260520
Wspomniawszy
swój dawno temu napisany tekst o chemii miłości, postanowiłem
wrócić do tematu, ujmując go nieco inaczej.
Kiedyś czytałem artykuł o miłości, a ściślej o jej chemii. Otóż odkryto hormon miłości – fenyloetyloaminę, sprawcę tych wszystkich objawów zakochania, o których zwykle mniemamy, że są rezultatem stanu naszej duszy, czy, jak kto woli, serca. Tego hormonu trzeba coraz więcej aby podtrzymać objawy, a to z powodu uodpornienia organizmu, i zwykle po 2 – 3 latach następuje załamanie jego wytwarzania i w rezultacie miłość się kończy.
Kiedyś czytałem artykuł o miłości, a ściślej o jej chemii. Otóż odkryto hormon miłości – fenyloetyloaminę, sprawcę tych wszystkich objawów zakochania, o których zwykle mniemamy, że są rezultatem stanu naszej duszy, czy, jak kto woli, serca. Tego hormonu trzeba coraz więcej aby podtrzymać objawy, a to z powodu uodpornienia organizmu, i zwykle po 2 – 3 latach następuje załamanie jego wytwarzania i w rezultacie miłość się kończy.
Miłość
ma być chemią??
Czy to może być prawdą?
Czy sprowadzenie miłości do chemii nie jest podobne do pomiarów wagi piękna?
Czy to może być prawdą?
Czy sprowadzenie miłości do chemii nie jest podobne do pomiarów wagi piękna?
Czy
takie jej widzenie nie przypomina rysunku technicznego z przekrojami
najlepszych ludzkich odruchów i odczuć?
Czyż
miłość można wyrazić w ten sposób? Opisać ją wzorami
chemicznymi?
Takie
i podobne pytania zadawałem sobie wtedy, czując w sobie bunt. Teraz
mniej we mnie buntu, więcej rozwagi i zadumy.
Odpowiedź
na te pytania nie jest łatwa, ponieważ mimo oczywistego istnienia
niewyrażalnego naukowo pierwiastka miłości, prawdą są te wzory
chemiczne. Chemia miłości.
Jest
tutaj zderzenie dwóch zupełnie odmiennych prawd, dwóch miłości.
Na
wiele rodzajów silnych uczuć ludzkich mamy tylko jedną nazwę:
miłość. Tutaj mowa jest o tym rozkosznym, wariackim, nieliczącym
się z nikim i z niczym zakochaniu, oraz o wzniosłym uczuciu
najgłębszego przywiązania do drugiej osoby, ale jedna i druga
miłość ma wspólną cechę wyróżniającą spośród innych
uczuć: obie są miłościami erotycznymi.
Pierwszy
rodzaj miłości jest skutkiem działania na nas Natury, a ta
posługuje się silnymi skłonnościami do osób płci odmiennej
wpisanymi w nasz mózg i… fenyloetyloaminą. Wspólne działanie
tych dwóch czynników czyni nas zakochanymi, przy czym daleko
częściej zdarza się to ludziom młodym, w czym też widać rękę
Natury, a cel jej zabiegów jest oczywisty.
Ludzie
w moim wieku mają skłonność do lekceważącego traktowania tych
młodzieńczych miłości, przeciwstawiając jej dojrzałą,
długotrwałą miłość między stałymi partnerami. Nie piszę
„małżonkami”, ponieważ nie można przypisywać tego uczucia li
tylko małżeństwom i tylko osobom odmiennych płci.
Przeciwstawiać
nie można, ponieważ tylko na gruncie przygotowanym przez tę
płomienną miłość, przez zakochanie, możliwe jest zbudowanie
stałego związku między dwojgiem ludzi, istniejącego już bez
fenyloetyloaminy.
Tracimy
przyspieszone bicie serca na jej widok, ale w zamian wyraźniej
czujemy i bardziej doceniamy emanację jej ciepła; możemy już
normalnie usypiać, bez dokuczliwych wątpliwości i niepewności, a
budząc się jesteśmy spokojni, bo wiemy, że ona jest obok. Nasze
myśli odzyskują swobodę lotu, nieskrępowane przymusem myślenia o
niej, ale teraz same, gdy tylko są zmęczone, zawracają ku niej dla
odzyskania sił.
Przedziwny
stan transformacji uczuć, w którym dotyk jej dłoni, kiedyś
budzący pożądanie, teraz budzi także potrzebę pocałowania,
przytulenia i świadomość przeżywania dobrego czasu.
Każde
z nich dwojga jest skończoną całością, jednak jedno bez drugiego
czułoby się niepełne, bo pobawione swojej istotnej części.
Słabe, samotne i bezbronne wobec wydarzeń życia.
