280516
Plecak
wziąłem chyba z przyzwyczajenia; dopiero później znalazłem sobie wytłumaczenie:
wszak mam w nim cały zestaw pierwszej pomocy, także porządną pelerynę, a pogoda
jest burzowa. Na pewno z rozpędu wrzuciłem do niego sweter – odruch zimowego
wędrowcy - ale pod wieczór przydał się.
Było
upalne popołudnie, do zachodu słońca brakowało ponad dwie godziny, gdy ubrany
wyjątkowo jak na moje przyzwyczajenia, bo w lekkie spodnie i T-shirt, ruszyłem
w górę po zboczu Dudziarza, vis a vis Różanki, góry, którą po raz pierwszy
zobaczyłem w zimie. Wtedy śniegi na niej skrzyły się złoto i diamentowo, a w
cieniu miały delikatnie zaznaczoną błękitną barwę – teraz górę widziałem
zupełnie inną: ciepłą, uśmiechniętą i zieloną. W ciągu paru godzin tego
popołudnia często pojawiały się we mnie zimowe obrazy znanych mi miejsc:
nakładały się na widziane krajobrazy, zaskakując swoją odmiennością. Dość
wysoko, już pod lasami Dudziarza, jest lubiany przeze mnie zakątek: gęstwina
głogów i róż otacza starą, wykręconą reumatyzmem czereśnię.
Byłem tam dzisiaj i
patrząc na nią, widziałem ją w trzech odsłonach: nagą, czarną, zimową; w bieli swoich kwiatów, w słodkim ich zapachu, w buczeniu owadów
widzianą na początku maja; a dzisiaj zieloną, uspokojoną, zajętą swoimi zawiązanymi
już owocami.
Z
odrobiną niepokoju, ale i z zaciekawieniem, słuchałem się siebie, jednak z
satysfakcją zauważyłem, że nie postrzegam widoków zimowych jako gorszych, mniej
wartościowych, a po prostu jako inne. Przy czym ta inność nie jest cechą obcości,
a jedynie stwierdzeniem faktu dużych różnic; nawet wprost odwrotnie: przecież
tamte zimowe góry są prawdziwie moje, natomiast w tych dzisiejszych, kwitnących
i zielonych, jestem tylko chwilowym gościem.
Miało
być o różach, a ja „filozuję”, jak mówi pewien mój znajomy, myląc filozofowanie
z laniem wody. Więc róże jeszcze nie kwitną. Nawet pąków nie widziałem, ale
widziałem kwitnące głogi, a jest ich tam bardzo dużo. W pierwszej chwili,
stojąc przy różanym krzewie, poczułem zawód, ale była to tylko jedyna chwila,
po niej przyszła inna, odmieniona: kwitnienie róż nadal jest przede mną.
Szedłem rozglądając się po świecie niemal mi nieznanym.
Przede wszystkim radykalnie zmieniła się kolorystyka: wszechobecna zieleń
zastąpiła zimową przewagę bieli, czerni i szarości nad niewielkimi śladami
innych kolorów.
Wyrośnięte trawy sięgały wyżej kolan; mokre po deszczu,
zmoczyłyby mnie, gdybym nie wziął – też odruchowo – ochraniaczy. Spod nóg
podnosiły się chmary owadów ważkopodobnych, próbowałem przyjrzeć się im, ale one
nie chciały być oglądane. Widoczność zmniejszyła się, mimo poprawy
przejrzystości powietrza. Ze zdziwieniem spostrzegłem tę różnicę stojąc na
zboczu Dudziarza i patrząc na wschód, w stronę Gaika: zielone drzewa i krzewy
zasłaniały widoczność. Nie narzekałem na tę ich cechę :-)
Oczywiście
oglądałem głogi i róże: pierwsze z oznakami przekwitania, drugie dopiero
szykujące się do przybrania godowych strojów. Jak tyle już razy, i dzisiaj
przekonałem się o konieczności nachylenia się nad oglądanym dla pełniejszego,
bardziej szczegółowego, lepszego widzenia; czasami po prostu dla zobaczenia
czegoś, co wcześniej było niewidoczne, mimo że tyle razy widziane. Przy czym
pisząc o nachyleniu się, mam na myśli po prostu zwrócenie bacznej uwagi,
okazanie zainteresowania, a chyba nade wszystko potrzebę zobaczenia. Dzisiaj
jakbym po raz pierwszy w życiu zobaczył kwitnienie czarnego bzu. Doskonałość
symetrii kwiatów, ich maleńkie rozmiary, niepoliczona ilość, zapach i to
wyjątkowe poczucie świeżości, dostrzeżenia po raz pierwszy. Czarująca chwila
zdumienia urodą kwitnienia.
Zaskakiwała
mnie ilość rosnących głogów i róż; poza dużymi, widzianymi z daleka krzewami,
wśród wysokich traw znajdowałem mnóstwo maleństw obu gatunków. Spory obszar
rozległego zbocza góry porośnięty jest krzewami, ale nierzadko dopiero stojąc
przy którymś rozpoznawałem przenikające się gałązki i liście obu roślin.
