widokowe pod górę Sójka. Obejrzenie zachodniego wylotu tunelu S3, przecięcie Nowych Bogaczowic, przejście wzgórzami na południe od szosy do Starych Bogaczowic. Obejrzenie ruin wiatraku w pobliżu tej wioski.

Statystyka: na szlaku długości 20,5 km byłem 10 godzin, a szedłem siedem.

030723

 Trasa: trudno nazwać trasą to zaplątane kręcenie, ale niech będzie. Otóż chodziłem po polach i pagórach na zachód od Sadów Dolnych i Górnych.

Statystyka: 23.5 km przeszedłem w 8 godzin, a cała wędrówka trwała 12 godzin.



















7 komentarzy:

  1. Wróciłam do Polski a tutaj tropik i nie jestem w stanie powłóczyć się po polach, łąkach i zachwycać się polnymi kwiatuszkami, no to oglądam Twoje zdjęcia i czytam jak odbierasz polską przyrodę. A trytoma nie jest naszym kwiatuszkiem, dużo ich widziałam w Portugalii , skąd się znalazła na Twojej drodze? Pewnie zawędrowała z czyjegoś egzotycznego ogródka.
    Ależ potrafisz pisać o tym co widzisz ...zazdroszczę. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w Polsce, Grażyno! :-)
      Wczoraj na Roztoczu było 30 stopni, gorąco, ale jeszcze dawałem radę, dzisiaj w moim mieście było 35 stopni, jak dla mnie już za gorąco na dłuższe chodzenie z plecakiem i w masywnych butach.
      Nie pamiętam, gdzie zrobiłem zdjęcie trytomy, ale… Sprawdziłem godzinę zrobienia zdjęcia, o tej porze prawdopodobnie wracałem do samochodu idąc przez wioskę, więc zapewne zobaczyłem roślinę w czyimś ogródku.
      Dziękuję, Grażyno. Trudno jest napisać coś dobrego. Czasami czuję beton w głowie, czasami jest łatwiej, ale łatwo nigdy.

      Usuń
  2. Krzysiek, wspomniałeś o przeszłości. A czym jest teraźniejszość?
    Ja sądzę, że jest przyszłość i przeszłość i jedna przechodzi w drugą. Nie ma drogi odwrotnej. Przyszłość jest niewiadoma, przeszłość jest znana. A ile trwa teraźniejszość?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedokładnie przypominam sobie czytany kiedyś opis badań, z których wynikało, że ta nasza, przez ludzi odczuwana, teraźniejszość trwa parę dziesiętnych części sekundy. Mniej niż sekundę.
      Czy przeszłość jest znana? Owszem, ale z pewnym zastrzeżeniem: różni ludzie znają różne wersje tej samej przeszłości, o czym można się przekonać na każdym kroku, na przykład słuchając różnych polityków ale i historyków też.

      Usuń
    2. Krzysiek, politykom już dawno przestałem wierzyć.
      "Chwilo trwaj" tak powiedział pewien poeta i ja myślę, że to jest
      odczuwanie nasze (moje, twoje) teraźniejszości. Później tę chwilę pamiętamy (Ty i ja), każdy z nas, na swój odbierany w tym momencie sposób.

      Usuń
  3. U nas jest rok bezowocowy, nie ma czereśni, śliwek, tylko kilka jabłek, a grusze zrzuciły wszystkie zawiązki, pewnie odpoczywają po zeszłym roku, a może obraziły się, że nie wykorzystałam wszystkich darów:-) Nazbierałam w tym roku również rumianku, ususzyłam, co za zapach. Ciężko chodzi się po łąkach z trawą w pełni lata, trzeba włożyć podwójny wysiłek, do tego upał, no i roje gzów, więc odpuściłam:-) Dziś pochmurno, chłodniej, pada deszcz, więc można żyć:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Padało i na Roztoczu. Po raz pierwszy szedłem w czasie burzy z piorunami. O tej porze roku rzadko chodzę łąkami, niemal wcale polami, bo albo ciężko się idzie, albo wchodzi w szkodę. Już za parę tygodni będę mógł iść na przełaj ścierniskami.
      Grusze się obraziły? A wiesz, Mario, że mnie podobne myśli przychodzą do głowy? Myślę, że może drzewom owocowym jest smutno, albo są zawiedzione, że tyle ich wysiłku poszło na marne. Wiem, że tak naprawdę swoje odczucia przypisuję drzewom, ale ta konstatacja przychodzi dopiero później.

      Usuń