Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 4 listopada 2019

Droga na południe

011119
Rudawy Janowickie
Od podnóża Gór Ołowianych, wschodnimi zboczami Rudaw, do wioski Czarnów.

Ledwie kilka dni temu pojawiła się myśl o przejściu wzdłuż wschodnich zboczy Rudaw aż na południowy ich cypel. Obejrzałem mapę i uznałem, że warto byłoby, bo trasa powinna być widokowa, ale wyjazd odłożyłem na nieokreślone „później”.
Przyszło ono już po dwóch dniach, gdy trzeba mi było ustalić trasę na dzisiaj. Wtedy powiedziałem sobie, że przecież już mam ustaloną. Po praktycznym przymierzeniu się do niej, plan okazał się prosty: iść na południe trzymając się podnóża rudawskich gór, i zawrócić, kiedy minie godzina dwunasta.
Trasa ma w linii prostej 9 kilometrów, czyli praktycznie 12, może nieco więcej. W obie strony około 25 kilometrów; wliczając myszkowanie, może odrobinę więcej. Nie liczyłem na przejście całej, nie ustalałem punktu zwrotnego. Ot, po prostu będę szedł, a dokądkolwiek dojdę, będzie dobrze.
Kwadransa brakowało do południa, gdy z dna doliny spojrzałem na ładne zbocze po drugiej stronie szosy. Za nim zaczynała się wioska Czarnów. Nie goniłem na szlaku, nadzwyczaj rzadko się spieszę, po prostu mało kluczyłem i obyło się bez zawracania. Oczywiście przerwy były krótsze niż w minione dni babiego lata, ale dwudziestominutowe i dłuższe siedzenia na miedzach wrócą dopiero z nadejściem ciepłych dni.
– Nie zdążę dojść – uznałem – więc posiedzę chwilę pod tymi kolorowymi bukami i zawrócę.
Drzewa były bardzo ładne. W słońcu ich gładka kora jaśniała ołowiano, a nie wszystkie buki mają tak czysty kolor. Niskich ich odrostów trzymały się liście w najpiękniejszych kolorach jesieni.
Siedząc tam, zobaczyłem kruka. Owszem, widuje się je często, ale zwykle tłem jest niebo, a tego widziałem na tle zbocza doliny. Wiało mocno, a ptak wisiał niemal nieruchomo, minimalnymi ruchami skrzydeł odpowiadając na zmiany wiatru. Widok zrobił na mnie wrażenie.
Herbatę wypiłem, trzeba było iść, ale dalej siedziałem.
– Jeśli teraz zawrócę, będę czynił sobie wyrzuty – pomyślałem, patrząc w kierunku niewidocznej stąd wioski.
Wstałem, założyłem plecak i spojrzałem na zegarek: pięciu minut brakowało do południa. Wiem, że zwykle powrót zajmuje nieco mniej czasu, więc…
Poszedłem. Porządnie zmęczony podejściem, za szczytem wzniesienia zobaczyłem pierwsze domy wioski, ale że było już pół godziny po południu, zawróciłem. Do centrum Czarnowa było już blisko, uznałem więc, że trasę przeszedłem.



Wracając, sporą jej długości szedłem innymi drogami. Zaraz na samym początku tak mnie skusiła łąka na zboczu wzniesienia swoim ładnym wyglądem, że zdradziłem drogę, która doprowadziła mnie tutaj, i poszedłem dróżką pod bukami, ponieważ obiecała mi więcej. Od razu powiem, że słowa dotrzymała. Ładnie tam jest. Tak ładnie, jak w moich górach, a przecież większej pochwały po prostu nie ma.
Bardzo podobała mi się ta wędrówka. Czasami przypałętał się jakiś oznakowany szlak, ale że nie zwracałem na niego uwagi, szybko odchodził na bok, urażony. Szedłem dróżkami, a z niektórymi rozstawałem się z żalem, oglądając się za nimi. W innych miejscach bezdroża łąk były moimi drogami. Przed wyjazdem oglądałem zdjęcia satelitarne, ale szczegóły mi się pomieszały, więc szedłem na wyczucie, za szczytu garbu czy wzniesienia wypatrując dalszej drogi. Udało mi się nie wejść w chaszcze, a drogi lasami były krótkie, tak więc urokliwa dal była moją częstą towarzyszką.
Tej długości trasa wiodąca odkrytymi zboczami, daje możliwość ciekawych obserwacji zachowania się gór.
Otóż trzeba nam wiedzieć, że one, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie stoją w miejscu, a przemieszczają się tym szybciej, im są bliższe. Mało tego, one zamieniają się miejscami! Z rana widać pierwszą górę na lewo od drugiej, a po kilku godzinach potrafią zamienić się miejscami. Wcale nie ukrywają się z tym procederem: oglądając je często, można zaobserwować, jak powoli jedna góra bliża się do drugiej, jak dalsza chowa się za bliższą, a później powoli wyłania się z drugiej strony.
Góry zmieniają też swoje wysokości, czego dobitnym dowodem są poczynione przeze mnie obserwacje. One mają zwyczaj rosnąć, gdy są bliżej obserwującego, lub gdy ten schodzi w dolinę, przy czym różnice bywają tak wielkie, że mała górka potrafi całkowicie zasłonić sobą wysoką górę. Tak było na przykład z pokaźną Wielką Kopą, która na koniec dnia schowała się (jakim cudem?) za małe wzniesienie, z którego schodziłem.
Przez parę godzin widziałem na najdalszym horyzoncie Trójgarb i Chełmiec, dwie duże góry Gór Wałbrzyskich. Na początku ich podglądania wydawało się, że jedynie one stoją w miejscu, nie poddając się powszechnemu zwyczajowi gór, dopiero w czasie powrotu zauważyłem, że Chełmiec cofa się na południe, ciągnąc Trójgarb za sobą; niewiele, ale jednak.
Wielka Kopa wielką jest kopą.


Towarzyszyła mi niemal cały dzień, a że stateczną jest górą, na moją kilkugodzinną wędrówkę odpowiadała niewielkim przemieszczeniem, a za to wyraźniejszym obróceniem. Odruchowo, z przyzwyczajenia, lustrowałem jej zalesiona zbocza, wyszukując dogodnych przejść. Dwieście metrów w górę, na dokładkę lasem; trudna decyzja. Z drugiej strony tej góry, u jej podnóża, są widziane tydzień temu Kolorowe Jeziorka.
Brzozom listopad nie odebrał urody, nadal rwą me oczy – drzewa tak skromne, a tak piękne. Widziałem kilka bardzo kształtnych wierzb iw, co jest rzadkością, a na dokładkę ładnie się przebarwiających. Dzisiaj iwy zyskały w moich oczach.


Przez sporą część dnia widziałem Góry Kaczawskie. Były chwile, gdy wypełniały sobą cały północny horyzont, wszak równoleżnikowo, ze wschodu na zachód, mierzą 30 kilometrów. Kilka razy zatrzymywałem się i rozpoznawałem szczyty, przy czym szybko zauważyłem, że nie zabawą było to zajęcie, a wyrazem tęsknoty. Później uświadomiłem sobie, że przecież moja dzisiejsza droga z wyglądu jest kaczawska, i że, być może, nie jest to przypadek. Może ze mną jest tak, jak z tym mężczyzną, który w ramionach kolejnych kobiet chce znaleźć podobną do tej jedynej.
Z rozpoznawaniem moich gór wcale nie szło mi dobrze. Powiedzmy, że gorzej, niż chciałbym. Zwykle mam tak, że widząc je z odmiennej niż zazwyczaj strony, w pierwszej chwili żadnej góry nie rozpoznaję. W drugiej chwili znajduję pierwszą, którą udaje mi się nazywać jej imieniem, i ta chwila jest rozchodzącym się promieniście początkiem. No bo skoro tam stoi ta rozpoznana, to góra obok…
W pobliżu bardzo widokowej Przełęczy Rędzińskiej, na zboczu Bielca, stoi nowy dom, a obok widać początki budowy paru innych.