Pomyślałem, że lubią się, że pasuje im życie we wspólnym splątaniu – lub
obejmowaniu się - gałęzi i korzeni. Czasami do tej pary dołączali dalsi kuzyni:
klon, czereśnia lub jawor, ale odniosłem wrażenie, iż są oni tylko tolerowani.
Z
zachodniej części zbocza zobaczyłem Stromca, górę odległą o ponad 10
kilometrów, a za nią coraz dalsze i dalsze wzgórza, już Izerskie. Podnosząca
się mgła przedwieczorna otulała podnóża bliższych gór, dalsze czyniąc mało
widocznym zarysem; najdalsze – na
horyzoncie – były już tylko domysłem, ale przecież one były tam naprawdę.
Widok
ten, tak ładny, był jak nasze pragnienia, albo możliwości: na tych
niespełnionych, albo niewykorzystanych, nasz świat się nie kończy, mimo iż
czasami wydawać by się mogło, że nic już, tylko szara codzienność, bo oto na
horyzoncie pojawiają się inne i otwierają sobą nowe dla nas i piękniejsze
światy.
Wracałem
jak zwykle nocą, jednak gdy w połowie dwuipółgodzinnej jazdy zatrzymałem się i
wysiadłem dla rozprostowania nóg, poczułem różnicę: intensywny zapach traw i
ziół nagrzanych słońcem, zapach nocy majowej.
Witaj, Krzysztof.
OdpowiedzUsuńNa nizinach głogi już przekwitły, a w górach wszystko dzieje się ok dwóch tygodni później. Do Twojego opisu dodam tylko śpiew ptaków
https://www.youtube.com/watch?v=YmDNhi07_Ho
Zwróć uwagę na śpiące niemowlę (od 2.03 do 2.12 min)
Dzięki, Janku, za kolejny dobry adres. Lubię Andre Rieu. Powiem jak kobieta: nie dość, że świetnym jest muzykiem, to jeszcze ma uroczy uśmiech i w ogóle bardzo przystojnym jest mężczyzną.
UsuńUtworu nie znałem, a szkoda, bo jest piękny – melodyczny i nastrojowy.
A dziecko? Dobrze, że spało i nie chciało ssać :-) Mówi się, że muzyka klasyczna wywiera dobry wpływ na dzieci. Zresztą, nie tylko.
Właśnie, w swoich opisach zaniedbuję odgłosy, także zapachy. Wczoraj widziałem na ulicy krzew dzikiej róży, niektóre kwiaty już przekwitały, chociaż i dużo było pąków. Myślałem, żeby wyskoczyć dzisiaj w góry, skoro znowu jestem w bazie, w Lesznie, ale nie mogłem urwać się z pracy. Postaram się pojechać za tydzień.
Janku, przepraszam za nieodzywanie się. Mam szaleństwo w pracy, o czym i tutaj napiszę parę słów.
Krzysztof, nie masz za co przepraszać.
UsuńJa obecnie mam kłopoty w pisaniu, ponieważ mój wnuk rozwalił mi mojego Windowsa i dlatego kompa muszę oddać do serwisu.
Piszę: łączność, a wychodzi øácznoß©.
A na pocieszenie dam Tobie i sobie jeszcze kilka harf
https://www.youtube.com/watch?v=bIeP0iR1BGo
Aha..., harfy to erotyka.
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=MEe6HgqF-A8#t=41.796521g
Janku, teraz ja dla Ciebie:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=UGftsRH7A2w
Wielce oryginalne wykonanie kanonu Pachelbela. Mnie się podoba.
Wiesz, przyszło mi do głowy w czasie słuchania tych dwóch dziewoj grających na polu, że może nasze rozmowy czyta Ania, zagląda na podane strony i kiwa głową: dwóm dziadkom zebrało się na rozmowę o erotyce -:)
Wiesz, jakie bywają smarkule w jej wieku…
Jaki dziadków?
UsuńKoneserów.
Janku, chciałem zwrócić Ci uwagę na cztery zdjęcia krajobrazowe. Na pierwszym widać część Różanki, na dalekim planie drugiego i trzeciego wschodnie Góry Kaczawskie. Jeśli te dwa zdjęcia, mając je w pełnej rozdzielczości, powiększyć, widać wieżę radaru na Porębie, okolice Popiela i te bezimienne wzgórza między Popielem a Sośniakiem – nasze zimowe miejsca, Janku.
UsuńCo widać na czwartym zdjęciu, chyba nie muszę wyjaśniać:-)
A takie kielichy?
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=XKRj-T4l-e8&list=RDXKRj-T4l-e8#t=4
Pytasz o czwarte? To cycuszki Bardotki.
UsuńDziadku, nie podoba ci się taka skrzypaczka?
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=3rQOcQWfOOs
Nie, Janku, nie podoba. Jest ordynarna, hałaśliwa, sztuczna. Stanowczo nie. Jej gry już nie słuchałem. Cała ta audycja, nie wiem, jak się nazywa, ale widziałem ją i w polskiej telewizorni, nie podoba mi się. Cała telewizornia nie podoba mi się.
