Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieniądz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pieniądz. Pokaż wszystkie posty

piątek, 23 maja 2025

O pieniądzach i o nas

 230525

Pewna rodzina ma dochody na poziomie 60-63 tysiące złotych rocznie, ale że wydaje więcej chcąc utrzymać standard życia, zapożyczają się każdego roku coraz bardziej. Mając już około 150 tysięcy długu, w tym roku pożyczą ponad 30, a może i 40 tysięcy. Ich dług sięgnie dwustu tysięcy złotych, a same odsetki od niego mogą przekroczyć 10 tysięcy, a więc kilkanaście procent ich dochodów. Nie myślą o spłacie, a nawet gdyby, to nie mają takiej możliwości wydając tak dużo. Na co tyle wydają? Czy na swój wymarzony dom? A może na kształcenie dzieci w renomowanych uczelniach? Nie, wydają na nowe meble, samochody, na wycieczki i pensję pomocy domowej. No i na rosnące każdego roku odsetki od swojego długu.

Co można pomyśleć o takiej rodzinie?

 


Źródło 

Kwoty nie są przypadkowe, są tylko 10 milionów razy pomniejszone, jako że piszę o naszym państwie. Nasz dług przekroczy w tym roku 2000 miliardów złotych, odsetki sięgną 100 miliardów, a przychody wyniosą 600 albo nieco więcej miliardów. Tylko w tym roku zadłużymy się… nie, to „nasi” politycy nas zadłużą na ponad 300, a może nawet 400 miliardów! Jeden miliard złotych dziennie! Jest w Polsce około 25 milionów płatników podatku, a więc na każdego, czyli także na mnie, emeryta z przeciętną emeryturą, wypada 80 000 zł długu, od którego każdy z tej grupy płaci 4 000 zł rocznie odsetek. Bardzo niewielka część tych ogromnych pieniędzy jest mądrze inwestowana. Zdecydowana większość przeznaczana jest na cele socjalne, czyli jest rozdawana, a mówiąc wprost: przejadana. Część jest wydawana na wątpliwej jakości inwestycje motywowane ideologicznie, a pewna ilość po prostu marnotrawiona lub wprost rozkradana.

Dokąd my zmierzamy? Jak to się skończy dla Polski i Polaków?...

Tyle wstępu wystarczy, nie chcę zanudzać szczegółami technicznymi, zaznaczę tylko, że jedynie mocarstwa mogą sobie pozwolić na niespłacanie swoich długów. My nie mamy jedenastu atomowych lotniskowców jak USA, więc spłacić długi będziemy musieli. Jeśli nie pieniędzmi, to naszą ziemią i fabrykami, biedą i zależnością od innych.

Niżej zamieszczam fragmenty wykładów Raya Dalio na temat obecnego stanu światowych finansów. Autor jest znanym na świecie ekonomistą, inwestorem, miliarderem, ale i pisarzem, filozofem oraz wnikliwym socjologiem. Krótko mówiąc: jest postacią wybitną.

Zapraszam do lektury. Cytaty ujęte są znakami >> <<, a wykropkowanie (…) wskazuje miejsca dokonanych przeze mnie skrótów. Poniżej cytatów zamieszczam linki do pełnych wypowiedzi R. Dalio.

* * *

>>Prawdziwe ryzyko pojawia się, gdy polityka bardziej zaczyna polegać na opóźnianiu niż na dyscyplinie. Kiedy deficyty rosną nie z powodu strategicznych inwestycji, ale z powodu paraliżu politycznego. Gdy pożyczanie trwa nie po to, aby budować przyszłość, lecz po to, aby unikać teraźniejszości. Powoli społeczeństwo i rynki zaczynają zadawać pytanie, którego żaden rząd nie chce słyszeć: jak długo to może trwać? Na początku odpowiedzi są uspokajające, ekonomiści wskazują na stosunek długu do PKB, banki centralne podkreślają znaczenie narzędzi zwiększających płynność finansową, a politycy obiecują reformy. Ale żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia, jeśli za słowami nie idą czyny. (…) Ryzyko jest tym poważniejsze, że narasta powoli, na oczach wszystkich. W dobrych czasach zaciąganie pożyczek wydaje się możliwe do opanowania. Odsetki od kredytów są niskie, a wzrost gospodarczy wydaje się silny, jednak pod spodem rośnie obciążenie długiem, a deficyt strukturalny się pogłębia. (…) W momencie gdy rząd nie jest zdolny do podejmowania trudnych decyzji, zaczyna się spirala upadku. (…) Uniknięcie tego nie wymaga perfekcji. Wymaga uczciwości. Uczciwej oceny sytuacji w systemie, uczciwej komunikacji na temat koniecznych poświęceń oraz uczciwego przywództwa, które działa w długoterminowym interesie kraju, a nie o doraźne korzyści.<<

Źródło

* * *

>>System finansowy w którym żyjemy dzisiaj, opiera się na coraz bardziej kruchych fundamentach. Oparty nie tylko na produktywności i innowacyjności, ale także na stale rosnącym poziomie zadłużenia. Liczby są porażające, ale ich konsekwencje wykraczają daleko po kwestię rozmiarów. Nie chodzi tylko o to, że mamy dużo długów, problem w tym, że tempo wzrostu zadłużania znacznie przewyższa tempo wzrostu dochodów niezbędnych do jego obsługi. Ta nierównowaga jest obecnie tak duża, tak systemowa, że zagraża całej strukturze, od której jesteśmy zależni. Dług ze swej natury może być produktywny lub destrukcyjny. Jeśli jest wykorzystywany odpowiedzialnie, gdy pożyczony kapitał jest inwestowany w sposób tworzący dochód większy niż koszt pożyczki, może być potężnym narzędziem wzrostu. Jednak gdy dług służy finansowaniu konsumpcji, realizacji obietnic politycznych i poprzednich zobowiązań bez tworzenia warunków pod przyszłe dochody, staje się obciążeniem. Co więcej, kiedy pożyczanie staje się domyślną reakcją na każdy problem, przestaje być narzędziem, staje się pułapką. (…) Kiedy poziom zadłużenia rośnie, wzrastają również płatności odsetek. Ostatecznie coraz większa część dochodów budżetowych jest przeznaczana nie na inwestycje w przyszłość, lecz na spłatę przeszłości. (…) Obecnie zaufanie jest towarem deficytowym. Ludzie na całym świecie stracili zaufanie do instytucji, liderów, a nawet do samej przyszłości. To jest niebezpieczne. Tworzy próżnię, która zostaje wypełniona strachem, populizmem i uproszczonymi rozwiązaniami złożonych problemów.<<

Źródło

* * *

>>Współczesna gospodarka w coraz większym stopniu oddziela tworzenie bogactwa od jego dystrybucji. W przeszłości na wzroście produktywności korzystała zazwyczaj duża część społeczeństwa, obecnie zyski te w szczególności przypadają właścicielom kapitału, czyli tym, którzy posiadają aktywa finansowe, nieruchomości i akcje. W rezultacie coraz większa część bogactwa znajduje się w rękach małej grupy osób, podczas gdy większość z trudem nadąża za resztą społeczeństwa, polegając coraz bardziej na zadłużeniu. (…) Najpierw następuje okres budowy, innowacji i ekspansji, w którym możliwości są powszechnie dostępne, a zaufanie do systemu rośnie. Jednak z biegiem czasu, w miarę jak sukces się kumuluje, rodzi się nadmiar, rośnie zadłużenie, nierówności się pogłębiają, a w końcu nierównowaga staje się nie do utrzymania. Obecnie znajdujemy się w końcowej fazie tego cyklu.<<

Źródło

* * * * * *

>>Nie ma sposobu na uniknięcie ostatecznego załamania się boomu spowodowanego ekspansją kredytową. Alternatywą jest tylko to, czy kryzys powinien nastąpić wcześniej, jako wynik dobrowolnego zaniechania dalszej ekspansji kredytowej, czy później, jako ostateczna i całkowita katastrofa danego systemu walutowego.<<

Ludwig von Mises, ekonomista i filozof.

>>Dług, zgodnie z definicją, przyciąga przyszłą konsumpcję do teraźniejszości. Pozwala ludziom wydać więcej teraz, ale wymaga od nich wydania mniej w przyszłości.<<

Ray Dalio


czwartek, 8 maja 2025

O pieniądzach

 060525

„W świecie, w którym można drukować pieniądze fiducjarne na żądanie, aktywa, których nie można drukować, stają się bezcenne.”

 


Skopiowałem z tej strony.

