Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 14 grudnia 2023

Chleb powszedni

 131223

Naszego czasu nie postrzegamy liniowo i często czujemy się młodsi niż jesteśmy; ja też na co dzień nie odczuwam swoich lat. Do pewnych dolegliwości przywykłem, a dobre działanie tego i owego u siebie dostrzegam i cenię. Bywają jednak chwile, gdy widok, słowa, wspomnienie, uświadamiają mi te dziesiątki lat za mną. Tak było pewnego listopadowego dnia u kolegi wypiekającego chleb.

Pamiętam zaczynanie przez babcię ciasta w drewnianym naczyniu kształtem przypominającym wanienkę do mycia małych dzieci. Pamiętam zapach tego ciasta i swoją ciekawość, z jaką zaglądałem pod lniane przykrycie, za co byłem upominany, a nawet dostałem klapsa po rękach. W drewnianym, nieistniejącym od lat, domu rodzinnym mamy stał długi na dwa metry piec chlebowy, na którym w zimie czasami spał dziadek. Jeszcze widzę czerwoną od ciepła i zapewne emocji twarz mojej ciotki, młodej wtedy dziewczyny, wkładającej do pieca uformowane ciasto leżące na specjalnym przyrządzie wykonanym z drewna: była to okrągła deska cienka na końcu i zamocowana do długiego kija. Widzę jeszcze, jak energicznym, jedynym w swoim rodzaju ruchem ta dziewczyna, która teraz jest ociężałą staruszką, zrzucała ciasto, a po upieczeniu podobnym, tylko odwrotnie skierowanym, wsuwała tackę pod chleb aby go wyjąć z pieca.

Bochny były wielkie, okrągłe, nie miały miodowej skórki tych sklepowych a taką… zwykłą, nierówną. Pachniały też inaczej niż te, które teraz zdarza mi się kupować w pewnej piekarni. Wspaniale, ale w trudny do opisania sposób inaczej. Mniej słodko, bardziej kwaśno i... chlebowo? W tym zapachu było coś wyjątkowego, skoro pamiętam go mimo upływu 60 lat. Wtedy po prostu podobał mi się i budził apetyt, teraz porównałbym go do obietnicy spełnienia albo do ukoronowania długich wysiłków rozpoczętych wiosną od siewu. Był zapachem bezpieczeństwa domu i mojego dzieciństwa.

Babcia nie pozwalała jeść gorącego chleba, dopiero gdy był tylko ciepły dostawałem pierwszą kromkę, a jadłem ją samą, bez niczego, bo żadne dodatki nie były potrzebne.

Rankami budził mnie głos babci:

– Krzysiek, wstawaj, śniadanie.

Na stole stał duży kubek mleka z rannego udoju, a na nim leżała wielka kromka chleba. Nic więcej, to było całe śniadanie. Ubogie, mało urozmaicone? Nie zastanawiałem się nad tym, dla mnie było normalne i sytne. Czasami śniadania były inne: w żeliwnym saganie babcia gotowała zacierkę, bardzo lubianą przeze mnie zupę. Była prosta, zrobiona z produktów własnych: nieco osolone rozwodnione mleko, małe kawałki ziemniaków i kluski nierównej wielkości. Babcia rwała ciasto ręką nad saganem, pamiętam te jej szybkie ruchy. Bieda-zupa, można powiedzieć, ale jej smak jest jednym ze smaków mojego dzieciństwa wcale nie biednego mimo biedy.

Długo nie potrafiłem równo odkroić kromki z dużych chlebów, wychodziły mi okropnie krzywe. Z zazdrością patrzyłem na babcię odcinającą równiutką pajdę jednym ruchem wielkiego noża. Podawała mi leżącą na nożu i przytrzymywaną z góry kciukiem. Któregoś dnia ten gest zobaczyłem po raz ostatni, i już nikt nie podał mi tak kromki chleba, ale wtedy o tej stracie nie wiedziałem. Z kromką chleba i nożem schodziłem do piwnicy, stało tam duże kamionkowe naczynie ze smalcem.

– Nie rozgarniaj, bierz z góry! – wołała babcia widząc, jak dokopywałem się do skwarków.

Oczywiście nie słuchałem, ale bury za to nigdy nie dostałem. Z posoloną kromką wielkości może połowy dzisiejszych małych chlebów szedłem za dom, do warzywniaka, a wracałem z pęczkiem szczypioru. Nie, nie wracałem; goniłem gdzieś za ważnymi dziecięcymi sprawami, w obu garściach trzymając swój posiłek. Pamiętam jego smak, i żadne szyneczki czy wymyślne serki mu nie dorównują, ponieważ dzieciństwo i wczesna młodość mają cudowną zdolność intensywnego przeżywania.