Piszę o tym banalnym fakcie zazdroszcząc widoków właścicielom. W odległości dwóch kilometrów, na wprost ich okien, dwieście metrów ponad rozległe i malownicze łąki, wznosi się Wielka Kopa. Na lewo od niej widać dalekie szczyt Gór Wałbrzyskich, chyba też skrawek Gór Kaczawskich, a na prawo, bliżej południa, niebieskie, liczne, jedne za drugimi, ciągnące się aż po najdalszy horyzont, szczyt Gór Kamiennych i jeszcze dalej, po Góry Stołowe, a może nawet Orlickie i Bystrzyckie. Oto kilka zdjęć zrobionych przed domem na zboczu.






Szlaki w tych górach są nieporównywalnie lepiej oznaczone niż w moich, ale akurat tym faktem się cieszę. Niech tak będzie jak najdłużej. Wracając, wszedłem do wioski Miedzianka. Stara to wioska, kiedyś zamożna, górnicza, z licznymi tradycjami. W wielu miejscach postawiono tablice informujące o historii starych budowli, są zdjęcia, nazwiska ludzi tutaj żyjących i przyczyniających się do kształtu wsi. Nazwiska oczywiście niemieckie. Pomyślałem, że oto dokonuje się zmiana formuły patriotyzmu, a przynajmniej przesunięcie akcentów. Ludzie, którzy teraz tam mieszkają, są w zdecydowanej większości potomkami ludności napływowej, spoza rejonu Sudetów. Mieszkają tam, gdzie przez wieki mieszkali Niemcy, ale faktem tej odmiany nie tworzą bariery dzielącej historię ich wsi na dwie części, a kontynuują jedną przecież historię jednej wsi.
Patriotyzm narodowy nie jest bezpieczny, co dowodnie pokazuje historia. Nadto jest mniej ludziom bliski. Dla nas ważniejsze są miejsca codziennie widziane i ludzie biorący udział w naszym życiu. O losach odległych krain dowiadujemy się z gazet, a ich kłopoty nie czynią na nas takiego wrażenia, jak czynią sąsiedzi.
Państwu i obywatelom należy uznać, że podstawą patriotyzmu jest ten lokalny, dotyczący wioski, dzielnicy czy miasteczka, a narodowy, ten, w imieniu którego przelano morza krwi, powinien być sumą tych lokalnych.
* * *
Nie chciałem zamykać oczu, ale morzył mnie sen. Spadałem przez głowę w jakąś przepaść, czując paskudne wirowanie w głowie. Bałem się i byłem bezradny. Wtedy poczułem dotyk dłoni na czole. Była szorstka i śmierdziała starą serwatką, ale uratowała mnie przed upadkiem w przepaść. To była dłoń mojej babci.
Nie byłem na cmentarzu, w Lesznie nie mam swoich bliskich, a poza tym, wszelkim rocznicom i dniom świątecznym nie nadaję dużej wagi. Jednak dzisiaj wspomniałem, jak często przez wszystkie moje lata, babkę ze strony matki.
Minęło ponad pół wieku od tamtej chwili, gdy babcia dłonią sprawdzała moją gorączkę, a ja nadal dokładnie ją pamiętam. Dziwna jest ludzka pamięć.
Ilekroć wspominam babcię, czuję żal, ponieważ dopiero gdy umarła uświadomiłem sobie, że ją kocham. Nigdy jej tego nie powiedziałem.
Kocham ją nadal.

















wtorek, 29 października 2019

Kolorowe Jeziorka i Konie Apokalipsy w Rudawach Janowickich

271019
Rudawy Janowickie: Kolorowe Jeziorka w masywie Wielkiej Kopy.
Przejazd do Czarnowa, wejście na Ostrą Małą i na Skalnik.

