270318
Nie
zanosi się na bycie przeze mnie znawcą drzew, skoro pamięć mam
dziurawą, spostrzegawczość dziwnie działającą, o skupieniu się
na jednym moim zainteresowaniu już nawet nie piszę. Jednak te moje
cechy nie przeszkadzają mi w sprawianiu sobie od kilku lat frajdy
próbami rozpoznawania gatunków. Często zatrzymuję się przy
drzewach, zwłaszcza dużych, i oglądam je uważnie… Akurat z
uwagą różnie bywa, ponieważ szybko zmienia się w zwykłe
gapienie się lub rozglądanie, ale i to lubię. Uczenie mówię
sobie, że nie jest to zwykłe gapienie się, a słuchanie siebie –
tego, co chwila, drzewo, otoczenie, ma dla mnie. Nawet jeśli nie
przyniesie nic wyraźnego czy oryginalnego, to zawsze daje psychiczne
wytchnienie, wyciszenie, wypogodzenie – drogocenności dla wiecznie
zapracowanego
starszego faceta.
Drzewa
dzielę na parę kategorii różniących się stopniem trudności w
rozpoznaniu. Zaznaczę tutaj, że piszę o rozpoznawaniu drzew w
zimie. O tej porze roku najczęściej zostaje mi pień, gałęzie,
ogólny wygląd, czasami pąki, w mniejszym stopniu opadłe liście,
ponieważ często wprowadzają w błąd. W lesie jest to sposób
niepewny nie tylko z powodu mieszania się liści, ale i ze względu
na różną ich podatności na rozkład. Po paru miesiącach trudno
znaleźć chociaż jeden cały, nierozpadający się liść wiązu, a
liście dębu leżą na wiosnę niewiele zmienione od jesieni. Innymi
słowy: w lesie mieszanym leżą głównie liście dębów.
Rozpoznawanie po pniu jest trudną dla mnie sztuką, wiele notuję
potknięć i przegranych, ale i postępy są, a te cieszą, mimo iż
są niewielkie.
Najłatwiej
rozpoznać brzozę, zwłaszcza brodawkowatą, której
charakterystyczną koronę poznaję z odległości setek metrów. To
drzewo mam za najpiękniejsze, a łacińskie miano nieodmiennie budzi
we mnie ciepłe wspomnienie chwili sprzed lat, gdy kilkuletnia córka
roześmiała się radośnie słysząc nazwę betula pendula. Brzoza
jest czysta, jasna, zgrabna, delikatna i wytrzymała jednocześnie,
ładna niezależnie od pory roku. Jest drzewem, w którym dostrzegam
najwięcej cech kobiecych. Jeśli prawdą jest moje domniemanie
emanowania tajemniczego czegoś z drzew, to brzoza najwięcej udziela
mi tej energii.
Na
drugim biegunie rozpoznawania rosną wiązy i niektóre odmiany
topól. Nie potrafię uchwycić cech jednoznacznie charakteryzujących
wiąz, o ile nie ma silnie wykształconych przypór. Kiedyś w jakimś
parku widziałem je tak duże, tak regularne, że jednoznacznie
kojarzyły mi się z klinami podporowymi stosowanymi w stalowych
konstrukcjach dla ich wzmocnienia. Jednak kilka starych wiązów
rosnących w Trzmielowej Dolinie wcale nie ma przypór. Te drzewa
mają jeszcze drugą cechę, ale też niejednoznacznie wskazującą
na gatunek, a są to zgrubienia pnia, zniekształcenia raczej, jakieś
narośla najeżone kolcami odrostów, także i konary bywają bardzo
powykrzywiane. W UK widziałem olbrzymie wiązy w starym parku
przypałacowym. Tamte trudno było pomylić, ponieważ oglądane w
chmurny dzień zimowy wyglądały jak z horroru, tak bardzo były
rosochate, bulwiaste, pokręcone. Wydawało się, że gdzieś między
ich głębokimi bruzdami zaraz otworzą się przeraźliwe oczy,
spojrzą na mnie i potwór wyciągnie po mnie swoje konary –
dokładnie tak, jak spotkało to Pottera. Wiązy z Trzmielowej Doliny
nie wyglądają tak, są… normalne, a zidentyfikowałem je dopiero
po zobaczeniu resztek liści. Właśnie! Tkwi tutaj wyraźna
ambiwalencja: po pniu trudno rozpoznać, zwłaszcza młode osobniki,
natomiast wystarczy jeden rzut oka na liść, nawet nie w pełni
rozwinięty, żeby pozbyć się wątpliwości. Tyle że tutaj piszę,
zaznaczę ten fakt raz jeszcze, o rozpoznawaniu po pniu i gałęziach.
Wspomniane
przypory i tak bardzo charakterystyczne liście widać tutaj.
Daglezje
zobaczyłem (w sensie rozpoznania) po raz pierwszy ledwie parę lat
temu, są więc nowym dla mnie gatunkiem. Te drzewa są bardzo
wysokie, mają idealnie równe i widoczne do samego szczytu pnie, a
starsze bywają też grube. Nie są naszym rodzimym gatunkiem,
zostały sprowadzone z Ameryki, gdzie potrafią wyrastać na wysokość
ponad stu metrów. Podobne do naszej jodły swoją strzelistością,
wyniosłością omalże arystokratyczną, budzonym poczuciem naszej
małości, magnetycznym przyciąganiem.
