200723
Jechać, czy nie jechać, skoro zapowiadają gwałtowne opady… Czy ja kiedyś doświadczyłem burzy na szlaku? Chyba nie. Wyobraziłem sobie, jak może wyglądać i co mogę przeżywać, a wtedy z zaskoczeniem poczułem chęć zobaczenia gdzieś na roztoczańskich polach burzy z bliska. Pojechałem na jej spotkanie. Z rana kropiło, później rozpogodziło się i nawet słońce zaświeciło. Wracałem już, gdy zobaczyłem sine zwały chmur sunące w moją stronę; wyjąłem pelerynę z plecaka i trzymałem ją pod pachą w pogotowiu. Wkrótce usłyszałem pierwsze dalekie grzmoty, niewiele później zerwał się wiatr. Chmury zbliżały się, a długie, częste i bliższe grzmoty przewalały się po niebie. Na pelerynę nadętą wiatrem zaczęły padać pierwsze krople deszczu; usłyszałem werbel, a w chwilę jednolity szum deszczu na kapturze; na kolanach poczułem mokry okład. Trochę szedłem, trochę stałem rozglądając się wokół. Świat zszarzał i ściemniał, ale deszcz nie był tak intensywny, by go zasłonić ścianą wody.
Po kwadransie burzy nastąpiła diametralna zmiana: w ciągu pojedynczych minut chmury przesunęły się odsłaniając czysty błękit i jaskrawe, jakby deszczem umyte słońce. Wokół zaświeciła zieleń, a wydawała się czystsza, bardziej zielona niż przed burzą. Za mną niebo jeszcze było sinogranatowe, mocno kontrastujące ze świecącym błękitem nade mną. Z boku zaświecił rąbek tęczy.
Już po burzy. Przemokły jedynie spodnie na kolanach, ale wyschły błyskawicznie. Odczuwałem niedosyt. Burza mogła być gwałtowniejsza, deszcz bardziej zlewny, a pioruny bliższe i groźniejsze, błyskające i trzaskające, jednak dane mi było zobaczyć szybką i radykalną przemianę, dokładnie taką, jaką zapamiętałem z dzieciństwa: chmurnej i grzmiącej burzy szybko ustępującej uśmiechniętemu kolorowemu słońcu.
Już po burzy. Przemokły jedynie spodnie na kolanach, ale wyschły błyskawicznie. Odczuwałem niedosyt. Burza mogła być gwałtowniejsza, deszcz bardziej zlewny, a pioruny bliższe i groźniejsze, błyskające i trzaskające, jednak dane mi było zobaczyć szybką i radykalną przemianę, dokładnie taką, jaką zapamiętałem z dzieciństwa: chmurnej i grzmiącej burzy szybko ustępującej uśmiechniętemu kolorowemu słońcu.
W wiosce Wola Radzięcka na zachodnim Roztoczu zaczyna się wyjątkowa droga polna. Otóż zwraca uwagę swoim idealnie równym biegiem: na długości sześciu kilometrów nie zakręca ani razu. Byłem tam, ale tylko raz, więc pora na przypomnienie widoków i biegu tej oraz sąsiednich dróg. Jak niemal zawsze poznałem nowe drogi i widoki, a są wśród nich bardzo malownicze, do których na pewno wrócę. Popołudniu przechodziłem przez wieś, a widząc otwarty sklepik, wszedłem kupić loda. Sprzedawca najwyraźniej się nudził, bo rozmawiał ze mną dłuższą chwilę; od niego dowiedziałem się o wyznaczeniu tej drogi w czasie wojny przez Niemców; miały nią jechać czołgi na wschód.
Końcowy fragment drogi, bliżej wioski Smoryń, schodzi po stoku ku szerokiej, ale dość płytkiej dolinie. Z drugiej jej strony wznosi się długie pasmo wzgórz ze zboczami zbiegającymi do tej samej doliny; można mieć wrażenie patrzenia na lustrzane odbicie. Siedząc w widokowym miejscu na rozległym szczycie wzgórza, poprzez pięciokilometrową przestrzeń szukałem swoich śladów na stokach vis a vis. Trochę znalazłem, ale niewiele; odległość i zmiany perspektywy utrudniały rozpoznanie szczegółów. Mam więc powód do odwiedzenia tamtych zboczy. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że będę tam już za dwa dni.
Rozmawiałem z ludźmi zbierającymi kombajnem czerwone porzeczki. Nota bene, na plantację przyjechali lamborghini, niżej zamieszczam dowód. Oczywiście rozmawialiśmy. Od nich dowiedziałem się, że jeśli sami zawiozą porzeczki do przetwórni, dostaną 70 groszy za kilogram, a w minionym roku była to kwota 1,20 zł. Zapytałem o maliny, w odpowiedzi usłyszałem, że za kilogram płacą 5 zł, a osobie zbierającej owoce na plantacji trzeba zapłacić 4 zł za kilo. W ten sposób dowiedziałem się, dlaczego na tak wielu plantacjach widzę niezebrane czerwone porzeczki, oraz dlaczego jeszcze nie widziałem zbioru malin.
