Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ewolucja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ewolucja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 marca 2025

Choroba, czarownice i ewolucja

 260325

Franek, mój czteroipółletni wnuk, zachorował. Nic poważnego, jego silny organizm dzielnie walczy z wirusem, ale do przedszkola nie chodzi. Pojechałem więc do niego aby zapewnić urozmaicenie dnia jemu i córce. Oczywiście w ruch poszły klocki i liczne modele samochodów, później była rozmowa o wiewiórkach i niedźwiedziach, ale też zadziwiająco skomplikowana (chwilami moja wyobraźnia nie nadążała) akcja ucieczki czarownic ściganych przez strażaków czy policjantów; tutaj nie mam pewności, bo jak wspomniałem, wiele się działo.

Kiedy już miałem wychodzić, wnuk się zapytał:

– A co będziesz robił w domu?

– Będę czytał książkę.

– O czym?

– O… (jak dziecku wyjaśnić za trudną dla niego tematykę?) o wymarłych gatunkach zwierząt.

– Takich jak mamuty?

No i zaczęła się kolejna rozmowa. Wiecie, jak się rozmawia z ciekawskim kilkulatkiem. Pytaniom w rodzaju „dlaczego?” nie ma końca, zwłaszcza jeśli pytany lubi rozmawiać z takim małym człowiekiem i nie zbywa go byle czym.

Książka, o której mówiłem, tak naprawdę jest o pewnych aspektach ewolucji, chociaż też i o zwierzętach, które przegrały swój los na loterii życia. To „Cienie zapomnianych przodków”, autorstwa Carla Sagana i jego żony Ann Druyan.

Parę zdań o autorze. Pracując w NASA przy projekcie Voyager namówił przełożonych na odwrócenie jednego z dwóch statków badawczych Voyager ku Słońcu i zrobienie zdjęć Układu Słonecznego z okolic zewnętrznych jego planet. Tak powstało sławne zdjęcie na którym widać kulę ognia, naszą gwiazdę, i daleko od niej maleńką błękitną kropeczkę – Ziemię.

 O historii tego zdjęcia wiele jest informacji w internecie, na przykład tutaj. Sam sprawca jego powstania pisze o zdjęciu w innej swojej książce, w „Błękitnej kropce”.

Posłuchajcie tych pięknych i mądrych słów tutaj.

Był naukowcem, pisarzem, humanistą, działaczem autentycznie społecznym i wizjonerem. Niżej zamieszczam kilka cytatów z książki Sagana, o której mówiłem wnukowi. Także i w nich, jak w całym jego dorobku pisarskim, wyraźnie widoczna jest wrażliwość autora. Cytaty ograniczone są znakami >> <<, a słowa poza nimi są moje. Tytuły rozdziałów też.

O naszej podległości prawom natury zapisanych w genach i przyczynach naszych zachowań społecznych

Czy naprawdę bardzo się różnimy od zwierząt w swoich zachowaniach i zwyczajach? Czy prawdą jest twierdzenie o naszym znacznym oddaleniu od wrodzonych odruchów wykształconych w odległych epokach, nierzadko nawet przed zaistnieniem naszego gatunku?

>>Mimo to Fisher uważa, że heroizm, zarówno u ludzi, jak i u zwierząt, daje pewne selekcyjne korzyści związane z przekazaniem dalszym pokoleniom bardzo podobnych sekwencji genetycznych pochodzących od bliskich krewnych. Jest to jeden z pierwszych jasno wyrażonych poglądów na selekcję krewniaczą. Podobnie można tłumaczyć zachowanie rodziców poświęcających swe życie dla dziecka. Bohater lub poświęcający się rodzic uczyni po prostu to, co uważa za „słuszne”, nie zastanawiając się nad genetycznymi konsekwencjami oraz nad rachunkami strat i korzyści w zakresie swoich instrukcji ACGT. Fisher uważa jednak, iż poczucie „słuszności” wiąże się z faktem, że rozszerzone rodziny, świadome rodzicielstwo i bohaterskie postępki zwiększają szanse na lepszą przyszłość rodzinnego kodu DNA.

Zwierzęta mogą być wprawdzie skłonne do prawdziwych poświęceń na rzecz swoich bliskich, lecz nie dalszych krewnych. Pomyślmy o tym w ten sposób: wyobraźmy sobie, że śpimy smacznie, podczas gdy nasze dzieci głodują, są pozbawione domu lub chore. Dla większości z nas jest to nie do pomyślenia. Czterdzieści tysięcy dzieci umiera jednak codziennie z głodu, zaniedbania lub wskutek chorób, którym łatwo zapobiec. Instytucje w rodzaju Międzynarodowego Funduszu Narodów Zjednoczonych (UNICEF) mogłyby uratować te dzieci, na przykład dzięki szczepieniom, za cenę kilku centów dziennie, lecz brakuje im na to pieniędzy. Inne potrzeby są uważane za ważniejsze. Dzieci giną nadal, podczas gdy świat smacznie śpi. Są daleko. Nie są nasze.

Trudno o lepszy przykład działania selekcji krewniaczej.<<

O źródłach altruizmu i moralności

>>W przeprowadzonych w laboratorium badaniach karmienie pewnej grupy makaków uzależniono od tego, czy były one skłonne pociągnięciem za łańcuch wywołać elektryczny wstrząs u innego osobnika tego samego gatunku, lecz z nimi niespokrewnionego. Poddane testowi małpy mogły obserwować agonię dręczonego wstrząsami zwierzęcia przez półprzezroczyste lustro. Po pewnym czasie, gdy pojęły, na czym polega związek między ich posiłkiem a losem ofiary, makaki często odmawiały pociągania za łańcuch. W jednym z eksperymentów tylko 13% się ugięło, a 87% zdecydowało się głodować. Jeden zdeterminowany osobnik odmawiał jedzenia przez prawie dwa tygodnie, nie chcąc dręczyć współtowarzysza niewoli. Makaki, które poprzednio poddawano wstrząsom, były jeszcze mniej skłonne do pociągnięcia za łańcuch. Pozycja społeczna w ramach grupy oraz płeć odgrywały niewielką rolę w oporze makaków przed świadomym zadawaniem bólu innym.

Zmuszeni do wyboru między eksperymentatorami proponującymi makakom ten faustowski wybór a samymi makakami, świadomie wybierającymi głód, aby oszczędzić bólu innym, naszą sympatię i współczucie ulokujemy raczej po stronie małp, a nie badających je naukowców. Doświadczenia te pozwalają nam jednak dostrzec u innych niż ludzie istot tę świętą gotowość do poświęceń w celu ratowania innych – nie tylko bliskich krewnych. Wedle konwencjonalnych ludzkich norm opór przeciwko złu i postawa tych makaków, które nigdy nie uczęszczały na lekcje religii, nigdy nie słyszały o dziecięciu przykazaniach i nigdy nie grały w kółko i krzyżyk na lekcjach wychowania obywatelskiego, stanowi przykład moralności i odwagi. Heroizm jest normą w świecie makaków, przynajmniej w opisywanych powyżej okolicznościach. Gdyby sytuacja się odwróciła i schwytani przez makaki ludzie zostaliby postawieni przez małpich naukowców przez podobnym wyborem, czy spisaliby się wówczas równie dobrze? Ludzkość pamięta tych, którzy świadomie poświęcili swoje życie dla dobra innych. Na każdego z nich przypada wielu, którzy się cofnęli.

T.H. Huxley powiedział niegdyś, że najważniejszym dla niego wnioskiem ze studiów anatomicznych było wzajemne powiązanie wszystkich form życia na Ziemi. Późniejsze odkrycia – że budowa wszystkich żywych istot jest oparta na białkach i kwasach nukleinowych, że wszystkie instrukcje genetyczne są napisane i zakodowane w tym samym języku, że u bardzo odmiennych istot występuje tak wiele wspólnych sekwencji DNA – spotęgowały moc spostrzeżenia Huxleya. Każda odkryta warstwa tajemnicy rozszerza nasz krąg pokrewieństwa, niezależnie od tego, w którym miejscu na rozległej skali altruizmu i egoizmu właśnie się znajdujemy.

Rygorystyczne, ścisłe, pozbawione bezkrytycznego sentymentalizmu badania naukowe ujawniają głębokie podobieństwa między nami i innymi formami życia na Ziemi. W porównaniu z jakimkolwiek innym gatunkiem wszyscy ludzie, niezależnie od tego, jak bardzo etnicznie zróżnicowani, są zasadniczo identyczni. Selekcja krewniacza, fundament ewolucji wśród zwierząt żyjących w małych grupach, jest oparta na altruizmie, tak bardzo podobnym do miłości. Gdzieś pośród tego wszystkiego kryje się etyka.<<

Myślenie i samoświadomość zwierząt

Parę zdań wprowadzenia.

Całe życie na Ziemi, miliony gatunków roślin, grzybów, zwierząt i bakterii, powstało z jednego pnia, z jednego mikroskopijnego, od dawna nieistniejącego już gatunku żyjątek. Dlatego mówi się o drzewie życia. Wszak tysiące gałązek ma połączenie, poprzez coraz grubsze i mniej liczne konary, z jednym pniem. Tak jak istnieje dla każdej pary gałązek na drzewie ich wspólny konar, miejsce rozdzielenia się ich dróg, tak dla każdej dowolnej ich pary ziemskich istot istniał organizm im wspólny – przodek. Inaczej mówiąc: wszystkie organizmy żywe są spokrewnione. Siedzibą naszych, a piszę tutaj o wszystkich zwierzętach, a więc (z biologicznego punktu widzenia) także o ludziach, umiejętności myślenia, uczenia się, pamiętania, emocji, uczuć, w końcu świadomości, jest mózg. Im jest większy, tym bardziej rozwinięte mamy te umiejętności, co łatwo zauważyć każdemu obserwując i porównując zachowania tak różnych istot jak robak, pies i człowiek. W świecie ożywionym nie ma w tym względzie żadnych ostrych, jednoznacznych granic. Wszak nie jest tak, że tylko człowiek potrafi się cieszyć i tęsknić, a pies wymieniony jako przykład już nie. Skoro nie jest tak, to znaczy, że różnice w możliwościach umysłowych zwierząt między gatunkami mają charakter raczej równej pochylni, a nie barier nie do przekroczenia.

Wnioski z tych faktów, potwierdzonych rozlicznymi badaniami, są oczywiste. O nich pisze w poniższym cytacie autor książki.

Zwrócę jeszcze uwagę na słowo „dusza” używane przez Sagana. Jest ono pozbawione religijnego znaczenia, nie ma nic wspólnego z transcendencją, a po prostu dotyczy zdolności umysłowych. Mowa więc o duchowości w rozumieniu biologa – jako zdolność do poznawania, uczenia się, świadomości, etc. Oddaję głos autorowi.

