041021
Podobnie jak w wioskach kaczawskich, większość dróg wiodących na pola za zabudowaniami wiosek roztoczańskich prowadzi przez podwórza gospodarstw. Dzisiaj idąc wioskową ulicą minąłem kilka budynków, nim znalazłem drogę omijającą prywatne posesje. Na plantacji malin skubnąłem kilka owoców, tłumacząc się potrzebą uratowania ich od zmarnowania, a za grzbietem wzniesienia zanurzyłem się razem z drogą między dwie ściany wysokiej kukurydzy. Przypomniała mi się Anglia i powszechny tam zwyczaj obsadzania bocznych szos wysokimi żywopłotami. Efekt podobny: idziesz i nie wiesz, co jest za zakrętem.
Planów nie miałem. Po prostu chciałem lepiej poznać malownicze wzgórza na północ od wsi Tokary, a że droga prowadziła w stronę lasu, w którym jest opisywany już i fotografowany kamienisty parów, może więc od niego zacznę?… Wszedłem między drzewa: piękny, jasny bukowy las z niewielką domieszką grabów, i nawet śmieci w nim mało. Niesamowite. Po paruset metrach jednak zawróciłem, szkoda mi się zrobiło słońca i dalekich widoków. Parów poczeka na chmurny dzień listopada lub zimy.
Po wyjściu z lasu zwróciłem uwagę na pierwsze z dwóch drzew, które nadało ton dzisiejszemu włóczeniu się po roztoczańskich polach. Rośnie na miedzy, kawałek od drogi, i przyciąga wzrok barwami; skręciłem na pole chcąc rozpoznać gatunek. Z bliska ten grab wyglądał ładniej, zwłaszcza w zestawieniu z rosnącymi obok wysokimi jasnymi trawami kontrastującymi z szarą ziemią pól. Nie wiem, jak nazwać ich kolor, tak ładny i utrzymujący się długo. W monochromatycznym krajobrazie zimowym wyglądają bardzo ładnie.
Drzewo i jego otoczenie tak mi się spodobało, że po zrobieniu sesji zdjęciowej zarządziłem pod nim pierwszą dzisiaj przerwę. Jak niemal zawsze, na zdjęciach nie widać całego bogactwa kolorów i lśnienia światła tak charakterystycznego dla pełni kolorowej jesieni.
Pola wybrane na dzisiejszą wędrówkę ograniczone są z jednej strony lasami, z drugiej wioską i szosą. Ich obszar nie jest wielki, więc gdy zobaczyłem na mapie długi jęzor pól wrzynających z lasy, poszedłem tam. Ładne i ciche miejsca. Czasami takie pola na uboczu są zarośnięte wysokimi chwastami, ale te są zadbane. Urody dodają kępy drzew i widne lasy, w paru miejscach ozdobione wstążkami wysokich brzezin. Mogłem przejść przez niewielki pas lasu i wyjść na pola pod wsią Tarnawa, ale wtedy musiałbym zrezygnować z leniwego szwendania się po okolicy. Kilka godzin później pomyślałem, że gdybym tam poszedł, zapewne nie odkryłbym miejsca, które od razu uznałem za moje i przyznałem mu status jednego z najładniejszych na Roztoczu.
U wylotu tej długiej polany stoi ambona większa niż zwykle, więc skręciłem ku niej, zaciekawiony. Po drodze znalazłem zapomnianą przez Boga i ludzi plantację malin, schowaną pod lasem, zarastającą ale nadal owocującą. Połasuchowałem do woli. Ambona okazała się być luksusowa. Klimatyzacji nie zauważyłem, ale i nie rozglądałem się zbyt uważnie. Stoi na brzegu pola z kukurydzą. Myślę, że to nie przypadek, ponieważ kukurydza rosnąca pod lasem jest kuszeniem dzików do przyjścia i poczęstunku, prosto pod lufę myśliwskiej armaty.Wiedziałem, że droga, którą szedłem, zniknie wśród pól, ale póki była, szedłem nią. Doprowadziła do pięknego miejsca. Gdybym przez cały dzień, przez kilka dni wędrówki, nie zobaczył innego ładnego miejsca, widok tego jednego zdołałby wynagrodzić godziny marszu bez widoków. Stromy stok, wąska dolina, częściowo porośnięta lasem, i od razu drugi, przeciwległy stok, na skos przepasany wstęgami miedz, ozdobiony drzewami i krzewami. Wśród nich wzrok przyciągało duże, regularne i ładnie przebarwiające się drzewo. Od razu zszedłem z drogi i polem, po ściernisku, gapiąc się przed siebie, zszedłem na dno. Pod górę, po zaoranym polu, nie było łatwo iść, ale nie spieszyłem się, co parę kroków zatrzymując się i patrząc na przemiany kształtów i barw otoczenia, na skomplikowaną, wielowątkową metamorfozę otoczenia uruchomioną moim wspinaniem się po zboczu. Czereśnia okazała się pięknym drzewem i z bliska. Oczywiście pozowała mi w parokrotnie powtarzanej sesji zdjęciowej, a później, gdy uznałem, że mam dość jej zdjęć, usiadłem pod nią i patrzyłem w dal.