W
internecie czytałem o sposobach ich rozpoznawania, najczęściej
wymieniano obejrzenie charakterystycznej szyszki. To dobry sposób,
ale ja mam inny, swój zimowy, aczkolwiek nie wiem czy oryginalny, no
i głowy za jego pewność nie dam. Pień tego drzewa tak bardzo
różni się od świerkowego, że trudno o pomyłkę, natomiast
podobny jest do modrzewiowego, z tym, że w bruzdach pionowych
pęknięć kory daglezji pojawia się bursztynowy kolor głębszych
jej warstw, którego nie ma na korze modrzewi. W ostateczności można
zadrzeć głowę, a jedno spojrzenie wystarczy dla rozróżnienia,
zwłaszcza w zimie: modrzewie zrzucają igliwie, daglezje są zielone
cały rok. Na niedawnej wędrówce po moich górach zrobiłem sporo
zdjęć, niżej zamieszczam parę z nich.
O
tych drzewach przeczytać można tutaj. Jako okazałe wymieniane są
daglezje mniejsze od tej, którą niedawno widziałem w Chełmach na
Pogórzu Kaczawskim; jesienią wrócę tam z miarą, a później
napiszę list do właściciela strony. Do tego stopnia jest on
zafascynowany wielkimi drzewami, że jeździ po kraju żeby zobaczyć
i zmierzyć wyjątkowe okazy. Może poznam go przy kaczawskich
daglezjach?… Chciałbym tego.
Długo
trwała moja nauka rozpoznawania klonów jaworów, teraz raczej nie
mam kłopotów, a jeśli już, to z bardzo młodymi drzewkami. Obok
buków drzewa te są charakterystyczne dla naturalnych lasów
górskich, więc w
czasie kaczawskich wędrówek spotykam je często.
Pierwszy kontakt z nimi miałem w Górach Bialskich, jest tam obszar
lasu nazwanego Puszczą Jaworową. Mile wspominam tamtą wędrówkę
i tamten las. Głusza zupełna: paręset metrów niżej i kilka
kilometrów dalej kończy się wstążka asfaltu, nieco dalej stoi
garść domów ostatniej wioski, a wokół lasy, góry i nic więcej.
Koniec świata. Wiele jaworów tam rosnących jest omszałych, co w
połączeniu z ich łuszczącą się korą stwarza wrażenie
patrzenia na drzewa bardzo, bardzo stare. Powinienem wrócić tam i
zobaczyć Puszczę Jaworową teraz, gdy lepiej znam te drzewa.
Duże
jawory rozpoznać łatwo, mimo iż najwyraźniejsza ich cecha
rozpoznawcza, spękania kory, ma przynajmniej dwie swoje odmiany.
Pęka w nieregularne prostokąty w taki sposób, jakby kora nie
nadążała za pęcznieniem pnia, jakby ten rozrywał korę od
środka. Równie często łuszczy się na wzór platanów, to znaczy
z odstawaniem od pnia brzegów podłużnych poletek.
Ta ich cecha
tłumaczy łacińską nazwę acer (czyli klon) pseudoplatanus,
jednakże podobieństwo jest li tylko w łuszczeniu się wierzchniej
warstwy kory, natomiast różnice są liczne i widoczne na pierwszy
rzut oka.
Niektóre
starsze okazy tak się łuszczące wyglądają… miałem napisać
efektownie, ale to słowo nie pasuje. Drzewo wygląda jakby skórę
zmieniało, albo jakby potężne pazury zryły korę na strzępy.
Natomiast młode osobniki dość długo zachowują gładką, niczym
niewyróżniającą się (dla mnie) korę, ale o ile nie są siewkami
o kilkucentymetrowym pniu, jest sposób na rozpoznanie. Należy
obejrzeć pień przy ziemi, a zobaczy się charakterystyczne
pęknięcia, czasami ledwie parę kresek, ale tyle wystarczy. Często
widać spękania na łukowatym wygięciu pnia w miejscu wyrastania z
niego dużego korzenia. Kora ma w takich miejscach tendencję do
marszczenia się bardzo podobnego do fałdowania się skóry na
grubym człowieku. Jawory wykształcają podobne zmarszczki także
pod gałęziami wyrastającymi z pni, ale tę ich cechę mam za
niejednoznaczną, raczej tylko jako pomocniczą wskazówką, ponieważ
zmarszczki zdarzają się i u innych gatunków.
Wspomniałem
platany. Piękne drzewa. Ogromne, majestatyczne, rozłożyste,
kolorowe, jasne, słoneczne. Łacińska ich nazwa to platanus. Gdybym
już wcześniej nie przyznał korony brzozie, dałbym ją platanowi.
Może i bardziej by pasowała do tego królewskiego drzewa, przy
którym brzoza jest niepozorną księżniczką z lasu, ale wyboru nie
zmienię, ponieważ bardziej działa na mnie jej delikatna,
nierzucająca się w oczy, jakby niepewna siebie, skromna uroda, niż
oszałamiająca wielkość platana.