>>Coś mignęło za oknem. Odwracamy wzrok i widzimy ćmę, jak z impetem uderza w szybę. (…) Co robi ćma w chwilę po tym, gdy uderzy głową w szybę? Czyni to ponownie. Wielokrotnie obserwujemy, jak owady wpadają na szyby, a nawet zostawiają części swoich ciał na szkle i nie wyciągają żadnych wniosków z tych przykrych doświadczeń. Najwidoczniej działający w ich głowach prosty program, który kontroluje latanie, nie przewiduje zderzeń z niewidzialnymi obiektami. (…) Ewolucja nie przygotowała ciem do życia w świecie z oknami. (…) Gdybyśmy potrafili przejrzeć umysł ćmy, to konkluzja, że prawie nic tam nie ma, prawdopodobnie okazałaby się słuszna. Czy jednak nie dostrzegamy czasami, że zdarza się nam – i nie tylko tym, którzy cierpią na nerwicę natręctw – wciąż powtarzać tę samą głupią rzecz, mimo oczywistych dowodów, że wpędza nas ona w kłopoty? Niekiedy spisujemy się niewiele lepiej od ćmy. Nawet głowom państw zdarzało się wejść prosto w szklane drzwi. (…) My też ewoluowaliśmy w świecie pozbawionym szkła. Różnica między ćmami a nami polega jednak na tym, że bardzo rzadko po uderzeniu w szklane drzwi podnosimy się, otrzepujemy i ponownie maszerujemy prosto w szybę.

Gdy pszczoła umiera, jej ciało wydziela feromon śmierci, charakterystyczny zapach, który sygnalizuje pozostałym mieszkańcom ula, że należy usunąć trupa. (…) Feromonem śmierci jest pewien kwas olejowy. (…) Co się stanie, gdy żywa pszczoła zostanie naznaczona kroplą kwasu olejowego? Może „wrzeszczeć i kopać” ile sił w nogach i na wszelkie inne sposoby udowadniać, że jest zdrowa i cała, a mimo to zostanie wyrzucona z ula. (…)

Czy pszczoły rozumieją niebezpieczeństwo związane z rozkładaniem się ciał ich martwych towarzyszy wewnątrz ula? Czy są świadome związku między śmiercią a kwasem olejowym? Czy mają w ogóle jakieś pojęcie o tym, czym jest śmierć? (…) Odpowiedź na te pytania w każdym wypadku niemal na pewno brzmi: nie. (…)

„Wiemy”, że jesteśmy czymś więcej niż tylko zbiorem niezwykle złożonych programów komputerowych. Mówi nam to prosta introspekcja. Czujemy to. Kartezjusz (…) który sformułował słynne powiedzenie Cogito, ergo sum” („Myślę, więc jestem”), ze wszystkich żyjących na Ziemi istot prawo do posiadania duszy przyznał tylko ludziom. (…) Czy idąc w ślady Darwina i wielu jego następców, nie możemy, a nawet nie powinniśmy dokładniej przestudiować tej delikatnej kwestii? Zbadać, o czym zwierzęta myślą? Co mogłyby nam powiedzieć, gdybyśmy umieli odpowiednio zapytać? (…) Gdy odkryjemy pokrewieństwo wszystkich istot żywych, czy uznamy wówczas za prawdopodobne, że ludzie mają duszę, a wszystkie inne zwierzęta są jej pozbawione? (…)

Spójrzmy raz jeszcze na naszego bzyczącego w trawie owada. Widzimy, że potrafi chodzić, biegać, patrzyć, węszyć, smakować, latać, parzyć się, wydalać, składać jaja, ulegać metamorfozie. Dysponuje wewnętrznym oprogramowaniem do kontrolowania wszystkich tych funkcji, zapisanym w mózgu, który waży być może zaledwie miligram, oraz wyspecjalizowanymi, dedykowanymi organami do wykonywania programów. Czy to wszystko? Czy jest ktoś w środku, kto rządzi? Kto kontroluje wszystkie te funkcje? Co rozumiemy przez pojęcie „ktoś”? Czy może owad jest prostą sumą swoich funkcji i niczym więcej, bez władzy wykonawczej, bez reżysera zachowań, bez owadziej duszy? Uklęknijmy i przyjrzyjmy mu się bliżej. Widzimy, jak wystawia głowę i mierzy nas wzrokiem, próbując wyczuć, czym jest ten olbrzym, groźnie wyglądający trójwymiarowy potwór. Mucha maszeruje niewzruszenie, lecz wystarczy podnieść zwiniętą w rulon gazetę, aby zerwała się do lotu. (…)

Wiemy, że owad decyduje, kogo może zjeść, przed kim powinien uciekać, w kim może znaleźć atrakcyjnego partnera seksualnego. Czy wewnątrz jego mikroskopijnego mózgu nie ma żadnej percepcji dokonywanych wyborów ani świadomości własnej egzystencji? Ani miligrama samoświadomości? Najmniejszej satysfakcji z dobrze wykonanej roboty? Jeżeli jego mózg jest milion razy mniejszy od naszego, to czy odmówimy mu prawa do jednej milionowej części naszych uczuć i naszej świadomości? Jeżeli po szczegółowym zbadaniu tych kwestii nadal podtrzymujemy tezę, że owad jest „tylko” robotem, to jaką mamy pewność, czy ta opinia nie stosuje się również do nas samych? (…)

W pobliżu lampy na werandzie pająk buduje swoją sieć. (…) Elegancki, koncentryczny, wielokątny układ precyzyjnie stabilizuje pojedyncza lina biegnąca do osłony lampy i druga, umocowana do pobliskiej balustradki. (…) Skąd pająk wie, jak zaprojektować, skonstruować, stabilizować, naprawiać i ostatecznie wykorzystać tę elegancką sieć? Skąd wie, że światło lampy przyciąga owady? (…) Do rozpięcia swojej sieci pająk sprytnie wykorzystał geometrię obudowy lampy, metalowej balustradki i drewnianej ściany domu. To nie mogło samo w sobie być zaprojektowane. Musiał istnieć element wyboru, decyzji, połączenia dziedzicznych predyspozycji ze środowiskowymi okolicznościami, których nigdy wcześniej nie znał.

Czy rzeczywiście jest on „tylko” automatem, bez dyskusji wykonującym działania przypisane przez Naturę i nagradzanym za prawidłowe zachowanie obfitymi dostawami żywności? Czy jednak istnieje w tym wszystkim element uczenia się, podejmowania decyzji i samoświadomości?

Przestrzegając ostrych norm inżynieryjnej precyzji, pająk ponownie rozwija swą sieć. Łowiecką nagrodę odkłada na później, być może dużo później. Na razie cierpliwie czeka. Czy wie na co? Czy morzy o tłustych ćmach i smakowitych jętkach? Czy raczej jego umysł jest pusty, bezczynny, pobawiony wszelkich myśli, aż do chwili, gdy szarpnięcie sieci pobudzi go do szybkiego biegu wzdłuż jednej z radialnych nici, aby dopaść i uśmiercić miotającego się owada, zanim zdoła się on uwolnić i uciec? Czy rzeczywiście mamy pewność, że pająk jest pozbawiony nawet słabych i sporadycznych przebłysków świadomości?

Możemy przypuszczać, że pewna szczątkowa świadomość przebłyskuje nawet u najbardziej prymitywnych istot, a wraz z rozbudową architektury neuronowej mózgu świadomość wzrasta.<<

Etymologia: oddychanie

>>Cząsteczka tlenu ma pewne wyjątkowe właściwości. Człowiek oddycha tlenem, opiera na nim swój metabolizm, pozbawiony tlenu – ginie, więc jest naturalne, że nasz zależność od tlenu wzbudza w nas szczególne względem niego uczucia. Wiele współczesnych słów („inspirować” – dosłownie znaczy wdychać, „aspirować” – oddychać w kierunku, „konspirować” – oddychać wraz z, „perspirować” – oddychać przez, „transpirować” – oddychać poprzez, „respirować” – oddychać ponownie, „ekspirować” – wydychać) oraz łacińskich przysłów (na przykład dum spiro, spero, czyli „dopóki oddycham, żyję”) przypomina nam, że wiele aspektów naszej natury kojarzymy z oddychaniem. Od łacińskiego słowa spiritus, oznaczającego początkowo oddech, pochodzą rozmaite współczesne wcielenia (spiritual – duchowy, spirited – śmiały, spiritis – duch, alkohol, zapał – i tak dalej.<<

Na zakończenie

>>Potrafiliśmy doprowadzić do zagłady wiele gatunków, może nam się nawet udać zniszczenie samych siebie, lecz dla Ziemi nie będzie to nic nowego. Ludzie dołączą do długiej listy gatunków, które pojawiają się na scenie, dokonują zmian w scenerii, likwidują część uczestników przedstawienia, a następnie same na zawsze znikają. W następnym akcie pojawią się nowi aktorzy. Ziemia cierpliwie wszystko znosi. Wszystko to już było w poprzednich odsłonach.<<



sobota, 21 grudnia 2024

O naszych kłopotach ze sobą

 151224

Ludzkość nachodzą coraz to nowe plagi egipskie. Mnożą się i rozprzestrzeniają szokująco dziwaczne izmy, rozpędza się konsumpcjonizm. Coraz więcej w nas żądań i oczekiwań, chorobliwej wręcz nietolerancji, zwłaszcza u ludzi najgłośniej się jej domagający, i coraz łatwiej przyjmujemy jako swoje poglądy jaskrawo sprzeczne z wiedzą a nawet ze zdrowym rozsądkiem. To wszystko dzieje się z nami mimo braku wojen i życia społeczności w dostatku i bezpieczeństwie. Możemy po prostu cieszyć się życiem, a to życie sobie utrudniamy. Wielu uważa, że pierwotną przyczyną jest dostatek i długi pokój; w pewnej mierze i ja ten pogląd podzielam, jednak praprzyczyn upatruję głębiej.

Zapewne pisałem już o dostrzeganych przeze mnie przyczynach i związkach, ale do tematu wracam ponieważ wielce jest dla mnie ważny.

Może jest odwrotnie: owe plagi są nie mimo dostatku i bezpieczeństwa, a właśnie dlatego?! Może mamy za dobrze, za spokojnie? Ale dlaczego stan, który, zdawałoby się, powinien w pełni nam sprzyjać i przynosić tylko dobro, miałby przynosić także szkody? Przyczyn dopatruję się w przebiegu i skutkach naszej filogenezy, czyli w historii naszego gatunku postrzeganej jako proces ewolucyjny.

My, ludzie, zawsze musieliśmy wiele pracować by zapewnić najbardziej elementarne potrzeby, jak jedzenie, odzienie i schronienie, ustawicznie doświadczaliśmy niedostatków i niebezpieczeństwa. Taki stan trwał ponad dwieście tysięcy lat, czyli całą naszą historię, a zmieniać się zaczął kilka tysięcy lat temu, przy czym zmiany przez niemal cały ten okres były niewielkie, skoro i wtedy wielu ludzi kładło się spać mając broń pod ręką i wiedzieli, co to jest przednówek oraz głód.

Dopiero ostatnich parę wieków, a zwłaszcza dziesięcioleci, przyniosły zmiany radykalne. Problem w cechach naszego umysłu, który kiedyś został wykształcony w kierunku zwiększenia szans na przeżycie w świecie pełnym niedostatków i niebezpieczeństw, a te umiejętności nagle (jak na skalę ewolucyjną) przestały być potrzebne, a nawet stały się szkodliwe, ponieważ radykalnie zmieniliśmy warunki życia. Jednak nasz umysł nie zmienił się ani na jotę w czasie tysiącleci cywilizacji, jest dokładnie taki sam, jaki mieli nasi przodkowie żyjący w jaskiniach. Umysłowo, psychicznie, ale i fizycznie, nadal jesteśmy troglodytami, nieowłosionymi małpami. Trzymanie smartfona w ręku czy przycisku do rakiety temu twierdzeniu nie zaprzecza, a jedynie świadczy o nadmiarowości naszego mózgu.

