170520
Z
Lisiej Przełęczy w Górach Stołowych na Narożnik, następnie
Skały Puchacza, Trzmielowa Jama, Białe Skały i powrót na
przełęcz.
Pięć
lat nie byłem w Górach Stołowych. Był czas, gdy nieźle znałem
tamtejsze szlaki, a ostatnio uświadomiłem sobie, jak niewiele
pamiętam. Bezpośrednią przyczyną powrotu było wspomnienie
pewnego cudnego październikowego dnia spędzonego na urwiskach
Narożnika. Wróciłem, zabierając ze sobą Janka, i obaj
przeżyliśmy dzień wypełniony pozytywnymi wrażeniami. Mamy
nadzieję na szybki powrót.
W
drogę wyjechałem już o 3.30, ale na miejscu, na Lisiej Przełęczy,
bliziutko Narożnika, byliśmy dopiero o siódmej, po przejechaniu
dwustu pięćdziesięciu kilometrów. Cóż, czego nie robi się dla
miłości?…
Budowa
tych gór jest zupełnie inna od pozostałych pasm sudeckich. Ponad
równinę wokół nich wznosi się wielka, bo wielokilometrowej
powierzchni, wyżyna o niemal płaskiej wierzchowinie. Porównanie do
stołu nasuwa się nieuchronnie. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy
będąc tam po raz pierwszy, szedłem szlakiem po stromym zboczu, a
na szczycie… właśnie, nie było tam szczytu. Wyszedłem na
rozległą polanę, w oddali zobaczyłem szosę i domy. Jakby nie
było za mną stromizny najeżonej skałami.
– Gdzie
ja jestem? Przecież nigdzie po drodze nie schodziłem w dół –
zdziwiłem się wtedy.
Zobaczyłem
też drugie piętro, mniejszy stół postawiony na tym większym –
płaski, rozległy szczyt najwyższej góry. Pionowe ściany
wysokości kilkudziesięciu metrów wystają ponad drzewa, są nogami
stołu zwanego Szczelińcem, chociaż bardziej się kojarzą z zębami
monstrualnego zwierzęcia.
Zbocza
obydwu pięter są strome, a w wielu miejscach urwiste. Dzisiaj
byliśmy na pierwszej, niższej wierzchowinie, ściślej, na jej
krawędzi. Nie szliśmy tak, jak szedłem kiedyś, od samej podstawy,
a na stół wjechaliśmy szosą jakże trafnie nazwaną Drogą Stu
Zakrętów. Jadąc nią widzieliśmy tyle skał, że obiecaliśmy
sobie wrócić tam kiedyś i przejrzeć się im, ponieważ w tych
górach przyjmują one najdziwniejsze, najbardziej nieprawdopodobne
kształty.
Byliśmy
na długim, skalnym uskoku. Jego częścią jest Narożnik, góra
niewiele zaznaczona od strony szlaku, ale z drugiej strony opadająca
imponującą ścianą. Widokowe skały ciągną się na długości
paru kilometrów, aż do Trzmielowej Jamy. W wielu miejscach szlak
biegnie blisko krawędzi, między drzewami co rusz widać odległy,
niebieski horyzont.
Idąc
lasem, niewiele wskazuje na bycie w górach. Czasami trafi się jakaś
niewielka skałka, ale teren najczęściej jest płaski, jednak gdy
skręci się w stronę brzegu urwiska, doświadcza się tej
wyjątkowej transformacji perspektywy – nagłej ucieczki horyzontu
na wiele kilometrów i niknięcia ziemi pod nogami. Stoi się na
krawędzi, poniżej widząc wierzchołki drzew, a przed sobą daleki
styk nieba i ziemi.
Odkryciem
było poznanie miejsca zwanego Trzmielową Jamą. To żleb
przecinający uskok i pozwalający zejść niżej, między liczne tam
skały. Widząc z góry przewieszenie skał i chcąc zobaczyć je z
bliska, znalazłem przejście między skalnymi blokami. Na dole
trafiliśmy na labirynt wąskich przejść. Są tam podcięte dołem
skały, rumowiska skruszonych kamieni, drzewa rosnące i umierające
w najbardziej nieprawdopodobnych dla nich miejscach. Rynna żlebu
najeżona jest skałami, całymi grupami skał. Uznaliśmy, że warto
byłoby wrócić do Jamy, a na poznanie wszystkich skał mało może
być jednego dnia.
Właściwe
Urwisko Batorowskie jest poza szlakiem, trudno tam o widoki.
