Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzikie róże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzikie róże. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 grudnia 2024

Pożegnalny wyjazd

 211124

Na początku tekstu zwyczajowo podaję datę wędrówki, a teraz jest początek grudnia, późny wieczór. Siedzę w małej klitce udającej pokój, w barakowozie stojącym gdzieś w Białymstoku, jestem po pracy.

Zdecydowałem się wrócić do firmy na miesiąc, pracę skończę w ostatnie dni grudnia, a więc opisany tutaj wyjazd na Roztocze może być ostatnim w tym roku. Od wiosny spędziłem na roztoczańskich drogach trzydzieści pięć dni, a licząc od początku, dzisiejszy dzień był sto czterdziestym. Nie zliczałem kilometrów, aż takim skrupulantem nie jestem, a szacować mogę łączny dystans na dwa lub nieco więcej tysiące, czyli połowę kaczawskiego dorobku. Są miejsca nieźle mi znane, ale w sposób nieco dziwny. Otóż dość często wiem, jakie drzewo zobaczę za zakrętem, jak dojść do wysokiej miedzy z brzozami, albo w którym miejscu lasu jest dogodne przejście, a nie pamiętam jak się nazywa wioska, której domy widzę opodal. Rzadko, ale miewam zabawne pomyłki: pamięć podsuwa obraz miejsca z widokiem, który chciałem ponownie zobaczyć; próbuję sobie przypomnieć gdzie ono jest, a w końcu uświadamiam sobie, że gdzieś… na sudeckim pogórzu.


 Patrzę na zdjęcia z dwóch ostatnich wyjazdów i czuję tęsknotę wyciskającą mi łzy z oczu. Niech będzie brzydko, niech będzie zimno, ale żebym mógł pójść polną drogą albo polem przy między, usiąść pod jedną z wielu już moich brzóz i zapatrzeć się gdzieś niewidzącym wzorkiem. Żebym mógł gasić niemożliwą do ugaszenia tęsknotę za… Może nawet nie za tymi pagórami z wąskimi wstążkami pól, a... nie wiem, za czym. Czasami mówię sobie, że za dalą, ale przecież poszedłbym nie widząc jej. Zostaje tylko jedno: po prostu iść gdzieś, gdzie ładnie. Iść zostawiając wszystko i wszystkich za sobą.

Ktoś powiedział mi, że jestem osobą WWO. Nie bardzo wiedząc co ten skrót oznacza, sprawdziłem jego znaczenie i... wzruszyłem ramionami. Owszem, niektóre cechy jakby się zgadzały, ale wystarczy przeczytać zestaw cech charakteryzujących dowolną inną osobowość, by stwierdzić to samo. Poza tym nie lubię takiego kategoryzowania ani mnogości skrótów, którymi się nas i nasze cechy lub dolegliwości określa, przykłady tutaj. Pomyślałem też o moich trzydziestu kilku latach przepracowanych w wariackim kołchozie, nie wiedzieć czemu zwanym wesołym miasteczkiem. Wiele w tej pracy przeżyłem i wiele widziałem. Na przykład młodych chłopaków nie radzących sobie psychicznie i chyłkiem uciekających do domu albo topiących stres w alkoholu, widziałem też facetów zatartych, w charakterystyczny sposób powłóczących nogami na koniec przeprowadzki. Ja dałem radę, więc jaka ze mnie WWO. Po prostu lubię samotne wędrówki po ładnej okolicy, są mi one… miałem napisać potrzebne, ale jest inaczej: one są niezbędne.

Po raz szósty albo ósmy pojechałem do Gródek. Wokół tej wioski wiele jest wyraźnie zarysowanych pagórów, wiele dróg i rozległych widoków. Nie mogąc się zdecydować gdzie mam jechać, czasami wybieram Gródki; tak było i dzisiaj. Aura równie dobrze mogła być styczniowa: minusowa temperatura, chmury (chociaż i chwile przejaśnień), białe od śniegu drogi i nagie drzewa. Nie marzłem mając na sobie pół szafy, ale dłonie mi kostniały. Jak zwykle, mógłbym dodać, ale dzisiaj zawiniłem biorąc cienkie rękawice. Na szczęście (dla dłoni) noszę w plecaku sporo różności na wszelki przypadek, między innymi zapasowe rękawice. Założone jedne na drugie ochroniły dłonie od zimna.