Na
wspominanej już stronie o drzewach jej autor pisze o koronach
sięgających 30 metrów rozpiętości, ja znam platan o koronie
trzydziestopięciometrowej; dla pewności rozpiętość mierzyłem
dwukrotnie. Wielokrotny pień tego drzewa ma obwód przy ziemi, o ile
dobrze pamiętam, 10 metrów czy nawet więcej. Tutaj są moje zdjęcia tych drzew.
Nie
trzeba się uczyć ich rozpoznawania. Kto raz je widział,
rozpozna z daleka, równie łatwo w lipcu jak i w grudniu.
Ich
nazwa jest związana z… Platonem, któremu tak naprawdę nadano
imię dziadka Arystoklesa. Otóż jako młodzieniec ćwiczył zapasy,
co w Grecji było powszechne, wszak wychowanie fizyczne, jakbyśmy
teraz powiedzieli, było nie mniej ważne od umiejętności pisania i
czytania. O kimś niewykształconym mówiono, że ani pływać, ani
czytać nie
umie. Ale wracam już do wspomnianego związku. Otóż miano Platon
nadano mu z powodu jego rozłożystych barów, ponieważ platos po
grecku to obszerność lub szerokość. Tak oto splatają się
starożytność ze współczesnością i filozofia z dendrologią, a
to za sprawą słów, które potrafią w swoim długim życiu zaznać
wielu odmian.
Jeszcze
o moim ostatnim doświadczeniu z młodymi kasztanowcami, ale nim
przejdę do rzeczy, pozwolę sobie na małą dygresję jak
najbardziej a propos. Jako młody chłopak mieszkałem w Lublinie z
pobliżu ulicy nazywanej Kasztanową, a to z powodu podwójnego
szpaleru rosnących tam okazałych kasztanowców. Wczesną jesienią
wspinałem się na te drzewa i zrywałem kolczaste, zielone kule;
owszem, takie same leżały na trawniku, ale przecież te wiszące
wysoko były ładniejsze. Ścierałem ich skórkę o płyty chodnika,
płukałem, a
po wyschnięciu owoce
zmieniały się
brązowe, mechate piłeczki. Do dzisiaj mam odruch zbierania
błyszczących, pięknie brązowych kasztanów.
W
wiele lat później w słoneczny i ciepły dzień wrześniowy
wyszedłem z lasu rosnącego na zboczu kaczawskiej górki i
zobaczyłem tak ładną dróżkę, że poszedłem zobaczyć gdzie
prowadzi. Zawiodła mnie pod kasztanowce. Usiadłem na między i
patrząc na leżące wokół mnie łupiny i kasztany, rozmawiałem
przez telefon z żoną.
To zdjęcie zrobiłem tamtego dnia w chwilę
po wyjściu z lasu. Wśród drzew widocznych w głębi, przy drodze,
rosną wspomniane kasztanowce.
Ta rozmowa,
słońce, cudne kasztany, pogodny nastrój tamtej wędrówki, ale też
moje zabawy sprzed lat, zlały się w mojej pamięci w jedno ciepłe
wrażenie przywoływane widokiem jesiennych kasztanowców.
Rozpoznać
ten gatunek jest łatwo, i to na parę sposobów: grube i końcami
wzniesione gałązki, kasztany leżące na ziemi, największe wśród
wszystkich naszych drzew i
lepiące się ciemnobrązowe pąki,
jednak wyłącznie po pniu jako tako rozpoznaję tylko starsze
osobniki, widząc dość charakterystyczne spiralne skręcenia spękań
ciemnoszarej kory, ale i wtedy na ogół posiłkuję się rzuceniem
oka na końce gałęzi. Gdy kilka dni temu oglądałem niewielkie
kasztanowce starając się ograniczyć widzenie tylko do pnia, nie
rozpoznałem. Kora trochę inna, bardziej
szara – myślałem –
ale spękania podobne do jaworowych; z kolei rosnące na pniu i
konarach porosty przywoływały myśl o jesionach, ale
przecież to nie jesion. Więc…
nie wiedziałem. Dopiero zwrócenie uwagi na pąki wielkości końca
palca umożliwiało pewną identyfikację. Zauważyłem jeszcze jedną
cechę tych drzew: u nasady konarów, od góry i po bokach, jest
wąski pasek zmarszczonej, spękanej i czarnej kory, wypiętrzonej
jakby przez nachodzenie na siebie rozrastających się warstw; wydaje
się, że drzewo pęka w tych miejscach. Powinienem jeszcze
sprawdzić, czy podobny efekt nie występuje i u innych gatunków.
Nie
zamierzałem pisać obszernego wypracowania, a jedynie podzielić się
paroma moimi spostrzeżeniami i wrażeniami, więc na tym zakończę.
Chętnie przeczytam o spostrzeżeniach bywalców bloga.
Dodam
jeszcze, że chciałbym rozpoznawać gatunki drzew po jednym
spojrzeniu na nie, a do tego celu daleka jeszcze droga przede mną –
i dobrze.
PS
Dla
dociekliwych zagadka: który z tych młodzieniaszków jest
Krzysztofem Gdulą?