O pieniądzach zdarzyło mi się już pisać tutaj, a wracam do tematu w związku z poważnymi zmianami na świecie i swoim zainteresowaniem finansami. Czasami śmieję się sam z siebie, no bo ja, emeryt mający przeciętną (czytaj: niewielką) emeryturę, interesuję się rynkami finansowymi jakbym był finansistą! Może to efekt nagle zwiększonej ilości wolnego czasu? Możliwe.

Pieniądz jako środek wymiany handlowej i wszelkiej płatności jest w gruncie rzeczy czymś dziwnym i sztucznym. Nie jest intuicyjny, jest obcy naszym wrodzonym reakcjom, co doskonale widać u małych dzieci. Dla nich wymienienie się zabawkami jest zrozumiałą czynnością, ale jednocześnie bardziej będą się cieszyły dostaniem drobnego nawet prezentu niż banknotem za który mogłyby mieć kilka takich zabawek. Pieniędzy musimy się nauczyć, bo są nam obce. Jaka wartość tkwi w kawałku zadrukowanego papieru lub zapisie komputerowym, albo, jak było kiedyś, w kawałku metalu? Dlaczego dla pozyskania czegoś takiego spędzamy w pracy trzecią część życia?

Odpowiedź znamy dopiero po przyzwyczajeniu się do czegoś tak dziwnego w pierwszym odruchu: bo za tę monetę, ten banknot albo tę liczbę zapisaną w bankowym serwerze, kupimy rzeczy i usługi nam potrzebne. Wymagana jest tylko powszechna zgoda na używanie takiego pośrednika, czyli pieniądza, i akceptacja jego wartości. Najlepiej niezmieniającej się wartości, o czym napiszę później. Pierwszymi powszechnie akceptowanymi pieniędzmi (pomijam dziwaczne prapoczątki w rodzaju muszelek) były metale: szlachetne złoto i srebro, oraz w mniejszym zakresie miedź, tańszy metal, ale wtedy znacznie droższy niż obecnie.

Złoto z racji ceny – także i wtedy bardzo wysokiej – było dla króli i możnowładców, srebro dla zamożniejszej warstwy społeczeństwa, miedź dla biedaków.

A propos miedziaków: jeszcze są ludzie znający stare powiedzenie „Kto nie ma miedzi, ten na dupie siedzi” z czasów pieniędzy opartych na wartości metali.

Aby usprawnić wymianę, zaczęto posługiwać się krążkami metalu o ustalonej wadze i czystości potwierdzonymi stemplem emitenta, którym pierwotnie była mennica działająca z upoważnienie władcy.

Później system zmodyfikowano: po co wozić ze sobą ciężkie monety, skoro można je zdeponować w banku i posługiwać się wydanym przez tę instytucję wekslem? I dalej: po co deponowanie i weksle, skoro można puścić w obieg ujednolicone środki płatnicze na okaziciela, mające określone wartości odpowiadające ustalonej ilości kruszców przechowywanych w skarbcu emitenta? Tak zrodziły się pieniądze papierowe mające pokrycie w złocie. System działał setki lat. W Polsce do 1939 roku, w USA dłużej.

Żaden kraj, w którym obowiązywał pieniądz kruszcowy, nie znał pojęcie inflacji i utraty wartości nabywczej pieniędzy. Nawet przez całe pokolenia nic albo nader niewiele się zmieniało. Chyba że zaczynano dodawać do kruszcu tanich metali. Po co? Aby mieć więcej pieniędzy. Aby finansować potrzeby władz i ich wojny. Właśnie z powodu dodruku pieniędzy w czasie wojny w Wietnamie, Nixon w roku 1971 zakończył wymienialność dolara na złoto. Od tamtego roku mamy pieniądz zwany fiducjarnym. To pieniądz symboliczny, umowny, nie mający wartości wewnętrznej. Krążek srebra czy złota będący monetą miał taką wartość, mianowicie wartość drogocennego metalu z którego był zrobiony. Nawet te drobne monety, „miedziaki”, miały taką wartość, a banknot jej nie ma. Honorujemy go tylko z powodu wiary w działanie systemu waluty fiducjarnej. To słowo pochodzi z łaciny: fides to wiara. Wiara w to, że dostajesz akceptowany przez innych środek płatniczy o określonej wartości, a nie zadrukowany papier czy plastik.

Trwa kolejny etap zmiany systemu walutowego: rezygnacja z anonimowych banknotów na rzecz wyłącznie zapisów w bankowych komputerach. Próbuje się nie tylko zerwać jakikolwiek związek pieniądza z czymś materialnym (tutaj z papierowym banknotem), ale i zlikwidować jego anonimowość, skoro każda transakcja byłaby rejestrowana w banku. Ten wątek zostawię jednak na boku, chciałem powiedzieć o pewnej zauważonej sprzeczności.

Jeśli już zdołaliśmy przyjąć ten dziwaczny fakt ukrycia w banknocie, a nawet w wirtualnym zapisie komputerowym, realnej wartości pozwalającej nabyć rzeczy czy usługi, to ekonomicznie najkorzystniej byłoby mieć pieniądze niematerialne, a więc w formie zapisów komputerowych, ponieważ najmniej kosztuje samo ich istnienie i funkcjonowanie. Banknoty trzeba drukować i często wymieniać zużyte, co sporo kosztuje, wszak druk jest bardzo wyrafinowany, bo taki musi być dla bezpieczeństwa, a na dokładkę kasjerka w sklepie powie (ostatnio coraz częściej) że nie ma jak wydać reszty. Jeszcze gorzej pod względem kosztów i wygody jest z pieniędzmi kruszcowymi. Ogromnymi nakładami budowane kopalnie, zakłady przetwórcze rudy, huty i rafinerie, a wszystkie te zakłady degradują otoczenie, zużywają wielkie ilości energii i ludzkiej pracy, aby w efekcie mieć złotą lub srebrną monetę i używać je jako środek wymiany handlowej czyli jako pieniądz. Absurd, nieprawdaż? Ja tak uważam. Owszem, kopać i przetapiać dla uzyskania metali potrzebnych w przemyśle, ale nie dla schowania ich w sejfie lub sakiewce!

Jednak jest całkowicie inaczej: to właśnie srebro i złoto, pozyskiwane tak ogromnymi nakładami, było od początku istnienia ludzkich cywilizacji, czyli od około pięciu tysięcy lat, najlepiej sprawdzającym się i najbardziej pożądanym pieniądzem. Dlaczego??

Pierwotnie po prostu z powodu technicznej niemożności drukowania banknotów czy tym bardziej obsługiwania kart płatniczych, ale i dla fizycznych zalet tych metali. Są szlachetne, czyli nie rdzewieją, łatwe są w obróbce i podziale na małe kawałeczki, oraz, co chyba najważniejsze, są rzadkie. Jest ich mało i jeszcze mniej ich przybywa z roku na rok. Teraz nie mamy właściwie żadnych ograniczeń technicznych, ale mamy swoje wady i systemy sprawowania władzy… Najnowocześniejszy, najwygodniejszy i najtańszy system pieniężny, ten niematerialny, cyfrowy, jest jednocześnie najgorszy z powodu naszych ludzkich cech.

Odkąd mocno ograniczone w dostępności złoto i srebro przestały być pieniędzmi, można tworzyć pieniądze praktycznie w dowolnych ilościach kosztem ich wartości. Problem w tym, że pieniądzem, a ściślej jego ilością i wartością, kierują politycy.

Celem nadrzędnym polityków jest utrzymanie się przy władzy, a najlepszym na to sposobem jest obiecywanie społeczeństwu dodatków finansowych. „Głosujcie na nas, my wam damy!” – tak brzmi najskuteczniejsze hasło reklamowe. Problem drugi: zdecydowana większość ludzi nie widzi związku między „dawaniem” a inflacją, spłacaniem długów rządowych, wysokimi podatkami i na koniec ogólną biedą. Właśnie do biedy zawsze sprowadza się rozdawnictwo pieniędzy przez władze. A skąd w tym inflacja? Z dodruku pieniędzy, jako że inflacja jest nadmiarem pieniędzy w stosunku do dostępnych dóbr. Bank centralny jest emitentem pieniędzy, a to znaczy, że może je tworzyć dosłownie z niczego, skoro nasze pieniądze nie mają żadnej kotwicy materialnej, są umowne, fiducjarne. Więc są drukowane aby politycy utrzymali się przy władzy.

Obecne złotówki zostały wprowadzone w styczniu 1995 roku, a zgodnie z wyliczeniem 1000 zł wtedy miało taką samą wartość nabywczą, jak obecnie 4600 zł. Spadek wartości trwa nadal, a ostatnio nawet się nasila.

