23-270724
Cztery
i pół dnia włóczyłem się po zachodnim Roztoczu. Nocowałem tutaj
żywiłem się czerstwym
chlebem
zagryzanym pomidorami i suchą wędliną, długo chodziłem i mało
spałem wstając o piątej, no bo przecież szkoda dnia. Wróciłem
syty drogi i mocno złachany, a
na drugi dzień w czasie segregowania zdjęć, widząc słoneczne
krajobrazy, poczułem tęsknotę. Kiedyś
ta chytrość mnie wykończy, to pewne.
Czy
zastanawialiście się, dlaczego podoba się nam jakiś krajobraz?
Oto
zatrzymujemy
się widząc drzewo na miedzy, ukształtowanie wzgórza, rośliny,
kwiaty
albo sami
nie wiem co. Zatrzymujemy
się i patrzymy
z upodobaniem, ale nie potrafimy
dociec istoty wpływu na nas
postrzeganego otoczenia. Mnie
wtedy plączą
się po głowie myśli
o związkach
między ewolucją, praktycznością naszych wnioskowań i ocen oraz
wywodzących się z nich
i tkwiących w nas głęboko
kanonów piękna. Dostrzegam
bardzo odległy,
ale nadal
istniejący
związek między tym, co czyni w naszych oczach pięknym widziany
krajobraz i piękną (akurat tutaj piszę o mężczyznach) kobietę.
Tylko w związku
z najdalszą historią naszego gatunku
potrafię próbować sobie wyjaśnić, dlaczego właściwie podobają
mi się pagórki i samotne drzewa na nich. Nie tylko te
roztoczańskie, ale i sudeckie. Inne
próby
nie udają
mi się, ponieważ
każdy
konkretny powód wydaje się zbyt banalny, powszedni, tuzinkowy.
Niedawno
w
tym kontekście pisałem
o słonecznych cieniach na polnej drodze i
kłosach zbóż wychylonych na drogę. Dodać mogę wiele takich
obrazów,
ale
żaden z nich nie wyjaśni mi, dlaczego kręciłem się po tamtym
brzegu lasu
porosłym
brzozami i dlaczego
szkoda
mi było odejść. To
nie jest kwestia kultury, wychowania czy wrażliwości, przyczyna
jest głębsza, z nią się rodzimy. Każdy z nas otrzymał od Natury
potrzebę przeżywania piękna, ponieważ pierwotnie to piękno było
praktycznością, pomocą
w
spełnieniu
naturalnych celów życia.
Niemożliwe?
Wydumane? Zapraszam do dyskusji.
Zaczynają
opis tych dni powiem, że starałem
się być u celu cały czas; nie zawsze mi się ta sztuka udawała,
ale próbowałem. Tylko
wtedy, gdy uznamy, że właśnie
ta
chwila, ten widok, te odczucia, były powodem i celem wyjazdu,
będziemy
przeżywali dobry czas. Trudna sztuka, ale warta starań.
*
* *
Jesienią
widziałem zielone pola schodzące w dół, ku niewielkiemu laskowi,
na nich kilka brzóz. Zwykły na Roztoczu widok, ale dzięki zieleni
ozimin i jesiennemu słońcu podkreślającemu barwy, tak mi się
spodobał, że do dzisiaj mam zdjęcie
na
pulpicie laptopa. Oczywiście odwiedziłem to miejsce, które
miejscowi nazwali Psią Dziurą.
Dziura
nie okazała się psią, chociaż może przed utwardzeniem drogi taką
była.
W
pobliżu rośnie mały zagajnik, a to znaczy, że porasta doły,
czyli roztoczańskie zdebrza. Te są wyjątkowo malownicze. Na
zdjęciach trudno uchwycić różnice wysokości, z cieni robią się
za ciemne plamy, więc oglądając je wiedzcie, że ładniej tam jest
niż się wydaje po ich obejrzeniu.
Nie prowadzą tam żadne drogi,
skręciłem na pole widząc parę brzóz na brzegu lasku. Kilka
takich
ładnych zakątków poznałem w czasie wędrówek.