Zdjęcie
znalazłem w zakurzonym zakamarku komputerowej pamięci szukając
zdjęcia pewnej brzozy sfotografowanej przed laty przez córkę.
Szukanego nie znalazłem, ale swoje sprzed czterdziestu laty owszem.
PS2
Parę zdjęć
dróg ze wspomnianego „kasztanowego” dnia. Zamieszczam je, bo drogi są po
prostu piękne.
Na dole, pierwszy z lewej?
OdpowiedzUsuńPudło! Zgaduj dalej :-)
UsuńJanku, tak późno się kładziesz, czy wcześnie wstajesz?
Ja wcześnie wstaję.
UsuńW górnym rzędzie, drugi od lewej.
Zgadłeś. Raczej rozpoznałeś, w końcu nie raz mnie widziałeś, a jakieś podobieństwo zostało.
UsuńW tym sezonie już dwukrotnie udało mi się wykorzystać jedną z niewielu zalet mojej pracy, mianowicie możliwość późnego wstawania. Spałem do prawie dziewiątej, a rozkosznie jest dla mnie tak dosypiać i przeciągać się w łóżku. W ostatnie dni wstaję jednak wcześnie, o pół do siódmej.
Spostrzegawczość piąteczka (w skali do pięć), a skupienie - czyż zawsze trzeba się koncentrować na zadaniu, przyjemniej odpływać i to dopiero jest przyjemna rzecz popłynąć za srebrzystym pstragiem, który wychynął z głębiny, aby słońcu pokazać swoje paski. Wreszcie wiosna, nawet lato, ciepło tak, że w samej koszulce można chodzić, nawet wieczorową porą.
OdpowiedzUsuńPięknie je opisałeś, o wyróżnikach pamiętając. Mam więc za czym się rozglądać w swojej okolicy. U mnie drzewa liści jeszcze nie puściły, więc po Twoich tropach pójdę.
Z tymi liśćmi masz świętą rację, dębowe zwykle polegują, pośród nich resztę trudno zoczyć, szybciej się rozkładają i kruszą.
Brzozę rozpoznam zawsze, tę brodawkową z białawą korą, a i pokrój ma wyrazisty. Posadziłam ja obok dzikiej jabłoni w swoim pierwszym ogródku. Pięknie i szybko rosła, strzelista i cień dawała, liści szeleścila. Zaś jabłoń, choć rajska była to jabłek za mojego pobytu nie dała. Drugim gatunkiem, który rozpoznaję są wierzby rosochate, pokrzywdzone, rozłożyste - te poznałam mieszkając nad Wisłą. Nieromantyczny gatunek zupełnie, a kiedyś mi się tak wydawało, zanim je poznałam, że czar rzucają. Czar i owszem, komarowy i meszkowy. Omijam je z daleka, kiedy nie mam na sobie grubej warstwy repelentów.
Wiązy. Droga do mojej poczty jest prawdopodobnie obsadzona wiązami. Przypór chyba nie mają, muszę im przyjrzeć się uważnie, lecz te oczy, pęknięcia z Harrego Pottera - tak, posiadają.
Daglezji chyba nie widziałam jeszcze, drzewa o wiewiórkowej korze, tak je zapamiętam i wysokie, proste, sięgające nieba. Z modrzewiami nie pomylę, one mają miękkie igły, u koleżanki w leśnym domku rośnie ich kilka sztuk.
Jawory - poetyczne, piosenkowe drzewa. Nie znam. Łuszcząca się kora, gorąco im, pozbywają się ubrania i mają zmarszczki. Na innych zdjęciach mają korę podobną do szarych dogów arlekinów, kiedyś jednego takiego poznałam. Porozglądam się, lecz pewnie w mieście trudno je spotkać.
Platan to królewskie drzewo. Dla mnie to drzewo z ogrodów botanicznych ale Eh nie pamiętam. Tak niewiele się pamięta. Zdaje mi się, że tamten platan miał jeden, bardzo gruby pień i gładką korę jak na drzewo, oczywiście.
Kasztany rosną na uliczce dojazdowej, tuż koło mojego kwartału kamienic. Kwitną na różowo maturową porą. Fajnie jest nosić owoc kasztana na pamiątkę, są śliczne.
Ja znam jeszcze topole, ale tylko wtedy kiedy śmiecą i lipy kiedy pachną, a na podwórku moich rodziców z dużym prawdopodobieństwem mieszkają jarząby, tu nie jestem pewna. Kiedyś robiło się zielniki lecz chyba nie potrafiłabym dobrze zasuszyć liści, jednak można zrobić telefoniczny zielnik. To jest pomysł. Nie może się rozrosnąć i zniknąc w lesie szczegółów, więc trzeba przyjąć jakieś zasady - pięć rzeczy na jeden gatunek: pień, pokrój (wysokość), liść, kwiat (czy wszystkie drzewa kwitną?) i owoc (czy wszystkie drzewa mają owoce?).