Na mapie Kolorowe Jeziorka są w górnym prawym rogu. Zieloną linią zaznaczyłem drogę przejazdu do Czarnowa, a niebieską nasz szlak na Skalnik.

Jak zwykle, kiedy jesteśmy poza moimi górami, przewodnikiem jest Janek. Zaproponowałem Rudawy, on wyznaczył trasę, a ja nazbyt ostrożnie policzyłem czas przejazdu. W rezultacie na miejsce przyjechaliśmy pół godziny przed brzaskiem, ale nic to, czasu wystarczyło akurat na śniadanie i drugą kawę.
Na terenie starych wyrobisk, gdzie utworzyły się malownicze jeziorka, byliśmy pierwsi. Co prawda mój aparat uznał porę za zbyt wczesną na robienie zdjęć, ale za to nikt nie wchodził w kadr.
Wiele słyszałem o tych miejscach, ale dopiero dzisiaj je poznałem. Ładnie tam jest. Rzadko spotykany las, bo z przewagą sosen, a drzewa te mam za jaśniejsze, bardziej słoneczne, od „zimowych” świerków tworzących większość lasów sudeckich. Dużo fantazyjnych kształtów skał o zróżnicowanej i kolorowej strukturze, parę wykutych przez ludzi jaskiń, wiele skalnych grzęd i półek, przejść między skałami, zakamarków do odkrywania, no i oczywiście same jeziorka. Ich sławionych kolorów nie widziałem, może tylko niewyraźne ślady, poziom wód miały bardzo niski, ale mimo tych braków wrażenie robiły dobre. Skały są mało spoiste, miejscami rozsypują się, a że wiele w nich siarczków, były kiedyś dobywane i używane do produkcji kwasów. Kopalnię zamknięto dawno temu, tu i ówdzie pojawiły się drzewa, wody opadowe i gruntowe rozpuszczając związki chemiczne zawarte w podłożu, utworzyły kolorowe jeziorka, a na koniec pojawili się ludzie zaciekawieni ich wyglądem.



Zwróciłem uwagę na otoczenie. Otóż miejsce jest tak popularne wśród niedzielnych turystów, że w jego pobliżu zbudowano kilka prowizorycznych parkingów, najwyraźniej płatnych, postawiono miejsca do odpoczynku z ławami, stołami i zadaszeniami, wiele jest koszy na śmieci (a widzieliśmy, że są opróżniane), jest nawet bar.
Główne ścieżki wokół jeziorek mają szerokość kilku metrów i są klepiskiem z wystającymi korzeniami. Te drogi też zrobiły na mnie wrażenie, zarówno wyglądem, jak i przyczynami swojego powstania.


