Trzeci
dzień maja.
Jak
zwykle położyłem się późno (kiedyś stróż powiedział mi, że światło gaszę jako
ostatni), nastawiając budzik na siódmą. Mniej niż sześć godzin snu – myślałem -
trochę mało, ale pojutrze wyjeżdżamy z Żagania, więc tylko jutro rano mogę
odwiedzić park. Aura dała mi rześki i słoneczny ranek. Ranek, którego powietrze
wdychałem z radością, co wcale nie jest u mnie częste.
Mam
w tym parku ulubione drzewa, wśród nich na pierwszym miejscu buk czerwony. Jest
ich tam kilka, pięknych, rosłych, zgrabnych niczym baletnice, ale ten jeden
jest mój. Podchodziłem do niego ogarniając go spojrzeniem – jakbym w rysach
twarzy długo nie widzianej bliskiej osoby szukał dawnych lat.
Kiedyś
przez tydzień mieszkałem w jego sąsiedztwie, był maj, zaczęła się gwałtowna
burza. Schowałem się do swojego pokoju i siedząc w fotelu, przez otwarte drzwi
patrzyłem na to drzewo targane porywami wiatru. Burza szybko ustąpiła, wyszło
słońce, uspokoiło się. Mokre, świeże i połyskliwe liście buka były
prześwietlone słońcem, drzewo stało tak spokojnie, jakby, zadowolone, chciało
wchłonąć w siebie deszcz, stało ociekając miriadami kropel wody błyszczących w
słońcu. Pamiętam feerię świateł wokół drzewa, wyjątkowe współgranie promieni
słońca i kropel deszczu, w którym światło ociekało, a woda świeciła, pamiętam
swoje zapatrzenie.
Ta
chwila ma już około dziesięciu lat, ale nadal jest żywa. Bywa, że gdy zobaczę
słońce na mokrych liściach drzew, budzi się we mnie jej wspomnienie i ponownie
wraca do mnie przeżywane wtedy oczarowanie. Ta chwila zdarzyła się tutaj,
gdzieś w tym miejscu stał mój wóz, w którym miałem pokój. Drzewo nie zmieniło
się, cóż dla niego znaczy dziesięć lat, a ja…
Miałem
tylko godzinę czasu, a przecież chciałem jeszcze zobaczyć buk pendula nad
stawem i znajome platany: tamte dwa rozgałęzione i ten z dziuplą. No i
oczywiście ogromną topolę nad Bobrem. Poszedłem więc na ich spotkanie.
Kiedyś
stałem pod tym dwupiennym platanem i paznokciem odrywałem płaty jego kory. Gdy
wszystkie ledwie trzymające się płaty odpadły, robiłem krok dalej wokół jego
dwumetrowego pnia i odrywałem następne płaty. Nie wiem dlaczego to robiłem, po
prostu podobało mi się, a może przypomniało mi się spotkanie z Jesienią, która
w podobny sposób odrywała kolorowe liście z czeremchy? To możliwe. Dzisiaj
zobaczyłem na pniu tabliczkę pomnika przyrody.
Drugi
znajomy platan ma niską, ale długą, dziuplę. Zajrzałem do niej, zawsze
zaglądam, gdy odwiedzam to drzewo, i jak zawsze pomyślałem, że chyba nie
musiałbym podkulać nóg, żeby zmieścić się w niej cały. Dziwna jest ta dziupla,
bo nie zauważyłem innych spróchniałych miejsc, drzewo wydaje się być w dobrej
kondycji zdrowotnej.
Niedaleko
stąd, pod Szprotawą, rośnie bardzo stary dąb. Wiele razy przejeżdżałem przez
wioskę, w sąsiedztwie której rośnie, widziałem tabliczkę z drogowskazem do
dębu, ale jadąc ciężarówką, nie miałem możliwości zaparkowania. Raz jeden
jechałem busem i w ciągu dnia; okazji nie przepuściłem. Drzewo jest ogrodzone,
ale że nikogo tam nie było… tak, przyznaję, złamałem zakaz wchodząc do drzewa i
na dokładkę nic a nic nie żałuję, bo przeżyłem niesamowitą chwilę w drzewie.
Tak, w drzewie. Pień jest w środku wypróchniały do wysokości kilku metrów, ale
oczyszczony z próchna; dziupla może pomieścić kilka osób. Gdy po wejściu
wyprostowałem się i spojrzałem w górę, zobaczyłem, jak przez nieregularne okna,
światło wpadające do wnętrza przez górne dziuple, pozostałości po uciętych
konarach, i nierówne wnętrze dziupli. Widok po prostu piękny, ale i budzący
normalnie nieosiągalne dla mnie wrażenie. Otóż poczułem tam coś, czego nie mogę
poczuć w świątyni: obcowanie z sacrum.