W końcu poszedłem dalej, ale zrobiwszy niewielką pętlę wróciłem, przyciągany magnetyzmem miejsca. Spełnia ono wszystkie moje oczekiwania, łącznie z odosobnieniem, ponieważ jest sto metrów od polnej drogi, z której widać jedynie szczyt czereśni. Zapamiętałem dobrze to miejsce na polnej drodze, gdzie należy skręcić i iść miedzą.
Na dwóch kolejnych fotografiach Googli pokazuję drzewo i okolicę.
W te jesienne dni jest we mnie jakaś gorączka. Wczoraj wieczorem wróciłem z kolejnej wędrówki, i to dwunastogodzinnej (od szarości świtu do szarości zmierzchu), a w ciągu ostatniego miesiąca byłem na Roztoczu dziesięć razy. Teraz siedzę przy biurku i piszę, a widząc słońce przebijające się przez zasłonę okna, czuję wyrzut. Czemu tu siedzę, zamiast być na otwartej przestrzeni, wśród pól i kolorowych drzew? Gorączka nienasycenia. Niewymyślone, a ciągle ostatnio obecne przekonanie o konieczności pojechania i zobaczenia, bo nie wiadomo kiedy urwie się ten ciąg pięknych dni i czy nie stanie się coś, co uniemożliwi mi wędrówki, a skoro tak, to trzeba jechać. Niecierpliwią mnie obowiązki zabierające mi czas, niepozwalające jechać dzisiaj czy jutro, a dopiero pojutrze lub za kilka dni. Na ten galimatias nakłada się muzyka wielkiego wydarzenia, jakim jest Konkurs Chopinowski. Staram się słuchać, wszak następny konkurs będzie dopiero za cztery lata. Słuchając, uczestniczę w jedynym polskim wydarzeniu muzycznym światowej rangi. Wystarczy napisać, że zwycięstwo, a niechby bycie finalistą, otwiera przed pianistą drzwi sal koncertowych całego świata; jest początkiem wielkiej kariery muzycznej. Cały konkurs jest dla mnie świętem wysublimowanych umiejętności ludzi, wyrafinowania, estetyki i piękna. Obraz pianisty grającego na fortepianie jest także najdobitniejszym i najpiękniejszym zobrazowaniem drogi, jaką ludzkość przeszła od swoich ciężkich prapoczątków do teraz, oraz ucieczką od wszystkich naszych wad i kłopotów współczesności.
Jest jeszcze plan jesiennego wyjazdu w Sudety. Przesuwany z różnych powodów, ciągle niepewny, ale przecież oczekiwany od tak dawna. Czasami myślę, że za dużo chciałbym zaplanować, za dużo oczekuję, a powinienem puścić lejce życiu i przyjąć, co przyniesie.
Dzisiaj przyniosło mi obrazy drzew w pysznych kolorach. Wszak nie tylko graby i czereśnie, ale także brzozy i buki stoją wystrojone, a do tego elitarnego grona dołącza często widziana na Roztoczu aronia. Natomiast klonów pospolitych, drzew najbarwniejszych, widuję niewiele.
Obrazki ze szlaku.
Wprowadziłem tak nazwany rozdział opisu dni, ponieważ zawsze zbiera mi się garść spostrzeżeń, obrazów czy wrażeń niezwiązanych z innymi, a czasami i z trasą. Są obrazkami ze szlaku jak te przydrożne krzewy różane wprost obsypane owocami, piękne jak zawsze i wszędzie. W Górach Kaczawskich jest ich dużo, tutaj może mniej jest krzewów, ale jeśli są, mają więcej owoców. Natomiast z tarniną jest inaczej: w Sudetach jest jej mniej, a i owoców ma niewiele, tutaj tarninowe krzewy widuję bardzo często i na ogół mają bardzo dużo owoców. Roztocze to kraina tarniny.
Bez hebd, moje wiosenne odkrycie, też owocuje. Ich czarne kuleczki są zobrazowaniem upływu czasu, półrocza spędzonego na Roztoczu. Wszak wiosną widziałem kwitnienie tego bzu i wielu innych roślin, a większość z nich już wydała owoce i szykuje się do zimowego snu. Czy bez hebd przeżywa zimę? Chyba odrasta od ziemi...
Nadal jeżdżą kombajny zbierając grykę. Mizernie wygląda ta roślina na polach, jest rzadka, gęsto przerośnięta chwastami, nierzadko położona. Odnoszę wrażenie zrezygnowania ze zbiorów przez niektórych rolników. Zjadłem dzisiaj mnóstwo malin. Od paru tygodni jem je myśląc, że może to ostatni raz w tym roku, ale jeśli miałbym sądzić po ilości zielonych jeszcze owoców, smakowanie skończy się dopiero z nadejściem mrozów.Dochodziłem już do wioski, gdy w mijanym lasku zobaczyłem jaskrawo oświetlone niskim słońcem pnie buków. Nie ja, tylko coś we mnie, zupełnie odruchowo, krzyknęło: zatrzymać czas!
Trasa: pola i wzgórza na północ od wsi Tokary.