Trudno
się dziwić wczesnemu powstaniu idei połówek. Ta powszechnie znana
idea pochodzi od Platona, a napisał o niej w swoim dialogu
filozoficznym „Uczta”. Słowa włożył w usta Arystofanesa,
historycznej osoby, komediopisarza (nieco sprośne są jego komedie)
i uczestnika tytułowej uczty.
Przy
okazji słowo o niej samej. Odbyła się w domu zwycięscy w
zawodach, ale nie sportowych; wybierano najlepsze tragedie. Po
zjedzeniu kolacji bawiono się słowami: każdy uczestnik miał
ułożyć na poczekaniu pean ku czci Erosa. Najwznioślejszy wygłosił
Sokrates, a najbardziej znany jest ten Arystofanesa.
Wyobrażacie
sobie coś takiego teraz i tutaj na uczcie? Wygłaszanie mów
pochwalnych bóstwu w towarzystwie, z pucharem w dłoni?
>>
A jeśli kiedy taki czy jakikolwiek inny
człowiek przypadkiem znajdzie swoją drugą połowę, wtedy nagle
dziwny na nich czar jakiś pada, dziwnie jedno drugiemu zaczyna być
miłe, bliskie, kochane tak, że nawet na krótki czas nie chcą się
rozdzielać od siebie. I niektórzy życie całe pędzą tak przy
sobie, a nie umieliby nawet powiedzieć, czego jedno chce od
drugiego. Bo chyba nikt nie przypuści, żeby to tylko rozkosze
wspólne sprawiały, że im tak dziwnie dobrze być, za wszystko w
świecie, razem. Nie. Ich obojga dusze, widocznie, czegoś innego
pragną, czego nie umieją w słowa ubrać, i dusza swe pragnienia
przeczuwa tylko i odgaduje. I nie wiedzieliby, co odpowiedzieć mają,
gdyby tak nad ich łożem Hefajstos z narzędziami stanął i
zapytał: “Czego wy chcecie od siebie, ludzie?” Nie wiedzieliby,
czego. Więc gdyby znowu pytał: “Prawda, że chcecie tak się
złączyć w jedno, możliwie najściślej, żebyście się ani w
dzień, ani w nocy nie rozłączali? Jeżeli tego chcecie, ja was
spoję i zlutuję w jedno, tak że dwojgiem będąc, jedną staniecie
się istotą. I aż do skonu razem będziecie żyli, niby jeden
człowiek, a potem, po wspólnej śmierci, będziecie w Hadesie nie
dwojgiem istot, lecz znowu jednym cieniem. Więc patrzcie, czy tego
pragniecie i czy będziecie zadowoleni, jeżeli wam się to
pragnienie spełni.” Gdyby to usłyszeli, z pewnością żadne by
się nie wzbraniało ani by nie mówiło, że czego innego chce, ale
by się każdemu po prostu zdawało, że słyszy to, do czego oboje
już od dawna dążyli, do stopienia się w jedno w uściskach i ciał
zespoleniu. A stąd to wszystko pochodzi, że dawna natura nasza była
właśnie taka, że były z nas kiedyś skończone całości. Miłość
jest na imię temu popędowi i dążeniu do uzupełnienia siebie, do
całości. (…) <<
Miłość jest dążeniem do uzupełnienia siebie...
Nieco
idealistyczne widzenie, owszem, i poetyckie. Taki właśnie był
Platon, ale czyż jego wizja nie jest urzekająca?
Czasami,
gdy w lecie widzę napis na koszulce „Szukam drugiej połowy”,
czuję coś dziwnego. Trudną do nazwania i niemożliwą do opisu nić
łączącą tamten wieczór sprzed 2400 lat w Atenach, z letnim dniem
w kraju, który dla Greków był na pół mityczną krainą północy.
Mnie
platońska wizja urzeka od lat. Napisałem trzy powieści, czwarta
czeka na dokończenie, a wszystkie są o miłości. Jedną z nich
niektórzy bywalcy bloga poznali po wydrukowaniu, drugą w części, jest tutaj, o trzeciej napiszę parę słów.
Chronologicznie
jest pierwszą, napisałem ją niemal dwadzieścia lat temu pod
wpływem tych właśnie słów Platona. Jest moją fantazją na temat
peanu Arystofanesa. Próbą wcielenia w życie tutaj i teraz idei
spotkania platońskich połówek. Wyszły mi dziwne rzeczy, ale nadal
pomysł mam za dobry i o ile wiem, oryginalny. Nikt jeszcze nie
napisał powieści na ten temat.
Pamiętam,
że wiele czasu zastanawiałem się, jak ci dwoje mogliby odczuwać
siebie, jak widzieć drugą osobę, która przecież drugą nie była,
albo była tylko chwilowo. Wszak opisywałem platońską ideę, a to
znaczy, że ci dwoje byli jednością, mimo życia w dwóch ciałach.