Otóż w górach mało jest ziemi. Im wyżej i bardziej stromo, tym mniej. Na ogół jest jej kilka, najwyżej kilkanaście centymetrów, głębiej jest skała. Ta warstwa gleby umożliwia wzrost drzewom i roślinkom leśnego poszycia, a tworzy się bardzo powoli, nawet tysiące lat. Na miejscu utrzymywana jest korzeniami roślin leśnych, zwłaszcza tych małych roślinek, po których chodzimy nie zwracając na nie uwagi. Gdy ich zabraknie, naga ziemia podlega szybkim procesom denudacyjnym, jak to fachowo mówią geolodzy. Czyli jest osadzana niżej, głównie przez deszcz i wiatr. Jest po prostu rozwiewana i spłukiwana, ale też i przenoszona niżej w bieżnikach butów. Poziom takich wydeptanych dróg stopniowo się obniża, korzenie drzew są odsłaniane, a w końcu gleba znika i zostaje sama skała. Widziałem takie ścieżki w Tatrach i Bieszczadach. Na terenach chronionych, pracownicy parków zagradzają dzikie ścieżki i stosując odpowiednie zabiegi, wspomagani wiedzą naukowców, mozolnie odtwarzają pierwotny wygląd miejsc. Nie o idee tutaj chodzi, a o wygląd całych gór – żeby nie były nagą kupą kamieni. Chodzi o równowagę bardzo wrażliwego w górach ekosystemu, utrzymującego przy życiu mnóstwo gatunków zwierząt i roślin, nierzadko endemicznych.
Nie piszę o tym chcąc zakazać ludziom wstępu w góry. Piszę, aby uświadomić negatywny wpływ masowej turystyki na naturę i przekonać do konieczności jej chronienia. Na początek wiele nie trzeba: wystarczy nie śmiecić i nie wydeptywać nowych ścieżek.
Skoro mianujemy się panami Ziemi, jej ochrona, z całym bogactwem ziemskiego życia, powinna być naszym kategorycznym obowiązkiem.
Drugim naszym celem były dwa bliskie sobie szczyty: Ostra Mała i Skalnik, najwyższy szczyt całych Rudaw. Miałbym nie lada kłopoty z dojechaniem, gdyby nie google, no i oczywiście smartfon potrafiący pełnić funkcję GPS. Kręta droga przez parę kilometrów wiodła ostro pod górę. Na grzbiecie silnik omalże zagotował wodę. Zatrzymałem się tam dla wspaniałych widoków. Były swojskie w stronę moich gór, a nieznane i prawdziwie górskie na południe, w stronę Gór Kamiennych i kresu Karkonoszy.


Tutaj widać drogę i widoki na południe. Jeśli przejedzie się nieco na północ (do góry mapy), odsłoni się widok w stronę Gór Kaczawskich.
Obok długiej linii lasów, biegły łąki po wzgórzach i górach hen, aż po horyzont. Od razu pojawiła się myśl o ich przejściu. Już przeglądałem mapę ustalając przejście od Gór Ołowianych po południowy kres Rudaw, a może i dalej, aż po Bramę Lubawską i granicę Polski. W krótszej wersji trasa miałaby w linii prostej 10 km, czyli praktycznie 15 do 20, więc nie do przejścia (zwłaszcza wobec spodziewanych obejść) w obie strony w jeden jesienny czy zimowy dzień, ale kiedyś ją przejdę. Dla widoków niemal na całej długości, dla uroku wędrówki bezdrożem w ciszy i samotności.
Wracam na naszą dzisiejszą trasę.
Gadające pudełeczko kazało mi skręcać w lewo z bocznej i krętej drogi, a ja do ostatniej chwili, nie widząc wąskiej i opadającej asfaltowej ścieżki udającej szosę, byłem pewny pomyłki googli. Jednak nie. Droga miała szerokość dwóch metrów, i stała przy niej tablica nakazująca jazdę z łańcuchami na kołach. Nie dziwię się, i na pewno nie pojadę tam w zimie.
Parking okazał się nieco szerszym końcem tej drogi, a miejsca nie było. Kręciłem się trochę, nim przytuliłem swoją niemałą landarę do krzaków. Stała tak mocno pochylona, że pasy się zablokowały, jak się okazało przy wyjeżdżaniu, ale możliwość przejazdu dla innych samochodów zachowałem.
Naszą drogę w obie strony, Janek ustalił innymi szlakami, obydwa wiodły lasami. Godzinę w spacerowym tempie.
Pod pierwszym szczytem stoi grupa ładnych skał o dziwnej i budzącej ciekawość nazwie: Konie Apokalipsy. Poza pierwszą, najniżej stojącą, trudno dopatrzeć się podobieństwa do koni, Może autor nazwy chciał po prostu zaintrygować turystów. Mnie sprowadziła w to miejsce głównie nazwa, więc pomysł był udany.