Na koniec spróbuję odgadnąć zagadkę. Zdanie trudne. Spróbuję metoda eliminacji: trzech chłopców odrzuciłam od razu: w pierwszym rzędzie pierwszego od lewej (patrzącego na zdjęcie), z drugiego rzędu dwóch środkowych. Pozostało trzech wisusów. W drugim rzędzie pierwszy z lewej - niejednoznaczny (chyba nie), ostatni w tym rzędzie - marzyciel lecz smutny i w pierwszym rzędzie chłopak od prawej - chochlik, zrywający się do działania, pewny siebie - czyżby to Ty. Stawiam na niego:)
Chomiku, gdybyś Ty mnie lepiej znała, nie pisałabyś o piątce, ale może tym bardziej trzeba mi podziękować. Zauważyłem, że gdy dostrzeżenia wymaga coś bardziej ukrytego, niedotyczącego dnia powszedniego, naszego zwykłego otoczenia, skupię się, pomyślę i coś zobaczę, ale tak na co dzień jest wprost odwrotnie. Mam siebie za zapominalską gapę, ale nie dokucza mi takie ocenianie siebie.
OdpowiedzUsuńJarząbów mamy u nas dwa rodzaje (ściślej: ja znam tyle) – zwykły, potocznie zwany jarzębiną, i szwedzki. Jarzębinę łatwo poznać gdy ma liście i owoce, trudniej w zimie, tutaj raczej opis nie pomoże, potrzebne są obserwacje własne. Jarząb szwedzki rzadziej występuje, głównie na północy kraju, bo skandynawski to gatunek. Na podanej stronie o drzewach widać jego liście, dość charakterystyczne. Poznaję te drzewa i w zimie, ale dlatego, że widzę je codziennie przez całe wakacje w Ustroniu, a w tym samym miejscu jestem tam od kilkunastu lat.
Jawory rosną w górach, na nizinach gorzej się czują i są rzadsze.
Wiązy mają krótki okres królewskiej urody wiosną, gdy ich skrzydlaki są seledynowe. Drzewo wygląda jakby całe kwiatami było obsypane. Raz jeden widziałem wiosną, w słoneczny dzień, wiąz górski w takim stanie, nawet zrobiłem mu ładne zdjęcia, ale posiałem je przy kolejnej zmianie komputera. Szkoda, bo drzewo wyglądało zjawiskowo pięknie.
Wierzby może i faktycznie nie grzeszą urodą, ale nie wszystkie. Ładna jest wierzba płacząca, na przykład. Czasami bywa, że ich wiotkie wiszące gałązki otaczają pień zwartą ścianą sięgającą ziemi, wtedy do drzewa się wchodzi w sensie dosłownym. Po prostu rozgarniasz kurtynę i wchodzisz do środka, w zielony i chłodny (albo duszny w upał) półmrok. Widziałem takie w parkach, w których nierzadko montujemy karuzele. W parku żagańskim rósł buk w odmianie pendula, do niego też się wchodziło, ale nie ma już tego pięknego drzewa, kilka lat temu nie wytrzymało wiatru.
Dwa lata temu miałem twardy orzech do zgryzienia, patrząc na kilka dziwnych drzew. Niby topole, ale… To moje „ale” powtarza się dość często przy oglądaniu drzew. Później dowiedziałem się, były jedną z odmian topoli balsamicznej, ale tutaj już jest wyższa półka, skoro topól jest z osiem gatunków, wśród nich balsamiczne występujące w licznych odmianach, których i dendrolodzy nie zawsze rozpoznają.
Ulice zasypane ich puchem nie wyglądają najładniej, ale na drugim biegunie mamy akacje. Pamiętam świt letniego dnia, właśnie przyjechałem do nowego miasta lunaparkową ciężarówką, i spacer aleją dosłownie zasypaną akacjowymi kwiatami, pamiętam ich szelest pod nogami i ciepły, miodowy zapach.
Nie bardzo się rozeznaję w tajnikach owocowania, wiem tylko, że nie każdego roku równie obficie owocują, no i że nie wszystkie. Tutaj jest zamieszanie, bo są drzewa męskie i żeńskie, mówi się o nich, że są dwupienne czyli rozdzielnopłciowe. Żeby był owoc na drzewie żeńskim, w pobliżu musi być męska odmiana, czyli całkiem jak u ludzi; wiem, że tak jest u cisów, pod paroma względami wyjątkowych drzew. Ale chyba więcej jest drzew jednocześnie męskich i żeńskich.
Chomiku, tak mi teraz przyszło do głowy, że te drzewa są ucieleśnieniem platońskiego mitu z „Uczty”, tego o zespoleniu połówek do jedności. Ciekawe, czy drzewa obojnaki są szczęśliwsze od tych rozdzielonych płciowo…
Nie zgadłaś. Cóż, niewielu już żołnierzyków zostało do wskazania. :-)
Dziękuję, Chomiku. Za obecność, za czas, za zaangażowanie.
Jak to niewielu żołnierzyków, czterech, więc czekamy na kolejne typy!
OdpowiedzUsuńA jaka nagroda, że się zainteresuję, w pełni interesownie - kawałek powieści???, placek z jabłkami, wpis na zadany temat?, zjawiskowe zdjęcia wschodów lub zachodów, przepis kucharski i.....
Placek z jabłkami?? Owszem, chętnie spróbuję, ale nie upiekę.