Ten
trzeci żagański platan jest wielopienny i najbardziej rozłożysty, jak przystało
platanowi. Dla przyjemności ponownie zmierzyłem krokami rozpiętość jego korony:
ma 35 metrów! Te drzewa są jasne i widne; stojąc przy pniu z głową zadartą,
można oglądać ich majestatyczne konary i powyginane gałęzie. Wzrok gubi się w
ich poplątanym labiryncie, a umysł doznaje ożywczego poczucia małości człowieka
i zbawiennego wpływu obcowania z pięknem natury.
A
tuż przy moich butach maleńki cis, cisek właściwie, przytulił się do ogromnego
pnia platana; znalazł swojego kuzyna, czy kumpla?
Najbardziej
regularny, najefektowniejszy, buk płaczący rosnący tutaj, kilka lat temu mocno
się pochylił; miałem nadzieję na jego podparcie i dalszy żywot, ale drzewo nie
przeżyło. Został po nim pochylony pniak. Buk rosnący nad stawem ma się dobrze,
chociaż już nie moczy swoich gałęzi w wodzie: ma je równo ucięte. Bodajże w
minionym roku prowadzono prace porządkowe w parku, może przy tej okazji ktoś
stwierdził, że tak będzie ładniej? A czy tak jest? Nie. Drzewo oszpecono.
Tak
przy okazji: teraz już nie mówi się odnowienie, ani nawet restauracja (nawet,
bo wyraz jest obcy, ale zadomowiony w naszym języku). Ktoś wyczytał w słowniku
nowe słowo i oczywiście wszyscy je
powtarzają: rewitalizacja. Słowo użyte jest tutaj niewłaściwie, bo nie
było potrzeby przywracania parku do życia, ani nawet ożywiania go; w zasadzie
cała ta rewitalizacja była posypaniem ścieżek piaskiem i postawieniem tablic
reklamujących firmę posypującą. Odnieść można wrażenie, że niektórzy ludzie
wydają się sobie mądrzejsi, gdy używają obcych słów.
Rośnie
w parku kilka wiązów, a są one dla mnie szczególne dlatego, że są pierwszymi
rozpoznanymi przeze mnie drzewami tego gatunku. Oczywiście odwiedziłem je.
Próbowałem sfotografować ich przypory, ale duży kontrast oświetlenia
uniemożliwił mi zrobienie poprawnych zdjęć.
Topole
właściwie nie grzeszą urodą, jednak swoją wielkością, także rosochatością pni,
poszarpaną korą, wrażenie czynić potrafią. Taka jest wielopienna topola nad
Bobrem.
Znam
w tym parku dwa zagajniczki cisowe; największe okazy mają chyba ze czterdzieści
centymetrów średnicy, są więc grubaśne. Ich kora czyni wrażenie nie mniejsze od
urody ich owoców.
W Trowbridge, miasteczku pod Bristolem, gdzie mieszkałem
przez rok, rośnie największy i najbardziej rozłożysty cis jakiego widziałem. Do
tego drzewa wchodzi się, bo gałęzie dotykają ziemi. Tam po raz pierwszy
zobaczyłem i doceniłem niezwykłość cisu. Zapewne nie zobaczę już go, ale mam
nasze cisy, a po tamtym zostały mi zdjęcia.
Zegar
bije dziewiątą, muszę już iść, muszę pracować – na dźwięk dzwonów pojawiły się
myśli wbrew mnie, jakby myślał ktoś za mnie. Rozglądałem się, żegnając park.
Dlaczego nastawiłem budzik na tak późną godzinę? Przecież mogłem wstać
wcześniej.
Poszedłem.
Wrócę tutaj za cztery i pół miesiąca, na jarmark w dniu świętego Michała.
Jeszcze
tylko skręciłem do dwóch znajomych grabów, to tylko parę kroków. Większy chyba
przekracza połowę metra średnicą swojego pnia, mniejszy niemal mu dorównuje.
Pnie nie są już tak gładkie i wyraziste w srebrnoszarym rysunku pasemek, są jak
przedramienia starego dokera, ale wyżej widać ów grabowy podpis na konarach…
Natrętna
myśl o konieczności powrotu nie pozwalała kontemplować widoku. Wyciągnąłem
rękę, dotknąłem liści grabu i odszedłem.
Musiałem
iść, zaraz zaczynałem pracę.
Na życzenie Aniki, czytelniczki moich tekstów, dodaję te zdjęcia.