Nie mam serca do tych wszystkich proroctw, chyba że są pięknie napisane, ale Janowe raczej takie nie są, wspomnę więc tylko, że nazwy koni nie są podawane (tylko ich maści), ale miana jeźdźców owszem. To Wojna, Zaraz, Głód i Śmierć. Doborowe towarzystwo, cholera. Nie ma ich w tych metalicznie szarych skałach granitowych, ale to i dobrze. Zostajemy sami z ładnym dziełem natury, w znacznej mierze uwolnieni od lęków ludzi dawniej żyjących.
Skały mają kilka metrów wysokości, a że rosną w świerkowym borze, widoków z nich nie ma. Natomiast niewiele dalej, na szczycie Ostrej Małej, są dwie grupy okazalszych skał stojących na krawędzi szczytowego wypłaszczenia, widoki z nich są bardzo rozległe, i niewiele im brakuje do pełnej panoramy. Widać Kotlinę Jeleniogórską, Góry Kaczawskie i Sokole, liczne miasteczka i wioski. Zdaje się, że Izery majaczą na granicy widzialności, no i oczywiście Karkonosze. Nieodległa Śnieżka wygląda stamtąd naprawdę majestatycznie. Wyraźnie widać jej górowanie nad całym pasmem karkonoskim i stromiznę jej zboczy.



Stojąc tam i próbując utrzymać równowagę w porywach silnego wiatru, po raz kolejny doceniłem zalety miejsc zapewniających widoki na mniejsze odległości i z nieco mniejszej wysokości, ponieważ szczegóły widać wtedy wyraźnie. Rozległość widoków z Ostrej Małej jest tak duża, że w pobliżu horyzontu góry roztapiają się w niebieskościach i widać tylko ich niewyraźne zarysy. Widoki z takiego miejsca oszałamiają, owszem, ale potrzebna jest dobra przejrzystość powietrza, a taka wcale nie jest częsta.
Nie od razu wszystkie, a powoli, krok po kroku, identyfikowałem szczyty kaczawskie. Każdy kolejny, któremu udało się przypiąć miano, cieszył. Znak, że trzeba mi wracać w moje góry.

PS 1
Nieodkrywcza myśl o zdjęciach.
Zauważyłem, że zdjęcia, na których jest dużo drobnych i pomieszanych szczegółów bez wyraźnego pierwszego planu, na przykład gęsty las, chaszcze, rozległe rumowiska skalne w lesie czy łąki, albo odległe i mało wyraźne widoki, wychodzą często niedane. Zastanawiając się nad powodami, zauważyłem pewne cechy postrzegania świata naszym wzrokiem. Otóż my rozdzielamy takie poplątane, zagmatwane obrazy na części i oglądamy je kolejno. Patrząc na fragment, wyróżniamy go ostrością widzenia i postrzegania, a następnie przenosimy wzrok na inną część, i dopiero po przyjrzeniu się wszystkim fragmentom, które nas interesującą, tworzymy obraz całości. Aparat chwyta wszystko naraz i w rezultacie beznadziejnie miesza szczegóły, tworząc mało wyraźny bałagan widoczny na zdjęciach.
Bywa też, że przyglądamy się tylko jednemu wybranemu fragmentowi, a jego obraz i nasze wrażenia przenosimy na całość. Podobnie postępuje pisarz, który w opisie paru scenek zawiera wyraźne wyobrażenie rozległego obrazu. Homer był pierwszym w naszym kręgu kulturowym, który to potrafił.

PS2
Warto przypomnieć zasadę, do której niedawno doszedłem:
Klasą jest posiadanie niewielu rzeczy.

PS3
O słowach słów parę.
Znowu widziałem tablicę z idiotycznym, nielogicznym, źle napisanym zdaniem:
„Dziękujemy, że byliście z nami”.
Dziękuje się za coś, a nie za „że”.
Ostatecznie można napisać tak: „Dziękujemy za to, że byliście z nami”, ale moim zdaniem struktura „za to, że” zgrabną nie jest. To wygodny wytrych. Za najpoprawniejszą mam formę „Dziękujemy za bycie z nami”.