Możliwość dodruku pieniędzy skutkuje zwyczajem zasypywania nimi wszystkich problemów społecznych i gospodarczych. Ogrom wydrukowanych pieniędzy powoduje nie tylko ustawiczną inflację, ale i umożliwia zaciąganie ogromnych długów przez społeczeństwa i całe państwa. W tym roku nasz kraj (czyli my, Polacy) jest zadłużany na około miliard złotych dziennie. USA mają 37 tysięcy miliardów dolarów długu rządowego, a cały świat jakieś 300 tysięcy miliardów dolarów. Długi kosztują. USA płacą dziennie blisko 3 miliardy dolarów odsetek, Polska jakieś 280 milionów złotych. DZIENNIE SAMYCH ODSETEK!

Bo politycy chcą władzy, a my wybieramy tych, którzy więcej nam obiecują.

Pieniądz fiducjarny mógłby z powodzeniem dobrze pełnić swoją rolę stabilnej waluty gdyby nie był psuty dodrukiem, ale nigdy i nigdzie nie udała się ta sztuka. Prędzej czy później wszystkie banki i politycy to robią, dlatego wzrok wielu zwykłych ludzi, ale i specjalistów od pieniędzy, ponownie, jak tyleż już razy w historii, kieruje się w stronę złota i srebra. Obok rozlicznych swoich wad mają jedną zaletę, która przeważa wszystkie wady: nie można ich drukować, a przybywają w tempie tylko około dwóch procent rocznie.

Dlatego firmy górnicze na całym świecie kopią wielkie dziury w ziemi, przewożą setki tysięcy ton skał, zużywają mnóstwo energii i zasobów nie do odtworzenia. Dobywają z głębi Ziemi jedyny metal, który jest w stanie być dobrym pieniądzem, czyli stabilnym i powszechnie uznawanym.

Ostatnio coraz więcej się mówi o związanych ze złotem działaniach Chin, o skutkach potwornego zadłużenia całego świata, o konieczności zmian systemowych – i w związku w tymi problemami o kruszcach.

Zapraszam do lektury wybranych fragmentów wypowiedzi amerykańskich znawców rynku finansowego. Cytaty ujęte są w znaki >> <<, a poniżej dodaję link do źródła, gdyby ktoś chciał wysłuchać całej wypowiedzi, albo przeczytał korzystając z tłumaczenia Google.

* * *

Wyjaśnienia:

LBMA – prestiżowe londyńskie stowarzyszenie podmiotów działających na rynku metali szlachetnych. Z polskich firm jedna tylko jest zrzeszona w LBMA, mianowicie KGHM, producent nie tylko miedzi, ale i srebra oraz niewielkich ilości złota.

Comex – nowojorska giełda handlu, głównie kruszcami.

ETF – rodzaj funduszu inwestycyjnego lokującego pieniądze swoich udziałowców w wybraną część rynku towarów lub w akcje firm na giełdzie.

FED – Rezerwa Federalna, amerykański bank centralny.

(…) – wprowadzony przeze mnie skrót oryginalnej wypowiedzi.

* * *

>>Dolar jest spychany na margines, a my co robimy? Przepuszczamy biliony dolarów w budżecie i kłócimy się o bilety na koncert Taylor Swift. Prawdziwym problemem jest to, że gospodarka USA jest zepsuta u podstaw. Zbudowaliśmy gospodarkę opartą na konsumpcji bez produkcji, która mogłaby ją wspierać. Przez dziesięciolecia żyliśmy ponad stan eksportując dolary zamiast towarów. Taka jest istota systemu petrodolara. Amerykanie wysyłają dolary za granicę, świat wysyła towary z powrotem. Co się stanie, gdy świat nie będzie już chciał dolarów? Co się dzieje, gdy zechcą prawdziwej wartości, gdy zechcą złota? Ten proces już się rozpoczął, dlatego cena złota rośnie, dlatego banki centralne wyprzedają obligacje, dlatego dolar spada i dlatego inflacja nie jest przejściowa. (…) Polityka którą zastosują aby spróbować zaradzić recesji, jest tą samą polityką, która pierwotnie spowodowała problem: więcej wydatków, więcej bodźców, więcej drukowania pieniędzy. To tak, jakby spróbować ugasić pożar polewając go benzyną, a potem udawać zdziwienie, gdy okaże się, że nie macie spalone brwi.<<

Źródło.

* * *

>>50 lat temu Ameryka była wierzycielem. Teraz to największy kraj dłużników w historii świata, a jest tylko gorzej. Politycy wciąż drukują pieniądze i składają obietnice, na które ich nie stać. Biliony deficytu i nikogo to nie obchodzi. Rynki najwyraźniej nie przejmują się tym, ale uwierz mi, rzeczywistość zawsze dogania. Pozwól wyjaśnić: nie kibicuję katastrofie. Nie chcę być świadkiem załamania, ale też nie będę siedzieć i udawać, że to się nie może się zdarzyć, bo już to widziałem. Mieszkałem w krajach, w których waluta upadała, a oszczędności całego życia ludzi stawały się bezwartościowe z dnia na dzień. A co ich uratowało? Realne aktywa. Złoto, srebro, ziemia, rzeczy, które można trzymać w dłoni, a nie cyfry na ekranie komputera. Wiesz co mnie bardzo martwi? To apatia. Ludzie są bardziej zainteresowani trendami na Tik Toku i kryptomemami niż ochroną swojego majątku. Uważają, że rząd ma wszystko pod kontrolą, wierzą, że FED ich uratuje, ale FED nie jest twoim przyjacielem. (…) Od dziesięcioleci pompuje bańki i dewaluuje pieniądze.<<

Źródło.

* * *

Rezerwa Federalna jest największym dostawcą bogactwa, inflacji i kradzieży, ponieważ tym właśnie się zajmuje od 112 lat. Kradną siłę nabywczą twoich zarobków, zmuszając cię do używania ich marnych kawałków papieru, które potrafią stworzyć z niczego, i oczywiście poniżali tych, którzy próbowali powiedzieć wam, że potrzebujecie złota i srebra. (…) Dlaczego tak jest? Ponieważ mają oni (banki centralne – wyjaśnienie KG) moc, jakiej nie ma żaden z nas, pozwalającą tworzyć im pieniądze i kredyty z powietrza, co jest po prostu obrzydliwością. (…) Banki centralne są końmi trojańskimi. Niszczą Zachód od środka. Jedyne, w czym banki centralne są dobre, to tworzenie baniek kredytowych, krachów kredytowych, akcji ratunkowych, inflacji, wojny. Są dobrzy w finansowaniu wszystkich tych programów, które tak naprawdę niszczą społeczeństwa od środka. Są dobrzy w finansowaniu mediów, rządu, finansują wszystkich, bo jak powiedział pan Rothschild: „Dajcie mi kontrolę nad walutą kraju, a nie będzie mnie obchodziło, kto tworzy prawa.” (…)

Słowa pewnego bankiera z Zurychu: „Za inflację odpowiada wyłącznie państwo. Inflacja bez rządu lub wbrew rządowi jest niemożliwa.” <<

Źródło.

* * *

>>(Wzrost ceny złota) to sygnał, ogłoszenie, że pod powierzchnią dzieje się coś o wiele większego, ponieważ gdy złoto rośnie, nie oznacza to, że gospodarka kwitnie, oznacza to coś przeciwnego: że sprawy się psują lub już się popsuły. Złoto nie jest aktywem, które eksploduje ponieważ właśnie ponieważ odkryliśmy kolejnego I’phone’a. Rośnie, gdy zaufanie spada, gdy systemy się chwieją, gdy społeczeństwo zaczyna pytać, czy ludzie u władzy naprawdę rządzą. (…) Wielu ludzi nie rozumie, że tak naprawdę nie chodzi o wzrost ceny złota, a o spadek wartości pieniędzy. (…) Waluta upada nie z powodu pecha, ale z powodu nadmiernej ingerencji rządów. Po prostu nie potrafią sobie pomóc. Wydają za dużo, pożyczają za dużo, obiecują za dużo, a potem drukują, drukują i drukują. Aktywa która pozostaje, nie jest poparte obietnicami, nie potrzebuje banku centralnego, nie polega na zaufaniu konsumentów aby utrzymać swoją siłę nabywczą. To daje mu trwałą atrakcyjność. (…) Za każdym razem gdy świat traci zaufanie do swoich przywódców, do swoich pieniędzy, do swoich obietnic, złoto się budzi. (…) Za każdym razem gdy zobaczysz cenę złota na nowym szczycie, nie oglądasz jak staje się droższe, widzisz, jak pieniądze tracą kontrolę. Banki centralne po cichu ci mówią, że waluta w której zarabiasz, oszczędzasz i wyceniasz swój dorobek, staje się słabsza. To nie wzrost wartości złota, to topnienie twoich pieniędzy.<<

Źródło.

