290923
Dzisiejszą wędrówkę rozpocząłem i zakończyłem przy samotnej brzozie rosnącej na szczycie pokaźnego wzgórza wznoszącego się ono na południe od wsi Otrocz w zachodniej części Roztocza. Byłem tam już parokrotnie, ostatnio w czerwcu. Jeśli ktoś uzna widok spod tego drzewa za tuzinkowy (co z trudem, ale jeszcze jestem w stanie zrozumieć), nie ma czego szukać na Roztoczu, bo ładniejszych już tam nie znajdzie. Cały dzień szwendałem się po okolicy odwiedzając ulubione miejsca, a późnym popołudniem wróciłem na wzgórze, by spod brzozy oglądać zachód słońca.
Pierwsze zdjęcie zrobiłem na początku czerwca, drugie teraz, na koniec lata. Właśnie! Tego dnia nie wiedziałem jeszcze, że jest on ostatnim letnim dniem. Było słonecznie i ciepło, szedłem z samej koszuli, a na następnej wędrówce byłem już uzbrojony w sweter i wiatrówkę. Tak więc tego dnia żegnałem nie tylko ulubioną brzozę, ale i lato.
Doły, wąwozy, zdebrza – mieszkańcy mają kilka nazw obniżeń tak różnorodnych i licznych na Roztoczu. Te, których zbocza są zbyt strome dla upraw, pozostają zalesione, na łagodniejszych są pola. Z opowiadań mieszkańców, także z własnych obserwacji, wyłania mi się obraz stopniowych zmian tych miejsc. W czasie głodu ziemi, a trwał on tutaj jeszcze po zakończeniu II Wojny Światowej, rolnicy orali nieużytki na dużych pochyłościach oraz karczowali lasy w celu zwiększenia powierzchni upraw. Od półwiecza trwa trend odwrotny. Zaczął się od całkowitej rezygnacji z tradycyjnych żniw na rzecz kombajnów: tam, gdzie ta maszyna nie mogła wjechać, pole zmieniano na plantację (na przykład porzeczek) lub zalesiano. W zachodniej części Roztocza, gdzie sporo jest gleb lessowych, zalesień jest mniej, ale bardziej na wschód często widuję młodniaki rosnące na piachach, a więc niska urodzajność gleb jest drugą przyczyną zalesiania. Trzecią jest daleki i utrudniony dojazd na pola: te odległe od wiosek częściej widuję leżące ugorem lub zalesiane. Na niektórych z nich trwa naturalna, jak mi się wydaje, sukcesja na rzecz lasów.
Tak więc postrzępione jęzory lasów (przykład na mapie) porastających doły, wąwozy i zdebrza są i będą. To lasy przeważnie liściaste, i chociaż nierzadko są zachwaszczone i często zaśmiecone, widziałem też stare i ładne, z licznymi okazałymi bukami.
Na południe od wioski Otrocz jest jeden z tych widokowych, niezalesionych obniżeń, a zwie się Kalinowy Dół. W istocie jest klasyczną niewielką doliną, ale nie będę tutaj analizował trafności nazw, ważniejsze są wrażenia estetyczne. Pamiętam chwilę zobaczenia Dołu po raz pierwszy. To dziwne, jak długotrwały efekt potrafi przynieść pierwsza chwila, spojrzenie, przeżycie czy widok – bywają utrwalone, albo i wprost wyryte, w naszej pamięci. Potrafią też zmienić nasze postrzeganie: pewną czereśnię zdarza mi się zobaczyć i jesienią taką, jaką pokazała mi się po raz pierwszy, czyli w bieli kwiatów. Z kobietami, nota bene, jest dokładnie tak samo. Dla przeżycia chwili otwierania się widoku ze zbocza tej formacji warto tam wracać.
Uwaga dotycząca pisowni.
W internecie nagminnie widzę pisanie każdego wyrazu wielką literą. To dziwadło uzasadniane jest lepszym „widzeniem” przez komputerowe systemy Google, ale fakt błędnej pisowni nadal zostaje. Coraz częściej widuję też najzupełniej przypadkowe używanie wielkiej litery. Ot, po prostu niektóre wyrazy bez żadnego powodu tak są pisane. Wyżej napisałem: >> Pamiętam chwilę zobaczenia Dołu po raz pierwszy.<<.
Użyłem wielkiej litery pisząc „Dołu” ponieważ jest to część nazwy; z kontekstu wynika, że miałem na myśli Kalinowy Dół, a nie jakiś dowolny dół. Taka pisownia jest zgodna z zasadami obowiązującymi w polszczyźnie, tyle że coraz mniej one znaczą dla Polaków. Czasami myślę, że porozumiewając się w niedalekiej przyszłości będziemy chrząkać albo używać dziwacznej mieszanki słów polskich, angielskich i nie wiadomo jakich, jak te nieszczęsne „tracki”. Cóż to takiego? Właśnie, co to jest i po jakiemu to jest napisane?!
Oglądałem się schodząc ze wzgórza o zmierzchu. Tej jesieni już tutaj nie wrócę, a to znaczy, że brzozę i widoki ze szczytu zobaczę za ponad pół roku, dopiero w kwietniu. Poczułem smutek, ale zaraz przyszła myśl o bliskich już spotkaniach ze znanymi drzewami i miejscami w Sudetach. Uśmiechnąłem się; koniec bywa też początkiem.
Obrazki ze szlaku
Butelki pod brzozą. Tą brzozą! Czasami chciałbym zobaczyć ludzi wyrzucających śmieci w takich miejscach, ale może lepiej ich nie widzieć, bo zapewne spotkanie skończyłoby się połamaniem moich kijów na ich łbach.
Przerwa pod czereśnią i gruszą. Jedną z miłych zagadek wędrowania i przeżywania jest tajemnica uroku samotnych drzew rosnących na polach.
Nowa linia energetyczna. Tymi cienkimi linkami rozpiętymi na betonowych słupach przesyłana jest energia znana, wyjaśniona i opisana, ale nadal czarodziejska. Jak się ma konstrukcja widoczna na zdjęciu do światła w domu, do działania lodówki, telefonu i dziesiątek innych urządzeń? Umiejętność wytwarzania energii elektrycznej i różnorodnego jej wykorzystywania jest jednym z niewielu wynalazków przełomowych, całkowicie odmieniających naszą cywilizację.
Kolorowa aronia. Teraz widuję owoce tej rośliny już uschnięte, ale akurat ten krzew spóźnił się z dojrzewaniem. W tym roku nie widziałem zbiorów tych owoców, w poprzednim też. Ilekroć przechodzę obok aronii, zrywam garść owoców i wysysam z nich sok. Jest smaczny, a czytałem, że i wartościowy.
Trasa: drogi i pola na południe od Otrocza. Moja brzoza i Kalinowy Dół.
Statystyka: w drodze byłem 11 godzin, przeszedłem 20,5 kilometra w czasie 6,5 godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz