070616
Był
czas, gdy niemal każde miasto greckie było metropolią dla kilku, a nawet
kilkudziesięciu kolonii – miast utworzonych gdzieś daleko przez ludzi, dla
których nie było miejsca w ich ojczyźnie, lub których niespokojny duch gnał na
koniec świata. Skutkiem było rozprzestrzenienie się kultury greckiej po cały
obszarze Morza Śródziemnego, cywilizacja rejonów pustych lub zacofanych, ale
też ogólny wzrost zamożności ludzi, poprawa warunków ich życia. Oczywiście nie
zawsze, różnie z tym bywało, wojny i niepowodzenia też były, ale ogólny trend
był właśnie taki. Później, już w erze nowożytnej, kolonizacja powtórzyła się,
chociaż właśnie wtedy słowo to nabrało obecnego, niezbyt dobrze kojarzącego
się, znaczenia, którego nie miało w starożytności.
Czy
historia może się powtórzyć w innym, dosłownie pozaziemskim, wymiarze?
Myślę,
że taki czas przyjdzie. Te moje spodziewanie (i nadzieja) nabrały wyrazistszych
barw po przeczytaniu książki Carla Sagana „Błękitna kropka”. Wcześniej
eksplorację kosmosu miałem za naturalny skutek rozwoju technicznego, ale osadnictwo
pozaziemskie pojawiało się w moich myślach jako coś niewyraźnego, dopiero
Sagan, otwierając perspektywy i wskazując aspekty, nad którymi nie myślałem do
tej pory, oczarował mnie swoją wizją kolonizacji.
Możliwości
techniczne już w zasadzie mamy, chodzi o pieniądze. Koszt wyprawy na Marsa
szacuje się na 100 do 500 miliardów dolarów. Kwota trudna do wyobrażenia,
spróbuję więc przedstawić ją obrazowo. Wszyscy pracujący Polacy musieliby przez
około 17 lat oddawać 100 zł z każdej pensji, żeby nazbierać 100 mld dolarów. W
biednych krajach koszt dziennego wyżywienia człowieka wynosi parę dolarów,
można więc za te pieniądze wykarmić miliony ludzi przez całe ich życie. Przy
obecnych cenach kruszców, te miliardy są górą złota ważącą od 2500 do 12500
ton!
Odezwał
się we mnie technik i on policzył wielkość tej góry. To właściwie byłby malutki
wzgórek. Sto miliardów dolarów w złocie to sześcian o boku mierzącym pięć
metrów, a 500 mld dałoby sześcian o boku długości niecałych dziewięciu metrów.
Po
co ten tak bardzo drogi exodus, skoro przy mądrej gospodarce Ziemia wyżywi i
zapewni godziwe życie dużo większej ilości ludzi, niż żyje obecnie? Tak,
zapewne tak, jednak ilość ludzi nie może rosnąć w nieskończoność. Poza tym
piszę tutaj o bardzo odległej przyszłości, o milionach lat, w czasie których
wiele może się zdarzyć. Sagan podał dwa argumenty, które przekonały mnie do
potrzeby kolonizacji. Pierwszy, to katastrofa kosmiczna, uderzenie w Ziemię
meteoru tak dużego, że, w rezultacie następstw, zmiany klimatu okazałyby się
zabójcze dla ludzi – jak kiedyś dla dinozaurów. Drugim argumentem jest kres
życia naszej gwiazdy. Fizycy na tyle dobrze poznali cykle życiowe gwiazd, że
wiedzą dość dokładnie, co czeka Słońce: za parę miliardów lat spuchnie stając
się czerwonym olbrzymem, który pochłonie wewnętrzne planety, a z Ziemi uczyni suchy,
wypalony skwarek. Życie ludzi poza Ziemią jest gwarancją przetrwania naszego
gatunku, o ile oczywiście przetrwamy (czytaj: nie zniszczymy się sami) do czasu
osiedlania się poza naszą planetą.
Biedny
kraj nie wyśle statku na Marsa, kilka bogatych może. Bogacenie się kraju jest
złożonym procesem, w którym biorą udział wszyscy pracujący, bo wszyscy oni
płacą podatki i swoją pracą przyczyniają się do wzrostu zamożności. Mając na
względzie loty w kosmos, inaczej można spojrzeć na poczynania milionerów i drobnych
dorobkiewiczów, inaczej na zakupy kolejnych karuzel przez mojego pryncypała:
oni wszyscy mają swój udział we wzroście zamożności, a tym samym w tworzeniu
możliwości brania udziału w kosmicznych misjach. Przyczyniają się do zrobienia
pierwszych kroków. Będzie ich zapewne wiele, trzeba będzie wydać nie jedną górę
pieniędzy, ale cały ich łańcuch, by w końcu ludzie zaczęli osiedlać się poza
Ziemią. Najpierw nieliczni, na bliższych planetach i księżycach, ale z czasem
coraz liczniej zaczniemy opuszczać Ziemie i osiedlać się coraz dalej i dalej.
Co później? Ziemia skansenem? Planetarnym muzeum? A może centrum nauki,
siedzibą uczelni znanych w promieniu wielu lat świetlnych?