Podam parę spośród bardzo wielu przykładów istnienia w nas pamięci przeszłości:

Dlaczego mamy kłopoty z nadwagą? Ponieważ przez 99,99% naszego istnienia korzystnie było najeść się po dziurki w nosie, skoro następna okazja mogła się trafić za kilka dni, czyli inaczej mówiąc, nigdy nie mieliśmy lodówek ani sklepów. O przedlodówkowym czasie nie pamiętamy, ale odruchowe reakcje jeszcze nie dostrzegły zmiany i nasz mózg ciągle dopomina się poczuciem głodu o więcej jedzenia – na zapas. Dlaczego inaczej traktujemy obcego niż kuzyna czy nawet dobrego znajomego; dlaczego nie potrafimy tworzyć swoich grup znajomych liczących tysiące osób? Ponieważ przez wieki wieków żyliśmy w małych grupach ludzi najczęściej spowinowaconych ze sobą, a obcy mógł być niebezpieczny. Dlaczego mamy skłonność widzenia w brudnej szybie twarzy człowieka, albo w ciemnym i obcym miejscu ludzkiej postaci w czymkolwiek? Ponieważ w świecie pełnym zagrożeń bezpieczniej było dostrzec go tam, gdzie go nie było, niż odwrotnie. W nas nadal tkwią odruchy odległych przodków bojących się wchodzić do ciemnych i nieznanych jaskiń, czego każdy z nas doświadczył.

Trudności, niebezpieczeństwa i braki nas mobilizowały, były stanem naturalnym, natomiast dostatek i długie poczucie bezpieczeństwa rozleniwiają, a nawet, tak bywa dość często, pozbawiają sensu życia. Nasz umysł stał się bezczynny w wielu swoich umiejętnościach, jest niedopasowany do obecnego świata w którym nie trzeba się wysilać by przeżyć.

W rezultacie mamy skłonność do wyszukiwania zagrożeń, do tworzenia dziwnych celów ku którym chcemy dążyć, do zajęcia się czymś, czasami czymkolwiek, by zapełnić pustkę w naszych głowach dając zajęcie umysłowi. Jest tutaj pewne podobieństwo do naszego układu immunologicznego, który pozbawiony znacznej części swojej pracy jako skutku obecnego poziomu higieny, czasami zajmuje się wyimaginowanymi wrogami. Jeśli już o tym wspomniałem to dodam, że jednym z powodów tego rodzaju chorób (czyli autoimmunologicznych) jest stres, ale mechanizm oraz cel jego aktywacji powstał w nieistniejących już realiach i nadal działa; pomagał, zwiększał szanse przeżycia, teraz szkodzi.

Kiedyś siła fizyczna i spryt, nie tylko na łowach, umożliwiały osiągnięcie wysokiej pozycji w grupie, a tym samym zapewnienie sobie łatwiejszego dostępu do dóbr oraz partnerów seksualnych.

Teraz pieniądz jest ekwiwalentem pozycji i ilości posiadanych dóbr, ale to w zasadzie jedyna zmiana. Ten zasób nadal ustala pozycję w grupie, porządek dziobania i w pewnej mierze dostęp do partnerów. Kiedyś owych dóbr zawsze brakowało, wyjąwszy wyjątkowe i krótkie dni obfitości. Nie istniało pojęcie nadmiaru, nie miało się jak wykształcić, więc nasz umysł nie był i nie jest na taki stan przygotowany. Dlatego nie ma takiej ilości pieniędzy, którą uznamy za nadmiarową, niepotrzebną nam. Najbogatsi ludzie mają zasoby wystarczające do wygodnego życia ich odległych prawnuków, ale gotowi są szkodzić innym i poświęcać swoje życie by mieć więcej.

Kiedyś posiadanie służyło przeżyciu, teraz życiem się stało.

Obecny świat zamożnych krajów Zachodu jest pozbawiony tego wszystkiego, co nas ukształtowało nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Nasz umysł jest nastawiony na trudności, na pokonywanie przeszkód, na walkę o życie, a walczyć już nie potrzebujemy.

Znane są słowa krótko i dobitnie przedstawiające cykliczność rozwoju ludzkich społeczności: „Trudne czasy tworzą silnych ludzi; silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy.”

Tutaj jest sporo informacji o tej – nie waham się napisać – konstatacji.

Mijamy trzecią i wchodzimy w czwartą, schyłkową fazę cyklu. Można przerwać ten krąg, ale trzeba dostrzec jego istnienie i obecne absurdy. Możemy to zrobić dzięki nauce, a więc posługując się naszym elastycznym umysłem. Inaczej mówiąc: możemy działać wbrew naszym wrodzonym skłonnościom – dla naszego dobra. Jednak nikt nas nie uświadamia, nikt nie pomaga poza jednostkami, których głosy są tłumione. Jest wprost odwrotnie: ci, co mogliby zrobić wiele dobrego, mianowicie giganci mediów, jeszcze bardziej nas pogrążają, przekonując do bezmyślnego konsumpcjonizmu, a dziwaczne i szkodliwe ideologie przedstawiając jako zdobycze wznoszące ludzkość na nieosiągalne wcześniej wyżyny cywilizacyjne.

* * *

Pamiętacie słowa przypisywane Henry Fordowi?

Każdy klient może kupić samochód pomalowany na dowolny kolor pod warunkiem, że będzie to kolor czarny.”

Tutaj można wysłuchać opowieści o współczesnej wersji tego twierdzenia, tym razem w europejskim wydaniu. Oto przykład ograniczania obywatelskich wyborów o ile nie są zgodne z oczekiwaniami możnych tego świata: możecie wybrać kogo chcecie, o ile wybierzecie naszego człowieka.

Tutaj dowiecie się o działaniach unijnych urzędników wprowadzających cenzurę. Oczywiście w trosce o demokratyczne swobody.

* * *

 
Dla łatwiejszego oderwania się od tych niewesołych spraw, wklejam zdjęcia dwóch ładnych miejsc na Roztoczu. Są one, te miejsca, dla mnie wyjątkowe, dlatego ich zdjęcia mam na swoim komputerowym pulpicie, czyli pod ręką.

 To zdjęcie nie jest moje, skopiowałem je z niepamiętanej strony. Urocza wiewiórka i ślicznie owocujący cis. Chciałbym mieć mały domek, a na nim bocianie gniazdo; chciałbym mieć obok domu duże drzewa z dziuplami, a w nich wiewiórki. Dokarmiałbym je, próbował oswoić czy raczej zaprzyjaźnić się z nimi. Nic z tego nie będzie, ale chciałbym.



 
Te zdjęcia są moje. Mają 17 lat, zrobiłem je w Trowbridge, miasteczku w UK, w którym przez rok mieszkałem. Do tego cisa dosłownie się wchodzi. Jest rozłożysty, wielki, piękny. Nie zobaczę go już, ale pamiętam.

niedziela, 16 kwietnia 2023

Trawy i ludzkość

 060423

Pamiętacie ostrzeżenia o głodzie milionów ludzi w Afryce jako skutku zablokowania wywozu zboża z Ukrainy? Czy dostrzegacie związek tej sytuacji z trawami? Jeśli nie, to przeczytajcie. Tekst jest o rozlicznych i głębokich związkach ludzkości z tymi roślinami.

Cytuję tutaj książkę „Ziemia i życie. Rozważania o ewolucji i ekologii” Marcina Ryszkiewicza. W paru miejscach tekst skróciłem, miejsca zaznaczając wielokropkiem w nawiasach (…).

Zdjęcia zrobiłem w Górach Kaczawskich w ciągu kilku ostatnich lat.


>>Obawiam się, że tym razem wstęp będzie dłuższy od rozwinięcia, a liczba dygresji przewyższy liczbę przykładów do tzw. tematu wiodącego. W przyrodzie jednak wszystko jest ze sobą połączone, obiekty izolowane w ogóle nie istnieją (…), może zatem właśnie takie swobodne unoszenie się na fali skojarzeń daje nam czasem lepszy wgląd w złożoność otaczającej nas rzeczywistości od rygorystycznego trzymania się tematu. Nie można zrozumieć drzew badając tylko pień – bez korzeni, na których spoczywa, i bez gałęzi, w które się rozrasta.

Jeśli trawy dały asumpt do całej tej skłębionej sieci dygresji, to dlatego, że są one organizmami, których wielkim wynalazkiem ewolucyjnym było wymknięcie się z tego morderczego „wyścigu zbrojeń” przez niezwykły fortel. Zamiast unikać za wszelką cenę możliwych konsumentów, trawy oparły swą strategię na zupełnie innej zasadzie – dać się zjeść i wyciągnąć z tego korzyści. Odnieść zwycięstwo dzięki swej słabości.

Trawy pojawiły się późno w ewolucji roślin. Ich szczątki kopalne pochodzą z połowy trzeciorzędu (sprzed niespełna 30 milionów lat), są więc młodsze niż takie wielkie grupy roślin, jak mchy, paprotniki, szpilkowce, czy większość kwiatowych. Trawy osiągnęły jednak wkrótce niebywały sukces ewolucyjny: prerie Ameryki Północnej i pampasy Ameryki Południowej, stepy Eurazji i sawanny Afryki to olbrzymie obszary kuli ziemskiej, na których stanowią one dominujący, nieomal jedyny element roślinny.

Co przesądziło o ich sukcesie? Kiedy kosimy trawnik kosiarką, trawa nie zamiera, przeciwnie, wtedy właśnie rośnie najbujniej i jest najbardziej produktywna. Spróbujmy podobnie traktować inne rośliny, a ich ucięte pędy nigdy już się nie wyciągną, liście nie odrosną. Porządna pielęgnacja trawnika polega na jego częstym strzyżeniu – nie tylko dlatego, że to pomaga trawom, ale i dlatego, że przeszkadza wszystkim innym roślinom. W rezultacie – trawy zostają same.

Oczywiście, trawy nie przystosowały się do kosiarek (…) i nie im zawdzięczają swoje sukcesy. Lecz w tej roli człowiek zastąpił tylko olbrzymie rzesze trawożernych zwierząt (głównie ssaków), które od milionów lat obgryzały liście i pędy traw całego świata, przyczyniając się do ich sukcesu. Bez zwierząt trawożernych nie byłoby i traw, a w każdym razie stepów (i wszystkich ich lokalnych odmian). A bez stepów, nawiasem mówiąc, nie byłoby i człowieka. Nasze losy i losy traw sprzęgły się nierozerwalnie.