* * *

>>Kiedy cena złota gwałtownie rośnie, nie jest to reakcją na wzrost gospodarczy, to reakcja na porażkę. Nie rośnie gwałtownie kiedy przyszłość rysuje się świetlana. Ceny gwałtownie rosną, bo teraźniejszość wydaje się być nie do utrzymania. Cena złota nie wzrosła na skutek działania mechanizmów cenowych, wzrosła, ponieważ architektura światowej gospodarki pęka pod wpływem własnych sprzeczności. Nie był to rajd napędzany optymizmem sektora technologicznego ani niespodzianką w postaci zysków. To była nagła zmiana wyceny bezpieczeństwa i nowa globalna ocena zaufania. Złoto się nie zmieniło, to system uległ zmianie. (…) To, co się teraz dzieje, nie jest wydarzeniem cenowym, to strukturalny reset. To powolna, cicha utrata wiary w systemy, które miały być niezmienne. (…) Zaufanie, jak się okazuje, jest najrzadszym dobrem ze wszystkich. I wiesz co? Znika. Nie ma żadnej polityki oszczędnościowej, w ogólne żadnej wiarygodnej polityki, jest tylko drukowanie, opodatkowanie, pożyczanie i nadzieja. A gdy nadzieja się kończy, na sceną wkracza złoto. (..) Nie zabezpieczysz się przed zmiennością, przed szaleństwem. Nikt ci tego nie powie: złoto nie jest tylko zabezpieczeniem przed inflacją i dewaluacją, jest także ochroną przed szaleństwem. Przed systemem, którym rządzą algorytmy, ego polityków i wyeksploatowane ideologie.<<

Źródło.

* * *

>>(Zakupy złota przez banki centralne) to nie zabezpieczenie, to nie wyjście strategiczne. To prowadzi nas do sedna sprawy: zaufania. Złoto nie wymaga okazywania komuś zaufania, tak po prostu jest. Nie potrzebuje rady gubernatorów, banku centralnego, agencji ratingowej ani dekretu rządowego. Dlatego jest pieniądzem. (…) Jeśli więc uważasz, że złoto i srebro to coś staromodnego, zastanów się jeszcze raz. One są przyszłością. Nie z powodu ideologii, ale konieczności, a w ostateczności rynki poddają się konieczności. To jest ostatnie prawo ekonomii.<<

Źródło.

* * *

>>(…) tendencja spadkowa będzie się pogłębiać. Dwie mogą być reakcje rządu na tę sytuację: interwencja lub bezczynność. W przeszłości standardem była interwencja rządu w postaci pakietów pomocowych i stymulacyjnych, ale takie działanie niesie pewne zagrożenia. Za każdym razem gdy rząd interweniuje przeznaczając więcej pieniędzy, dewaluuję walutę. Drukując więcej pieniędzy, zwiększasz ilość waluty w obiegu, przez co staje się mniej wartościowa w ujęciu realnym. Proces ten przyspiesza ostateczny upadek systemu monetarnego, co prowadzi do inflacji, dalszej dewaluacji oszczędności i powszechnej niestabilności finansowej. (…) Nakaz polityczny jest jasny. Oni interweniują. Próbują zarządzać gospodarką i zrobią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec pogorszeniu się sytuacji, ale ich wysiłki ostatecznie spełzną na niczym, bo problem jest znacznie głębszy niż im się wydaje. Mówimy o trwającym od dziesięcioleci narastaniu niezrównoważonego długu (…). Jesteśmy teraz świadkami pogłębiania się kryzysu, ponieważ system finansowy zmaga się z ciężarem własnego długu. Lekcja, jaką z tego można wyciągnąć, jest prosta. Rząd i banki centralne nie mogą bez konsekwencji dalej drukować pieniędzy i napędzać inflacji. Konsekwencje tego stają się coraz bardziej widoczne w życiu codziennym. Od rosnących kosztów utrzymania, przez erozję oszczędności, po pogłębiającą się przepaść między bogatymi i biednymi. Pośród tych wszystkich wydarzeń złoto stało się kluczowym zabezpieczeniem. Banki centralne po cichu zwiększają zakupy złota. Dlaczego? Ponieważ złoto jest jedynym aktywem, którego wartość nie zależy od polityki rządów ani kaprysów banków centralnych. W przeciwieństwie do pieniędzy fiducjarnych, które można dowolnie drukować, złoto przez całą historię zachowało siłę nabywczą. W czasach niestabilności finansowej jest najlepszym sposobem na przechowanie wartości.<<

Źródło.

* * *

>>(…) to daje nam pewien obraz edukacji o znaczeniu złota. Ludzie po prostu nie uważają tego za ważne, nie rozumieją podstaw całego systemu finansowego. Smutne jest to, że prawdopodobnie dowiedzą się tego w bolesny sposób. (…) Obecny system monetarny w zasadzie opiera się na niczym. Dolar nie ma żadnego zabezpieczenia. Nic nie stoi na przeszkodzie tworzenia nowych dolarów, tak więc podaż pieniędzy zbliża się do nieskończoności. (…) Co więc moim zdaniem stanie się z naszym systemem monetarnym? Cóż, istnieje naturalna ewolucja, która okresowo się powtarza. Zaczynamy od solidnych pieniędzy, na przykład złota, a następnie wspieramy je papierowymi obietnicami. To obietnica odkupienia złota. A potem, kilka lat później, to zabezpieczenia staje się częściowe, w których tylko część papierów jest zabezpieczona złotem, a potem są tylko kawałki papieru niemających żadnego pokrycia w złocie. (…) Myślę, że powstanie nowy system monetarny (…).<<

Źródło.


wtorek, 18 marca 2025

Koniec KOŃCA HISTORII Francisa Fukuyamy

 080325

Wiem, że tematy społeczne, ekonomiczne i polityczne niezbyt interesują bywalców tego bloga, ale interesują mnie jako obywatela Rzeczpospolitej, więc trudno, mężnie znieście ten tekst albo go zignorujcie. Jednak jeśli ktoś zapozna się chociaż z częścią informacji zawartych w materiałach proponowanych niżej, jaśniej będzie widział otaczającą nas rzeczywistość, a dobrą ona nie jest.

O tytułowej książce za Wikipedią: „Liberalna demokracja i związany z nią wolny rynek są zdaniem Fukuyamy ostateczną, lepszą formą ustrojową, lepszą niż monarchia, faszyzm czy komunizm. Miałaby ona być jednocześnie końcem historii, przez wyczerpanie się nowych projektów ustrojowych.”

Właśnie jesteśmy świadkami przegrywania tej idei, odrzucania liberalnej demokracji przez narody świata. Nie dlatego, że idea była z gruntu zła, ale dlatego, że taką została uczyniona. Przeszła drogę od dbałości o Ziemię do szaleństwa zielonego ładu; od demokratycznych zasad do ich deptania nie tylko cenzurą, do straszenia karaniami inaczej myślących i unieważniania wyborów; od swobód gospodarczych do pętania przedsiębiorców (najlepiej małych, bo tacy nie mają siły) niezliczonymi absurdalnymi przepisami i ograniczeniami; od równych praw dla wszystkich, do tworzenia grup równiejszych, od zasady służenia władzy obywatelom do pychy, przekonania polityków o własnej nieomylności i kształtowania ludzi na bezwolną masę; od racjonalizmu do ideologii. Od samostanowienia państw i dbania o uczciwą współpracę, do globalizacji, zamazywania państw, przenoszenie władzy do struktur ponadpaństwowych i dbałości o interesy, owszem, tyle że mocniejszych państw. Patriotyzm został uznany za kuzyna rasizmu, a władze stając się wrogiem obywateli czynią państwo naszym nadzorcą.

Oto współczesne oblicze „najlepszej formy ustrojowej”!

Dlaczego tak się stało? Moja diagnoza, na pewno ani odkrywcza ani wnikliwa, wiąże klęskę tej formy ustrojowej z ewolucyjnie ukształtowaną psychiką ludzi. Jako ludzkość jesteśmy tacy sami, jak sto lat temu i sto wieków temu. Nadal chcemy panować nad innymi i ich wykorzystywać a nawet grabić, nadal pożądamy władzy i pieniędzy. Tak jak przed wiekami, tak i teraz silniejszy przy byle okazji, albo i bez niej, oszuka słabszego, a więc nawet i bez wojny nie ma spokoju ani sprawiedliwości – jak nigdy nie było.