UsuńPrzepis kucharski? Proszę bardzo – na dzisiejszą kolację jedzoną w moim zimowym pokoju, gdzie jeszcze śpię, nie przeprowadziwszy się do lunaparkowego kampingu. Mógłbym pojechać do lunaparku, to tylko 2 km, ale w służbowej kuchni pewnie znowu kiełbasa; jeszcze zdążę zjeść jej do jesieni na pewno zbyt dużo.
Większy kieliszek oleju lnianego wylać na talerzyk, posolić. Obrać parę ząbków czosnku. Chleb maczać w oleju i jeść przegryzając czosnkiem. Smacznego.
W zimie czasami takie posiłki przygotowuję, bywa, że zamiast oleju lnianego używam dobrej oliwy. Owszem, oddech mam mocno wonny, ale nie ma komu to przeszkadzać, a za to mam dużo tego jakoby cudownego tłuszczu omega 3 i naturalny antybiotyk w czosnkowym dodatku; poza tym zwyczajnie lubię takie jedzenie.
Zdjęcie? Nie wiem, czy to jest cudowne, raczej takie zwykłe, ale zauważyłem je w czasie ostatnich poszukiwań innych zdjęć. Spójrz więc wyżej, jest dla Ciebie, dla Chomika Dobrosi.
Wpis na zadany temat? Zgoda, pod warunkiem braku terminu publikacji. W przypadku nieznajomości tematu termin wydłuży się do nieskończoności.
Chciałabyś przeczytać kawałek mojej powieści, czy tak tylko napisałaś?
Jankowi nagroda się należy lecz chomik z przyjemnością ją zagarnie, gdyż zwycięzca jak widzę o nic nie prosi i nasyci się satysfakcją z miejsca na podium.
OdpowiedzUsuńJednakże po kolei.
Gratulacje Janku! i nie będę pomniejszała Twojej zasługi powtarzając za Krzyśkiem, że miałeś łatwiej, ponieważ go znasz:). No, no, wygląda na to, że byronowskim był w młodości autor naszego bloga, a i ustawił się centralnie i panuje nad sceną:). Bojaźń budzi - jak to nauczyciel wymagający lecz bujający w obłokach :).
Nagrody chętnie przyjmuję. Przecież sukcesy są przereklamowane, warto przegrywać i budować swoją tożsamość, przeżywanie świata i siebie (nie wiem co postawić na pierwszym miejscu).
Zachód pięknyyy i niespotykany, strzałą mknie do źródła, słońca. Też mam kilka, no nie tak pięknych lecz też jeziornych (to jedyny czas, kiedy je widzę). Za to mam pysznie płynące chmury w zachodzącym słońcu nad morzem, że się pochwalę. Bolało, kiedy to widziałam siedząc na piasku. Nie wiedziałam, czy chłonąć, czy pstrykać. Odwieczny problem.
Olej lniany bardzo zdrowy lecz ma krótki termin ważności i przestałam kupować, aby nie wyrzucać, natomiast uwielbiam moczyć chleb w oleju posypanym sola (smacznym, a nie każdy taki jest). Nie używam w ogóle soli (w moim domu rodzinnym używało się jej tylko do świeżych pomidorów i jajek gotowanych na miękko), więc może dlatego smakuje tak wybornie z oliwą. a czosnkiem też przepadam.
Placek z jabłkami akurat łatwo upiec - przecież nie dawałabym Ci trudnych zadań :DDD. Z ciastem, kruchym, jeśli chodzi o proporcje musiałabym sprawdzić lecz z jabłkami to pestka, wystarczy obrać i pokroić. Do gorącego kawałka ciasta, kiedy dodasz gałkę lodów śmietankowych to wszystkie kubki smakowe stają na baczność.
Ha, wpis na temat musi mieć termin, ponieważ w przeciwnym wypadku nie ma zabawy lecz praca i spięcie. Naturalnie trzeba dać jakiś rozsądny okres czasu tj. nie na już i termin może może być nawet odległy lecz nie za kiedyś tak, gdyż brak terminu zabija beztroskę.Za długi to dla mnie powyżej dwóch miesięcy.
Pewnie, że chciałabym przeczytać Twoją powieść. Głupie pytanie ;), lecz musisz wiedzieć, że naturę mam w tym obszarze bezlitosną (od tej strony chyba nie dałam się jeszcze poznać) i miałabym jeden warunek, moim zdaniem sensowny, bo wynikający z doświadczenia, niewielkiego a jednak. Uczę się wyrażać opinię po kawałku i bardzo mi się ta metoda spodobała (też z drugiej strony tj. autora), ponieważ pozwala na sprawdzenie, jak to, co się pisze jest odbierane, zrozumiałe dla odbiorcy oraz jest też ułatwieniem dla czytającego, ponieważ pozwala mu skoncentrować się na fragmencie tekstu, a nie na ogólnym wrażeniu.
Drzewa, dzisiaj sprawdziłam, te koło mojej fryzjerki są klonami - to działa!
Gdy przed wyjściem z wojska poszedłem do koszarowej biblioteki pożegnać się z bibliotekarką, usłyszałem jej pytanie: a kto teraz będzie pożyczać książki? Sierżant, sprawdzając kiedyś porządki w szafkach, otworzył moją i zapytał: na ch… ci tyle książek?!