Sukces traw polegał na zerwaniu z niemal wszystkimi tak zwanymi trendami ewolucyjnymi, które się w dziejach roślin zarysowały. (…) wróciły do znacznie starszej ewolucyjnie wiatropylności (…). Trawy zredukowały do minimum swą morfologię – do prostego pędu i kilku długich, niczym nie wyróżniających się liści – uprościły też swe korzenie, które stały się gęstwiną prawie identycznych, nie zróżnicowanych odrostów. Ale największym zapewne wynalazkiem było odwrócenie „filozofii wzrostu”. Zamiast rosnąć od czubka, trawy przyrastają od dołu. Co to oznacza?

Wzrost to złożony i skomplikowany proces. Rośliny rozwiązały ten problem, wytwarzając wyspecjalizowane organy, tzw. ośrodki wzrostu, w których komórki dzielą się intensywnie, inne organy zostały tych funkcji pozbawione (…). U roślin wzrost odbywa się, mówiąc najogólniej, w górę (lub w dół w przypadku korzeni) oraz na boki, i oba te rodzaju wzrostu mają swe własne ośrodki, zwane merysytemami. Wzrost ku górze odbywa się się w stożku (wierzchołku) wzrostu, zazwyczaj na szczycie każdego pędu. Gdy ten szczyt utniemy lub gdy odgryzie go zwierzę, pęd przestaje rosnąć (przynajmniej na długości).

Otóż trawy, jak mówiliśmy, przeniosły swój „wierzchołek” wzrostu do podstawy pędów i liści (…). Gdy odetniemy wierzchołek trawy (pędu lub liścia), trawa odrasta; gdy obcinać będziemy często, trawa będzie odrastać szczególnie intensywnie. (…)

Wiatr daje możliwość „taniego” rozsiewania pyłku i nasion, ale tylko na otwartych przestrzeniach. Trawy właśnie skorzystały z tej nadarzającej się okazji, przechodząc na wiatropylność. By ich strategia była w pełni skuteczna, dżungle tropikalne, których gęstwina zatrzymuje wiatr niemal zupełnie, musiały jednak ustąpić miejsca terenom możliwie jak najbardziej otwartym. I trawy nie tylko wykorzystały powstanie takich właśnie terenów, lecz także jak najefektywniej przyczyniły się do ich ekspansji. Jak widzieliśmy, „cel” ten osiągnęły dwiema metodami: przez przywabienie (a nawet, poniekąd, stworzenie) odrębnej klasy stadnych, trawożernych zwierząt, których nieustająca aktywność uniemożliwia wzrost siewek większości roślin, oraz przez stworzenie warunków do częstych, choć krótkotrwałych pożarów, niszczących wszystko to, czego zwierzęta zniszczyć nie zdążyły. (ale ocalenie korzeni traw – dopisek K.G.)

W ten sposób niewielkie zrazu obszary porośnięte trawami poczęły się w szybkim tempie powiększać, a stepy i sawanny opanowywać coraz większe obszary lądów. Za nimi coraz to nowe grupy zwierząt przechodziły na trawożerność, przyczyniając się tym samym do jeszcze większego sukcesu traw. Co więcej, zamieniając obszary leśne, dające liczne możliwości kryjówki, na otwarte stepowe przestrzenie, zwierzęta zaczęły się skupiać w stada, gdyż tylko tak unikać mogły rosnącego zagrożenia ze strony coraz liczniejszych, przywabionych łatwo widoczną zdobyczą, drapieżników. Stadność zachowań, rozbudowane życie społeczne, rosnąca doskonałość zmysłów, a co za tym idzie i rozwój mózgu, wszystko to są cechy, które swój rozwój zawdzięczają poniekąd trawom. W takich warunkach, w tej scenerii i wśród takich zwierząt pojawił się na Ziemi człowiek. Wiele, bardzo wiele z naszych cech zawdzięczamy trawom – dietę (zwłaszcza powszechność wypieku chleba), zachowania społeczne, może nawet psychikę.

Naukowcy są zgodni, że powstanie człowieka wiązało się bezpośrednio z pojawieniem się wielkich, otwartych trawiastych przestrzeni, jakimi były afrykańskie i azjatyckie sawanny. Nasz los od początku splótł się z losem traw, i do dziś z żadną inną grupą roślin nie wiążą nas tak bliskie związki. Wszystkie bez wyjątku zboża należą do traw; każdy niemal lud korzysta z innego ich gatunku, od azjatyckiego ryżu, przez afrykańskie sorgo i europejskie żyto, aż po amerykańską kukurydzę. Do traw należy trzcina cukrowa, pierwszy dostawca cukru dla ludzi, i papirus, który patronował narodzinom niejeden cywilizacji. Trawą jest też, choć trudno w to uwierzyć, bambus, niezastąpiony w życiu ludów Azji południowowschodniej.

Dzięki temu, że ich odżywcze ziarna są wyjątkowo zdatne do długotrwałego przechowywania, trawy pozwoliły nam zbudować miasta i zasiedlić najbardziej niegościnne tereny. Trawom zawdzięczamy możliwość hodowli zwierząt na mięso i skóry, pośrednio dzięki nim możliwy był przez całe stulecia transport pomiędzy najodleglejszymi nawet regionami i wszystkie zwierzęta pociągowe i wierzchowe są trawożerne (…).

Żadnej innej grupie roślin nie zawdzięczamy tak wiele i dlatego warto poświęcić im naszą uwagę. Zwłaszcza, że dzięki nim możemy uświadomić sobie pewną ważną ewolucyjną naukę: słabość może być źródłem siły, jeśli tylko właściwie ją wykorzystać.<<


 






piątek, 3 marca 2023

Wenus, ewolucja i kobiety

 020323

Koniec pogodnego dnia nie styka się z nocą; między nimi jest czas stopniowej przemiany jasnego błękitu nieba w ciemny granat i czerń nocy. Zachodni horyzont jeszcze pamięta łunę zachodu, jeszcze widać na niskim niebie stopniowo zanikające ciepłe wspomnienie dnia, ale wyżej dzienny błękit zmienia się w głębokie, chociaż stopniowo ciemniejące, niebieskości. Właśnie wtedy, może pół godziny po zachodzie słońca, na niebie pojawia się Wenus. Nie widać jeszcze żadnych gwiazd, jest tylko ona – wielka, wspaniała, przyciągająca wzrok i śliczna jak na planetę bogini miłości i piękna przystało.

W ostatni dzień lutego zobaczyłem w jej pobliżu Jowisza. Był nieco mniejszy, ale to rezultat odległości: Wenus jest znacznie bliżej nas, niż ten gigant Układu Słonecznego. Długi czas, aż do pełni nocy, tylko ich dwoje świeciło na niebie, jeszcze nie całkiem nocnym. Na drugi dzień zobaczyłem ich ponownie: Jowisz znacznie zbliżył się do Wenus. Czy spotka się z nią? Czy bogini nie ucieknie potężnemu bogu?

  

Nie dowiedziałem się, ponieważ na trzeci dzień niebo było zachmurzone. Może spotkali się, a władca nieba chmurami zapewnił intymność ich spotkaniu?…

Zrobiłem serię zdjęć ich zbliżania się, ale to zadanie nie na mój sprzęt i umiejętności. Ot, widać jasne punkciki i tyle. Cały czar tych dwojga został wysoko w górze i w mojej pamięci.

Jak często w ostatnim roku myśl zakręciła w stronę wschodu. Tyle piękna dostrzec można wokół nas i nad nami, a ludzie zabijają się, zamiast całymi garściami czerpać ze skarbca Natury.

* * *

Niżej zamieszczam obszerny cytat z książki „Blizny po ewolucji” Elaine Morgan. Autorka na podstawie analizy pewnych naszych cech uzasadnia swoją oryginalną hipotezę dotyczącą ewolucji, ale akurat cytowane słowa są o … Przekonajcie się sami.

Publikując ten post, chciałem zrobić paniom, zwłaszcza tym mającym kłopoty z zaakceptowaniem swojej wagi, prezent z okazji Dnia Kobiet. Proszę o jego przyjęcie, od siebie dodając wyrazy szacunku dla piękniejszej połowy ludzkości.

* * *

>>Niektórzy są tłuści, inni nie. Obowiązuje milczące założenie, że szczupłość to norma, a smukłe ciała ilustrują, jakimże to zawsze chciała nas widzieć Natura. Jeśli ktoś przekracza „normę”, uważa się go za łakomego lub leniwego albo przypuszcza, że cierpi na jakieś zaburzenia metaboliczne. Otyłość nigdy nie bywa uznawana za szczególną cechę człowieka w sposób, w jaki uznaje się za nią duży mózg. Mówi się o niej, jakby była patologicznym odstępstwem od prawdziwego ludzkiego projektu, jak coś, co powinno być leczone i, w miarę możliwości, „wyleczone”.

Po pierwsze zatem należy ustalić, że podskórny tłuszcz u Homo sapiens jest szczególnym przystosowaniem ewolucyjnym, a nie po prostu karą za objadanie się. Jednym ze sposobów, by się o tym przekonać, może być rozpatrzenie przypadku osobnika ludzkiego, którego nie sposób oskarżyć o obżarstwo, mianowicie noworodka.

Około trzydziestego tygodnia ciąży zmienia się wzorzec rozwoju ludzkiego płodu. Szybki dotąd wzrost kości zaczyna zwalniać, a priorytetem staje się akumulacja tłuszczu. Część tłuszczu znajduje się głęboko wewnątrz ciała, w zwykłych u ssaków miejscach, na przykład wokół nerek. Ale zbiera się on również pod skórą, w sposób nietypowy dla zwierząt lądowych.

Pomiędzy trzydziestym a czterdziestym tygodniem ilość tłuszczu strzela w górę z 30 gramów do 430 gramów. Pod koniec ciąży tłuszcz stanowi 16 procent wagi ludzkiego dziecka, w porównaniu z 3 procentami u noworodka pawiana. Im więcej tłuszczu dziecko pozyska do czasu narodzin, tym większe jego szanse przeżycia. Co więcej – podobnie jak mózg – zapas tłuszczu utrzymuje szybkie tempo wzrostu przez kilka miesięcy po urodzeniu. To właśnie – w większym stopniu niż wielkość mózgu i w tym samym co brak owłosienia – wyróżnia ludzie niemowlę spośród niemowląt innych naczelnych. Tygodniowe ludzkie dziecko jest nagie i pulchne; tygodniowe gorylątko lub szympansiątko jest włochate i, w porównaniu z niemowlakiem, chude jak szczapa.

Wytworzenie owej warstwy tłuszczu u dziecka nakłada dodatkowy koszt na ludzkie zasoby fizyczne w późnym okresie ciąży i w czasie karmienia, którego inne naczelne nie muszą ponosić. Udział lipidów (tłuszczu) w krwi matki podnosi się o więcej niż 50 procent, aby ułatwić przekazanie zasobów żywieniowych rosnącemu płodowi. Aby odtworzyć te zapasy, matka musi zwiększyć własne spożycie o 14 procent w ostatnich fazach ciąży, i o nawet 24 procent w czasie, kiedy karmi rosnące niemowlę. Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności, więc nawet jeśli w czasie ciąży kobieta cierpi na niedostatek pożywienia, waga urodzeniowa dziecka spada na ogół nie więcej niż o 10 procent.