Nadal pokój między nami możliwy jest tylko wtedy, gdy strony mają równie ostre i długie kły. Tyle że teraz nie szachujemy innych naszym uzębieniem, a substytutami, mianowicie czołgami i rakietami. Kto ich nie ma, nie liczy się na arenie międzynarodowej, co widać teraz, w relacjach Europy z USA w związku z wojną w Ukrainie. Zamiast więc żyć spokojnie i likwidować ubóstwo na Ziemi, wydajemy absurdalnie wielkie pieniądze na nasze odstraszające kły. Dla władzy, pieniędzy i realizacji naszych idei, obojętnie jak irracjonalnych czy szkodliwych, a obłażą nas one jak robaki padlinę, gotowi jesteśmy na każdą niegodziwość i każdy absurd, co doskonale pokazują decyzje unijnych biurokratów. Mentalnie nadal jesteśmy troglodytami. Nie ma końca historii i wątpię, by kiedyś doszła do kresu, chyba że razem z ludzkością.

Tutaj przeczytacie o przemianach we współczesnym świecie w historycznym i socjologicznym ujęciu. Czym w istocie jest nacjonalizm? Co się naprawdę dzieje w Europie, USA i nie tylko tam? Co odróżnia i w czym są podobne demokracja, nacjonalizm, globalizm i rasizm?

Aby władze miały nad obywatelami jeszcze więcej władzy, wprowadza się CBDC, cyfrowy pieniądz banku centralnego. Tutaj o nim.

tutaj jeden z bardzo wielu dostępnych w internecie komentarzy.

W strefie euro ma być wprowadzany jeszcze w tym roku, u nas po trochu i z opóźnieniem, ale też będzie. Ten system skutkuje absolutnym, totalnym nadzorem państwa nad nami. W skrócie: nie ma żadnej gotówki, wszyscy mają konta w jednym centralnym banku, który na bieżąco nadzoruje wszystkie transakcje. W takim systemie nie ma żadnej prywatności, żadnej tajemnicy. Władze będą wiedziały co, gdzie, kiedy, ile i za ile kupiłeś, gdzie jesteś, a pośrednio i co robisz. Jeśli naprawisz sąsiadowi kran, a ten zapłaci ci 50 zł, „oni” wiedząc o tym przelewie zapytają się, za co te pieniądze, i trzeba będzie uiścić podatek. Dobrze, że małolat nie kupi alkoholu bo bank odrzuci transakcję, ale i to samo zrobi z każdą transakcją nieakceptowaną przez władze z jakiegokolwiek powodu, niekoniecznie zgodnego z prawem, tym bardziej sprawiedliwością. Chcesz odłożyć na starość? Nie, masz wydać pieniądze w ciągu miesiąca, bo stracą ważność albo zapłacisz dodatkowy podatek. Strajkowałeś? Masz na miesiąc zablokowane konto. Nie masz jak kupić chleba z tego powodu? Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej! Władza będzie wiedziała wszystko i wszystko będzie mogła zrobić – i zrobi, ponieważ ów najlepszy ustrój coraz bardziej przypomina swoje przeciwieństwo. Przykład zmian ustroju z naszego kraju, to ściganie i karanie „mowy nienawiści” z urzędu, o ile przejdzie do końca ścieżkę legislacyjną. Spróbuj teraz, człowieczku, pisnąć coś, co się nam nie spodoba!

O sposobie pozbawienia nas dziesiątków miliardów złotych: tutaj.

Zwiastun  filmu a propos: „Odnawialne źródła pieniędzy”.

Tutaj o niemieckiej morskiej elektrowni wiatrowej rozbieranej po 15 latach dopłacania do jej działania. 

A my w tym czasie zaczynamy budować taką elektrownię za absurdalnie wielką kwotę 30 miliardów złotych!

Jeszcze raz: Niemcy demontują wiatraki, my stawiamy, czyli o wydawania naszych pieniędzy na dopłaty dla właścicieli wiatraków.

Tutaj poznacie koszt tak zwanej „transformacji energetycznej”, czyli przepisu na rozbicie ściany głową.

O aktualnym stanie i możliwej przyszłości Polski: tutaj.

Czy wiecie, że mamy w Polsce Ministerstwo Klimatu i Środowiska? Działania na rzecz ochrony środowiska bezsprzecznie są konieczne i być może wymagają koordynacji na poziomie ministerstwa, ale klimat?? Równie dobrze mogłoby istnieć Ministerstwo Ruchów Tektonicznych, Ministerstwo Prądów Morskich albo Ministerstwo Wiatru. O, to ostatnie bardzo by się przydało aby wiatraki mogły się kręcić! W rozmowach z ludźmi kilka już razy zdarzyło mi się słyszeć taki argument na rzecz obrony przed zmianami klimatu: w zimie na osiedlu było dużo dymu bo ludzie palili węglem albo oponami. To klasyczny przykład mylenia pojęć. Likwidując kopcące piece chronimy środowisko, nie klimat, na który po prostu nie mamy wpływu. Te wszystkie monstrualne kary płacimy nie za emisję pyłów czy związków siarki, a dwutlenku węgla. Warto przy tej okazji zauważyć fakt oczywisty: my sami też emitujemy CO2, więc może będzie podatek za oddychanie. Absurdalne? Niemożliwe? Kiedyś to samo mówiono o płaceniu kar za emisję CO2 przez ciepłownie czy elektrownie, a teraz niektóre firmy dostarczające ciepło i prąd do naszych domów stoją na krawędzi bankructwa z tego właśnie powodu.

* * *

 Tutajtutaj jest o historii Polski, ściślej o pańszczyźnie, czyli o wiekach niewolnictwa w Polsce, ale też o skutkach sięgających naszych czasów. Dlaczego tak wiele jest w nas skłonności do bumelanctwa, do drobnych kradzieży w pracy? Dlaczego władze, pojmowane zarówno jako urząd, instytucje, jak i urzędnicy, traktowane są podejrzliwie a nawet wrogo? Dlaczego częściej spodziewamy się po nich decyzji dla nas szkodliwych niż dobrych? Dlaczego piszemy o takich przeciwstawieniach, którego sam właśnie użyłem: my – oni? Innym zagadnieniem, bardzo ważnym, jest pytanie o to, dlaczego taki podział jest nadal słuszny...

sobota, 14 grudnia 2024

Różności II

 091224

Ciekawostka


 Na zdjęciach widać półki z towarami w sklepie spożywczym w Wenezueli. Ceny są dziwne: dwie setne, trzy setne. Czego? Jakiej waluty? Złota. Ceny podane są w gramach złota. Ponieważ od lat jest w tym kraju bardzo duża inflacja, pieniądz papierowy traci tam wartość niemal z dnia na dzień. Sprawdziłem cenę żółtego kruszcu, jedna setna grama kosztuje około 3,50 zł.

* * *

Inflacja

 Na tym zdjęciu jest tabela przedstawiająca roczną inflację u nas, w Polsce. Pamiętam jak było z cenami w 1990 roku u mnie w pracy: jesienią 89 roku bilet na karuzelę kosztował 250 zł, wiosną 90 roku 1200, a w lecie 2500 zł.

Inflacja to z definicji nadmiar pieniędzy w stosunku do ilości towarów i usług, a taki stan powoduje wzrost cen. Ten nadmiar jest efektem dodruku pieniędzy przez bank centralny. Najprostszym sposobem na inflację jest wypuszczanie przez rząd obligacji i wykupywaniem ich przez bank centralny. Taki bank, u nas NBP, jest emitentem pieniędzy, czyli ich kreatorem. Nie musi mieć pieniędzy aby wykupić obligacje rządowe, on je po prostu tworzy, wypuszczając dodatkowych dziesięć albo sto wagonów stuzłotówek. Obecnie, gdy zdecydowana większość pieniędzy jest w formie zapisu elektronicznego, nawet drukować nie trzeba, wystarczy parę kliknięć na komputerze by mieć dodatkowy miliard. Efekt widać na tabeli.

Na tej stronie jest kalkulator inflacji w Polsce; okres ustala się samemu. Zapytałem, jaka była od 1995 roku do teraz. Okazało się, że sumaryczna wyniosła 350 %, czyli w styczniu 95 roku (zaraz po denominacji) tysiąc złotych warte było tyle, ile teraz 4500 zł.

Wszystkie rządy, nie tylko w Polsce, oprócz działań skutkujących inflacją zadłużają swoje państwa pożyczając pieniądze wewnątrz kraju i na międzynarodowym rynku finansowym. To przejaw nie tylko pragnienia utrzymania konsumpcji ponad możliwości, ponad wypracowaną ilość dóbr, ale i po prostu przypodobania się wyborcom oraz krótkowzroczności polityków.

„Damy ludziom, wtedy nas wybiorą, a po nas niechby potop” – i ten mechanizm działa! Wybieramy tych, którzy nam „dają”. Nie, oni nic nam nie dadzą, bo aby dać, wcześniej więcej nam odbiorą albo dodrukują pieniędzy, czyli w końcowym efekcie zawsze zabiorą.