W związku tematem, ale i z pewną rozmową niedawno odbytą na temat soli, powiem jeszcze o solniczce w domu babci. Była duża (mieściła zapewne kilo soli), metalowa, półokrągła, z uchylaną na zawiasie pokrywką, w kącie trochę zardzewiała. Sól była inna niż obecnie sprzedawana, zwykła i naturalna jak chleby babcine: gruboziarnista, nieco szarawa i wiecznie zbrylona. Wkładałem palce między grudę soli a ściankę solniczki by chwycić szczyptę, albo wyjmowałem grudę jeśli nie była duża i lekko ją pocierałem palcem nad kromką chleba. Wiele lat później z poczuciem niesmaku dowiedziałem się o dodawaniu do soli substancji chemicznej zapobiegającej jej zbrylaniu. Sprawdziłem: dodaje się żelazocyjanek potasu i my to kupujemy, bo nie chce się nam rozkruszać soli!

W listopadzie miałem wyjątkową okazję oglądania u kolegi całego procesu wyrabiania ciasta i pieczenia chleba. Jest on zwolennikiem tradycyjnych metod upraw i hodowli, taki też jest jego przepis na chleb. Zbudował prawdziwy piec chlebowy, stosuje wyłącznie tradycyjne narzędzia, łącznie z dzieżą, i nie uznaje żadnych ulepszających dodatków. Jego chleb jest bardzo podobny do babcinego, pamiętanego z lat sześćdziesiątych minionego wieku (i tysiąclecia), chleba pieczonego w domu, po którym jedyny ślad jest w mojej pamięci.

W czasie listopadowej dwudniowej łazęgi sudeckiej jadłem chleb pamiętany z dzieciństwa.













11 komentarzy:

  1. Czas... na codzień też czuję się młodo, a potem okazuje się, że pamiętam wydarzenia, o któych dzieci uczą się z podręczników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakże trafnie napisałaś! Ja często łapię się na stwierdzeniu, że pamiętam realia już nieznane, Polskę zupełnie inną, wioskę z dzieciństwa, której po prostu nie ma.

      Usuń
    2. Jesteśmy żywymi reliktami przeszłości.

      Usuń
    3. Może trochę inaczej: mamy prawo uważać, że nasze pamiętanie świata już nieistniejącego świadczy o tempie przemian, natomiast nasze wnuki gdy będą dorośli zapewne tak pomyślą jak piszesz.

      Usuń
  2. Ostatnio zauważyłam w sklepie jakąś rzecz, o której w opisie napisano, że ma tradycję od 1971 roku. Prychnęłam wtedy, że cóż mi to za tradycja (gdyż byłam już wtedy na świecie), na co mąż odpowiedział, że to już przecież ponad 50 lat, a więc... tradycja :)))
    W sumie prawda :)
    Ale zgodzić się trudno.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale, ale! Miałam napisać o tym wpisie Twoim. Podoba mi się, jak opisujesz przeszłość, choć wiadomo, że upływ czasu koloryzuje wspomnienia.
    Cenię też rzeczy wytwarzane samodzielnie, przez długie lata piekłam sama chleb, teraz szukam Najlepszego Przepisu, robię sery i ostatnio wytwarzam hektolitry jogurtu.
    Nic ze sklepu nie smakuje tak, jak to samo, ale z własnej kuchni. bardzo żałuję tych, co tego nie wiedzą.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo Cię tutaj nie było, Latorosłko. Dziękuję za odwiedziny.
      Myślę, że nasze wnuki za wiekową tradycję uznawać będą coś, co istnieje dwadzieścia albo i mniej lat.
      Na pewno we wspomnieniach wszystko jest ładniejsze i lepsze, jednak ostatnio większą wagę przykładam do sposobu przeżywania życia przez dzieci i młodszych nastolatków. Oni światem i swoim życiem się zachłystują. Wszystko jest dla nich ciekawe i wspaniałe, także smaczne – jak ta opisana kromka chleba ze smalcem i szczypiorem. Nam, dorosłym, bardzo trudno przeżywać zwykłe dni tak głęboko i spontanicznie. Nam się to zdarza dość rzadko i tylko wtedy, gdy wspomożemy się intelektem i właśnie pamięcią.
      A ja niestety w ostatnich latach własnych wyrobów robię znacznie mniej niż kiedyś, właściwie tylko grzyby zostały. Ale za to dobre dzięki specjalnej zalewie octowej, na którą przepis dostałem od pewnej znajomej.

      Usuń
  4. Młodzi przeżywają spontanicznie, ale czy głęboko? Czy fakt, że postrzegają coś jako supermegaodjazdowe, czy jak się teraz w ich języku nazywa rzeczy fantastyczne, oznacza, że przeżywają coś głęboko? Głębokie przeżywanie wiąże się - według mnie - ze świadomością, przemyśleniem, a młodzi pędzą od wrażenia do wrażenia, od bodźca do bodźca, więcej, więcej, szybciej. Na pewno przeżywają dużo i szybko, ale nie wiem, czy głęboko. I nie krytykuję tu niczego, bo myślę, że takie przeżywanie jest immanentną cechą młodości.
    Przypomina mi się rozmowa z młodym człowiekiem, który zobaczył mnie w koszulce z napisem "w górach jest wszystko co kocham" i dopytywał mnie, jak ja istnieję w górach. Z rozmowy wynikało, że ja niekoniecznie Tatry, że dal, widoki, spokój, zamyślenie, odsunięcie się od zwykłego życia, pozostawienie w dole tego, co w dole. A on Tatry, bo wysokie, bo skała, nieomalże sprint, bo szybkość się liczy, szybkość w jakiej wlazł i zlazł, bo najlepiej szybko dojechać, wbiec na górę i zbiec, zanim inni turyści wyjdą na szlak. Więc: dużo i szybko, ale czy głęboko?

