Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śnieg i słońce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śnieg i słońce. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 grudnia 2025

Pierwsza zimowa

 241125

 Eos ustępowała miejsca rydwanowi Heliosa, gdy mijałem linię zabudowy wioski idąc wprost na czarną ścianę lasu. Między drzewami jaśniała szybko wznosząca się kula naszej gwiazdy. Kiedy odwróciłem się, na białej płaszczyźnie pola zobaczyłem swój niewyraźny jeszcze, długi cień. Śnieg na każdej wystającej nierówności pola i na obrzeżach moich śladów odbijał światło słońca, a w zagłębieniach, w koleinach drogi, na dnie dołków wygniecionych moimi butami, jeszcze widoczne były niebieskoszare kolory świtu.

Mogłem pojechać na Roztocze dzień wcześniej, w niedzielę, ale wiedząc o zapowiadanych opadach przestraszyłem się jazdy bocznymi, zaśnieżonymi szosami. Pojechałem w poniedziałek licząc na przetarcie dróg, i bez niespodzianek przyjechałem do Cieślanek na zachodnim Roztoczu. Parę miesięcy temu poznałem właścicieli gospodarstwa i drogi widocznych na zdjęciu, mam zgodę na parkowanie u nich, ale widząc śnieg i kałuże pokryte cienkim lodem uznałem, że bezpieczniej będzie zostawić samochód w zatoczce przy wioskowej ulicy.

Kiedy ruszyłem w drogę, był pogodny ranek, parę stopni na minusie. Śniegu było jakieś 10 centymetrów, ale po zimnej nocy był sypki, a więc nie utrudniał marszu tak jak mokry i ciężki, chwytający się butów. Wiał przenikliwy zimny wiatr; tak kąsał moje uszy, że musiałem naciągnąć na głowę kaptur i zapiąć go szczelnie pod szyją. Robię tak tylko wtedy gdy muszę, bo pod kapturem czapka często mi się przesuwa i ustawicznie słyszę głośny szelest materiału. Na szczęście miałem na sobie pół szafy i masywniejsze buty mieszczące stopy w dwóch grubych skarpetach. Nie zmarzłem, nie przewróciłem się, poślizgów wiele nie było, a dużo słońca i prawdziwie zimowych widoków. Widziałem zimę, za którą tęsknię w szare, chmurne i zapłakane dni, zimę po prostu piękną.

 


 Częściej stałem niż szedłem patrząc na przemiany barw śniegu w pierwszą godzinę dnia. Wcale nie jest śnieżnobiały, nie. W cieniu widziałem go lekko niebieskiego z dodatkiem szarości, a tam, gdzie dotykało go niskie słońce, miał pomarańczowy odcień zmieniający się w miarę podnoszenia słońca poprzez intensywną żółć do ciepłej bieli. Brakuje mi umiejętności malarza potrafiącego nazwać te wszystkie odcienie barw, a zwłaszcza ich połączeniu z czystą, chłodną, krystaliczną jasnością świeżego śniegu.

Wrócę jeszcze do tematu poruszonego niedawno, mianowicie do roztoczańskich miedz. Wrócę, ponieważ właśnie kształt i duża ilość miedz wyróżniają Roztocze spośród innych wyżynnych krain Polski.

 Dwa boki tego niewielkiego pola na zboczu pagórka ograniczone są miedzą mogącą służyć jako przekrój wszystkich ich rodzajów. Zaczyna się od najzwyklejszej granicy pól, ale dalej zwiększa swoją wysokość, pojawiają się pojedyncze, charakterystycznie pochylone, drzewa, wyżej miedza poszerza się, pojawia się zwarta ściana tarniny, a nad nią wznosi się masywne, duże drzewo. Trzeci bok sąsiaduje z nieuprawianym polem zamieniającym się w lasek z gęstwiną najróżniejszych roślin zielnych, krzewów i drzew. Takie miejsca są schronieniami dla zwierząt. Często widuję niskie przejścia w tarninowych ścianach, a w najustronniejszych zakątkach ślady ich leżenia. Wyżej, w koronach krzewów, budują gniazda ptaki. Takie miejsca są bardzo potrzebne dla ekosystemu: tętnią różnorodnym życiem, chronią gleby, zatrzymują wody opadowe i… upiększają Roztocze.