Z
ich opisem jest jak z urokiem lata i pól: trudno ująć w słowa to,
co obywa się bez słów, co się po prostu czuje. Wysoka miedza z
kilkoma brzozami, mały zagajnik porastający lessowe doły i grzędy
cudem trzymające swoje niemal pionowe ściany; dwa dęby rosnące na
polu pod lasem – co jest w nich takiego, że już w dwa dni po
powrocie chciałbym do nich jechać?
Nie
poznałbym ich nigdy trzymając się dróg.
Nie
wszystkie dni były słoneczne, pelerynę parokrotnie wyciągałem z
plecaka. Nie
mam zdjęć robionych w czasie opadów, bo niemożliwe okazało się
zabezpieczenie aparatu nawet na krótki
czas
zrobienia zdjęć.
Na
tym zdjęciu zaznaczyłem niebieską linią drzewo widoczne na
horyzoncie, na tle nieba. Kiedyś
byłem
przy tej lipie, ale w te dni odwiedziłem ją ponownie, a stojąc
przy niej zobaczyłem podobne drzewo po drugiej stronie doliny. Też
je znałem,
wiem, jak dojść do tego jaworu, i w następnym dniu odwiedziłem
samotnika, łącząc w ten sposób rozległy i jakże ładny
przestwór między nimi.
Na
horyzoncie widać
tę
właśnie odwiedzoną
lipę,
a
blisko, tuż
przy
mnie,
kępę
krwawnika.
Zdjęcie
też znanego
z innej wędrówki miejsca
widokowego;
siedziałem pod tą lipą i jedząc śniadanie patrzyłem w dal. Na
drugi dzień, będąc tam, gdzie widziałem styk nieba i ziemi,
widziałem tę lipę, teraz ona była na linii odległego widnokręgu.
Ostatni
dzień szedłem niemal wyłącznie polami. Ta
pora roku, bezpośrednio po żniwach, jest najlepszą do takich
wędrówek. Można iść gdzie oczy poniosą, gdzie ładniej. Nieco
później przybędzie pól zaoranych, które nie są już tak wygodne
i tak równe jak ścierniska. Znam ledwie kilka miejsc z tak uroczo
falującymi polami jak te pod Gorajem, małym miasteczkiem na
zachodnim Roztoczu. Zdecydowana
większość wzgórz tej krainy jest rozległa: pola wznoszą się
lub opadają łagodnie i równomiernie setkami metrów. Przy
ich rozległości i ludzkim wzroście bywa, że nie widać
urozmaicenia rzeźby okolicy. Te mniej liczne okolice
mają wzgórza może i mniejsze, ale o krótkich, wyraźnie
zarysowanych zboczach ułożonych jeden za drugim. Bywa, że stojąc
na szczycie jednego, widać wąską dolinkę, za nią drugi grzbiet,
dalej kolejny i kolejny.
Zobaczcie
sami jak tam jest.
OBRAZKI
ZE SZLAKU
ODLEGŁE
WZGÓRZA
Częsty
widok na szlakach tych wędrówek.
KWIATY
NA
POLACH I
NIE TYLKO TAM
Przekwitająca
wierzbówka kiprzyca.
Łyszczec
polny – niepozorna, mała roślinka uroczo kwitnąca. Zdjęcie na
tle nieba z mądrej strony, ja nie potrafię wykonać takiego.
Słoneczniki.Lubię
je fotografować. Piękne i
prawdziwie słoneczne kwiaty.
Bylica
piołun. Jaka
jest w
smaku?
Gorzka
jak piołun!
Krwawnik
pospolity.
Należy
do tych
nielicznych roślin
pamiętanych z
dzieciństwa.
Kukurydza
jak zawsze zadziwia ilością zieleni i kolb.
Owoce
czeremchy.