„Ściskając
jej małą dłoń tak, jakbym brał w rękę
drogocenną porcelanę, poczułem
coś dziwnego. Wtedy nie wiedziałem co to było, dopiero sporo później zacząłem się domyślać. Dorota chyba też, bo wyrwała
mi dłoń ze swojej i spojrzała na nią, zdziwiona.
-Stało
się coś?
-Nie,
nic. Jakby... Nie wiem – wzruszyła ramionami, podnosząc głowę.”
To
fragment pierwszego rozdziału, ich bodajże drugie spotkanie. Co
poczuli? Dotyk i dotykanie jednocześnie. Wszak byli platońską
jednością. W tej powieści też nie brakuje fantazji, a mitologii
greckiej jest dużo, przy czym nie jest ona wspomnieniem kultury
antycznej, a częścią ich życia. Oni oboje żyją w dwóch
światach – i taki jest tytuł tej obszernej dwutomowej powieści.
Jest
szansa na jej poprawienie (dwadzieścia lat wiele zmienia) i próbę
zainteresowania nią wydawnictwa. Niewielka, ale jest.
Miałem
dodać jeszcze jeden z opisów ich intymnych chwil, ale może jednak
poprzestanę na tym jednym cytacie. Głupie u mężczyzny: trochę
się wstydzę ich publikacji.
*
* *
Jeszcze
o wydanej historii miłości.
Byłem
i jestem ciekawy jej postrzegania przez czytelniczki, ale też
ciekawi mnie wybór podobających się fragmentów.
Niżej
wklejam pierwszy, zamieszczony w jednej z recenzji, mając nadzieję
na powiększenie ich ilości przez czytelniczki w komentarzach niżej.
Zapraszam.
„Z
nią wszystkie dni takie były i są. Nie pamiętam innych. Może i
były gorsze nasze dni, ale pamiętam tylko te dobre. Ona zwykły
dzień listopada potrafi zmienić w ciepły dzień wakacji, a czyni
to w tak tajemny sposób, że nierzadko zastanawiałem się, dlaczego
ten dzień tak mi się podobał. Dopiero gdy nie było jej tak długo,
zrozumiałem: dni były dobre, bo spędzone z nią.”
Jechaliśmy gdzieś wspólnie z mężem 26 maja, to był Dzień Matki, a w którejś ze stacji radiowych dziennikarka zapraszała do wypowiedzi mamy, o radościach, smutkach, co tylko się chce; jedna z mam mówiła tak: Wychowuję młodego mężczyznę 20 lat, wpajam mu różne wartości, zasady, prawdy życiowe, i zjawia się młoda dziewczyna, która w ciągu dwóch tygodni robi z niego kompletnego durnia:-) mam nadzieję, że to nie matka zaborcza, a tylko w żartobliwy sposób określiła te maślane oczy, bezprzytomność zakochania:-)
OdpowiedzUsuńU ludzi w moim wieku, jak to nazwałeś, może mniej ważna jest miłość fizyczna, a przyjaźń, oparcie w drugim człowieku, wspólne zainteresowania, rozmowy, jednym słowem "opoka".
Bardzo celnie tamta matka opisała stan zakochania u młodego mężczyzny. Zakochany faktycznie jest durnowaty, natomiast kochająca dziewczyna zachowuje znacznie więcej rozwagi i trzeźwości ocen niż on. Chociaż kobiety może odmiennie to widzą…
UsuńMario, pewnie, że w starszym wieku uczucia nie mają dawnego ognia erotycznego, jednak uważam, że późniejsze uczucie, z wszystkimi jego przemianami, stoi na tamtych pierwszych latach, tych zwariowanych, durnowatych, chociaż nie wiem, jak miałbym swoje przekonanie podeprzeć argumentami. Może przez porównanie do miłości między rodzicem a dzieckiem? Silne uczucie, nawet bardzo, ale jednocześnie odmienne od uczucia łączącego starzejących się rodziców, prawda? Nawet wtedy, gdy seks staje się u nich wspomnieniem, pewna dawka erotyzmu zostaje między nimi, innych nadając barw uczuciu. Jeśli obejmiesz – to tylko przykład, może nie najlepszy, ale o takim pomyślałem – głowę męża i przyciśniesz do piersi, będzie inaczej, niż wtedy, gdy tak samo obejmiesz głowę syna. W tym geście wobec męża może i nie będzie uświadomionej erotyki, ale jednocześnie nie da się jej wykluczyć, ona będzie jako potencjalnie możliwa, a niechby jako wspomnienie dawnych lat. Z synem będzie tylko matczyna czułość.