Zrobiliśmy kilometrowy zwiad, ale ponieważ szlak prowadzi lasem,
bez widoku na widoki, zawróciliśmy w stronę Białych Skał. To
bardzo duża i ładna grupa skał piaskowych. Część z nich jest
jasna, niemal biała, co tłumaczy nazwę. Szlak wiedzie u stóp
części z nich, ale i przeciska się między nimi w miejscu zwanym
Skalną Furtą. Skały ciągną się na długości kilkuset metrów,
a bliżej Furty tworzą skupiska wyglądające niczym ściśnięte
wieże dawnych miast. Przez część z nich wiodą boczne szlaki.
Przejście nimi zapewnia naprawdę silne wrażenia i piękne, iście
górskie widoki.
Weszliśmy
w ciasny korytarz między skałami, który głębiej zastawiony był
głazem. Mnie udało się przejść górą, Janek przecisnął się
dołem, a tak się rozpychał, że aż skałę poruszył, co
widziałem na własne oczy :-).
Znaleźliśmy się w studni, między
skalnymi ścianami, nad nami wisiały korzenie przewróconego
świerka. Właśnie one, widziane nie przy ziemi, a wysoko, nad
głową, zrobiły na mnie największe wrażenie. Drzewa tam często
giną, ale i rosną w bardzo trudnych warunkach, nierzadko na nagich
skałach, spuszczając długie korzenie niżej, w jakże często
bezradnych próbach znalezienia ziemi. Czasami przewracają się na
leżące obok złomy i wtedy bywa, że pień nie leży płasko na
ziemi, a przyjmuje odwrotną pozycję: korona jest niżej niż
korzenie. Widziałem piętrowe takie zwaliska, widziałem spore
drzewa wyrastające z pionowej ściany i wyginające w łuk swoje
pnie – ku słońcu. Życie i śmierć i dalej życie na resztkach
wcześniej żyjących. Nagie już i wypolerowane deszczami korzenie
drzew mają rozpaczliwe kształty. Tkwią nieruchomo, zamarłe,
czekając na rozsypanie się i wchłonięcie przez żywych.
Obeszliśmy
nasze podwórko: którędy wyjść?
Nie
znajdując innego przejścia, wróciliśmy znaną już drogą.
Później oglądaliśmy to miejsce z góry, z płaskich szczytów
tych skał.
W
wąskim przejściu Skalnej Furty ponownie zobaczyłem nad głową
wiszące w powietrzu korzenie dziwnie przewróconego drzewa.
Są
tam skały stojące prosto, są i tak pochylone, że niemal
przewracające się, co widać na zdjęciach. Nierzadko patrząc na
ich przewieszenia, na odchylenia od masywu, odnosi się wrażenie ich
potoczenia się z rumorem w dół zbocza nie kiedyś, a już, zaraz,
więc lepiej nie stać pod nimi.
Są
skały ściśnięte, ledwie zipiące pod naporem wyższych partii,
ale i skały ciekawskie, wychylające się na świat. Skały
stabilne, pewnie stojące, ale i chwiejne, balansujące na krawędzi
równowagi, stojące na węższym boku i tak niepewnie podparte, że,
zdawałoby się, byle wiatr je przewróci. Są też skały
zrezygnowane, biernie czekające na swój los, ale i takie, które
rozpaczliwie wyrywają się z matni na wolność. Ich wystające
krawędzie zdają się być rękoma wyciągniętymi w bezradnym
geście wołania o pomoc.
Z
części szlaków wiodących między skałami musieliśmy zrezygnować
z powodu późnej pory, ale wrócimy tam.
Chciałem
jeszcze powiedzieć o lasach. Przeważają świerki, ale źle się im
żyje. Dużo stoi lub leży martwych. Miejscami całe połacie lasu
są uschnięte, przy czym tylko niewielka ich część uległa
wiatrom. Większość pokonało złe powietrze albo, co prędzej,
szkodniki. Widziałem całe zwaliska martwych drzew, leżących jedne
na drugich, nie do przejścia. Tam, gdzie wiedzie szlak, wycięto
kawałki pni i przesunięto je na bok, reszta leży poddając się
powolnemu, ale nieustannemu i nieskończonemu procesowi przemian
materii na Ziemi.
Szaroczarne,
przygnębiające memento.
Między
powalonymi świerkami, a właściwie wszędzie, gdzie jest odrobina
ziemi i dostęp do słońca, wyrastają brzeziny. Patrząc na młodą,
soczystą zieleń ich liści, przyszła mi do głowy dziwna myśl:
dobrze, że drzewa nie mają oczu. Nie widzą cmentarzyska wokół
nich.
Może
jednak to nie ślepota drzew, a głęboka mądrość Natury?
Zdjęcia ze mną były wykonane przez Janka.