Milin
amerykański. Ładne,
oryginalne kwiaty, ale cóż znaczy samo słowo? Oto jakiej udzielił
mi Google: >>Grecka
nazwa milinu – kampsis – nawiązuje do kształtu pręcików
(ponieważ wyraz ten oznacza „krzywizna” lub „wygięcie”).<<
Nadal nie wiem, co znaczy „milin”, ale niech tak zostanie.
Ketmia
syryjska, tak twierdzi mądra strona. Również
w
tym przypadku Google nie spisał się najlepiej dając wymijającą
odpowiedź: >>Ketmia syryjska, której łacińska nazwa to
Hibiscus syriacus, najlepiej znana pod nazwą hibiskusa ogrodowego,
to roślina
ozdobna z rodziny ślazowatych.<<
Dowiedziałem się jednak, że ketmia to inaczej hibiskus.
Niecierpek
gruczołowaty. Co za nazwa! Tym
razem Google
znalazł precyzyjne
wyjaśnienie nazwy: >>Nazwę
swą zawdzięcza owocom pękającym gwałtownie, niecierpliwie, nawet
przy najdrobniejszym dotknięciu (łac.
impatiens parviflora; łac. impatiens = niecierpliwy), dzięki czemu
potrafi rozrzucić nasiona nawet na odległość 3 metrów.<<
A
tutaj miniaturowy ogród na środku mało używanej zielonej drogi:
goździk kropkowany, przymiotno białe i krwawnik pospolity.
Niezapominajki
polne na ścierniskach. Trudno
je sfotografować, łatwo nie zauważyć, ale jeśli już nachyli się
nad nimi i przyjrzy, można dostrzec związek między nazwą o swoim
odczuciem.
POLA
I MIEDZE
Chwasty
w zbożu. Taki jest, niestety, efekt niestosowania pestycydów. Jeśli
mamy mieć chleb po kilka (a nie kilkanaście lub więcej) złotych,
musimy się zgodzić na opryski.
Pola
po żniwach.
Tarasowe
pola.
Nieorane
pole błyskawicznie zarasta nawłocią. Nieco później z braku drogi
musiałem przejść w poprzek kilku pól, jedno z nich było
zarośnięte nawłocią sięgającą głowy. Nie mogłem normalnie
stawiać kroków, opór gęstwiny był zbyt duży. Musiałem
przygniatać łodygi przed sobą; dobrze, że pole było klasycznie
roztoczańskie, czyli wąskie.
Rośliny
na miedzach. Skrawki ziemi na których rośliny mogą swobodnie
rosnąć. To malutkie Edeny natury, ale idylla jest tam tylko
pozorna; w istocie trwa walka o przetrwanie.
RÓŻNOŚCI
Jak nazwać kolor tego owsianego ścierniska? Bursztynowym?
Z
czasem ta
droga może zagłębić się w wąwóz.
A
tutaj możecie zobaczyć, jak wygląda połowa wąwozu.
Domek
ukryty wśród drzew, przy szutrowej drodze, z dala od wioski.
Oryginalne
zadrzewienie działki: tuje i brzozy.
Polska
dżungla. Nie do przejścia bez maczety.
Sosna.
Nie wiem jakiej odmiany, ale sądząc po długości igliwia, nie jest
zwyczajną.
Jaskółki:
wdzięk,
radość i lato. Zauważyliście, jak bardzo niebo pustoszeje gdy ich nie ma?
Pień
po lipie ocieniającej
kapliczkę. Zwróciłem na niego uwagę z powodu wielkości; mój kij
ma 115 cm długości. Mierzyłem nim obwód, ma około 4,5
metra,
więc pień lipy miał blisko
półtora
metra
średnicy. Ta lipa mogła pamiętać czasy ostatniego naszego króla!
Później rozmawiałem ze starszą panią mieszkającą opodal,
powiedziała mi o wycięciu drzewa parę lat temu z powodu
spróchnienia. Jak zwykle padło pytanie:
–
A pan co tutaj tak chodzi? Zgubił
się pan?
Bukowy
las w słoneczny dzień – widok,
za którym tęsknię w niekończące się zimowe miesiące.