Dziupla jest niska, ale wczołgać się do niej można. Tylko co byłoby w czasie deszczu?...
I co mądrego można napisać w komentarzu, gdy wszystko zostało już opowiedziane i pokazane? Drzewa w swoim niewzruszonym trwaniu mają w sobie coś magicznego. Pięknie pokazałeś wiosenną zieleń (i czerwień) drzew. Krzysztof, to nie grzeczność, zdjęć nie musisz się wstydzić
OdpowiedzUsuńŻycie bezlitośnie weryfikuje nasze plany (miałem zamiar pojechać do Żagania, lecz nie wyszło). Chyba zrobię to jesienią.
Pisałem list, gdy padł mi komputer. Mam już nowy sprzęt i załatwiam dostęp do internetu. A teraz korzystam z uprzejmości innych osób.
Jesienią? Co ja gadam? To będzie przed końcem lata.
OdpowiedzUsuńTak, Janku, z końcem lata. W piękne jeszcze, ciepłe dni wrześniowe.
UsuńJeśli będziesz mógł, wpadnij wtedy do Żagania. Uprzedzam jednak, że od godziny 9 do 19-20 jestem w pracy. Porozmawiać moglibyśmy jedynie wieczorem.
Zdjęć prztyknąłem 150, z tej ilości wybrałem około czterdziestu niezłych, zamieściłem kilkanaście, bo po co więcej. Światło było piękne, ale do patrzenia, nie do fotografowania, zwłaszcza drzew dających ostre cienie. Buki czerwone w ciepły słoneczny dzień wyglądają pięknie. Wydają się ciepłe, jakby aktywnie nasiąkały ciepłem słońca. Widziałem to wiele razy w lecie, w Ustroniu Morskim, gdzie mam znajomego buka czerwonego.
A! Aparat przestawiłem wyłączając mu automatykę. Biel ustawiam ręcznie, odrobinę podkręciłem ostrość i kolory. Chociaż niektóre zdjęcia z parku wyszły, według mojej oceny, przekontrastowane. W paru zmniejszałem ten parametr.
Czytając opis dziupli, przeniosłam się do zupełnie innego parku, tego w magicznym ogrodzie dzieciństwa w sercu czarnego Śląska. To tam rosły ogromne lipy, kasztanowce i wysmukłe jesiony. W jednej z lip była dziupla. Nie bardzo ją lubiłam, bo kiedyś jeżdżąc rowerkiem po alejkach "nie wyrobiłam" na zakręcie i w tę dziuplę wjechałam. Jednak po lekturze "W pustyni i w puszczy" zajrzałam do środka, by sprawdzić, czy da się w niej zamieszkać ;) Nie dało się. Była jednak mniejsza od dziupli w baobabie.
OdpowiedzUsuńDobry wieczór, Anno.
UsuńWjechałaś w dziuplę? Jak czytam, zamiłowanie do roweru masz od zawsze.-:)
Zrobiłem parę zdjęć tej dziupli, ale wyszły niezbyt dobrze. Dziupla jest czarna plamą, stosunkowo ciemny pień drzewa stojącego w swoim cieniu, a dalszy plan rozświetlony jaskrawym słońcem. Ja widzę jak trzeba, aparat ze swoim gigahercowym procesorem nie widzi dobrze. W tej dziupli zamieszkać też nie da się, ale myślę, że dwie osoby mogłyby mieszkać w pniu wspomnianego dębu pod Żaganiem. Jednak teraz już na pewno nie da się wejść do środka, bo słyszałem, że jacyś barbarzyńcy podpalili to drzewo; przeżyło i jest dobrze pilnowane.
Kasztanowce podobają mi się. Na wiosnę, gdy kwitną (to już wkrótce, a może już?), w lecie, gdy stoją okryte swoimi wielkimi liśćmi, i jesienią, bo mimo iż szybko i mało efektownie tracą liście, to jednak widok brązowych kasztanów wyłaniających się z pękniętych zielonych skorupek, z nawiązką rekompensuje tamte niedoskonałości. Czy Ty też zbierałaś kasztany w dzieciństwie? Były tak piękne, że szkoda było je zostawiać, a gdy wracałem do domu w wypchanymi kieszeniami, nie wiadomo było, co z nimi robić. Młodszym siostrom robiłem ludziki łącząc kasztany zapałkami…
Pewnie, że zbierałam kasztany i robiłam ludziki. Mam młodszą siostrę, więc miałam się z kim bawić. Mnie się kasztanowce podobają jeszcze przed kwitnieniem,gdy dopiero pękają ogromne pęki liści. Są takie omszone, inne od wszystkich. I kwiaty kasztanowca lubię. Mam do tych drzew ogromny sentyment, bo przecież wychowałam się w ich cieniu.
