010520
Z parkingu pod Łysą
Górą na Zazdrośnika. Poznawanie okolicznych dróg i przejść.
Szybowcowa przez Skibę. Wokół Stromca i Srebrnej. Zboczami Skiby i
Leśnicy ponownie na Zazdrośnika. Powrót na parking.
Tydzień temu po raz
drugi utknąłem w gęstwinach lasu na zboczach Łysej Góry i
Leśnicy, dzisiaj podjąłem trzecią próbę znalezienia dogodnych
przejść. Doprawdy nie wiem, czy w tym moim uporze więcej było
ambicji czy ciekawości. Raczej ciekawości, ale chyba nie tylko.
Bardzo rzadko korzystam z GPS, nie chcąc być prowadzonym na
sznurku, pozwoliłem sobie jedynie na dokładne obejrzenie wyglądu
zboczy na satelitarnych zdjęciach w przeddzień wyjazdu.
Samochód zostawiłem
na parkingu toru narciarskiego i poszedłem na przełaj, trawersując
zbocze, ku ścianie lasu. Była godzina szósta, niebo szare, padał
niewielki deszcz. Pierwszą trasę musiałem odrzucić, widząc płot
przecinający na pół wzgórze Zazdrośnik. Teren prywatny.
Lokalizacji początkowego wąskiego przejścia domyślałem się, za
nim miała być polana z cyplem lasu, na jej przeciwległym boku
wąski pasek lasu miał ją oddzielać od drugiej polany. Wszedłem
na pierwszą z nich i rozejrzałem się bezradnie. Wczoraj patrzyłem
na te miejsca z kosmosu, czyli pionowo z góry, teraz ta niewielka
polana była całym światem oglądanym z wysokości półtora metra.
Wokół widziałem drzewa, żadnych dróżek czy luk między
drzewami. Czy ja na pewno jestem we właściwym miejscu? Kiedy
odszedłem dalej i wyżej, odwróciłem się i dopiero wtedy, mając
odpowiednią perspektywę, zobaczyłem cypel lasu zapamiętany na
mapie Googli. Więc gdzieś tutaj, między drzewami, powinienem
zobaczyć jasną przestrzeń drugiej polany. Tylko, kurcze, nie
widzę…
Takie było moje
wędrowanie.
Przejście jednak
znalazłem, ale kiedy zawróciłem, chcąc od razu przejść trasę w
przeciwną stronę, stanąłem przed ścianą lasu jak przed murem.
Którędy ja
szedłem? Czemu mam taką sklerozę? – pomyślałem z nutką
pretensji do siebie.
Odkryłem inne
przejście, wracałem jeszcze inną drogą, a pod wieczór, gdy
szedłem na parking, poznałem kolejne przejście, bo oczywiście te
ranne pomieszałem. Myślę jednak, że teraz już nie wpakuję się
w gęstwinę iw i głogów, jak było przy poprzednich próbach.
Na mapie Googli
widać wygodne przejścia bliżej domów wioski, ale nie dość, że
są dużo niżej, więc musiałbym stracić sporo wysokości a
później ją zyskiwać, to jeszcze płoty i siatki zagradzają
przejścia w pobliżu posesji.
Będąc wcześniej,
szedłem dnem doliny między dwiema górami, dzisiaj po wejściu na
mniejszą, na Zazdrośnika, odkryłem – tak, to najwłaściwsze
słowo – urocze miejsca. Odkryłem w moich górach, jakoby tak
dobrze znanych. Wystarczyło podejść nieco i przekroczyć grzbiet
górki, żeby westchnąć z zaskoczenia urodą widoków i łąk. Tych
najładniejszych łąk, rozsiadłych się na stokach góry,
podzielonych wstęgami drzew na miedzach. Na jednej z nich usiadłem
nie tyle dla odpoczynku, co widoków i uroczego sąsiedztwa: wokół
kwitło mnóstwo poziomek. Nigdy wcześniej nie widziałem ich tak
dużo. Tysiące kwiatów. Muszę tam wrócić w porze owocowania,
może roślinki przeżyją najazdy krów czy kosiarek i będę mógł
spróbować ich owoców.