Jak
wielu wierzących pragnie chociaż raz w życiu być w Rzymie lub w Mekce, tak może
w przyszłości może ludzie będą marzyć o zobaczeniu na własne oczy Ziemi i jej
cudów, a lot ku niej i zwiedzanie będą przygodą ich życia. A może w końcu
przyjdzie czas, gdy naszą kolebkę będzie się wspominać jak krainę na pół
baśniową, może będą krążyć o niej mity, w które wierzyć będą tylko dzieci
żyjący pod innymi niebami, odległymi o lata świetlne. Może kiedyś ludzie,
przemienieni odmiennymi warunkami życia, zapomną o niej? Kto wie? Jednak ci
nasi odlegli potomkowie będą żyć, gdy Ziemi już nie będzie.
Myśl
ta napawa mnie optymizmem, także pociesza, chociaż właściwie nie wiem dlaczego,
bo przecież dotyczy przyszłości tak odległej, że wyobrażenie sobie tej studni
czasu przed nami jest trudniejsze, niż wyobrażenie tamtej góry pieniędzy. Jeśli
życie i rozwój cywilizacji (w ujęciu Sagana warunek konieczny do przeżycia
ludzi w kosmicznej skali czasu) potraktować jako ciąg kolejnych kroków, można siebie
i mnie współczesnych, ludzi żyjących tu i teraz, także nasz czas i nasze
osiągnięcia, zobaczyć jako jedno z ogniw – równie niezbędnych dla zachowania
ciągłości łańcucha przemian ciągnącego się ku najdalszej przyszłości, jak
wszystkie następne. Może tutaj właśnie tkwi źródło optymizmu i pocieszenia?
Uwierz mi, Krzysztof. Do niemal identycznych wniosków doszedłem po przeczytaniu Błękitnej kropki. Pamiętasz, zapytałem Ciebie o pochodzenie człowieka? My, ludzie mieszkańcy ziemi pochodzimy od jakiegoś przodka i stanowimy jedną wielką rodzinę. Jeżeli przestaniemy wydawać pieniądze na zbrojenia, a przeznaczymy je na poznanie najbliższego otoczenia kosmosu, to wizja Carla Sagana może się spełnić.
OdpowiedzUsuńTrudno się dziwić podobieństwu naszych wrażeń i myśli, skoro wizja jest tak atrakcyjna :-)
UsuńJanku, wystarczy prosty rachunek, żeby uzmysłowić sobie pokrewieństwo wszystkich ludzi na Ziemi. Obecnie ogół naukowców zajmujących się pochodzeniem człowieka uznaje teorię afrykańskiego pochodzenia homo sapiens i opuszczenia naszej kolebki około 120 tysięcy lat temu dla zasiedlenia świata i wykształcenia się wszystkich ras ludzkich. Zdarzenie bardzo odległe, zdawałoby się, ale to raptem około 6 tysięcy ludzkich pokoleń. Mamy czworo dziadków, ośmioro pradziadków, szesnaścioro prapradziadków, itd. Przy trzydziestym pokoleniu ilość naszych przodków przekracza już miliard, czyli ilość ludzi wtedy żyjących na Ziemi. Błąd w wyliczeniach? Nie. Po prostu wielu naszych przodków było nimi kilkakrotnie: praprawnuk pewnego mężczyzny ożenił się z praprawnuczką jego córki z innej gałęzi rodu. Kilkanaście albo kilkadziesiąt pokoleń wstecz mieliśmy wspólnego przodka z dowolnie wybraną osobą w naszym rejonie Ziemi, a nawet od tak hermetycznego rodu jak cesarski z Japonii, dzielą nas setki, a co najwyżej pojedyncze tysiące pokoleń.
Jesteśmy kuzynami. Wszyscy.
Z tymi zbrojeniami oczywiście masz rację. Pentagon wydaje ponad miliard dolarów dziennie. Dziennie! Cały świat wydaje na wojsko zapewne kilka miliardów dolarów dzień w dzień. Za te pieniądze można by wysyłać kilka wielkich misji rocznie, za życia naszych dzieci zacząć osiedlanie się poza Ziemią. Tyle że nic takiego nie nastąpi i nie tylko z powodu niemożności powszechnego rozbrojenia się, ale i gospodarki. Otóż swoimi zamówieniami wojsko utrzymuje ogromny przemysł, i to nie tylko zbrojeniowy. Zamówienia wykonawców misji kosmicznej nie byłyby tak wszechstronne. Inaczej: przerzucenie takiej góry pieniędzy na projekty kosmiczne spowodowałoby, przy obecnej gospodarce, niezłą rewolucję.
Wierzę, że kiedyś taka przebudowa gospodarki nastąpi.
PS
Dwie godziny temu ponownie zawitałem w bazie, w Lesznie. Mam chęć na sobotni wypad, ale nie wiem, czy będę mógł...
Chłopak z wojska napisał do swej dziewczyny list. Może przyjadę w sobotę za dwa tygodnie, ale nie wiem, czy będę mógł. Otrzymał odpowiedź.
UsuńPrzyjeżdżaj, będziesz mógł.
Hmm... O czym ona pisała?
UsuńBędziesz mógł...
Usuń...pojechać w góry?