W czasie zimowych wędrówek wcale nierzadko na widziane obrazy nakładają się drugie – tych samych miejsc widzianych z słoneczny czas. Nie nazywam takich chwil wspominaniem, skoro dzieją się same, bez celowego rozpamiętywania, i trwają moment. Tak było dzisiaj na łagodnym szczycie wzgórza, przy brzozowym zagajniku, gdzie parokrotnie oglądałem wschody i zachody słońca: odwróciłem się ku zachodowi i zobaczyłem obrazy sprzed trzech lat.

Oto dwa zachody słońca sfotografowane w tym miejscu: pierwszy w sierpniu, drugi w październiku 2021 roku. Widać na nich tę samą polną drogę i zmianę miejsca zachodu, znaczne skrócenie biegu słońca po nieboskłonie. A dzisiaj? Wieczorem nie byłem tam, ale mogę przypuszczać, że było podobnie jak rano, tyle że ciemniej, a słońce zaszło jeszcze bardziej na lewo. Tak było na początku dnia:

 Zapowiadano przejaśnienia i owszem, były. Minutowe, czasami tak krótkie, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia, ale były. Słońce świecąc wąskimi smugami przez okna w chmurach malowało kontrastowe obrazy. Widziałem jasno oświetlone bliskie pola i ciemne, niemal czarne, dalsze wzgórza (albo odwrotnie); na dokładkę padał śnieg. Na zdjęciach płatki wyglądają jak skazy, ja widziałem je inaczej, były ruchliwymi, drżącymi drobinami lśniącej bieli.






Raz czy dwa słońce znalazło większe okno i zaświeciło pełną jasnością. Oto jak nasza gwiazda wypięknia świat!


 Obrazki ze szlaku

 Nagi, cichy, przedzimowy las bukowy.

 Sterty wyrwanych krzewów aronii. Nigdy nie widziałem zbiorów owoców, plantacje są zarośnięte, wiele jest likwidowanych; najwyraźniej coś się zmieniło w rynkowych realiach.


 Opuszczone gospodarstwo. Oby takie widoki nie stały się normą w Polsce, a pod rządami Unii jest to możliwe.

 Leszczynowe kotki. O ich cechach prozdrowotnych wiele jest informacji w internecie, na przykład tutaj.

 

Jeszcze kwitnie wrotycz.

 Zawsze z przyjemnością na patrzę na krople wody na liściach rzepaku. Są... piękne.

 Kamienista droga na zboczu pagóra. Złomki opoki nie zostały tam przywiezione celem utwardzenia, a są odsłonięte. Całe wzniesienie jest z nich zbudowane.


Późnojesienne obrazki: zmrożone owoce róży i uschnięty czarny bez przy różanym krzewie. Są smutne, ale jest w nich coś, co mnie pociąga.

Trasa: klasyk pod wioską Gródki.

Statystyka: niecałe 9 godzin na szlaku długości 15 km.





















sobota, 1 czerwca 2024

Kwiaty przy drogach

 280524

Tak jak obiecałem sobie kilka dni temu, byłem na wzgórzach widzianych wtedy po drugiej stronie doliny. Oczywiście patrzyłem w dal szukając samotnej czereśni, pod którą siedziałem tamtego dnia, ale jej rozpoznanie okazało się trudne, a mówiąc wprost niemożliwe. Na pewno ją widziałem, ale nie wiem, które z malutkich plamek w oddali było wypatrywaną czereśnią. Będąc tam, powinienem dokładniej zapamiętać sąsiedztwo drzewa by później rozpoznać szczegóły z odległości kilku kilometrów. Może przy następnej okazji.

 Poznałem kilka głębokich dolinek, na dno których spływały wąskie różnokolorowe paski pól zdobionych wysokimi miedzami i kępami drzew. Szedłem drogami kończącymi się na kolejnym polu lub niknącymi w zaroślach zdebrzy; drogami prowadzącymi mnie otwartymi przestrzeniami pól na widokowe szczyty wzgórz albo w ciemne tunele wąwozów, z których ciągnie wilgotnym chłodem liściastych lasów.

 Zatrzymywałem się przy krzewach dzikich róż i czarnego bzu. Róże jeszcze kwitną, ale więcej płatków widziałem na ziemi niż na gałązkach. Ten widok budzi smutek i poczucie… profanacji? Niesprawiedliwie szybkiego przemijania piękna? Przecież jeszcze kilka dni temu te płatki leżące teraz w pyle drogi pachniały i lśniły w słońcu będąc ozdobą podziwianych kwiatów. Za szybko to się dzieje, za szybko!



 Wydaje mi się, że zanika zapach pozostałych kwiatów; może jest za sucho, może mój węch szwankuje, ale przecież lubiany i ładny zapach kwiatów czarnego bzu czuję wyraźnie. Wąchałem je tak intensywnie, że chwilami kręciło mi się w głowie.