Myślę, że wrócę
wcześniej, bo kusi mnie uroda okolicy i chęć ponownego przejścia
poznanymi trasami.
Ach, nie napisałem
o deszczu! Rano, ledwie wszedłem między drzewa, wiatrówkę miałem
niemal przemoczoną, więc po raz pierwszy w tym roku wyciągnąłem
swoją specjalną broń przeciwko deszczom – pelerynę. Pieruńsko
ciężko się ją zakłada, bo siada na plecaku i nie daje się
ściągnąć w dół, ale gdy już leży na swoim miejscu i nie ma
wiatru, doskonale chroni nawet przed ulewnym deszczem. Jej kaptura
wiatr nie zwieje, a i ręce trzymające kije są pod osłoną. Po
dwóch godzinach deszcz ustał, niewiele później przejaśniło się.
Pod wieczór więcej było słońca niż chmur. W południe wiatrówka
wyschła, a większość ciepłego odzienia miałem w plecaku.
Przeszedłem na
drugą stronę pasma górek i wszedłem na Szybowcową. Niedawno
wjechałem na nią, ale poprzednie wejście było kilka lat temu.
Chciałem przypomnieć sobie widoki, a są dalekie, ładne, zmienne i
na trzy strony świata. Zwłaszcza przy schodzeniu szerokim pasem łąk
będącym z sezonie miejscem ćwiczeń paralotniarzy. Na mapie to
miejsce zaznaczone jest jako szybowisko. Widoki cudne. Już tęsknie
za nimi, zwłaszcza, gdy przypomnę sobie łąkę u podnóża
Stromca. Na mapie nie widać wstęgi lasu oddzielającego szybowisko od
tej góry, a jest, jednak przejście łatwo znaleźć. Ono samo i
łąki po drugiej stronie są kolejnymi dzisiejszymi odkryciami.
Jedna z nich biegnie
po stromym zboczu między lasem a polną drogą. Siedziałem na
górnej między i po prostu w podziwie patrzyłem na jej gęstą,
intensywnie zieloną trawę i na kwiaty. Rosły tam stokrotki,
mniszki i rzeżucha łąkowa. Tego dnia nie wiedziałem, że patrzę
na rzeżuchę, dopiero po paru dniach przedstawił nas Janek.
Pospolita roślina, jej nazwa też, a jakże ładne ma kwiaty!
Kwiatów na łące
było mnóstwo. Wydawało się, że panuje między nimi harmonia, że
dogadali się co do swojej liczebności i żadna z tych roślin nie
łamie ustalonych norm, żyjąc w zgodzie z sąsiadami.
Może przez moje
zauroczenie miejscem, a może z powodu kąta padania światła, cała
łąka z jej kwiatami, szpaler ogłowionych wierzb nad strumieniem w
dole, drzewa lasu, mała kwitnąca jabłonka na brzegu drogi,
wszystko to widziałem wyraziście, w pięknych, nasyconych barwach. Na zdjęciach niewiele zostało z oglądanej feerii barw.
W godzinę później
z podobnym upodobaniem szedłem polną drogą pod wychylających się
do słońca gałęziami dębów. Znałem tę drogę z poprzednich
wędrówek, pamiętam leżące na drodze żołędzie i kolory buków
rosnących obok, dzisiaj patrzyłem na rozwijające się liście
dębów, na słoneczne ich plamy na drodze, na jasnoszare złomy
skalne leżące między drzewami. Zatrzymywałem się i oglądałem
za siebie; dlaczego ta droga jest tak krótka?
Na jej początku,
pod szczytem Srebrnej, stoi ławka. O niej też pamiętałem i także
z jej powodu przyszedłem tutaj. Siedząc na niej, ma się piękny
widok na Kotlinę Jeleniogórską, na miasto i wioski, na bliższe i
dalsze góry. Dzisiaj, jak i w czasie pierwszej tutaj bytności,
czułem związek duchowy z ludźmi, którzy postawili tutaj ławkę.