UsuńTakim byłem żołnierzem i tak panowałem.
Pomyślę,wybiorę fragment powieści i opublikuję. Że będziesz bezlitosna? To dobrze. To lepsze niż milczenie albo nieszczere pochwały.
Właśnie, ten wybór między patrzeniem a fotografowaniem bywa trudny. Nierzadko dochodzę do wniosku, że aparaty przeszkadzają w odbiorze, że lepiej byłoby robić swoje własne fotografie, te zapisywane w pamięci mieszczącej się między naszymi uszami.
Rozpoznałaś klon? Bardzo dobrze! Czasami myślę, że nazwa klon zwyczajny jest niesprawiedliwa, bo jesienią te drzewa nie są zwyczajne, będąc o tej porze roku najbardziej kolorowymi. Królewskimi.
Wiosna nastała i klony jeszcze bez liści lecz zapamiętam, aby zobaczyć je tam jesienią:).
OdpowiedzUsuńKsiążki są potrzebne i wypowiedzi różnych ludzi - bez znaczenia i dla pojedynczego człowieka, i dla ludzkości, aczkolwiek ciekawe ze społecznego punku widzenia.
Nie wiem jak to jest, w gruncie rzeczy z tymi aparatami i pamięcią pomiędzy uszami. Czasmi zdaje mi się, źe wszystko ucieka lub rozwiewa się w pamięci. Wtedy chcę zdjecia, zapisu, aby wspomóc pamięć, ale jak przeżywać chwile pstrykając śliczności? W obu przypadkach coś umyka.
Krzyśku, pomyśl, czy chcesz zamieścić na blogu fragment swojej powieści. Nie wiem, czy wszystkich to ciekawi i przestraszyłam się publiczności. Nieszczere pochwały w ogóle sobie odpuść, gdyż albo się odnosimy, piszemy co myślimy, albo nie. Natomiast może być kłopot z uchwyceniem swoich myśli lub „gustem”, ktorego jak wiesz powoli staję się przeciwniczką. Dla mnie gust jest kwestią smaku, „wyrobienia się”, a nie sprawą lubię/nie lubię.
Klony ładne są i wiosną, gdy kwitną na żółtozielono i później, gdy wykształcają skrzydlaki, swoje nasionka z lotkami. Ładne są i w lecie dzięki wielkim liściom o ładnej zieleni, a jesienią wprost szaleją z kolorami. W słoneczny dzień są po prostu zjawisko piękne, a widać je z odległości setek metrów.
UsuńJeśli wspomniałem o kwiatach, słowo o kwiatach wiązów. Na długich ogonkach wisi kupkami całymi takie nie wiadomo co. Te kwiaty mają wielkość milimetra, nie przypominają kwiatów, nie są ładne i chyba nie pachną. Przypominają pęczki bambusowych pędów w chińskim daniu.
Chomiku, chyba opublikuję fragment powieści, wcześniej też o tym myślałem, a jeśli już się zdecyduję, to na pewno napiszę parę zdań tytułem wprowadzenia – dla lepszego zrozumienia tekstu i kontekstu. Fragment opowiadania napisanego kilka lat temu jest tutaj opublikowany, a jest o... warkoczach.
Tutaj właśnie jest przewaga bloga nad biblionetką: jestem u siebie, jak każdy twórca bloga, i jak wszyscy oni mogę zapełnić te strony dowolnymi treściami bez obawy przeczytania uwagi o pisaniu nie na temat.
Zresztą, dotyczy to także komentarzy. Zauważ, jak często rozmowy pod tekstem nie mają z nim związku, jednak zawsze są na temat. Na temat naszej aktualnej rozmomy.
Raczej nie ma na tym blogu tekstu, którym wszyscy byliby jednakowo zainteresowani; mogę tak powiedzieć chociażby dlatego, że spora jest ich rozpiętość tematyczna. Poza tym tak czy inaczej niewiele osób tutaj zagląda. Ta publikacja nie ujmie ani nie doda gości i nie w tym celu miałaby nastąpić; może czegoś się dowiem o odbiorze tekstu? Może przyda mi się to w przyszłości, gdybym zdecydował się powieści poprawić?...
W takim razie ok, jeśli chodzi o zamieszczenie tekstu. Masz rację jesteś u siebie :). Przekonałeś mnie i wspaniale, że dodasz parę zdań tytułem wprowadzenia.
UsuńCiepło i pojawiły się pąki na drzewach i krzewach. Na trawniku zakwitły fioletowe krokusy, trzy kępy już są.
Lubię przyglądać się drzewom, zadzierając głowę. Najpiękniejsze jest zaskoczenie, gdy jakieś drzewo zda się nie pasować do okolicy. Jak owe daglezje w środku lasu, z dala od cywilizacji, gdy wiadomo, ze zasadzone zostały tam przez człowieka. Od razu zastanawiam się po co. Na wycieczkach wypatruję drzew owocowych. Rozpoznaję bezbłędnie czereśnie z ich ciemną błyszczącą korą, ale i jabłonie nie sprawiają mi większych problemów. Teraz zaś poszukuję leszczyny, by nazbierać kotków jako dodatek do chleba.