Często skręcam w boczne drogi chcąc dowiedzieć się dokąd biegną i jakie widoki tam zobaczę; na dołączanych mapach takie miejsca mają postać niebieskich kresek odbiegających od linii trasy. W tę skręciłem widząc jej bieg pod górę, na bliski szczyt wzgórza. Znalazłem tam pole białe od rumianku (lub rumianu, nie bardzo rozpoznaję), przetykanego niebieskościami chabrów, a na drodze gęste kępy gwiazdnic, tych drobnokwiatowych. Urocze miejsce do którego chciałbym wrócić. Będąc tam czułem wyraźnie, że jestem u celu wędrówki i jedyne, czego jeszcze bym pragnął, to zatrzymanie czasu.

 Przez kilka godzin włóczenia się towarzyszył mi na horyzoncie szczyt toru narciarskiego. Jest sztucznie usypany na typowym wzgórzu Roztocza, czyli szerokim i o łagodnych zboczach. Ogrom pracy włożono w jego utworzenie. Oby właścicielowi zwróciła się inwestycja.


 
Mając rezerwę czasu wracałem zakolem, łąkami, brzegiem rzeczki Biała Łada. Wiem, że kiedyś miała 3 metry szerokości. Widzicie wodę na zdjęciu? Trudno ją wypatrzeć, ja zauważyłem tylko parę stojących kałuż. Po łące przy rzeczce chodziło sześć bocianów. Jak zwykle spoglądały na mnie, a kiedy uznały, że zanadto się zbliżyłem, przeleciały na sąsiednią łąkę. Przy takiej suszy chyba niełatwo im o pożywienie. Dobrze dla nich, że chociaż od ludzi nic bezpośredniego im nie zagraża. Ten fakt mnie zadziwia. Wszak nigdy ich „immunitet” nie został spisany, prawnie zagwarantowany, ale przecież funkcjonuje od wielu lat. Polak wyda własne pieniądze na podstawę do bocianiego gniazda chcąc mieć „swoje” bociany, a o zrobieniu im krzywdy nawet nie pomyśli. U nas są niemal świętością.



 
Wyjechałem pół godziny przed zachodem, a po kilku minutach zatrzymałem się przy malowniczych wzgórzach. Na jednym z nich rośnie brzoza, ta brzoza, o której wiele już razy pisałem i niejedno jej zdjęcie tutaj zamieściłem. Po prostu chciałem ją zobaczyć. Jest piękna. Ostatnie, trzecie, zdjęcie zrobiłem równo roku temu.

Obrazki ze szlaków

 Pierwszy w tym roku kwiat przymiotna białego.

 Nie dość, że te pola mają po kilka ledwie merów szerokości, to jeszcze są na stromym zboczu wzgórza, a drzewa z obu stron próbują je zasłonić. Myślę, że właściciele sąsiednich pól poddali się i dlatego są zalesione. Wiele widuję takich pól.

 Trzeba przyznać, że ktoś sprzątnął po sobie.


 Plantacja orzechów laskowych, największa z widzianych. Drzewa rosną w sześciu rzędach na długości 400, może nawet 500 metrów. Przyznam, że te niskie, gęsto rozgałęzione drzewka rosnące tak blisko siebie robią wrażenie. Zwracam uwagę na brak jakichkolwiek roślin pod nimi. Taka goła ziemia jest dowodem na obfite używanie pestycydów, niestety.

 Jaśminowiec wonny. Faktycznie, jest wonny i to pięknie wonny.

 Most donikąd na niemal wyschniętej rzece Biała Łada.

 Nowa kapliczka. Bogato i starannie wykonana, ale jeszcze pusta.

 Rzeźba „Rozpacz”.

 Plebania przy kościele, czy kościół przy plebani?

Trasa: między wsiami Chrzanów a Malinie na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: pod górę drapałem się 840 metrów, przeszedłem 23 km, a włóczyłem się calutkie 12 godzin.

Obecnie używany program do rejestracji trasy liczy dokładniej niż poprzedni. Miałem możliwość porównania niezależnych pomiarów odległości, zgadzały się, ale nadal wątpię w prawidłowość liczenia przewyższeń; mimo pokazywania znacznie mniejszych wyników niż wcześniej używany, obecnie używane liczydełko chyba nadal podaje za dużo. To oczywiście tylko moje odczucie, a na poparcie mam jedynie swoje szacunki. Uznałem, że dla pewności podawane wielkości będę zmniejszał o 10%. Suma podejść 840 metrów jest tą już zmniejszoną.