Widziałem pierwsze
kwitnące grusze i jeden jedyny kwitnący głóg. Wszyscy jego
pobratymcy dopiero szykują się do kwitnienia zabielając czubki
pąków, a ten już w szacie godowej czeka na zaślubiny.
Obiecałem sobie
robić więcej dłuższych przerw, ale długimi one nie były. Za
bardzo goniła mnie myśl o czekających widokach. W ciągu może
dziesięciu minut siedzenia w trawie, z plecakiem leżącym obok, ze
zdziwieniem zobaczyłem malutkiego zielonego pajączka, który z
czubka wyższego źdźbła trawy zdążył poprowadzić pierwszą
nitkę swojej pajęczyny do pasa plecaka. Znieruchomiał, gdy
podnosząc go, zepsułem mu konstrukcję.
Kilka razy widziałem
majową kurzawę śnieżną, czyli opadające w podmuchu wiatru
płatki kwiatów czereśni, ale widziałem też świeżo rozkwitłe
jabłonie z ich cudownymi biało-różowymi kwiatami, słuchałem
buczenia pszczół.
Z paru miejsc trasy
wyraźnie widziałem Jastrzębią Turnię na zboczu Krzyżnej Góry w
Rudawach Janowickich. Parę lat temu staliśmy pod nią, ja i Janek,
zadzierając głowy na szczyt czterdziestometrowej strzelistej skały,
a oglądana z moich gór, z odległości dziesięciu kilometrów,
jest końcem małego palca wystającego ponad drzewa. Wspominam o
niej nie tylko w związku z moją fascynacją zmianami perspektywy,
ale też z powodu pamiętanej chwili zobaczenia tej skały po raz
pierwszy. Oglądana pod odpowiednim kątem wydaje się drapieżnym
ptakiem zrywającym się do lotu. Prawdziwie jastrzębia turnia.
Wracałem jeszcze
przed zachodem słońca; zbyt długie są teraz dni, żeby iść od
świtu do zmierzchu. A może kondycja już nie taka? Ale przecież na
szlaku byłem 12 godzin!
Jeśli tylko mogę,
wybieram boczne szosy, czasami ledwie zaznaczone na mapie, a to dla
ich urody i dla widoków. Przy jednej z takich lokalnych dróżek
znam ładne miejsce widokowe, i nawet jest możliwość zaparkowania.
Zaznaczam ten fakt, ponieważ nierzadko te drogi niewiele są szersze
od samochodu.
Dzisiaj zatrzymałem
się tam widząc wielkie pole kwitnącego rzepaku.
Parę słów o tej
roślinie i jej klasyfikacji taksonomicznej.
Ta roślina nie
istnieje w naturze, została wyselekcjonowana przez człowieka, i tak
naprawdę jest… kapustą. Ściślej, odmianą dziko rosnącej
kapusty. Oto jak taksonomowie umiejscawiają tę roślinę na drzewie
życia:
Rząd -- kapustowce,
rodzina – kapustowate, rodzaj – kapusta, a gatunek – kapusta
rzepak. Dopiero jej odmiana jest tym, co znamy i widzimy –
rzepakiem. Dodam jeszcze, że z tej dzikiej kapusty uzyskano cały
szereg warzyw, na przykład wszystkie odmiany hodowanej kapusty,
brukselkę, kalafior, brokuł, kalarepę, jarmuż i coś tam jeszcze.
Jaki więc jest
związek między rzepakiem a kalafiorem, między brukselką a
niepodobnym do niej brokułem? Bardzo, bardzo bliski.
Oto potęga doboru,
tutaj niezupełnie naturalnego, bo dokonana przez człowieka, ale
wykorzystującego naturalnie istniejące zmienności genetyczne.