OdpowiedzUsuńMasz rację, co do brzóz i platanów. Pierwsze zachwycają urodą zarówno pojedynczych okazów jak i całej brzeziny. Drugie zdają się drzewną arystokracją.
Ja też lubię tak zadzierać głowę :-)
UsuńZa mało mam wiedzy, żeby stanowczo powiedzieć, czy powinno, czy też nie, sadzić obce gatunki drzew w lasach. Chyba jednak wolałbym żeby w naszych górach rosły rodzime drzewa, jak buki, jawory, dęby, graby, oczywiście i czereśnie. Sporo ich widuję i szybko rozpoznaję dzięki charakterystycznej korze i wyglądowi pnia; kilka razy widziałem je kwitnące, ale nigdy nie jadłem ich owoców. Smak trześni pamiętam z dzieciństwa, i jeśli tylko okoliczności pozwolą, spróbuję kaczawskich dzikich czereśni. Zauważyłaś, że jedzone wprost z drzewa lepiej smakują?
Z zimowym rozpoznaniem jabłoni mam kłopoty, może dlatego, że nie są częste na trasach moich łazęg.
A może odwrotnie?: zobaczę więcej, gdy nauczę się dobrze je rozpoznawać? Całkiem możliwe.
Krzysztofie, bardzo ciekawie i trafnie opisałeś wybrane gatunki drzew. Mógłbyś napisać własną wersję "Sekretnego życia drzew" :-). Dla kogoś, kto nie zna się na drzewach (i nie wie na co zwracać uwagę) właśnie takie opisy chyba są najlepsze.
OdpowiedzUsuńHa, sądziłam, że daglezje są "trzymane" w ogrodach botanicznych, a Ty spotykasz je w czasie wędrówek. I to takie wielkie. Jak wielkie?
Aniko, jesteś dla mnie zbyt łaskawa. Dziękuję.
UsuńGdybym opisy uzupełniał bujaniem w obłokach i opowiadaniem anegdotek, może mógłbym tekst objętości książki, ale…. Ale kiedy? Na półce leżą dwie zaczęte książki, a w komputerze czeka rozpoczęty tekst o platońskim dialogu. Wiesz, jeśli pracuje się średnio osiemdziesiąt godzin tygodniowo…
Aniko, na pewno zauważyłaś związek między wiedzą a spostrzeganiem. Odkąd rozpoznaję daglezje, widuję je. Raczej nieczęsto, ale i nie są wielką rzadkością. Te wspomniane w tekście zaskoczyły mnie, także ilością, bo rośnie ich tam kilkanaście w jednym miejscu, tworzą zagajnik daglezjowy. Oj, nabawić się tam można bólu karku od oglądania tych drzew. Średnia ich grubość wynosi jakieś pół metra i więcej, najgrubszy okaz ma metr, albo blisko metr średnicy, a wysokość… Nie wiem. Niebotyczna, to na pewno. Cieszę się z poznania tamtego miejsca, bo trafić nie jest łatwo, skoro w lesie, bez szlaku, a koniec bocznej szosy jest ze dwa kilometry wcześniej.
Aniko, dzisiaj widziałem dąb o średnicy sporo ponad dwa metry. Nie zrobiłem zdjęć, był już zmierzch, gdy zauważyłem go kątem oka przy szosie i się zatrzymałem. Czyni wrażenie.
Boleję nad tym, że nie bardzo potrafię określać wysokość drzew w metrach. Powyżej 5-6 m już się gubię. czasem pomaga stanięcie przy drzewie i ocena dokąd sięgam czubkiem głowy, a potem obliczanie ile takich mnie musiałoby stanąć jedna na drugiej, by sięgnąć szczytu korony.
UsuńZ drugiej strony, to chyba nie jest takie ważne. Niezapomniane pozostają wrażenia ze spotkania takiego olbrzyma jak np. ten dąb spotkany o zmierzchu, prawda?
Jesteś perfekcjonistką, Aniko :-)
UsuńJa podnoszę głowę i myślę: to drzewo jest takie sobie, tamto wysokie, a sąsiednie sięga nieba.
Któregoś razu przyszedł mi do głowy pomysł na proste zmierzenie wysokości. Otóż w znanej odległości od pnia ustawić prosty, chociaż spory kątomierz celujący w wierzchołek, powiedzmy o półmetrowym ramieniu, chociaż metrowy dałby dokładniejszy pomiar, zwłaszcza gdyby dolne ramię miało wbudowany prosty, wodny wskaźnik poziomu. A reszta byłaby prostym rachunkiem do wykonania na kalkulatorze smartfona. Może kiedyś zabawię się w takie pomiary.
Niżej podaję adres jednej ze stron na których są informacje o dębie rosnącym we wsi Kuraszków. Ten właśnie widziałem. O, tak!: zobaczenie drzewa o dwumetrowej średnicy pnia robi wrażenie, Aniko.
http://pomniki-przyrody.odskok.pl/wp-content/uploads/2014/11/pomnikowy-D%C4%85b-Napoleo%C5%84ski-w-Kuraszkowie.jpg