W czasie powrotu, przejeżdżając przez pierwsze wzgórza Roztocza (od strony Lublina), mijałem znane mi ładne miejsce. Jeszcze świeciło słońce, aczkolwiek już niziutko nad lasami. Nagle tak bardzo szkoda mi się zrobiło tych ostatnich minut dnia, że zawróciłem i wjechałem na boczną dróżkę wiodącą przez pola u podnóża wzgórza. Zdążyłem zobaczyć ostatnie promienie słońca na zbożach.
Obrazki ze szlaku
Na posesji w mijanej wiosce rosną dwie brzozy. Pierwsza ma dziwnie mocno wycięte liście; kilka lat temu widziałem taką, ale nie pamiętałem nazwy. W domu pomyszkowałem po internecie, to brzoza brodawkowata odmiany „gracilis”. Druga brzoza, której nazwy nie udało mi się ustalić, ma wyjątkowo małe listki. Aby poznać skalę, zdjęcie zrobiłem z dłonią; liście mają 2 cm wielkości, są ładne, budzą chęć pogłaskania ich.
Sałata kompasowa: „Liście są w charakterystyczny sposób ustawione parami w jednej płaszczyźnie, w kierunku północ-południe, w zarysie szeroko odwrotnie jajowate.” Opis z tej strony.
Kwitnie już nawłoć kojarząca się ze schyłkiem lata. Nie za wcześnie?
Martwe drzewko bzu czarnego – tak wygląda zima, zwłaszcza jeśli się patrzy na nią z środka lata. Na tym zdjęciu widać też zbliżającą się burzę.
Bylica pospolita: nazwa, występowanie i wygląd są właśnie pospolite. Łacińska nazwa to Artemisia vulgaris. W ten sposób poznałem etymologię słów „wulgarny, wulgarność”; pierwotnie znaczyły tyle, co pospolity, pospolitość, i pochodzą z łaciny. Ciekawostka ze strony o roślinach: „ W języku ukraińskim określana jako nechworoszcz (ukr. нехворощ) lub czornobyl (ukr. чорнобиль), od której to nazwy pochodzi nazwa miasta Czarnobyl.”
Piękny widok: dojrzewają owoce kaliny koralowej. Widać, jak bardzo potrzebują słońca do tego procesu.
Włochate czuprynki kukurydzy.
Kwiaty na miedzy.
Marchew zwyczajna. Oglądane z bliska, jej kwiaty są po prostu ładne.
Surmia bignoniowa czyli katalpa – rekordzistka w wielkości liści.
Przykład inwazyjności nawłoci: nieużywane pole calutkie zarosło zwartą ścianą tej rośliny. Kwiaty bzu hebd.
Trasa: drogi i dróżki między Wolą Radzięcką a Smoryniem.
Statystyka: przedreptałem 19 km w siedem godzin, a cała wędrówka trwała 12 godzin i kwadrans.
No nie bardzo chciałabym spotkać w szczerym polu burzowe zjawiska. Taką bohaterką to ja nie jestem. Zdaję sobie sprawę, że wygląda to zjawiskowo. Tak rolnikom grosze płaci się, a na straganie ceny z kosmosu. Najwięcej zarabiają pośrednicy nie maczając rąk w uprawie roślin. Kolejne fajne ścieżki i drogi pokonałeś. Cieszmy się nimi jak najdłużej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPośrednicy zarabiają więcej niż hodowcy i rolnicy, tak, tak!
UsuńAleksandro, czasami myślę o ludziach żyjących wtedy, gdy nie wiedziano czym są pioruny i jak się chronić przed nimi. Ci musieli przeżywać okropności w czasie burz!
Pamiętam Twój opis drzewka, katalpy, dziwowanie się nad nazwą "surmia bignoniowa", to było przed laty, kiedy jeszcze pracowałeś na wyjazdach:-) W sobotę rankiem mieliśmy niezłą burzę, o! ta to przysłoniła najbliższe drzewa, była biała ściana. Dostałam zdjęcia od koleżanki, w okolicach Zamościa wysyp prawdziwków:-)
OdpowiedzUsuńTrochę czasu już minęło od pierwszych Twoich komentarzy na tym blogu…
UsuńWięc widziałaś taką burzę, jaką chciałem zobaczyć spod kaptura peleryny. A na Zamojszczyźnie zbierają moje grzyby, ech.