UsuńAnno, z młodych, zielonych jeszcze i nie popękanych skorup owoców kasztanowców robiłem piłkę, niemal jak golfową. Przepis jest prosty: równomiernie, na całej powierzchni, ściera się na płycie chodnikowej wierzchnią warstwę zielonej skorupki, płucze (na przykład w kałuży, tak się robiło) i suszy, ale nie na słońcu, nie na wiór. No i masz mechatą, brązową piłeczkę. Raczej nie do odbijania, ale ładną i własnoręcznie zrobioną.
UsuńRobiłaś tak, Anno?
Kasztany fascynowały mnie w każdej postaci. Jasne, że pocierałam o betonową podłogę tarasu skorupkę, by powstała mechata kulka. Bardziej jednak ciekawiło mnie wnętrze skorupki- wyściełane miękką, delikatną błoną, idealne na łóżeczko dla mikroskopijnej istoty. I za każdym razem odczuwałam rozczarowanie, gdy następnego dnia skorupka robiła się sucha i szorstka.
UsuńUlotność przyrody.
Ulotność piękna, które dzień wcześniej wyłaniało się, niczym motyl z kokonu, z wyścielanej skorupki:)
UsuńA więc zdarza się Tobie wracanie do tych samych miejsc, witanie ich i rozpoznawanie jak starych znajomych - to takie odwiedziny, zapewne z obu stron wyczekiwane. Piękne i niezwykle są drzewa, które pokazałeś, choć brakuje tu chyba zdjęcia platana z dziuplą - chciałabym go zobaczyć. Może zrobisz zdjęcie z lampą błyskową?
OdpowiedzUsuńTen platan o wielu pniach (a może to kilka drzew rosnących tuż obok siebie?) rzeczywiście musi być ogromny! Ten "mój" przy nim jest zapewne mikrusem.
Witaj, Aniko:)
UsuńDzisiaj normalny dzień pracy, jak wszystkie, ale siedziałem przy komputerze pokazując kolegom-kierowcom jutrzejszą trasę, a gdy wyszli, kliknąłem na blog; może firma obędzie się beze mnie przez kwadrans. Aniko, Żagań był dawno temu, w poprzednim tygodniu. Ten tydzień to Szczecin (i dęby czerwone), jutro w nocy będzie Gniezno. Ja nie mam stałego miejsca, ja jeżdżę, więc zdjęć z lampą nie zrobię, chociaż postaram się zrobić lepsze zdjęcia we wrześniu, także wnętrza; dzisiaj, dla Ciebie, dodaję te, które mam.
Wielopienny platan jest jednym drzewem, tak mi się wydaje, dlatego że najniższe rozgałęzienie pni jest na poziomie ziemi, inne wyżej, czyli z ziemi nie wyrastają oddzielne pnie, a jeden. Chociaż, tak po prawdzie, to nie wiem, jakie kryteria przyjmują dendrolodzy. Chciałem zmierzyć jego obwód, ale oczywiście zapomniałem zabrać miarę, mam nadzieję zrobić to w końcu lata.
Aniko, nie raz myślałem, czy zechciało Ci się pójść nad Maltę, żeby zobaczyć tamte przytulone dwa drzewa, sosną i brzozę. Tak cichutko pytam…:)
Aniko, przypomniała mi się jedna wskazówka dotycząca dylematu jedno drzewo czy więcej drzew: otóż bierze się pod uwagę system korzeniowy, ściślej ich ilość.
UsuńPowroty oczywiście zdarzają się, ale na ogół w jednej porze roku. Nad Maltą jestem raz na parę lat na wiosnę; na Winogradach nie częściej, ale jesienią; Nowy Tomyśl zawsze w drugiej połowie sierpnia, etc. Żagań, w którym jestem dwa razy w roku, jest wyjątkiem. Odwiedzam znane miejsca, ale nie mam możliwości obserwacji przemian wyglądu drzew. Raz jeden pracowałem ponad trzy miesiące w jednym miejscu, od maja do września w Ustroniu Morskim. Plac obsadzony jest jarząbem szwedzkim, tylko wtedy widziałem te drzewa białe od kwiatów i czerwone od owoców.
Myślisz, że i drzewa czekają na mnie? Niedaleki jestem od takich myśli. Gdyby tak było, czułbym się zaszczycony ich pamięcią.