Uwaga o języku. Coraz częściej słyszę słowo „ekosystem” w odniesieniu do systemu finansowego, komputerowego, każdego. Używane jest, jak mniemam, w znaczeniu wielkiego, rozbudowanego czy skomplikowanego systemu, co jest po prostu błędne i najzwyczajniej głupie. Jest wynikiem dewaluacji nadużywanego słowa „system”. No bo skoro szufelka z uchwytem do zmiotki nazywana jest systemem zamiatania, a puszka farby z pędzlem systemem malowania, to jak nazwać prawdziwy system, czyli złożony układ współpracujących elementów składowych? No i mamy nowe znaczenie „ekosystemu”. Tylko jak teraz będziemy nazywać system ekologiczny?

Obrazki ze szlaku

 Dzikie róże na wysokiej niesymetrycznej miedzy. Czerwień ich owoców na tle białych pól była pięknym akcentem kolorystycznym.

 Moje ślady na polu. W zagłębieniach, pod miedzami, śnieg sięgał ponad kostki.

 Śródpolny zagajnik. Takie miniaturowe lasy są twierdzami Natury, których nie sposób przecenić.

 Czereśniowa miedza. Czereśni rośnie tam kilkanaście, jedna przy drugiej. Mam nadzieję na zobaczenie tych drzew w czasie kwitnienia. Pamiętam, jak do nich trafić.

 

Wielopienna lipa. Moja znajoma od dnia, w którym specjalnie poszedłem do niej i liczyłem pnie, a ma ich kilkanaście.

 Brzezina. Podoba mi się wyraźny kontrast: cały obraz jest czarno-biały poza kilkoma żółtymi liśćmi brzozy. W takiej scenerii ich barwa wydaje się wyjątkowo ładna.

 Zwiewna, zgrabna i powabna znajoma.




 Zimowe krajobrazy.



 W odwiedzinach u znajomych.







 Słońce i śnieg.


 Pola pod śniegiem. Skiby przeoranej ziemi stały się malowniczymi muldami śnieżnymi. Białe, skrzące się płaszczyzny obsianych pól poznaczone są tropami zwierząt, głównie saren i ptaków, ale widziałem też trop łosia.

 


Cichy las zimowy.


 Chmurny przedwieczór.

Trasa: wokół wsi Cieślanki na zachodnim Roztoczu

Statystyka: udało mi się przejść 15,5 km w czasie ośmiu i pół godziny.










piątek, 24 stycznia 2025

Śnieg i słońce

 200125

Niezależnie od urody miejsca, w czasie wędrówek odczuwam potrzebę częstego zatrzymywania się i patrzenia. Jednak patrzę niezbyt widzącym wzrokiem – jakbym nie drzewa i pola wokół chciał obejrzeć, a coś, co – tak mi się czasami wydaje – jest głębiej. Właściwsze byłoby powiedzenie o wsłuchiwaniu się w odgłosy natury i w siebie, a jeśli już są chwile uważnego patrzenia, to raczej na drobiazgi tuż przy mnie. W efekcie pamiętam wyraźnie kępkę goździków kropkowanych, fantazyjnie wygięty pień brzozy albo hubę na bukowym pniu, ale nie pamiętam gdzie i kiedy je widziałem. Te obrazy, mimo swojego zagubienia w czasie i przestrzeni, mają znaczenie dla budowania ważności i głębi zwykłych chwil i wrażeń, w czym są podobne do starej fotografii znalezionej po latach gdzieś na dnie szuflady.

Lubię te moje chwile zapatrzenia czy zadumania, a dzisiaj po powrocie do domu uświadomiłem sobie ich brak. Owszem, nawet częściej niż zwykle się zatrzymywałem, ale nie dla błądzenia gdzieś myślami, a patrzenia szeroko otwartymi oczami, dla podziwiania piękna tego dnia. Dzisiaj nie skrywało się przede mną pod szarością, a pyszniło się rzadką i wyjątkową urodą.

Pilnie sprawdzałem prognozy pogody chcąc być na Roztoczu w słoneczny dzień. Jeszcze wieczorem w przeddzień wyjazdu zajrzałem na dwie strony, a obie zgodnie zapowiadały pełne słońce; tym razem się nie pomyliły!

Jakże odmienne oblicze pokazała mi dzisiaj Pani Zima! Kilka dni temu było mglisto i bez kolorów, a dzisiaj czyste głębokie niebo widziałem rano i wieczorem w całej gamie ciepłych barw. Śnieg, a było go więcej niż się spodziewałem, nie był matowym niezbyt białym całunem jak wcześniej, a świecił się jaskrawo czerwieniami i pomarańczami, skrzył się diamentowo, a w cieniu nabierał rzadko widywanego delikatnego odcienia błękitu. 