Jednakże gdyby kobieta była poważnie niedożywiona, jej szanse na urodzenie zdolnego do przeżycia dziecka albo szanse przeżycia ciąży stałyby się znikomo małe. Przed taką ewentualnością zabezpiecza nas mechanizm polegający na tym, że kiedy zapasy tłuszczu w organizmie kobiety spadają poniżej pewnego poziomu, nie zajdzie ona w ciążę. U szesnastolatki tkanka tłuszczowa stanowi około 27 procent wagi ciała; jeśli spadnie poniżej 22 procent, nie rozpocznie się cykl miesiączkowy, a jeśli się rozpoczął, ustanie. (…)

Wydaje się jasne, że udział tłuszczu znacznie wyższy od normy u naczelnych jest u naszego gatunku nie tylko niepatologiczny, ale wręcz niezbędny do przeżycia ludzkiej rasy.

W dzisiejszych czasach w krajach rozwiniętych niewielu ludzi musi się martwić o minimalny poziom tłuszczu, jakim obdarzył nas dobór naturalny. Problem stanowi jednak to, że najwyraźniej brak jego górnego limitu. Koń, wilk, gepard lub kangur, trzymany w niewoli bez dostatecznej możliwości ruchu i nadmiernie karmiony, może nabrać nieco tłuszczu. Ale nie spowoduje to trzy – lub czterokrotnego wzrostu jego wagi. (…)

Ludzie mogą te cechy rozwinąć, ponieważ jeden z głównych magazynów tłuszczu u Homo sapiens znajduje się tuż pod skórą. U większości ssaków główne magazyny znajdują się wewnątrz ciała, więc ich ekspansję ogranicza ściana ciała lub klatka piersiowa; skutek okazuje się też mniej widoczny. Ale nasza skóra jest tak elastyczna, że praktycznie nie nakłada żadnych limitów na ilość tłuszczu, która może się pod nią akumulować.

Inna zauważalna różnica to liczba adipocytów, w którą jesteśmy wyposażeni. Adipocyty to komórki, które zwierają tłuszcz. Kiedy puste, są praktycznie płaskie, ale każda może spuchnąć, zaokrąglić się i rozrosnąć, nie pękając, do trzykrotności początkowych rozmiarów. Stąd istotnym czynnikiem decydującym o tym, jak grubi możemy być, jest liczba posiadanych adipocytów.

(…) „W stosunku do masy ciała mamy co najmniej 10 razy więcej adipocytów niż można by się spodziewać w wyniku porównania ze zwierzętami dzikimi czy w niewoli. Pod względem odchylenia od ogólnego trendu ludzie biją na głowę takie notoryczne tłuściochy, jak borsuki, niedźwiedzie, świnie i wielbłądy (…)”.

Musi być powód dla istnienia tych komórek w liczbie około 25 miliardów, dziesięć razy większej niż u innych lądowych zwierząt naszych rozmiarów, i dziesięć razy większej, niż obecnie potrzebujemy. (…)

Dzisiaj w ludziach, którzy mają „nadwagę”, wywołuje się pewnego rodzaju poczucie winy, jakby byli zdegenerowanymi dziedzicami nieskończonej linii szczupłych przodków i w jakiś sposób zdradzili dziedzictwo, pozwalając sobie na zaniedbanie.

W rzeczywistości nie zdradzili swego dziedzictwa. To dziedzictwo zdradziło ich. Przyszli na świat ze zdolnością do tycia, której nie dzielą z innymi naczelnymi. Gdyby ich ciało nie miało nadmiarowych adipocytów, nie można by ich było wypełnić tłuszczem. (…)

Instruktorzy w klubach odchudzania wyznaczają swoim klientom limit wagi, jaki rzekomo „powinni” utrzymać lub jaki jest dla nich „właściwy”. „Strażnicy wagi” mają zmierzać do tego celu i chudnąć zgodnie z rzekomą wolą Natury. (…)

Wydaje się nieco dziwne, że właśnie w okolicach menopauzy, kiedy nie zanosi się już na dzieci, które trzeba donosić i wykarmić, u kobiet wszystkich ras pojawia się ogólna tendencja do tycia. Wiemy jednak obecnie, że tkanka tłuszczowa pełni dodatkowe funkcje (…). Oprócz tego, że bierze stały udział w przepływie paliw w organizmie, ma zdolność do przechowywania sterydów (hormonów) i wpływa zarówno na ilość estrogenu, żeńskiego hormonu płciowego, w krwiobiegu, jak i na jego siłę działania.

Estrogen występuje w dwóch formach – względnie nieaktywnej oraz silnie działającej. Szczupłe kobiety mają podwyższony poziom słabego typu estrogenu, podczas gdy otyłe kobiety mają wyższy poziom silnego. U tłustszych kobiet estrogen krąży również swobodniej we krwi. Do 1975 roku uważano, że estrogen powstaje tylko w jajnikach; wtedy okazało się jednak, że produkują go również komórki tłuszczowe, przetwarzając androgen (męski hormon znajdujący się w niewielkich ilościach w kobiecym osoczu) na estrogen.

Możemy sobie wyobrazić, że „brzuszek wieku średniego”, z którym walczy tak wiele kobiet, wyewoluował jako przystosowanie dobroczynne. Dzięki niemu organizm zyskiwał tkankę tłuszczową, będącą dodatkowym źródłem estrogenu w organizmie. Kiedy jajniki przestawały pracować, tłuszcz minimalizował objawy abstynencyjne. Pozwalał ciału stopniowo dostosować się do spadku poziomu estrogenu – nie dochodziło do gwałtownego „odstawienia”.<<

* * *

Dla porządku: znakami (…) zaznaczyłem miejsca poczynionych przeze mnie skrótów. Na początku i na końcu cytatu są znaki >> <<.

Zwracam uwagę na słowa, które zrobiły na mnie wrażenie:

Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności (…)”.

Tak po prostu: jeśli czegoś będzie brakowało rozwijającemu się płodowi, odpowiednie składniki zostaną wzięte z organizmu kobiety, a więc możliwa jest sytuacja, w której rozwój płodu odbywać się będzie jej kosztem. Fakt w zasadzie znany, ale tak wprost przypomniany tutaj uwidacznia swoistą bezwzględność natury, ale też i podobieństwo zachowań urodzonego już dziecka: czyż nie jest ono bezwzględne dla swojej matki? Czyż nie wymaga stałej gotowości do służenia mu niezależnie od pory doby i stanu zdrowia matki?

Właśnie ta zbieżność mechanizmów rozwoju płodu i zachowań dziecka zwróciła moją uwagę na ten fragment.

A nasze potyczki z wagą? Niemal bez zastrzeżeń podzielam pogląd autorki. Obecnie obowiązujący ideał kobiecego ciała stoi w rażącej sprzeczności z cechami i wrodzonymi skłonnościami ludzkich organizmów, zwłaszcza dojrzałych kobiet.

Także w tym mają trudniej niż jest mężczyznom.




czwartek, 5 stycznia 2023

O ubocznych skutkach dobrobytu

 040123

Ponownie zapraszam do lektury cytatów z książki „Homo sapiens. Meandry ewolucji” Marcina Ryszkiewicza.

Chcę nimi wesprzeć tezę, która zapewne nie jest odkrywcza, ale jest wyłącznie moja. Nie dowiedziałem się o niej z książek czy internetu, a wysnułem ją sam, obserwując ludzi i ich zachowania.

Przedstawię ją pod cytatami. Ich początek i koniec oznaczyłem znakami >> <<, a skróty wprowadzone przeze mnie tak: (...)

* * *

>>Co się dzie­je, gdy do­bór na­tu­ral­ny prze­sta­je dzia­łać? Ja­poń­ski ge­ne­tyk Te­ru­mi Mu­kai prze­pro­wa­dził fa­scy­nu­ją­cy eks­pe­ry­ment, któ­re przy­no­si od­po­wiedź na to py­ta­nie. I choć do­świad­cze­nia pro­wa­dzo­ne były na musz­kach owo­co­wych, to ich wy­ni­ki od­no­szą się przede wszyst­kim do lu­dzi1. (…)

Mu­kai, któ­ry jako ge­ne­tyk miał czę­sto do czy­nie­nia z dro­zo­fi­la­mi, po­sta­no­wił stwo­rzyć im iście raj­skie wa­run­ki, tak by ni­cze­go im nie bra­kło i nie gro­zi­ły im żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwa. Do eks­pe­ry­men­tu wy­brał gru­pę szczę­śliw­ców, któ­rym za­pew­nił praw­dzi­we luk­su­sy: za­wsze mia­ły pod do­stat­kiem po­ży­wie­nia, żyły w wa­run­kach ide­al­nej hi­gie­ny, w opty­mal­nej tem­pe­ra­tu­rze, wil­got­no­ści po­wie­trza, bez żad­nych na­tu­ral­nych wro­gów (ta­kich jak pta­ki czy inni musz­ko­żer­cy) i w wa­run­kach, gdy nig­dy nie gro­zi­ło im prze­gęsz­cze­nie. (…)

Raz na dzie­sięć po­ko­leń ta­kich bez­stre­so­wo cho­wa­nych mu­szek Mu­kai prze­pro­wa­dzał eks­pe­ry­ment, któ­ry moż­na by na­zwać ekwi­wa­len­tem wy­gna­nia z raju: przy­wra­cał im na­tu­ral­ne, tzn. nie­prze­wi­dy­wal­ne i groź­ne śro­do­wi­sko, w któ­rym mu­sia­ły so­bie ra­dzić same, bez po­mo­cy do­bro­tli­we­go opie­ku­na. Były więc zmu­szo­ne same szu­kać po­ży­wie­nia, do­bie­rać part­ne­rów, ra­dzić so­bie z cho­ro­ba­mi i z dra­pież­ni­ka­mi. Mu­sia­ły — in­ny­mi sło­wy — wal­czyć o byt. A Mu­kai spraw­dzał, jak so­bie z tym da­wa­ły radę.