* * *

Dlaczego nie lubię aktualizacji

Powód jest prosty: każda kolejna czasami zawiera ułatwienia, częściej utrudnienia.

Programiści chcą, być może, ułatwić użytkowanie, podpowiedzieć, pokazać możliwości, ale w rezultacie nie tylko komplikują obsługę, ale i uznają, może nieświadomie, użytkowników za ludzi, którym trzeba pomóc w wyborach, ułatwić trudny dla nich proces myślowy, a kiepsko im to wychodzi. Obsługując unowocześnione programy, mam wrażenie wymyślania na siłę przez programistów czegoś dodatkowego, nowego, ale nijak się mającego do potrzeb i funkcji. Jakby ilość pozycji na listach menu miała świadczyć o jakości programu. Wcześniej program pełnił konkretną funkcję, na przykład ciął pliki mp3, ale nie mógł retuszować zdjęć, a teraz nie tylko to robi, ale jeszcze próbuje składać wideo, rozpoznawać gwiazdozbiory i udawać symulator lotów. W rezultacie ciężko cokolwiek zrobić przy jego pomocy.

Kiedyś skopiowanie zawartości ekranu było bardzo proste: wciskałem przycisk „prtsc”, otwierałem przeglądarkę zdjęć i wciskałem „ctrl+v” – i tyle. Teraz nie, nie, tak byłoby za prosto. Najpierw wyświetla się lista możliwych sposobów skopiowania: „pełny ekran”, „dowolny kształt”, „okno”, „prostokąt”. Później jest następne okno „co chcesz z tym zrobić?”, i znowu litania podsuwanych mi propozycji: chcesz komuś udostępnić, wysłać na FB, a może zapisać gdzieś? Klikam, klikam, zamykam, żeby w końcu móc po prostu wkleić kopię. Wcześniej było 3 kliknięcia, teraz 6 czy 7.

Tutaj uwaga językowa. Słowo „udostępnienie” używane jest w komputerach i smartfonach powszechnie, ale niezbyt precyzyjnie. Udostępnienie to tyle, co umożliwienie dostępu. Udostępnić możemy komuś swój samochód albo miejsce parkingowe, a zdjęcie zrobione telefonem lub link po prostu wysyłamy.

Mam zaktualizowaną wersję programu do rejestracji trasy. Wcześniej aby wyświetlić zapisaną trasę, klikałem na odpowiedni folder i w nim wskazywałem trasę, ale tak było za prosto. Teraz muszę wybierać spośród wielu dziwnych albo i dziwacznych zapytań, na przykład „Jak chcesz sortować”. Nie chcę sortować, chcę tylko otworzyć! Dobrze, ale które chcesz otworzyć?: „widoczne na mapie”, „ulubione”, „trasy”, „rec”, „nowa ścieżka” czy może jeszcze jakieś inne? Matko Boska!

Każda kolejna wersja ma mniej przejrzysty wygląd na ekranie, czyli „skórkę”. Oto zawartość ekranu z włączonym programem do odtwarzania muzyki:

 Napisy w menu mają może 2 mm, są praktycznie nieczytelne i mogąc wiele zmienić, akurat ich wielkości nie mogę, jest stała. Używam tego programu od wielu lat, widzę więc proces jego przemiany, a jest jednoznaczny: mianowicie każda kolejna wersja jest mniej czytelna.

Często słyszę argument o konieczności zmian w związku z wprowadzaniem nowych formatów czy technologii. To zrozumiałe, ale po co przy tej okazji przemeblowywać całe menu!? Funkcja X była tutaj, teraz nie tylko jest tam, ale i zwie się Y, czyli w praktyce trzeba wyrabiać nowe nawyki i zakuwać nowe nazwy, coraz częściej nijak się mające do pełnionych funkcji. Na dokładkę ta mania używania dziwacznych skrótów albo ikonek i komplikowania najprostszych urządzeń i funkcji.

Chciałem wgrać jedną ze starych wersji winampa, programu do odtwarzania muzyki, ale nie są już dostępne, a za to ilekroć uruchamiam ten program, wyświetlana jest informacja o nowej wersji: „pobierz, nie wiesz, ile tracisz!” Wiem, ile zyskam, a wodotrysk w tym programie nie jest mi potrzebny.

* * *

O polszczyźnie

Różnica między urządzeniem elektrycznym a elektronicznym

Elektryczne to takie, w których energia elektryczna pełni główną rolę będąc wykorzystywaną do wytworzenia ruchu, temperatury czy światła. W urządzeniu elektronicznych energia elektryczna jest nośnikiem sygnałów zawierających informację w nim przetwarzaną.

Elektryczny jest grzejnik, żarówka, klimatyzator czy silnik w samochodzie elektrycznym zamieniający „prąd” w obroty. Elektronicznym urządzeniem jest smartfon, laptop, telewizor, są też wszelkiego rodzaju sterowniki, których jest coraz więcej nawet w zwykłych urządzeniach. Na przykład są w lodówkach czy pralkach, jest ich dużo w samochodach, ale przecież nikt nie nazwie tych urządzeń elektronicznymi, ponieważ nie przetwarzanie informacji jest ich główną cechą. Jakiś prosty sterownik elektroniczny jest też w papierosach elektrycznych, ale istotą działania tych urządzeń jest podgrzewanie płynu, co czyni je podobnymi do czajnika elektrycznego. Jednak o ile samochodu na baterie ani czajnika nikt nie nazywa elektronicznymi, papierosy wszyscy tak nazywają. Ktoś kiedyś tak je nazwał, inni błąd podchwycili jak papugi, i teraz wszyscy tak mówią i piszą.

Ekosystem

Definicja podsunięta mi przez Google: „ekosystem to dynamiczny układ ekologiczny składający się z zespołów organizmów (biocenoza) połączonych relacjami troficznymi wraz ze środowiskiem przezeń zajmowanym, czyli biotopem, w którym zachodzi przepływ energii i obieg materii. Ekosystem to biocenoza wraz z biotopem.”

Mówiąc prościej ekosystemem są wszelkie organizmy żywe, środowisko w którym żyją i cała sieć zależności między nimi. Jest specyficzną odmianą ogólniejszego pojęcia systemu.

Definicja skopiowana ze strony PWN: kliknąć tutaj.

System, zespół wzajemnie sprzężonych elementów, spełniający określoną funkcję i traktowany jako wyodrębniony z otoczenia w określonym celu (…)”.

Różnica (nie jedyna) między systemem a ekosystemem jest taka, jak między pojazdem a ciężarówką. Każda ciężarówka jest pojazdem, ale nie każdy pojazd służy do przewozu ciężarów. Każdy ekosystem jest systemem, ale odwrotnie już nie. Ekosystem jest jedną z najistotniejszych cech natury, pojęcie „system” częściej odnosi się do tworów sztucznych, związanych z cywilizacją, chociaż nie zawsze. Jednak ostatnio słowo „ekosystem” bywa używane jako nazwa zespołu zależności stworzonych przez człowieka. Przykład: wczoraj na kanale poświęconym ekonomii słyszałem o „finansowym ekosystemie”. Co mają pieniądze do biocenozy i biotopu – nie wiem. Ponieważ „ekosystem” brzmi bardziej uczenie od pospolitego „systemu”, zapewne rozpowszechni się jak generowanie, dywersyfikacja, transparentność, panel i tyleż innych modnych słów nadużywanych lub używanych niewłaściwie.

* * *

Cyfryzacja i konsumpcjonizm

O konsumpcjonizmie i złym wpływie mediów pisałem w wielu miejscach. Gdyby ktoś chciał zapoznać się z tymi tekstami, najprościej kliknąć „konsumpcjonizm” na liście tematów wyświetlanej na głównej stronie bloga, tutaj podaję tylko jeden link i krótki cytat a propos z bloga.

Cytat z tego posta

>>Współczesny obraz życia uczuciowego ludzkości jest zafałszowany łatwością przekazywania informacji i dążeniem do zysku; środki masowego przekazu tworzą sobie i zleceniodawcom potrzebne wzorce upowszechniając to, co najłatwiej się sprzeda, tworząc wrażenie niezbyt optymistyczne poprzez uwypuklenie przeciętności, a nawet miernoty, która teraz i w przeszłości była najliczniejsza. Zmiana, jaka nastąpiła, to stanie się tej licznej grupy społecznej ważnym konsumentem; konsekwencją tegoż jest sprzyjanie ich gustom w najbardziej wpływowych mediach, co z kolei utrwala je i ośmiela. Doszło do czegoś, co wydawało się niemożliwe: swoją niewiedzę, swój brak zainteresowania, nieuctwo i prymitywizm, zaczyna się uznawać za styl bycia, a nie za powód do wstydu (…).<<

Piętnaście lat minęło od napisania tych słów. Wtedy jeszcze miałem skłonność do bronienia ludzi, teraz już tego nie robię, a jedynie staram się ich zrozumieć, co nie oznacza akceptacji.