Pięknie dziękuję za dodane zdjęcia dziupli, teraz już mam pojęcie jak wygląda :-)
UsuńCzy pracujesz w jedynym w Polsce wesołym miasteczku (ja nie mam pojęcia o ich liczbie), bo jeśli tak, to "nasze drogi" niejednokrotnie się przecięły, również w Ustroniu :-).
Ja myślę, że jeśli zachodzi relacja w rodzaju Tsaheylu, to i drzewa, które pamiętasz i lubisz, czekają na Ciebie.
Nad Maltę, jak dotąd, nie wybrałam się ponownie, ale zamierzam (od niedawna mam siedmiomilowe buty - nowy rower), zajrzę więc do sosny i brzozy i przekażę pozdrowienia. Najpierw jednak chcę (w końcu!) wybrać się do Ogrodu Botanicznego.
Witaj, Aniko.
UsuńJest kilka większych i kilkanaście mniejszych polskich wesołych miasteczek, a drugie tyle przyjeżdża czeskich; w sumie jest ich tyle, że tłok się robi. W Ustroniu firma stawia lunapark od wielu lat. W ostatnim roku pracowałem w Niechorzu, ale sześć poprzednich wakacji spędziłem właśnie w Ustroniu. Szef zapowiada, że w tym roku pojedziemy do Ustronia. Zajrzyj tam będąc w wakacje, zobaczysz miejsce mojej pracy. Stojącą tam wysoką kolejkę górską sześć lat temu demontowałem (oczywiście nie sam) w Szwecji i ustawiałem w Ustroniu… Pierwszy raz jechałem nią po pięciu latach; wiesz, nie lubię się bać.
Do tych zdjęć przydałoby się coś, co pokazałoby wielkość drzewa, coś do porównania. Nie miałem pomysłu co tam postawić.
Rower siedmiomilowy… Fajna nazwa.
Masz Krzysztofie jeszcze jedna baaaardzo uwazna czytelniczke. I to juz od dawna. Wpisalam nawet kilka dosc dlugich komentarzy, ale nigdy nie zostaly przyjete. Prawdopodobnie robie cos niewlasciwie. Jestem osoba podczytujaca a nie piszaca, wiec nie mam wprawy. Ale uparcie pisze, wierzac, ze wreszcie sie uda. Czytam Twoje wpisy z zapartym tchem. Powinienes napisac powiesc. Najprawdziwsza w swiecie powiesc. Przygodowa lub obyczajowa. Jestes urodzonym pisarzem, odarzonym w dodatku cecha niezwyklej uwaznosci i nadzwyczajnej pamieci , nie wspominajac juz o zupelnie niespotykanej wrazliwosci. Mirabelke oplakalam juz dawno, razem z Toba. Dobrze, ze przypomniales jej niezwykla historie. Opisy wedrowek sa szalenie inspirujace, ale rowniez bardzo lubie czytac o Twoich zmaganiach z szara, mokra, zimna, czesto niewygodna rzeczywistoscia. Mysle, ze to wazne, abys wiedzial, ze Twoje slowa nie trafiaja w proznie. Maja wiecej czytelnikow. Dlatego pisze. Dobrze, ze wspomniales o rodzinie, koledze, pokazales wspaniala wnuczke. Myslalam, ze jestes przerazliwie samotny i ze samotnosc wygania Cie z domu lesne, gorskie i inne sciezki. Tak jakos sobie myslalam. Bardzo dziekuje za Twoje wpisy, te literacko-muzyczne rowniez. Czlowiek z dysza artysty za kierownica ciezkiej, ogromnej scanii... no, no. Dobry temat na film....
OdpowiedzUsuńMasz Krzysztofie jeszcze jedna baaaardzo uwazna czytelniczke. I to juz od dawna. Wpisalam nawet kilka dosc dlugich komentarzy, ale nigdy nie zostaly przyjete. Prawdopodobnie robie cos niewlasciwie. Jestem osoba podczytujaca a nie piszaca, wiec nie mam wprawy. Ale uparcie pisze, wierzac, ze wreszcie sie uda. Czytam Twoje wpisy z zapartym tchem. Powinienes napisac powiesc. Najprawdziwsza w swiecie powiesc. Przygodowa lub obyczajowa. Jestes urodzonym pisarzem, odarzonym w dodatku cecha niezwyklej uwaznosci i nadzwyczajnej pamieci , nie wspominajac juz o zupelnie niespotykanej wrazliwosci. Mirabelke oplakalam juz dawno, razem z Toba. Dobrze, ze przypomniales jej niezwykla historie. Opisy wedrowek sa szalenie inspirujace, ale rowniez bardzo lubie czytac o Twoich zmaganiach z szara, mokra, zimna, czesto niewygodna rzeczywistoscia. Mysle, ze to wazne, abys wiedzial, ze Twoje slowa nie trafiaja w proznie. Maja wiecej czytelnikow. Dlatego pisze. Dobrze, ze wspomniales o rodzinie, koledze, pokazales wspaniala wnuczke. Myslalam, ze jestes przerazliwie samotny i ze samotnosc wygania Cie z domu lesne, gorskie i inne sciezki. Tak jakos sobie myslalam. Bardzo dziekuje za Twoje wpisy, te literacko-muzyczne rowniez. Czlowiek z dysza artysty za kierownica ciezkiej, ogromnej scanii... no, no. Dobry temat na film....