 

Wystrojone cienką powłoką lodu lub szadzią, drzewa i krzewy przestały być czarne, a uschnięte badyle szaropłowe – wszystkie one skrzyły się i lśniły. Oglądane pod słońce, dosłownie pałały światłem – chłodnym, ale przeczystym, diamentowym, czasami z leciutkim odcieniem żółci. Jakby nie tyle odbijały promienie słońca, co same świeciły i blaski rozsiewały.

Na oglądanie dalekiego wschodu słońca się spóźniłem, ale widziałem naszą gwiazdę przynajmniej dwukrotnie wschodzącą ponad grzbiet pobliskiego wzgórza – jak się okazuje nie tylko w górach można oglądać kilka wschodów jednego dnia. 


Wcześnie rano był spory mróz, gałęzie i badyle pokrywał cienka, matowa warstwa zmrożonej wilgoci z powietrza, charakterystyczna na mroźnego początku zimowego dnia. W południe było ciepło, więc szybko znikła, ale nieco dłużej utrzymał się lód na gałęziach drzew, a na badylach gruba szadź, czy raczej świecące i malownicze połączenie szadzi i lodu. 


Po wyjątkowo spektakularnym pokazie świateł wczesnego ranka, cały dzień widziałem skry na śniegu i błękit nad głową, a przed zachodem słońca kolorów znowu przybyło, chociaż o innej palecie, bardziej stonowanej, jakby nieco zasmuconej. Barwy budziły nostalgiczny nastrój, oglądałem się wstecz za mijającym dniem.

Głównym celem dzisiejszej wędrówki było odwiedzenie mojej brzozy. Tak, wiem, wiem: wiele jest „moich” drzew na Roztoczu i w Sudetach, wiele wśród nich to brzozy, ale ta jest wyjątkowa, jest najbardziej moja ze wszystkich moich brzóz.

Oto ona na zdjęciach z kilku odwiedzin:






 Dzisiaj zrobiłem jej szczególnie długą sesję zdjęciową, bo i szczególnie się wystroiła (oczywiście) dla mnie w lodową sukienkę. Nie ma w niej nic wyjątkowego, poza tym, że kiedyś mnie uwiodła i teraz nie potrafię patrzeć na nią chłodnym, analizującym wzrokiem.







 Przemiany kolorów w ciągu dnia, a szczególnie wczesnym rankiem, były wspaniałe. Oto mizerne odbicie tego całodniowego spektaklu na moich zdjęciach. Kolejno wczesny ranek, późne popołudnie, zachód słońca, wieczór.












Obrazki ze szlaku

 Sosny, jakże malownicze i urodziwe drzewa!

 Jeden z kilku na Roztoczu torów narciarskich. Ten jest we wsi Chrzanów. Tutaj jest garść informacji o nim.


Nim doszedłem do samochodu, na niebie zajaśniała Wenus.

Trasa: między Otroczem, Tokarami a Chrzanowem na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: trasa mierzyła 14 km, a na szlaku byłem 9 godzin i kwadrans. Dni się wydłużają, różnica w stosunku do najkrótszych dni jest już wyraźna. Do samochodu doszedłem o 16.30, a jeszcze nie było całkiem ciemno. To spora różnica, skoro tutaj, we wschodniej Polsce, w najkrótsze dni ciemno jest już przed godziną 16.

Jeśli już o długości dnia piszę, dodam, że w zimie dzień jest krótszy na północy Polski niż na jej południu. Różnica jest widoczna – w grudniu, w czasie mojej pracy w Białymstoku, zmierzch zaczynał się około piętnastej.


PS

Sięgnąłem po „Pamięć i styl” Marcela Prousta, książkę, którą kiedyś czytałem nie chcąc dojść do ostatniej strony, książkę wyjątkowo cenną dla mnie.

Krótki cytat ze wstępu pióra M. P. Markowskiego, a pozostający w związku z opisanym dniem.

>> Ruskin (…), podobnie jak Proust, uważał, że jedyną możliwą religią jest religia piękna. Po drugie, Ruskin otwierał przed Proustem świat doznań zmysłowych, przekonując, że rzeczy mają wartość same w sobie, że myśl „urzeczywistnia się w ciałach z rzeźbionego marmuru, w pokrytych śniegiem górach, w malowanym wizerunku twarzy” i że piękna należy szukać w tym, co jawi się zachwyconemu spojrzeniu, choć domaga się jeszcze odczytania. Jak pisał Robert de la Sizeranne, autor książki „Ruskin i religia piękna”, którą Proust się zaczytywał, „prawdę estetyczną w przeciwieństwie do prawdy naukowej stanowi to, co widzimy, a nie to, co wiemy, to, co czujemy, nie zaś to, co pojmujemy.(...)<<