O szkodliwym wpływie cyfryzacji wiele mówi ceniony przeze mnie profesor Andrzej Zybertowicz. Niżej zamieszczam wybór jego słów, a tutaj jest ich źródło. Cytaty są ograniczone znakami >> <<.

>>Jak media społeczne wyewoluowały? Żeby wzmocnić najgorszą wersję nas samych. Nierefleksyjną, agresywną, wrogą. Wypromować agresywne teksty żeby zniszczyć niuansowanie rozmowy, żeby premiować za skrajności. „Mocny komentarz”. Jak mocny, to często agresywny, prawda? Dosadnie powiedział, obraził, itd. Media społecznościowe spowodowały, że u miliardów ludzi zostały aktywowane gorsze części ich natury, które przez tysiące lat ludzkiej kultury próbowano osłabić. O ile następował postęp ludzkości, to dzięki temu, że mieliśmy być bardziej empatyczni, mniej prymitywnie reaktywni, a media społecznościowe to odwróciły.

Nie przejmuj się, że komuś i jego bliskim zrobisz przykrość gdy napiszesz coś wulgarnego. Nie przejmuj się, że zrobisz mema który jest obsceniczny i chamski. Ciesz się tym, jaką on ma ekspozycję, ile dostałeś lajków, ile fajnych komentarzy.” To jest hodowanie w nas potworów i kurczenie w naszych duszach, naszych umysłach tego, co najwartościowsze.<<

>>Big techy zniszczyły komunikację polityczną, a niszcząc komunikację polityczną, niszczy się jakość ludzi którzy są wybierani, bo wyborcy, w których emocje rezonują z agresywnym językiem, wybierają polityków którzy umieją się posługiwać takim agresywnym językiem.<<

>>Politycy działają pod presją medio- i memokracji, część z nich to są ludzie… przybłędy z procesu politycznego, którzy nie mają kwalifikacji intelektualnych ani moralnych.<<

Źródło poniższych cytatów jest tutaj.

>>Media społecznościowe oduczają ludzi wysiłku umysłowego.<<

>>Nie mylmy informacji w wiedzą. (…) Informacja nie układa się w wiedzę, a sens i zrozumienie przynosi dopiero wiedza.<<

>>Broniąc tezy, że politycy nie są generalnie mało inteligentni sądzę, że ten degradacyjny wpływ rewolucji cyfrowej i mediów społecznościowych na myślenie ludzi w ogóle, obniżył jakość polityki i polityków. W polityce demagodzy zawsze mieli swoje miejsce, zawsze potrafili odnosić sukcesy, ale nigdy tak łatwo nie było prymitywnym umysłom tak szybko wejść do samego rdzenia polityki. (…) Niektórzy badacze zatroskani kryzysem demokracji liberalnej mówią: to jest ten populizm, fale ideologicznego populizmu, faszyzmu, odradzającego się autokratyzmu, przyczyniły się do kryzysu demokracji. Ja mówię: nie widzicie słonia w salonie? Kryzys demokracji jest rzeczywisty, zdiagnozowany dobrze, ale u źródeł populizmu nie są ideologiczne nastawienia, czy jacyś fanatyczni ideolodzy i politycy, tylko u źródeł populizmu są efekty polaryzacyjne wygenerowane przez strukturalnie zatrutą infosferę cyfrową, ponieważ władcy algorytmów wiedzą, że przekazy polaryzacyjne, skandalizujące, seksualizacyjne, przemocowe, zwiększają czas pobytu przed ekranem, a więc i ilość kliknięć reklamowych. (…) Nadmiar kanałów komunikacji powoduje ściganie się o oglądalność i klikalność reklamy i tak dalej. To powoduje zjazd w dół (…)<<

Cytaty z innego wywiadu z profesorem Zybertowiczem, źródło tutaj.

>>Często wskazuje się, jak to wspaniale, bo ktoś wyjechał za pracą czy służbowo do Ameryki i możemy jeszcze tego samego dnia, jak tylko wysiądzie z samolotu, mieć z nim wideopołączenie, rozmawiać, itd. A jak działa na ludzką psychikę i na dojrzałość, nie tylko młodych ludzi, niezdolność do przeżywania tęsknoty? Dawniej ktoś wsiadał na dworcu w Warszawie, jechał do Paryża, a stamtąd gdzieś dalej w świat, i nie wiadomo było kiedy się zobaczymy i nie wiadomo było po jakim czasie przyjdzie list. Ludzie tęsknili za swoimi bliskimi, prowadzili życie wewnętrzne, myśleli jak mu się tam wiedzie, zaczynali pisać listy, skupiali się, a teraz zanim ten pociąg wyjedzie za granicę miasta, to już się ludzie wymieniają smsami lub filmikami. Coś takiego jak budowanie swojej dojrzałości, budowanie obecności innych ludzi w mojej psychice, w mojej duszy, zostało nam zabrane, bo nie możemy tęsknić, nie możemy budować w naszych neuronach wirtualnej troski o inne osoby. <<

* * *

Brakuje nam ciszy, samotności i tęsknoty. Brakuje chwil bez szumu informacyjnego i bez smartfona w ręku. Brakuje chwil sam na sam ze sobą, a są one bardziej potrzebne, niż się nam wydaje.

 

czwartek, 13 czerwca 2024

O braku rozsądku i moralności, część II

 130624

Cytaty pochodzą z książki „Fałszywy alarm” Bjorna Lomborga. Podtytuł książki:

„Jak panika związana ze zmianami klimatu kosztuje nas biliony, krzywdzi biednych i nie ratuje planety”

Dla porządku i jasności dwa wyjaśnienia: cytaty ująłem w znaki >> <<, a tak (…) zaznaczyłem skróty, czyli pominięte przeze mnie niewielkie fragmenty oryginalnego tekstu.

*******************

>>Celem polityki klimatycznej jest uczynienie świata lepszym miejscem. Obecnie stoimy na rozdrożu. Możemy dalej podążać w tym samym kierunku, ale 30 lat nieudanej polityki klimatycznej pokazało nam, że takie podejście niczego nie zmienia, a za to będzie nas dużo kosztować. Istnieje jednak inna ścieżka, której obranie może znacznie bardziej pomóc ludziom i planecie.<<

>>Ludzie boją się zmiany klimatu bardziej niż wszystkiego innego. Połowa respondentów na świecie uważa, że wyginięcie ludzkości jest prawdopodobne, a perspektywa zagłady uzasadnia każdy wydatek.<<

>>W telewizji CBS w 1970 roku wyjaśniał (Paul Ehrlich, ekolog ze Stanford – wyjaśnienie KG), że koniec świata nastąpi przed 1985 rokiem: „Gdzieś na przestrzeni następnych 15 lat nadejdzie koniec. Przez „koniec” mam na myśli całkowite załamanie się zdolności planety do zapewnienia ludzkości egzystencji”. Inni wpływowi naukowcy byli zgodni, różniąc się tylko tym, ile czasu pozostało – zaledwie 5 czy około 30 lat. Media podchwyciły tę narrację. Na przykład magazyn „Life” podał w 1970 roku, że „czeka nas istny horror” i że w przeciągu dekady „mieszkańcy miast będą musieli nosić maski przeciwgazowe, by przetrwać zanieczyszczenie powietrza”. Te obwieszczenia były jednak całkowicie błędne. Ehrlich przewidywał, że w latach 70. z głodu umrze od jednego do dwóch miliardów ludzi.<<

>>Pomysł, że świat znajduje się na krawędzi nieodwracalnej katastrofy spowodowanej głodem, umożliwił nawet niektórym czołowym ekologom rozważenie odcięcia pomocy żywnościowej dla całych państw i regionów. Wierzyli, że dalsze wsparcie pozwoli przyjść na świat większej liczbie dzieci, które nieuchronnie umrą w późniejszych klęskach głodu. Ehrlich stwierdził, że najbardziej obiecującym scenariuszem dla ludzkości jest odcięcie pomocy żywnościowej dla Wietnamu, Tajlandii, Egiptu i Indii – a później obserwowanie, jak głód i zamieszki wywołane brakiem żywności doprowadzają do śmierci pół miliarda ludzi. (…) Podejście Ehrlicha jest prawdopodobnie najbardziej haniebnym przykładem we współczesnej historii udzielania niewłaściwych porad politycznych wynikających z bezpodstawnych, wręcz apokaliptycznych obaw.