Wy­nik? Szło im co­raz go­rzej. W po­rów­na­niu z musz­ka­mi kon­tro­l­ny­mi, któ­rym nig­dy nie stwo­rzo­no cie­plar­nia­nych wa­run­ków, musz­ki po­zba­wio­ne czyn­ni­ków se­lek­cyj­nych tra­ci­ły wi­tal­ność — śred­nio o 1–2 pro­cent na po­ko­le­nie (mie­rzo­no to sto­sun­kiem jaj zło­żo­nych do tych, z któ­rych wy­ra­sta­ły do­ro­słe, zdol­ne do pro­kre­acji osob­ni­ki). Z każ­dym ko­lej­nym po­ko­le­niem po­ja­wia­ło się co­raz wię­cej jaj wa­dli­wych, co­raz wię­cej zde­for­mo­wa­nych lub nie­zdol­nych do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia mu­szek, aż w koń­cu na­stę­po­wa­ła ka­ta­stro­fa i po­pu­la­cja wy­mie­ra­ła. Ba­last złych ge­nów oka­zy­wał się zbyt wiel­kim ob­cią­że­niem. (…)

Ba­da­nia pro­wa­dzo­ne były na dro­zo­fi­lach, ale ana­lo­gie z ludź­mi — czy ra­czej z ludź­mi ży­ją­cy­mi w naj­bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­nych kra­jach — są aż nad­to oczy­wi­ste. Eli­mi­na­cja za­gro­żeń ze stro­ny śro­do­wi­ska, hi­gie­na, ob­fi­tość po­ży­wie­nia, brak dra­pież­ni­ków i ogra­ni­cze­nie pa­to­ge­nów to już stan­dard we współ­cze­snym świe­cie. Kon­tro­la uro­dzin i — w pew­nym stop­niu — praw­nie usank­cjo­no­wa­na mo­no­ga­mia w świe­cie lu­dzi to nie­mal do­sko­na­ły od­po­wied­nik stłu­mie­nia ak­tyw­no­ści do­bo­ru płcio­we­go, co Mu­kai prak­ty­ko­wał na swo­ich dro­zo­fi­lach. I efek­ty są też po­dob­ne: gro­ma­dze­nie się nie­ko­rzyst­nych mu­ta­cji, aku­mu­la­cja błę­dów, utra­ta be­ha­wio­ral­nej pla­stycz­no­ści, czy­li zdol­no­ści do ra­dze­nia so­bie w nie­prze­wi­dy­wal­nym świe­cie, z któ­re­go ten ele­ment nie­prze­wi­dy­wal­no­ści zo­stał w znacz­nym stop­niu usu­nię­ty. Jest tyl­ko jed­na róż­ni­ca — Mu­kai mógł w każ­dej chwi­li prze­rwać swój eks­pe­ry­ment i przy­wró­cić musz­kom świat, z któ­re­go… wy­gnał je do raju. My na to nie mo­że­my li­czyć.

A więc nowa ni­sza, któ­rą za­czy­na­my so­bie stwa­rzać, nie bę­dzie wol­na od za­gro­żeń, tyl­ko będą to (już są) cał­kiem nowe za­gro­że­nia. Rów­nież ta­kie, któ­rych nikt się nie spo­dzie­wał. Dwa z nich — znów na za­sa­dzie pars pro toto — po­zna­my te­raz nie­co bli­żej. Ich ce­chą szcze­gól­ną jest … fan­to­mo­wa pa­mięć po „am­pu­to­wa­nych” cho­ro­bach. (…)

Do cze­go słu­ży wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy?

Je­śli wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy jest na­rzą­dem szcząt­ko­wym, a tak uwa­ża więk­szość lu­dzi (le­ka­rzy nie wy­łą­cza­jąc) to oczy­wi­ście nie słu­ży do ni­cze­go. A przy­najm­niej nie do tego, do cze­go słu­żył kie­dyś. Bo taka jest de­fi­ni­cja na­rzą­dów szcząt­ko­wych, ta­kich jak np. zde­ge­ne­ro­wa­ne oczy ryb ja­ski­nio­wych, czy ki­ku­to­wa­te „skrzy­dła” nie­lot­ne­go pta­ka kiwi.

Jak pa­mię­ta­my, wszyst­kie ga­tun­ki są nie­ja­ko ma­ga­zy­na­mi ta­kich szcząt­ko­wych hi­sto­rycz­nych po­zo­sta­ło­ści, bo u wszyst­kich nie­któ­re funk­cje ule­ga­ją wy­łą­cze­niu i prze­sta­ją być uży­tecz­ne. Czło­wiek jest pod tym wzglę­dem szcze­gól­nie ob­cią­żo­ny. W na­szych daw­niej­szych i cał­kiem nie­daw­nych dzie­jach ra­dy­kal­nie zmie­nia­li­śmy zwy­cza­je i śro­do­wi­ska, więc wie­le z wcze­śniej­szych ad­ap­ta­cji już prze­sta­ło być po­trzeb­nych. Ich li­sta, wciąż uak­tu­al­nia­na, obej­mu­je oko­ło stu osiem­dzie­się­ciu po­zy­cji i z pew­no­ścią jesz­cze się wy­dłu­ży. Ale sy­tu­acja z wy­rost­kiem jest inna, dużo bar­dziej za­gma­twa­na i fa­scy­nu­ją­ca. Nie­sie też waż­ne prze­sła­nie, któ­re do­pie­ro cał­kiem nie­daw­no uda­ło się roz­szy­fro­wać. Po pierw­sze za­uważ­my, że nasz wy­ro­stek nie za­nikł i — choć mniej­szy niż u bliż­szych i dal­szych krew­nych czło­wie­ka (gry­zo­ni, ko­pyt­nych, dra­pież­nych), obec­ny jest u wszyst­kich lu­dzi i nie ob­ser­wu­je­my ra­czej ten­den­cji do jego za­ni­ka­nia. Po dru­gie — wy­ro­stek bywa groź­ny, dość czę­sto sta­je się źró­dłem za­pa­leń, a same za­pa­le­nia, nie­ope­ro­wa­ne, mogą pro­wa­dzić do śmier­ci (śred­nio je­den czło­wiek na szes­na­stu cier­pi na ostre za­pa­le­nie wy­rost­ka, a po­ło­wa nie­ope­ro­wa­nych przy­pad­ków koń­czy się śmier­cią). Nie mamy więc tu do czy­nie­nia z na­rzą­dem nie­zau­wa­ża­nym przez do­bór, bo cza­sem sta­je się on aż nad­to wi­docz­ny — przed­wcze­sna śmierć to wszak je­den z naj­po­tęż­niej­szych czyn­ni­ków wzmac­nia­ją­cych se­lek­cyj­ne na­ci­ski. Po trze­cie wresz­cie — usu­nię­cie tego na­rzą­du nie po­wo­du­je w funk­cjo­no­wa­niu czło­wie­ka żad­nych wi­docz­nych zmian, co zresz­tą za­wsze było przed­sta­wia­ne jako głów­ny do­wód, że mamy do czy­nie­nia z nie­funk­cjo­nal­nym ru­dy­men­tem. Moż­na wręcz od­nieść wra­że­nie, że je­dy­ną jego funk­cją jest szko­dze­nie2; jest jak tkwią­ca w środ­ku na­szych ciał mina: w każ­dej chwi­li może wy­buch­nąć, choć nie za­wsze tak robi. (…)

(…) nie jest to u nas na­rząd za­ni­ka­ją­cy. A sko­ro tak, ro­dzi się po­dej­rze­nie, że peł­ni on jed­nak ja­kąś funk­cję. Tyl­ko jaką?

Wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy nie jest pu­sty. Gdy przyj­rzeć mu się do­kład­nie, moż­na za­uwa­żyć, że jest sie­dli­skiem nie­zli­czo­nych bak­te­rii, wy­ście­la­ją­cych jego ścia­ny. To te bak­te­rie sta­no­wią śmier­tel­ne za­gro­że­nie dla cier­pią­cych na za­pa­le­nie wy­rost­ka — gdy jego ścia­ny pęk­ną, wy­do­sta­ją się do jamy cia­ła i mogą wy­wo­ły­wać ostre in­fek­cje. Choć ope­ra­cje usu­wa­nia wy­rost­ków wy­ko­nu­je się ru­ty­no­wo od dzie­siąt­ków lat i choć wy­rzu­co­no w tym cza­sie do ko­sza set­ki ty­się­cy ta­kich nie­po­trzeb­nych „or­ga­nicz­nych resz­tek”, do­pie­ro w roku 2007 dwóch ba­da­czy, Ran­dal Bol­lin­ger i Wil­liam Par­ker, spoj­rza­ło na ten na­rząd w zu­peł­nie nowy spo­sób. Ich teza, choć na po­zór ba­nal­na, była re­wo­lu­cyj­na: może wy­ro­stek nie jest tyl­ko uciąż­li­wym (dla nas) schro­nie­niem dla bak­te­rii, ale słu­ży do tego celu. I to słu­ży nam, nie tyl­ko bak­te­riom.

W isto­cie całe na­sze cia­ła są schro­nie­niem bak­te­rii, któ­re re­zy­du­ją wszę­dzie, za­rów­no w je­li­tach, jak i wszyst­kich za­ka­mar­kach skó­ry i we wło­sach. Gdy je zli­czyć, oka­zu­je się, że licz­ba ko­mó­rek bak­te­ryj­nych w czło­wie­ku jest dzie­się­cio­krot­nie więk­sza niż licz­ba jego wła­snych ko­mó­rek. Kie­dy się ro­dzi­my, je­ste­śmy wol­ni od bak­te­rii, ale ko­lo­ni­za­cja na­sze­go cia­ła na­stę­pu­je bar­dzo szyb­ko i u wszyst­kich osią­ga na­sy­ce­nie na mniej wię­cej ta­kim sa­mym po­zio­mie. Wy­glą­da to nie­mal jak ko­lo­ni­za­cja opu­sto­sza­łej wy­spy przez ga­tun­ki pio­nier­skie z po­bli­skie­go lądu — np. wy­spa Kra­ka­tau już w kil­ka­dzie­siąt lat po gi­gan­tycz­nej erup­cji wul­ka­nu mia­ła tę samą licz­bę miesz­kań­ców co przed tym ka­ta­kli­zmem. Zra­zu pu­sta, szyb­ko się wy­peł­ni­ła, a nowi ko­lo­ni­ści nie mie­li już cze­go szu­kać.

Bol­lin­ger i Par­ker zwró­ci­li uwa­gę na oczy­wi­sty (ale zwy­kle igno­ro­wa­ny) fakt, iż sta­no­wią­cy część je­li­ta śle­pe­go wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy jest je­dy­nym frag­men­tem prze­wo­du po­kar­mo­we­go, któ­ry nie uczest­ni­czy w pro­ce­sie tra­wie­nia i po­zo­sta­je wol­ny od wpły­wów ze­wnętrz­nych. Gdy np. za­tru­je­my się lub kie­dy mamy bie­gun­kę, tyl­ko tu bak­te­rie mogą prze­cze­kać ten trud­ny okres i od razu po­tem roz­po­cząć re­ko­lo­ni­za­cję, ni­czym nowi przy­by­sze na wy­spie Kra­ka­tau po wy­bu­chu wul­ka­nu. (…)

Wszyst­ko to nie tłu­ma­czy jed­nak za­gad­ko­we­go i naj­waż­niej­sze­go fak­tu, ja­kim jest skraj­nie nie­rów­no­mier­ne wy­stę­po­wa­nie za­pa­leń wy­rost­ka ro­bacz­ko­we­go na świe­cie — tam, gdzie po­ziom hi­gie­ny i usług me­dycz­nych jest naj­wyż­szy, przy­pad­ki tego typu są naj­częst­sze, a w kra­jach za­co­fa­nych zda­rza­ją się rzad­ko, przy czym im to za­co­fa­nie jest więk­sze, tym licz­ba za­cho­ro­wań mniej­sza, w skraj­nych przy­pad­kach, czy­li tam, gdzie lu­dzie są naj­bar­dziej na­ra­że­ni są na cho­ro­by ukła­du po­kar­mo­we­go, nie­mal ze­ro­wa. Wy­ja­śnie­nie, ja­kie­go udzie­la Bol­lin­ger, wy­da­je się pa­ra­dok­sal­ne. Otóż tam, gdzie je­li­ta są wciąż po­lem bi­twy mię­dzy pa­to­ge­na­mi a ukła­dem od­por­no­ścio­wym czło­wie­ka, na­sze prze­ciw­cia­ła nadal peł­nią funk­cję, do ja­kiej zo­sta­ły po­wo­ła­ne, więc i ów Raj­ski Ogród bak­te­rii nadal dzia­ła jak re­zer­wu­ar ludz­kiej flo­ry bak­te­ryj­nej, któ­rą od­twa­rza po każ­dej cho­ro­bo­wej tra­ge­dii. W kra­jach o wy­so­kich stan­dar­dach hi­gie­ny cho­ro­by ta­kie są nie­zwy­kle rzad­kie, więc za­rów­no bak­te­rie w wy­rost­ku jak i biał­ka IgA sta­ły się bez­u­ży­tecz­ne i cza­sem za­czy­na­ją dzia­łać nie­ja­ko na oślep. (…)