OdpowiedzUsuńWitaj na moim blogu, Ganno:)
UsuńTyle przeczytałem słów pochwały i to od kobiety, że pomyślałem, czy te słowa na pewno są o mnie.-:)
Dziękuję Ci, zwłaszcza za pojawienie się tutaj. Od razu zaznaczę, że Krzysztof Gdula z moich dopisków (to oryginalna zbiorcza nazwa moich tekstów tutaj zamieszczanych) jest takim lepszym, odświętnym Krzysztofem. Tego codziennego należałoby raczej szukać w bardziej marudnych tekstach, o których nawet wspomniałaś. Ja wspominam o tej mojej dwoistości w tekście „o mnie”.
Od wielu lat pracuję poza domem, mieszkam sam, z rodziną widzę się może 30 dni w roku, więc samotny jestem. W tej chwili siedzę w swoim campingu i piszę, ale przez cienką ścianę słyszę głośne rozmowy i śmiechy kolegów na dworze. Mógłbym wziąć piwo i podejść do nich, ale rzadko to robię, bo nudzą mnie te ich rozmowy, więc siedzę sam. Piszę. Gdybym za każde napisane słowo dostał grosz, byłbym zamożnym człowiekiem, bo napisałem tysiące listów, kilka książek i od kilkunastu lat piszę swoje dopiski. Część z nich zamieściłem tutaj, część jeszcze czeka na wybór i publikację.
Parę lat temu podjąłem próbę wydania tych moich dopisków; tutaj, czyli na blogu, opatrzonych etykietą „wrażenia i chwile”. Dwa wydawnictwa odpowiedziały całkiem podobnie: to jest dobre, ale na tym nie zarobimy. Zapłać nam 5 tysięcy, resztę dodamy i wydamy. Nie zrobiłem tego, nie zapłaciłem, bo zgadzam się z nimi: na tym nie zarobilibyśmy, więc tych pieniędzy nie odzyskałbym. Wolę wydać je na swoje górskie wędrówki. Za pięć tysięcy spędziłbym w górach do dwóch miesięcy, więc wybór dla mnie jest oczywisty.
Chyba z rok temu pojawiła się we mnie myśl o podjęciu próby wydania przewodnika po górach. Przewodnika zupełnie innego, bo z moimi tekstami o górach, które raczej nie mogą posłużyć jako przewodnik w ścisłym znaczeniu tego słowa; byłby to raczej przewodnik po wrażeniach, nie po szlakach. Jeszcze nie kontaktowałem się z wydawnictwami, jakoś mi tak czas schodzi, może kiedyś napiszę do nich. Dlaczego zwlekam? Bo nie wierzę w wydanie.
„To jest dobre, ale na tym nie zarobimy” – tak odpowiedziano mi wtedy, tak pewnie usłyszę i teraz.
Moich książek nie oceniam zbyt wysoko, są do poprawy. Nie jestem powieściopisarzem, lepiej wychodzą mi teksty krótsze. Ostatnio, było to rok temu, napisałem nowelę, rzecz ma jakieś sto stron i jest mi bliska, chociaż moje czytelniczki nie oceniły jej zbyt wysoko. To historia dwojga ludzi spotykających się w dziwnych okolicznościach na stoku góry Lastek w Górach Kaczawskich. Miłość, muzyka, wędrówki górami, kobiece warkocze i fantastyczne pomieszanie czasów – to jej treść. Wiesz, Ganno, dla mnie najważniejsze jest to, że napisanie tego tekstu dało mi mnóstwo radości i energetycznego kopa. Radości bardzo rzadkiego rodzaju, bo radości tworzenia. Żyłem tym tekstem przez parę miesięcy tak, jak miesiącami żyłem pisanymi powieściami. Pamięć tego czasu jest we mnie, a teksty… Kto czyta teraz love story z wyraźnymi akcentami filozoficznymi, albo z odniesieniami do platońskich mitów?