    A zaglądać tutaj zaglądałam, tylko jakiś czas temu komentowanie było utrudnione :)

    Grzyby też robię. I dżemy. I konfitury, konfitury są super, słodziutkie i dobrutkie.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latorosłko, myślałem raczej o młodszych ludziach. Kiedy babcia budziła mnie na opisane wyżej śniadania, miałem kilka lat, jeszcze nie chodziłem do szkoły. U takich dzieci przeżywanie jest głębokie swoją siłą i właśnie spontanicznością, jak zauważyłaś. Jest naturalne, nie wspomagane intelektem, który – według mnie – jest protezą. W lecie Franek, mój trzyletni wnuk, pokazał mi ślimaka na ścianie domu. Widok tego najzwyklejszego zwierzaka zrobił na nim wrażenie bo był czymś nowym – jak pierwsza miłość i pierwszy pocałunek nastolatka. A my ze swoją wiedzą, świadomością, pamięcią, intelektem, co niezwykłego zobaczymy w ślimaku?
      Oczywiście opisujesz prawdę, jest właśnie tak, a jest, ponieważ w miarę przybywania wiedzy i doświadczeń wyzbywamy się naszej wrażliwości i świeżości patrzenia. Czasami o tym procesie myślę jako o wychodzeniu z raju.
      Owe pędzenie na silnymi przeżyciami, za szczytami i zdobywaniem, jest bardzo częste u ludzi, zwłaszcza młodych – tutaj zgoda – a od siebie dodam, że są skutkiem zatracania pierwotnej wrażliwości, dlatego młodzi wspomagają się coraz silniejszymi bodźcami. Można też wspomnieć o wpływach kulturowych, które jakby wspomagały ten bieg na szczyty.
      Niektórzy zostaną przy tych silnych bodźcach na zawsze, ale inni pójdą dalej w swoich przemianach.
      Latorosłko, zazdroszczę dzieciom ich fascynacji światem, zazdroszczę też nastolatkom przeżywającym pierwszą miłość, bo ja już tak nie potrafię, a bardzo chciałbym.

      Dobrutkie konfitury... :-)

      Usuń
  5. No nie, w ślimaku to ja nie zobaczę niczego fascynującego... :)
    I twierdzę, że w miarę przybywania nam wiedzy i doświadczeń niekoniecznie wyzbywamy się wrażliwości, możemy jej wręcz nabywać, choć, oczywiście, nie wszyscy, nie wszyscy.

    Wyobraź sobie taką pociemniałą od smażenia w syropie renklodę, zobacz, jak leży miękka, lekko - ale tylko lekko! - rozciapana na łyżce w małej kałużce złocistego syropu...
    Albo prawie czarną, skurczoną wiśnię w syropie w kolorze czerwonego wina...
    Albo szklistą i miękką, sflaczałą malinę w czerwonym...
    A teraz wyobraź sobie, że masz miseczkę z budyniem waniliowym, na dnie miseczki leży namoknięty od budyniu herbatnik, a na górę wylewasz właśnie takie słodkie dobro ze słoiczka...
    Aaach!
    :D

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latorosłka smakoszka i estetka :-)
      Wyobrażam sobie, wyobrażam, i wydaje mi się, że wiem, dlaczego podajesz takie przykłady – bo dziecko wielu odcieni naszych wrażeń nie poczuje. Masz rację, jednak ma ono nad nami istotną przewagę: wiele z tego, co widzi i czego doświadcza jest dla niego nowością – jak ten pierwszy pocałunek – i jak on zostaje w pamięci na długo albo i na zawsze. Ponowne przeżywanie tego samego, a tym bardziej późniejsze przyzwyczajenie, jednak wiele zmienia.
      Z zobaczeniem czegoś wyjątkowego w ślimaku ja też miałbym kłopot, chociaż… Przypomniał mi się filmik gdzieś w internecie widziany. Dwa ślimaki przylegały do siebie (przytulały się?) trzymając przednie części ciała w pionie i wykonywały głowami drobne ruchy na boki. Wyglądało to ładnie, budziło ciekawość i ciepłe skojarzenia, na przykład z miłosnym tańcem pary czapli (piękne widowisko!), chociaż prawdopodobnie one robiły coś zupełnie innego; może się kłóciły?
      Twoje smakowite obrazy przypomniały mi Prousta i jego fascynację zmianami koloru śmietany przy rozgniataniu truskawek.

      Usuń