Na szczęście fakty
te nie zmieniają ani na jotę urody pola kwitnącego rzepaku,
zwłaszcza oglądanego pod koniec słonecznego dnia.
Obok pola widziałem
pierwsze kwitnące bzy. Wąchałem je. Ich zapach jest cudowny,
ponieważ ma moc przenoszenia mnie do czasów dzieciństwa, do
babcinego drewnianego domu otoczonego bzami i dzikimi czereśniami.
Do szczęśliwych lat intensywnego przeżywania, do wioski i domu
istniejących już tylko w mojej pamięci.
Szykując się do
publikacji na Instagramie, otworzyłem zdjęcie ze szpalerem wierzb
na zboczu Źróbka, spojrzałem na nie, i poczułem tak silną
tęsknotę, jakbym brzóz na zboczu góry nie widział miesiące, a
przecież byłem tam ledwie parę dni temu. Cieszy mnie ta tęsknota.
Jest początek maja, piękne dni przede mną i niezwykła o tej porze
możliwość wyjazdów w moje góry.
Rzepakowe pola w dalekiej perspektywie jak plamy słońca, nawet w pochmurny dzień rozjaśniają świat; tylko bocznymi drogami, na głównych jest nudno, i nie można wolniutko jechać, bo inni kierowcy denerwują się; wybił mi w kwiatostany jarmuż, zupełnie jak rzepak:-)
OdpowiedzUsuńNudno jest na głównych drogach, a na autostradach to już w ogóle prawie nic nie widać, ale znowu na tych bocznych mnóstwo jest zakrętów.
UsuńEfekt rozjaśnienia widoku w chmurny dzień faktycznie jest wyraźny.
Odmienność wszystkich roślin wyhodowanych z dzikiej kapusty zadziwia. Przecież tak są różne!
Wiesz, Krzysiu, wystarczy zostawić kapustę w ziemi na drugi rok i pozwolić zakwitnąć. Wówczas okaże się, że brokuł, jarmuż, brukselka a nawet kalarea wyglądają tak samo. Gdy zbieram nasiona, to w kolejnym mam pomieszane niw tylko same kapustne, to jeszcze dziwnie modyfikują się.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałem o tym.
UsuńCzyli zostawione same sobie, szybko wracają do form ustalonych przez naturę w ciągu niezliczonych pokoleń swobodnego bytowania.
Aniu, na jednym zdjęciu udało mi się uchwycić urodę dwóch odmiennych roślin: bzu, który tak naprawdę jest lilakiem i kapusty udającej rzepak. Podoba mi się to zdjęcie.
Mnie też to zdjęciee ujęło. Widziałam je na Instagramie.
UsuńPodobają mi się zdjęcia z wyraźnym pierwszym planem, dlatego często tak się ustawiam, żeby w kadrze było widać coś bliskiego, a jeśli jeszcze to coś będzie kwiatem, jest duża szansa na ładne zdjęcie.
UsuńKalafior jest ciekawym tworem.
OdpowiedzUsuńKrzysiek, czy wiesz, co z tej rośliny zjadamy?
Hmm, właśnie uświadomiłem sobie, że nigdy nie zastanawiałem się nad tym. Może to kwiat kalafiora? Bo przecież nie korzenie, ani liście.
UsuńAnalizujesz prawidłowo, zjadamy kwiat kalafiora.
UsuńOwszem. W przypadku kalafiora i brokuła zjadamy kwiaty, a dokładnie pączki kwiatowe. Bo gry brokuł i kalafior rozkwitną, będą przypominały rzepak 😂
UsuńDziękuję Wam obojgu. Czegoś się dowiedziałem.
UsuńAniu, więc znowu pomieszanie wychodzi. Jednoczesna różnorodność w smaku i wyglądzie oraz niemal identyczność w genach.
Janku, byliśmy tam, gdzie są te kwitnące pola, pamiętasz? Wracając z samotnej włóczęgi, samochód zostawiłem przy przydrożnym krzyżu. Właśnie obok niego rosną bzy.
Usuń