Masz kłopoty z obsługą programów, więc jesteś mi siostrą! Jakże często próbuję podejść do tej prztykologii racjonalnie, chłodno, rzeczowo - i nic nie wychodzi! Myślę i myślę, w rezultacie szukam czegoś tam, znajduję zupełnie gdzie indziej, a jeszcze częściej nie znajduję wcale. Myślę i myślę, w rezultacie naciskam lewy przycisk, okazuje się, że trzeba było nacisnąć prawy. I tak bez końca. Czasami podejmuję próby niejako odwrotnego dochodzenia: jakimi torami biegły myśli programisty nazywającego coś „A”, skoro nazwa „B” dosłownie narzuca się, albo ukrywającego funkcję gdzieś, skoro aż się prosi, żeby ona była tutaj. Czasami udaje mi się odtworzyć możliwy tok jego myślenia, ale na ogół nawet tego nie potrafię.
Ganno, okazuje się, że napisałem zbyt długi komentarz jak na standardy googli, musiałem podzielić go. Niżej druga część.:
UsuńSzkoda mi tych długich a straconych Twoich komentarzy. Ja mam prosty sposób na ich nie tracenie, a wiem, jak boli strata napisanych słów, bo mnie boli mocno. Otóż komentarze piszę nie bezpośrednio na stronie bloga, a na stronie programu do pisania; ja używam najpopularniejszego, mianowicie word firmy Microsoft. Pisząc, wystarczy co parę minut wcisnąć przycisk crtl, i trzymając go, na moment nacisnąć literę s. S od angielskiego save, co tutaj oznacza tyle, co zapisać. Nie zginie Ci, nie zniknie, nie stracisz. Nie uda się publikacja, można podjąć drugą próbę, bo tekst zostanie.
Ganno, jutro wstaję o 6.30, czeka mnie około dwudziestu godzin pracy, trzystukilometrowa nocna jazda, muszę więc kłaść się spać. Dobrej nocy.
Alez mi ucieklo. Jestem niepocieszona. I totalnie zniechecona. Tak znam sposoby zapisywania tekstow. Techniki komputerowe nie sa mi calkowicie obce, ale pisze zazwyczaj bardzo spontanicznie i zanim pomysle przytomnie juz jest za pozno na wszelkie kalkulacje. Klik i po tekscie. Szkoda. Wiec po prostu dziekuje za odpowiedz i nastepnym razem bede juz pamietac, aby nie dopuscic do straty napisanego tekstu.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuje za odpowiedz. Tak sobie wlasnie myslalam, ze Twoj sposob pisania w oczach wydawcow nie bedzie sie jawil jako szczegolnie dochodowy. No coz dzisiaj liczy sie tepo, ostry, czesto nawet wulgarny jezyk,obrazanie innych, narzekanie na okrucienstwo swiata. A swiat jest piekny po prostu i warto to,zwlaszcza wspolczesnym, uswiadamiac. Zachwyt strumykami swiatla przelewajacymi sie przez gestwine lisci czy kropelkami rosy albo bawiacymi sie ptakami jest dzisiaj bardzo pozadanym uczuciem. Wartosc slow, opisujacych wrazenia i chwile, ktore umykaja i gina jak sen jakis zloty, jest bezcenna. Oto mamy wiec naprawde wielka wartosc internetu, mozemy bez ograniczen korzystac z cudzych przezyc, oczywiscie , jesli ktos zechcial sie nimi podzielic. Ja jestem raczej domatorka. Jak Filifionka uwielbiam wieszac pranie, ukladac filizanki w szafkach i pic herbate z domowym sokiem malinowym. Mysle wtedy czesto o Wloczykijach, ktorzy gdziez tam wyruszaja na swoje trasy mimo szarugi, zimna i przenikliwego wiatru. A ja czuje sie bezpiecznie w zaciszu domowym. Dlatego podziwiam Wedrowcow w kazdym wydaniu i literackim i rzeczywistym. Podziwiam Anike, ktora tutaj spotykam, Erynie w trasie, Bajarke i innych. Podziwiam za prawdziwa pasje podrozowania. Homo viator. Tak bylo od wiekow i bedzie do ostatka. U nikogo jednak nie odnalazlam takiej przemoznej woli pisania. Slowo jest dla Ciebie jak chleb powszedni, ba, jak powietrze, smiem twierdzic,
OdpowiedzUsuń"Nie pisalem nic od miesiaca, jestem troche bledszy, troche bardziej milczacy...." mozna zartobliwie strawestowac Pawlikowska Jasnorzewska. Jesli sie nie obrazisz oczywiscie. Podziwiam i dziekuje za ....... wrazenia i chwile. Bede sobie podczytywac i przezywac po swojemu. Tez jestem otoczona piekna przyroda, jednak nie mam daru pisania o niej.