UsuńNatomiast toccata Bacha na tych glass harp, jak chyba mówią Anglicy na pocierane wilgotnymi palcami kieliszki, brzmi cudnie. Bardzo mi się podoba, chociaż może ciut przesłodzony jest dźwięk.
Adres dodałem do zakładek. Obok widzę Ave Maria, Dla Elizy i inne utwory grane na kieliszkach… oj, przepraszam, na glass harp; wysłucham je na pewno.
Miałem położyć się wcześniej, ech. Dobrej nocy, Janku.
Na Pomorzu róże już zakwitły, a przecież u nas też wszystko zakwita później. W pełnym rozkwicie są też dzikie bzy- cudne są te maleńkie kwiatuszki, prawda? Masz rację, że jeśli na coś czekamy, a to nie następuje, to nie należy się zniechęcać, czy odczuwać zawód, bo przecież nadal jest na co czekać. Czasem marzenie jest ważniejsze od spełnienia... Pamiętam swoje odczucia na latarni morskiej w Krynicy Morskiej. Dotarłyśmy do celu i zamiast dzikiej satysfakcji był... smutek, że to już koniec, że właśnie kończymy najważniejszą przygodę swojego życia... I chociaż potem były następne, równie ciekawe i ekscytujące, to ta pierwsza będzie zawsze najważniejszą.( ale w Krynicy czułyśmy właśnie smutek...)
OdpowiedzUsuńWłaściwie to dziwne, ale przecież tak jest: potrafimy odczuwać smutek spełnienia, znany to fakt. Wiesz, mozolnie drapiesz się po zboczu, stajesz na szczycie – i nagle okazuje się, że zostaje tylko zejście.
UsuńAniu, chciałem pojechać w minionym tygodniu w góry, jako że znowu byłem w leszczyńskiej bazie firmy, 150 km od Gór Kaczawskich, ale miałem taki nawał pilnych prac, że przed godziną 17.30 trudno byłoby mi wyjechać, a to już za późno, skoro podróż zajmuje 2,5 godziny. Ponieważ tydzień temu nie zauważyłem pąków kwiatowych na krzewach róż, mam nadzieję na zobaczenie pełni kwitnienia w tym tygodniu – w połowie tygodnia zawitam w Lesznie, bliżej gór.
Nie mogę uwierzyć w swoją ślepotę, Aniu. Tyleż razy patrzyłem na kwiaty dzikiego bzu, ale nigdy z tak bliska, żeby móc zobaczyć urok tych maleńkich kwiatuszków, dopiero tej wiosny. Tyle lat do nadrobienia!
Ale pomysł, Krzysztofie, że mimo upływu tylu lat, ciągle robisz coś po raz pierwszy! To jest piękne, bo świadczy o bogactwie świata z jednej, a bogactwie pragnień i doznań z drugiej!
Usuń*pomyśl miało być!
UsuńOczywiście, Aniu, że w tej cesze świata i oczywiście naszego ducha, jest piękno. Swoiste piękno czegoś nowego i niespodziewanego. Urok świeżości. Miło mi, że na ten fakt zwróciłaś uwagę.
UsuńDumny jestem z ocalenia w sobie – niejako na przekór otoczeniu, mojej pracy - jakiejś cząstki dawnej, chyba jeszcze dziecięcej, wrażliwości, ale też mam powody do zaniepokojenia, o czym piszę (między wierszami) w odpowiedzi dla Ciebie pod tekstem o wierzbach.
Ja również doświadczam uczucia przyjemnego zadziwienia oglądając miejsca odmienione porą roku. To okazja by spojrzeć na nie z innej perspektywy, dostrzeżenia czegoś, co wcześniej umknęło uwadze, lub w ogóle nie istniało. Ot, choćby kwiaty róż.
OdpowiedzUsuńWłaśnie: nie istniało dla nas. W ten sposób otwierają się przed nami okna, przez które dane jest nam dostrzec nowe cechy świata.
UsuńOt, i tak to do swojego gapiostwa dodałem filozofię :-)
Aniko, zastanawiałem się nad przyczyną swojej chęci (i potrzeby) zobaczenia róż, bo przecież widuję je, ostatnio parę dni temu oglądałem kwitnący krzew. Tyle że rośnie on w mieście, na brzegu parkingu przy sklepie, a ja chciałem zobaczyć tamte, które tyleż razy widziałem w zimie: róże rosnące na stokach gór, w ich naturalnym otoczeniu, w Górach Kaczawskich. Chciałem usiąść pod krzewem, posiedzieć i pogapić się. Pomyśleć. Posłuchać siebie.
Dziękuję za obecność, Aniko.
Uważaj z tym siedzeniem pod różą! Mnie zazwyczaj wtedy obłażą mrówki, o czym już tu wspominałam ;)
UsuńBędę uważać, Aniu :-)
UsuńPrzed godziną przyjechałem do Leszna, zrobię co tylko będę mógł zrobić, żeby w sobotę urwać się dwie godziny z pracy i wyjechać w góry. Myśl o siedzeniu pod krzewami pojawiła się we mnie i na ostatnim wypadzie, ale na źdźbłach traw siedziały sobie miriady kropel deszczu. Ładne wyglądały, ale nie zachęcały do siedzenia.