Cho­ro­ba Croh­na to prze­wle­kłe i nie­ule­czal­ne za­pa­le­nie je­lit, pro­wa­dzą­ce do owrzo­dzeń róż­nych od­cin­ków prze­wo­du po­kar­mo­we­go, choć naj­czę­ściej lo­ku­je się w koń­co­wym od­cin­ku je­li­ta cien­kie­go lub na po­cząt­ku je­li­ta gru­be­go. Cho­ru­je na nią co­raz wię­cej lu­dzi na świe­cie i choć trwa­ją in­ten­syw­ne ba­da­nia nad etio­lo­gią i nad zna­le­zie­niem sku­tecz­nych le­ków, jak na ra­zie trud­no mó­wić o suk­ce­sach. Wciąż nie wia­do­mo, co ją wy­wo­łu­je, i wciąż nie zna­le­zio­no od­po­wied­niej te­ra­pii — ani far­ma­ko­lo­gicz­nej, ani chi­rur­gicz­nej. Usu­nię­cie za­ata­ko­wa­ne­go od­cin­ka je­lit jest zwy­kle nie­sku­tecz­ne, gdyż cho­ro­ba naj­czę­ściej po­wra­ca i ata­ku­je inny frag­ment prze­wo­du po­kar­mo­we­go.

Jak w wie­lu przy­pad­kach do­ty­czą­cych pro­ble­mów je­li­to­wych, pró­bo­wa­no do­szu­ki­wać się związ­ków tej cho­ro­by z obec­no­ścią ja­kichś nie­zna­nych pa­to­ge­nów — bak­te­rii lub pa­so­ży­tów i bra­kiem od­po­wied­niej hi­gie­ny, co zwy­kle sprzy­ja tego typu scho­rze­niom. Wszel­kie ta­kie spe­ku­la­cje roz­bi­ja­ły się jed­nak o pe­wien za­ska­ku­ją­cy, choć nie­ob­cy już nam fakt: cho­ro­ba roz­wi­ja się naj­in­ten­syw­niej w kra­jach naj­wy­żej roz­wi­nię­tych, gdzie przyj­mu­je ostat­nio cha­rak­ter epi­de­mii, a omi­ja kra­je bied­ne i za­co­fa­ne. (…) Dziś naj­bar­dziej za­gro­że­ni są miesz­kań­cy Da­nii i Szwe­cji — mo­de­lo­wych wręcz kra­jów gdy idzie o po­ziom hi­gie­ny, ja­ko­ści ży­cia i służ­by zdro­wia. (…)

W la­tach 90. XX wie­ku ta­jem­ni­cę cho­ro­by Croh­na po­sta­no­wił roz­wi­kłać ame­ry­kań­ski ga­stro­en­te­ro­log Joel We­in­stock, któ­ry pra­co­wał wła­śnie nad dużą książ­ką po­świę­co­ną „ro­ba­kom” je­li­to­wym, głów­nie ni­cie­niom. Wpraw­dzie nikt już wów­czas nie do­wo­dził, by scho­rze­nie to wy­wo­ły­wał ja­kiś nie­zna­ny pa­so­żyt ukła­du po­kar­mo­we­go, bo te już do­brze po­zna­no, ale We­in­stock za­uwa­żył, że pe­wien zwią­zek z pa­so­ży­ta­mi ist­nie­je — tam, gdzie w wy­ni­ku ak­cji od­ro­ba­cza­nia pa­so­ży­ty we­wnętrz­ne czło­wie­ka zo­sta­ły nie­mal zu­peł­nie wy­eli­mi­no­wa­ne, za­cho­ro­wal­ność gwał­tow­nie wzra­sta­ła. Gdy jesz­cze dwa po­ko­le­nia temu po­dob­ne ob­ja­wy do­ty­ka­ły w USA jed­ną oso­bę na dzie­sięć ty­się­cy to obec­nie udział ten wzrósł czter­dzie­sto­krot­nie (1 na 250) i da­lej ro­śnie. Myśl, że cho­ro­ba może mieć pod­ło­że ge­ne­tycz­ne, jak wie­lu po­dej­rze­wa­ło, wy­da­ła się We­in­stoc­ko­wi ab­sur­dal­na, bo jaka mu­ta­cja ge­no­wa mo­gła­by się tak bły­ska­wicz­nie roz­prze­strze­nić na tak wiel­kim ob­sza­rze? Mu­sia­ło się to wią­zać ra­czej z ja­ki­miś zmia­na­mi w śro­do­wi­sku. Ale ja­ki­mi, sko­ro nie­mal wszel­kie zna­ne za­gro­że­nia uda­ło się wła­śnie wy­eli­mi­no­wać?

Wte­dy We­in­stock po­sta­no­wił spraw­dzić po­mysł, któ­ry wie­lu wy­dał się sza­lo­ny. Może cho­ro­by Croh­na nie wy­wo­łu­je ża­den spe­cy­ficz­ny pa­so­żyt, bak­te­ria lub inny czyn­nik cho­ro­bo­twór­czy, ale wła­śnie brak ta­kich czyn­ni­ków, na któ­re or­ga­nizm był kie­dyś wy­sta­wio­ny? Ba­da­jąc ro­ba­ki je­li­to­we, We­in­stock już wcze­śniej za­ob­ser­wo­wał pa­ra­dok­sal­ne zja­wi­sko — obec­ność tych pa­so­ży­tów nie tyl­ko czę­sto nie pro­wa­dzi do sta­nów za­pal­nych, ale naj­wy­raź­niej je uśmie­rza. Jego zda­niem mógł to być efekt swo­istej ma­ni­pu­la­cji ze stro­ny „ro­ba­ków”: uci­sza­jąc układ od­por­no­ścio­wy no­si­cie­la, zwięk­sza­ły szan­se na po­zo­sta­nie w jego wnę­trzu i na ob­fi­te za­so­by po­ży­wie­nia; w koń­cu do­bry go­spo­darz to zdro­wy go­spo­darz.

W tym cza­sie epi­de­mio­lo­dzy, za­alar­mo­wa­ni roz­prze­strze­nia­niem się tzw. cho­rób au­to­im­mu­no­lo­gicz­nych (któ­re dziś nę­ka­ją po­ło­wę miesz­kań­ców „pierw­sze­go świa­ta”), sfor­mu­ło­wa­li hi­po­te­zę, że ich przy­czy­ną może być wła­śnie po­pra­wa wa­run­ków hi­gie­nicz­nych pa­nu­ją­cych w kra­jach roz­wi­nię­tych i po­wo­do­wa­na tym swo­ista bez­czyn­ność ukła­du od­por­no­ścio­we­go, któ­ry — z bra­ku in­nych ce­lów — kie­ru­je ata­ki na neu­tral­ne sub­stan­cje lub wręcz na ko­mór­ki wła­sne­go or­ga­ni­zmu. Kon­cep­cja We­in­stoc­ka ide­al­nie wpi­sy­wa­ła się w taki sce­na­riusz.

Ro­dzi­ło to ko­lej­ne, jesz­cze bar­dziej sza­lo­ne py­ta­nie — czy przy­wró­ce­nie „ro­ba­ków” w na­szych je­li­tach nie mo­gło­by po­móc cho­rym na Croh­na? (…)

We­in­stock miał po­trzeb­ne kwa­li­fi­ka­cje. Uznał, że naj­lep­szym kan­dy­da­tem na „do­bre­go ro­ba­ka” bę­dzie ni­cień z ga­tun­ku Tri­chu­ris suis, któ­rym czę­sto — i bez żad­nych wy­raź­nie nie­ko­rzyst­nych skut­ków — za­ra­ża­ją się ho­dow­cy świń. Do ba­dań wy­brał 29 pa­cjen­tów cho­rych na Croh­na, któ­rzy wo­le­li pod­dać się wy­wo­łu­ją­cej obrzy­dze­nie ku­ra­cji z na­dzie­ją na po­pra­wę, niż zno­sić nie­usta­ją­ce do­le­gli­wo­ści. Wszyst­kim po­da­no po 2500 mi­kro­sko­pij­nych ja­je­czek pa­so­ży­ta i za­bieg ten był po­wta­rza­ny co trzy ty­go­dnie przez okres sze­ściu mie­się­cy. W roku 2005 We­in­stock i jego ze­spół mo­gli już ogło­sić re­zul­ta­ty swych pio­nier­skich ba­dań — u 23 z 29 pa­cjen­tów ob­ja­wy cho­ro­by Croh­na wy­raź­nie osła­bły6. Nie­któ­rzy od­czu­wa­li tak wiel­ką ulgę, że sami pro­si­li eks­pe­ry­men­ta­to­rów o do­dat­ko­we por­cje pa­so­ży­tów. (…)

Głów­na teza, jaka z tych ba­dań wy­ni­ka, brzmi tak: przez set­ki ty­się­cy, je­śli nie mi­lio­ny lat nie­od­łącz­ną czę­ścią na­szej ni­szy eko­lo­gicz­nej były inne or­ga­ni­zmy, któ­re wcho­dzi­ły z nami w naj­roz­ma­it­sze, mniej lub bar­dziej przy­ja­zne (lub wro­gie) re­la­cje, a ewo­lu­cyj­nie naj­waż­niej­szą z tych re­la­cji od­gry­wa­ły pa­to­ge­ny i pa­so­ży­ty. Mię­dzy nami a nimi trwał nie­ustan­ny „wy­ścig zbro­jeń”, któ­ry wy­po­sa­żał obie stro­ny w co­raz sku­tecz­niej­sze środ­ki ata­ku (ich) i obro­ny (nas). Ten pro­ces przy­spie­szył wraz z wy­na­laz­kiem rol­nic­twa i przej­ściem na osia­dły tryb ży­cia, bo wte­dy zmniej­szy­ły się od­le­gło­ści, ja­kie nas wcze­śniej roz­dzie­la­ły, oraz wzro­sła gę­stość za­lud­nie­nia, co uła­twia­ło na­szym prze­śla­dow­com za­ra­ża­nie i ko­lo­ni­za­cję ko­lej­nych no­si­cie­li. Na­stę­pu­ją­ce po so­bie fale pan­de­mii i ich tra­gicz­ne śmier­tel­ne żni­wa tyl­ko wzmoc­ni­ły nasz ga­tu­nek i wy­win­do­wa­ły go na szczyt do­stęp­ne­go w świe­cie oży­wio­nym uzbro­je­nia. Układ od­por­no­ścio­wy czło­wie­ka pra­co­wał — i pra­cu­je — na naj­wyż­szych ob­ro­tach, w każ­dej chwi­li go­to­wy do od­par­cia nie­spo­dzie­wa­ne­go ata­ku. By­li­śmy — my i oni — ni­czym dwa su­per­mo­car­stwa, uzbro­jo­ne po zęby w naj­no­wo­cze­śniej­szą broń i naj­lep­sze środ­ki obro­ny i po­nie­kąd, w tej na­szej kru­chej rów­no­wa­dze sił, bez­piecz­ne w świe­cie, któ­ry do­brze po­zna­li­śmy.