Jakby wicher przeleciał po blogu… :)
UsuńBardzo spodobała mi się Twoja parafraza znanego mi i cenionego wiersza Pawlikowskiej. Więcej w tych słowach prawdy, niż możesz się spodziewać.
Tak, Anika ma wyjątkowy dar dostrzegania pięknych roślin (i zwierząt) w miejscach najbardziej niespodziewanych. Dostrzega je i pochyla się nad nimi. O umiejętności robienia dobrych zdjęć nie wspomnę, bo zazdrość mnie zżera:) Innych wymienionych przez Ciebie osób nie znam. Wiesz, ja dużo pracuję i mam czasochłonne zainteresowania, mało więc szwendam się po internecie.
Nie pamiętam, czy kiedyś piłem herbatę z filiżanki… Mam kubek. Gdy potłucze się, kupuję drugi. Do kompletu jakaś łyżeczka – ot, i cała moja zastawa. Kiedyś miałem ładną szklankę do piwa, ale zbiła mi się w czasie przeprowadzki:(
Ganno, każdy Twój komentarz będzie uważnie przeczytany i szybko doczeka się odpowiedzi.
Jednak sie odnalazlo. Nabieram wprawy. W przyrodzie nic nie ginie? Przynajmniej jest wesolo z taką niezdarą Tez nauczycielką zresztą, jak niektore czytelniczki tutaj. Usmiecham sie do Wszystkich.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo musicie mi okazać milosierdzie i cierpliwość.
OdpowiedzUsuńNo musicie mi okazać milosierdzie i cierpliwość.
OdpowiedzUsuńOkażemy ;) Przedmioty martwe, wbrew pozorom i ogólnym sądom też mają swoje humory i uczucia. Świetnie to widać na przykładzie maszyn do szycia, laptopów i kserokopiarek. W mojej szkole odpowiadam za... kontakty z urządzeniami technicznymi. Nie, nie naprawiam ich, ja z nimi rozmawiam, głaszczę, a one zaczynają działać... Dziwne, prawda?
UsuńDziwne, faktycznie, ale raczej prawdziwe, co zauważyłem wiele razy, chociażby z moim stareńkim fordem. Czasami myślę, że zachodzi tutaj obustronne, podobne działanie: samochód jeździ, bo wie, że zależy mi na tym, ja nie myślę o wysłaniu go na złomowisko, bo wozi mnie, mimo swojego emerytalnego wieku.
UsuńA programy komputerowe w znacznej mierze pisane są alogicznie!
Z programami bywa różnie. Czasem udaje mi się pracować intuicyjnie i wszystko działa, innym razem muszę prosić o pomoc syna lub córkę.
UsuńKochani jestescie, dziekuję za mile przyjęcie. W moim ogrodzie cudownie pachną bzy, pięknie śpiewają ptaki, pomarańczowodziobe kosy dumnie paradują pod oknami, a kopciuszki bezpardonowo zakładają gniazda na belkach pod dachem. Cud życia.
OdpowiedzUsuńW podzięce za życzliwość dedykunę strofę Joanny Kulmowej, zwłaszcza w związku z Twoim umiłowaniem pisania, Krzysztofie:
"I gdybyś nawet nie mogł sprostać
Światu, co zmienia się i zmienia, to ty się nie martw, taki już zostań
Ty nie wyrastaj z marzenia".
No, jestem trochę romantyczna, przyznaję.
Kochani jestescie, dziekuję za mile przyjęcie. W moim ogrodzie cudownie pachną bzy, pięknie śpiewają ptaki, pomarańczowodziobe kosy dumnie paradują pod oknami, a kopciuszki bezpardonowo zakładają gniazda na belkach pod dachem. Cud życia.
OdpowiedzUsuńW podzięce za życzliwość dedykunę strofę Joanny Kulmowej, zwłaszcza w związku z Twoim umiłowaniem pisania, Krzysztofie:
"I gdybyś nawet nie mogł sprostać
Światu, co zmienia się i zmienia, to ty się nie martw, taki już zostań
Ty nie wyrastaj z marzenia".
No, jestem trochę romantyczna, przyznaję.
Nie wyrosnę, obiecuję:)
UsuńPowiem Ci coś, Ganno, tak cichutko, żeby nikt nie słyszał: też jestem romantyczny, zwłaszcza jak na faceta w wieku mooocno średnim.