030823
Już tej jesieni pójdę roztoczańskimi drogami po raz setny; dla uzyskania takiego wyniku w moich górach potrzebowałem – zaraz sprawdzę – sześć lat, natomiast po Roztoczu zacząłem chodzić dwa i pół roku temu. Emerycki czas ma swoje zalety.
Jeśli miałbym oceniać według moich standardów (a jak inaczej?), to trzeba mi uznać, że niewiele znam Roztocze. Owszem, trochę poznałem zachodnią część, niewiele centralną, wcale wschodnią, blisko granicy. Mam zamiar pojechać tam na kilka dni, ale wybieram się jak ta sójka mająca lecieć za morze. Mam czas, zdążę – mówię sobie. Jedno uzyskałem niewątpliwie: już nie porównuję Roztocza do Gór Kaczawskich. Ta kraina przestała być „zamiast, z konieczności”. W miarę przybywania dni spędzonych na jej drogach staje się coraz bardziej moją krainą.
W zachodniej części Roztocza często widuję malownicze dolinki ku którym spływają stoki wyraźnie zarysowanych i dość stromych zboczy pagórów. Nie brakuje samotnych drzew na miedzach, kęp krzewów lub małych zagajników, kapryśnych nitek polnych dróżek, nagłych zmian widoków ani niespodziewanych pojawień się dali.
Takie widoki są dla mnie kwintesencją urody Roztocza.
Dzisiaj po raz pierwszy chodziłem ścierniskami. Nie ma ich jeszcze wiele, żniwa w tym roku zaczęły się później, ale już mogę porzucić niepasujące mi drogi i niewygodne w długim marszu miedze, i iść tam, gdzie chcę, gdzie ładniej i gdzie oczy poniosą. Swoją drogą czyż nie dziwne jest to powiedzenie?
Jest jeszcze jeden skutek niemożności chodzenia polami, o ile nie chce się wchodzić w szkodę, a jest nim utrudnienie albo i uniemożliwienie ominięcia zarośniętych dołów, formacji bardzo licznych na Roztoczu.
Droga mi się skończyła w miejscu wskazanym na mapie, i wypadło mi przejść w poprzek parusetmetrowego lasu porastającego doły. Znalazłem niewyraźną ścieżkę, chyba wydeptaną przez zwierzynę, i nią poszedłem. Dzień wcześniej padał deszcz, a mokry less pod względem przyczepności przypomina gładki lód. Nie patrzyłem na zegarek, ale naprawdę długo schodziłem po stromym zboczu na dno, uważnie wybierając miejsca stawiania kroków. Udało mi się zejść (później wejść na przeciwne zbocze) bez wywrotki. Przewróciłem się parę godzin później, a prostej drodze. Upadek nie był groźny, ale spodnie, wiatrówkę i plecak prałem po powrocie do domu.
Będąc na dnie zrobiłem zwiady w obie strony, wybrałem mniej strome miejsce i nim wszedłem na górę. Stałem na… wąskiej grzędzie. Przede mną był następny dół czy raczej wądół. Kręciłem się szukając dobrego wyjścia, w rezultacie nie byłem pewny kierunku, a GPS jak na złość nie chciał pokazać mi strzałki wskazującej na mapie kierunek marszu. W końcu zauważyłem ledwie widoczną w zaroślach drogę. W lewo czy w prawo? W prawo! – powiedziałem sobie stanowczo. Po kilku minutach wyszedłem z gmatwaniny dołów na brzeg lasu.
Właściwie to lubię takie przeprawy, o ile nie zdarzają się zbyt często i las nie jest mocno zachwaszczony.
Synoptycy tym razem dobrze prognozowali: trochę słońca, trochę chmur, w środku dnia deszcz – i tak było. Przez godzinę szedłem w pelerynie. Źle się wtedy robi zdjęcia smartfonem, bo krople deszczu na ekranie powodują głupienie tego urządzenia, któremu i w stanie suchym kiepsko wychodzą próby tej umiejętności. No i ten less: w czasie suszy jest na drodze delikatnym pyłem skorym do unoszenia się, po deszczu ślizgawką, o czym przekonała się dzisiaj pewna część mojego ciała.
Obrazki ze szlaku
Marnują się nie tylko porzeczki czerwone, ale i owoce mirabelek.
Wyrwany z korzeniami i schnący len.
Nowa droga gminna wiodąca nie do miejscowości, a po prostu na pola. Sporo ich widuję na Roztoczu.
Pierwsze jesienne pole.
Wieża GSM. Zwykły widok, ale jeśli uświadomimy sobie ścisły związek między możliwością rozmowy telefonicznej i połączenia internetowego a takimi budowlami, zdziwić się można i należy. Wszak takie wieże biorą udział w zamianie mojego głosu w tajemnicze fale, w prąd lub światło, i pędzeniu ich gdzieś daleko z oszałamiającą szybkością.
Rzepakowe ściernisko.
Zarośnięte żyto. Taki jest efekt braku oprysków, niestety. Ziarno będzie czyste i zdrowe, ale będzie go mało. Za mało.
Nawłoć, przymiotno i wrotycz na całym polu.
Zagadka: co to jest? Dla ułatwienia napiszę, że nie jest dynia.
Przegorzan kulisty. Rozpoznanie rośliny nie jest moje, bo pierwszy raz widziałem takiego oryginała; tak twierdzi pewna mądra strona internetowa. Później rozpoznanie potwierdził Janek.
Kozibród łąkowy, kolejna często widywana i ładna roślina przestała być bezimienna. Oczywiście proszę o sprostowanie, jeśli się mylę.
Trasa: na południe i południowy wschód od wsi Chrzanów.
Statystyka: na szlaku byłem 11,5 godziny, przeszedłem 20 km, a na miedzach wałkoniłem się 4,5 godziny.
No proszę, przegorzan kulisty, a zastanawiałam się jak się nazywa to cudo, zobaczyłam go po raz pierwszy w Białowieży i zachwycił mnie bardzo. Widzę, że coraz bardziej zwracasz uwagę na kffffiatuszki, bardzo mnie to cieszy bo przy okazji poszerzam i ja moją wiedzę botaniczną.
OdpowiedzUsuńCzyli Roztocze też znalazło miejsce w Twoim sercu, nie dziwię się jest piękne...
Tak, zwracam uwagę większą niż kiedykolwiek. Nierzadko odczuwam zdziwienie na myśl o swojej niewiedzy, o małym zainteresowaniu w dawnych latach. Tak, rośnie drzewo a tutaj jakaś roślina – i tyle. Później zauważyłem wpływ wiedzy, niechby tak minimalnej, jak nazwa, na postrzeganie świata. Teraz wiem, że im więcej o nim wiemy, tym bogatszym go widzimy i ładniejszym.
UsuńNa Roztoczu coraz więcej mam miejsc ulubionych, takich, których obrazy pojawiają się gdy chciałoby się wyrwać na kolejną włóczęgę.