I wte­dy zda­rzy­ło się coś nie­prze­wi­dzia­ne­go — jed­no z tych su­per­mo­carstw znik­nę­ło. To dla­te­go nasz układ od­por­no­ścio­wy, przez mi­lio­ny lat nie­ustan­nie te­sto­wa­ny przez pa­to­ge­ny i pa­so­ży­ty i na­gle po­zba­wio­ny swych wro­gów, za­czy­na zwra­cać się prze­ciw­ko ko­mór­kom wła­sne­go cia­ła, jak­by szu­ka­jąc dla sie­bie za­ję­cia. W wy­ni­ku re­wo­lu­cji me­dycz­nej, sa­ni­tar­nej, prze­my­sło­wej, tech­no­lo­gicz­nej i in­for­ma­tycz­nej od­mie­ni­li­śmy w cią­gu ewo­lu­cyj­ne­go oka­mgnie­nia na­sze ży­cie tak da­le­ce, że dziś pro­ble­mem nie jest już za­gro­że­nie wy­ni­ka­ją­ce z obec­no­ści tych wszyst­kich na­szych uciąż­li­wych to­wa­rzy­szy, ale z ich co­raz bar­dziej doj­mu­ją­ce­go bra­ku. Ży­jąc w asep­tycz­nych miesz­ka­niach, pra­cu­jąc w kli­ma­ty­zo­wa­nych biu­rach i jeż­dżąc kli­ma­ty­zo­wa­ny­mi sa­mo­cho­da­mi, pi­jąc fil­tro­wa­ną, ozo­no­wa­ną i flu­oro­wa­ną wodę i je­dząc pa­ste­ry­zo­wa­ną żyw­ność, uwol­ni­li­śmy się od czy­ha­ją­cych na nas na każ­dym kro­ku bio­lo­gicz­nych za­gro­żeń. Tyl­ko nasz układ od­por­no­ścio­wy się nie zmie­nił — wiecz­nie czuj­ny i sta­le go­to­wy do obro­ny przed ata­ka­mi, któ­re nie nad­cho­dzą. (…) Ta­kie cho­ro­by jak uczu­le­nia, eg­ze­my czy wrzo­dy sta­ją się pla­gą cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta — swo­isty­mi „bó­la­mi fan­to­mo­wy­mi” po am­pu­to­wa­nych pa­so­ży­tach, ale tak­że sym­bion­tach i ko­men­sa­lach, a ich wspól­nym mia­now­ni­kiem wy­da­je się wła­śnie nadak­tyw­ny układ od­por­no­ścio­wy, któ­ry sta­ra się w ten spo­sób uspra­wie­dli­wić swo­je ist­nie­nie. Kie­dyś ma­rzy­li­śmy, by żyć w świe­cie wol­nym od „mi­kro­bów” — dziś te mi­kro­by przy­po­mi­na­ją nam bo­le­śnie, że je­ste­śmy tyl­ko ogni­wem w sie­ci współ­za­leż­no­ści i że z ota­cza­ją­cą nas przy­ro­dą mu­si­my uło­żyć so­bie ja­koś ży­cie.<<

* * *

Z biegiem lat coraz częściej dowiaduję się o poglądach tak dziwacznych, że budzących niedowierzanie, a nawet zgrozę; słyszę o ideach jaskrawo sprzecznych z nauką i pospolitym zdrowym rozsądkiem. Są wśród nich takie, które wydają się żartem, inne bynajmniej, a jeśli już, to nader ponurym.

Oto przykład, jeden z tysięcy do znalezienia w internecie.

Zwracam uwagę na skrajnie niedbałą polszczyznę tego tekstu.

Czasami, przygnieciony wymową tego rodzaju wypowiedzi, mówię sobie, że to nie może być prawdą; może ktoś tak napisał tylko dla ściągnięcia uwagi na siebie, bo przecież nie może tak myśleć, ale okazuje się, że jednak może.

Obiecałem opisać moją tezę. Już to robię.

Widzę wyraźny związek między częstością głoszenia tego rodzaju ideologii a stopniem zamożności społeczeństw. Związek jest wprost proporcjonalny: im bardziej i dłużej ustabilizowane są warunki życia, im zamożniejsze jest społeczeństwo, tym większą skłonność mają jego członkowie do dziwactw i aberracji. Dobrobyt, poprzez brak poważnych kłopotów, opiekę państwa i technikę coraz częściej i bardziej udanie wyręczającą także w myśleniu, rozleniwia ludzi umysłowo. Stajemy się podatni na najdziwniejsze ideologie, jeśli tylko przystrojone są modnymi i popularnymi hasłami.

Najwyraźniej nasz umysł działa podobnie do systemu immunologicznego: niezajęty walką o przetrwanie, staraniami zapewnienia podstawowych potrzeb naszych organizmów, gnuśnieje. Stopniowo zatraca zdolności logicznego i krytycznego myślenia. W rezultacie ludzie znajdują sobie zastępcze cele i problemy; wypaczają aż do pokracznych i szkodliwych karykatur pierwotnie słuszne idee.

Część społeczeństwa bezkrytycznie przyjmuje treści lejące się z mediów, a jednocześnie nie radzi sobie z niewielkimi nawet problemami życiowymi i ma wielce wygórowane oczekiwania, a nawet żądania wysuwane względem innych osób i społeczeństwa. Ludzie stają się niezaradni, nieodporni i egocentryczni. Mają skłonność do przekształcania swoich poglądów w ideologie ze wszystkimi ich negatywnymi cechami jak agresja, przymuszanie do przyjmowania ich przez wszystkich, i nietolerancja – córa braku elementarnej wiedzy.

Pamiętam czasy głębokiego komunizmu, jak to teraz określa się wieloletni okres szkodliwych eksperymentów socjalistycznych w naszym kraju. Pamiętam zachowania ówczesnych ideologów, ich pewność siebie, pogardę dla inaczej myślących, obrzucanie ich inwektywami, i dostrzegam cechy wspólne z zachowaniami obecnych popularyzatorów pewnych ideologii. W tamtych czasach obowiązywała skrajna dwubiegunowość: albo jesteś z nami i w całości akceptujesz nasze poglądy, albo jesteś wrogiem postępu – i obecnie kształtuje się podobna postawa. Owszem, jest wolność myśli i idei, ale pod warunkiem zgodności z obowiązującą linią, co jest współczesną odmianą słynnego powiedzenia Henry Forda o kolorach samochodów.

Na tej stronie znalazłem sentencję a propos:

Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy.”

Kiedy słyszę poglądy wygłaszane przez niektórych ludzi, zwłaszcza młodych i z zamożniejszych środowisk wielkomiejskich, poglądy, w których absolutna pewność siebie ściga się z ignorancją, a poczucie wyższości z nietolerancją, kiedy dochodzą mnie wieści o zdarzeniach jakby żywcem skopiowanych z „Procesu” Kafki, myślę, że tak właśnie jest. Obawiam się, że cywilizacja zachodnia, a szczególnie bogatsza część Europy, jest zagrożona poważnymi negatywnymi zmianami o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Zwłaszcza, jeśli do przejawów głupienia ludzi doda się stale rosnącą, wprost niepohamowaną, konsumpcję i wymieranie europejskich populacji.

Społeczności ludzkie zachowują się wahadło wychylające się od jednej skrajnej pozycji do drugiej, i, gnane napędzającym je mechanizmem, nie potrafiące przyjąć pozycji środkowej.

Od uznawania kobiet za gorszą i głupszą połowę ludzkości, do zaprzeczania jakimkolwiek różnicom; od okrutnego karania i bezsensownego potępiania transseksualistów, do podawania dzieciom chemii zatrzymującej ich rozwój płciowy, bo może wyrażą chęć zmiany płci; od niezatrudniania fachowca z powodu ciemnej skóry, do niezatrudniania z powodu jasnej skóry.

Jaka rada? Nie wiem. Nie jestem socjologiem. Czarno widzę przyszłość, zwłaszcza po 24 lutego 2022 roku.

Jeśli moje wnioski są słuszne, to wypadałoby – przez analogię do układu immunologicznego – dać bardziej przyziemne zajęcia naszym umysłom. Cóż to jednak w praktyce ma znaczyć? Przecież nie będziemy sprowadzać na siebie poważnych i rzeczywistych kłopotów. Na pewno nie, ale można zacząć od zastanowienia się nad innymi sposobami wychowania dzieci, bo czym skorupka za młodu nasiąknie… Uważam, że robimy bardzo poważne błędy starając się usunąć sprzed dzieci wszelkie przeszkody i zapewnić im wszystko, co najlepsze. Zapominamy albo zamieniamy pryncypia. Dzieciom nie są potrzebne najlepsze ubrania i zabawki, a miłość rodziców i zapewnienie potrzeb podstawowych, w tym bezpieczeństwa; tyle im wystarczy, by mieć szczęśliwe dzieciństwo i takim je zapamiętać. Moje dzieciństwo i wczesna młodość wypadły na biedne i szare lata sześćdziesiąte, a pamiętam je po prostu jako dobre.

Za szkodliwe mam nieoswajanie dzieci z ograniczeniami dorosłego życia, ze światem, który przecież nie zawsze będzie spełniał oczekiwań ani nie będzie reagował na ich tupanie nogami. Przy pierwszym pobieżnym oglądzie pomysł wydaje się łatwy do praktycznego zastosowania, ale po zastanowieniu okazuje się być inaczej. Ot, chociażby ze wspomnianymi ubraniami czy zabawkami: istnieje silna presja rówieśników na posiadanie drogich rzeczy; to przez nią brak markowych butów czy drogiego smartfona mogą być powodami poważnych kłopotów psychicznych u dzieci. Owszem, ale tego rodzaju sytuacje, takie przymusy, nie są stworzone przez dzieci, a przez rodziców, i w ich mocy jest dokonanie zmiany polegającej na ustaleniu co ważne, a co nieistotne lub mało wartościowe.

Nie dam gotowych recept, bo ich nie znam. Wiem jednak, że trzeba chcieć mniej mieć i nie przenosić na dzieci swoich dążeń do posiadania. Pamiętać, a raczej wiedzieć, co tak naprawdę ważne jest dla dziecka i dla nas samych.

Pewna moja znajoma wiele opowiadała mi o obozach harcerskich, mnie osobiście nieznanych. Teraz, myśląc o dość spartańskich warunkach panujących w takich obozach, o konieczności wykonywania samemu wielu prac, ale jednocześnie o tworzących się tam dobrych relacjach między dziećmi, wydają mi się jedną z możliwych odpowiedzi. Nad innymi powinni popracować specjaliści, ale najpierw społeczeństwo musi dostrzec taką potrzebę, a raczej nie widzi.