A
tutaj, na
dawnym
polu,
rośnie młoda buczyna z ładnymi widokami na boki.
Chrzęszczący
marsz rzepakowym ścierniskiem. Mimo
wyczuwalnego oporu giętych butami grubych łodyg idzie się nieźle,
chociaż oczywiście ciężej, ale pod warunkiem założenia
masywniejszych butów i dobrze opiętych ochraniaczy. Kiedyś uczono
mnie, jak chodzić na bosaka po ściernisku: otóż nie tyle podnosi
się stopy, co przesuwa je tuż nad ziemią aby na
bok przygnieść
ucięte łodygi; nie można naciskać na nie z góry bo
poranią stopę.
Podobną technikę i tutaj trzeba stosować mimo butów. Raz jeden
stanąłem na nisko uciętą grubą łodygę; okazała się na tyle
sztywna, że utrzymała ciężar; w rezultacie but wygiął mi się
na bok i zsunął;
ledwie
ustałem.
Mnóstwo
nasion na lipach i żołędzi na
dębach. Zadziwia
ogromny wysiłek roślin dla zostawienia potomstwa.
Doły
na drogach po deszczu. Pierwszy
z lewej ma głębokość ponad dwa metry, omijałem
go bokiem.
Nawet czołg nie przejedzie tamtędy.
Denudacja
– tak
podpisałem zdjęcie. Widać na nim efekt obfitych opadów deszczu:
woda zmywa less i przenosi go w dół po zboczu osadzając na dnie.
Właśnie wyrównywanie różnic poziomów, nie tylko przez wodę,
geologowie zwą denudacją. https://pl.wikipedia.org/wiki/Denudacja
W
efekcie rozlicznych mechanizmów denudacyjnych kiedyś, może za
milion lat, nie będzie pagórków roztoczańskich.
Kapliczki.Dla
mnie są nie tylko, może nawet nie tyle, przejawem religijności, co
częstokroć uroczymi miejscami dzięki wiekowym lipom. Widziałem i
inne drzewa ocieniające kapliczki, ale nie jest wiele. Lipy są
wśród drzew tym, czym bociany i jaskółki wśród ptaków:
symbolami
ciepłego lata,
polnych
dróg i tradycyjnych, rolniczych wiosek. Są po prostu nasze,
polskie.
Wiatraki
– nadzieja ludzkości na dalsze
trwanie Ziemi
w dobrej kondycji, czy może dobry zarobek dla
wybranych?
W
pobliżu wiosek mijałem sady owocowe. Wszystkie stare, opuszczone, z
gnijącymi owocami pod drzewami. Dużą kieszeń wypchałem
papierówkami, jabłkami pamiętanymi z dzieciństwa. Smakowały tak,
jak kiedyś. W innym miejscu zobaczyłem pod samotną jabłonią
nieznane mi jabłka. Nie wyglądały apetycznie, ale jeden owoc
wziąłem. Okazał się być nie tylko aromatyczny tak, jak rzadko
które ze sklepu, ale też miękki i soczysty. Szkoda mi tych
marnujących się darów Natury. Ludziom się nie chce, nie opłaca
albo nie mają czasu. Nie
jestem lepszy, nie: też już nie robię przetworów.
Kiedyś takie owoce dawało się świniom, one lubią jabłka nawet
jeśli nie są ładne, ale teraz i świń się nie hoduje, bo mieć
ich nie wolno. Ściślej: wolno, ale trzeba spełnić tak szczególne
warunki, że zwykły gospodarz nie ma szans na uzyskanie wszystkich
wymaganych zgód.
Dzikie
kopalnie
przy drogach.
Nie podoba mi się takie pozyskiwanie piasku, ale trzeba przyznać,
że pionowa ściana wyrobiska może się podobać.
Nowe
suszarnie
liści tytoniu. Pod
tą wiatą przeczekałem deszcz. Przez otwarte wrota pobliskiej
stodoły widziałem mężczyznę nawlekającego na drut liście
tytoniu. Wiele jest w okolicy plantacji tytoniu.