Panika nie prowadzi nas tylko do złych lub nieskutecznych rozwiązań politycznych – może również prowadzić do skupienia się na niewłaściwych problemach.<<

>>Zamiast odruchowo podejmować decyzje polityczne oparte na strachu, musimy upewnić się, że reagujemy w sposób skuteczny i wydajny.<<

>>Media rozpędziły się do granic i faworyzują narracje proste, czytelne i uderzające. Politycy zyskują głosy, gdy stają po stronie wyborców przeciwko zewnętrznemu zagrożeniu. Wszyscy zyskują.<<

>>Coś podobnego do kompleksu wojskowo-przemysłowego wyrasta wokół zmian klimatycznych, choć tym razem obsada aktorska trochę się różni. Zmiany klimatyczne wymagają naszej uwagi, owszem, ale zaczęły pochłaniać ją całkowicie, po części dlatego, że tak wiele osób czerpie z tej paniki korzyści. Zyskują na niej oczywiście politycy i dyrektorzy mediów, ale też wielkie korporacje.<<

>>Nie wierzę, że istnieje jakiś wielki spisek mający na celu promowanie przerażających historii o kryzysie środowiskowym. Wierzę jednak w to, że firmy, media i politycy czerpią korzyści z tego typu narracji. Ta zbieżność interesów w dużym stopniu wyjaśnia, dlaczego dyskusja na temat zmiany klimatu stała się tak oderwana od realiów naukowych.

Jaki jest cel polityki klimatycznej? Uczynić świat lepszym miejscem dla nas wszystkich i przyszłych pokoleń. Moim zdaniem to zachęta do zadania sobie bardziej precyzyjnego pytania. Jeśli celem jest uczynienie świata lepszym miejscem, to czy polityka dotycząca zmian klimatycznych jest najważniejszą rzeczą, na której należy się skupić?

Z pewnością jest to jedna z rzeczy, na którą powinniśmy zwrócić uwagę. Musimy ograniczyć wzrost temperatury i zadbać o zapewnienie możliwości przystosowania się najbardziej bezbronnym. Ale dzisiejsza, powszechnie stosowana strategia przeciwdziałania zmianom klimatycznym, polegająca na instalowaniu paneli słonecznych i turbin wiatrowych, ma zdradliwe skutki – podnosi koszty energii, szkodzi ubogim, nieefektywnie ogranicza emisje i sprowadza nas na niestabilną ścieżkę, wobec której podatnicy mogą się w końcu zbuntować. Zamiast tego musimy inwestować w innowacje, w inteligentne podatki od emisji dwutlenku węgla, w badania i rozwój w dziedzinie geoinżynierii oraz w adaptację.<<

>>Fiksowanie się na przerażających historiach o zmianach klimatu prowadzi do podejmowania złych decyzji. Jako jednostki czujemy się zmuszeni do zmiany stylu życia, zarówno w drobny (niejedzenia mięsa), jak i w znaczący sposób (rezygnacja z rodzicielstwa). Jako społeczeństwa zawieramy traktaty, które gwarantują roztrwonienie setek bilionów dolarów na niewiarygodnie nieefektywne polityki ograniczania emisji dwutlenku węgla.

Nadmierne wydatki na wadliwą politykę klimatyczną to nie tylko marnowanie pieniędzy. Oznacza też niedostateczne wydatki na skuteczną politykę klimatyczną i zbyt małe inwestycje w zwiększanie możliwości poprawy życia miliardów ludzi, teraz i w przyszłości. To nie tylko nieefektywne – to złe z moralnego punku widzenia.

W ciągu ostatniego stulecia świat stał się lepszym miejscem dzięki ludzkiej pomysłowości i innowacyjności. Wybór, przed jakim teraz stoimy, polega na tym, czy pozwolimy, by strach kierował naszymi działaniami, czy raczej wykorzystamy swoją pomysłowość i innowacyjność, by upewnić się, że pozostawimy przyszłym pokoleniom świat najlepszy z możliwych.<<

>>W Paryżu w 2015 roku UE obiecała większą redukcję niż jakikolwiek inny kraj, sugerując 40% spadek emisji do 2030 (…) Z powodu stale rosnącego zaniepokojenia związanego ze zmianami klimatu oraz z powodu protestów klimatycznych młodzieży, UE zaczęła rozważać zaostrzenie swojego zobowiązania na 2030 rok. Zamiast obiecywać 40-procentową redukcję w stosunku do poziomu z 1990 roku, rozważano propozycję 55-procentowej redukcji.

Po pierwsze, wpływ tej obietnicy będzie bardzo niewielki. Zgodnie ze standardowym modelem panelu klimatycznego ONZ, obniży globalną temperaturę do końca stulecia o 0,004 stopnia Celsjusza. (…)

Co więcej, znaczna część tej redukcji jest prawdopodobnie fikcyjna, ponieważ około dwie trzecie emisji dwutlenku węgla po prostu przenosi się poza UE do innych miejsc, takich jak Chiny czy Wietnam (tak zwana ucieczka emisji). Oznacza to, że rzeczywista redukcja temperatury wyniesie 0,0016 stopnia Celsjusza (…).

Po drugie, nowa polityka klimatyczna UE będzie niesamowicie kosztowna. Trzeba przyznać, że Unia zawsze dokonywała szacunku kosztów swojej polityki klimatycznej. Nikogo nie zaskoczy, że zawsze były one zaniżane, pomniejszając koszty o trzy do czterech razy w porównaniu do rzeczywistych, potwierdzonych naukowo.

Oficjalnie szacunki UE dotyczące nowej 55-procentowej deklaracji zakładają, że będzie ona kosztować obywateli co najmniej 1,5 biliona dolarów w ciągu najbliższych trzech dekad. Z uwagi na to, że UE nadal korzysta z bardzo optymistycznych modeli, całkowity koszt będzie prawdopodobnie trzy-cztery razy wyższy, osiągając w sumie od 3 do 5 bilionów dolarów.

Dla porównania: COVID-19 kosztował Unię 6,1% jej wydajności gospodarczej w 2020 roku, czyli około 1,25 biliona dolarów. Fundusz naprawczy dla UE wyniósł dodatkowe 0,9 biliona dolarów.

(…) UE zaproponuje, by wszyscy jej obywatele zapłacili więcej, niż wyniósł całkowity koszt kryzysu COVID-19 i jego pakietu naprawczego. Jest to nie tylko oburzająco kosztowny sposób na osiągnięcie niemal żadnych rezultatów, ale też kiepski sposób na udzielenie pomocy. <<

>> Jeśli chcemy poprawić sytuację klimatyczną, musimy wszelkie rozmowy odnieść z powrotem do panujących realiów. Zmiana klimatu jest czymś namacalnym, spowodowanym przez człowieka i czymś, co musimy naprawić. Jest to jednak problem, a nie koniec świata. Dlatego też powinniśmy zrezygnować z twierdzenia, że zmiana klimatu jest „egzystencjalnym zagrożeniem”, które może zniszczyć ludzkość. Panika donikąd nas nie zaprowadzi.<<

>> Ogólnie rzecz biorąc, jedynym rozwiązaniem problemu jest sprawić, żeby ekologiczne źródła energii stały się tak tanie, że będą bardziej atrakcyjne od paliw kopalnych – przekona to zwłaszcza kraje niezamożne. Kluczową kwestią jest innowacyjność.<<

*****************

Nie będę tutaj się bestwił nad poprawnością językową przekładu na polski, a byłoby nad czym, jako że kulfonów jest dużo, a niezgrabnych sformułowań jeszcze więcej. Tłumacza usprawiedliwiam pośpiechem i powszechnym obniżeniem naszych standardów językowych. Przypomnę tylko o znaczeniu słowa „bilion”: to tysiąc miliardów, czyli milion milionów.

Jak wyobrazić sobie takie kwoty pieniędzy?

Banknot stuzłotowy waży 0,85 grama. Dziesięć tysięcy takich banknotów, czyli milion złotych, waży zatem 8,5 kg. Paletę do przewożenia towarów każdy widział. Jeśli załadujemy na nią 850 kg takich banknotów, będzie na niej sto milionów złotych, a kupa równo ułożonych paczek sięgnie piersi. Bilion złotych zmieści się na dziesięciu tysiącach takich palet, a trzy biliony dolarów, czyli minimalna kwota wydana przez Unię według szacunków autora książki, na stu dwudziestu tysiącach palet (razy 3 i razy 4 złote na dolara). Ta góra pieniędzy zajmie przynajmniej 30 dużych kolejowych składów towarowych i będzie ważyć (bez opakowań) nieco ponad sto tysięcy ton.

Inaczej: unijne państwa mają wydać na zielony ład 40 tysięcy ton złota.

Dla porównania: najwięcej złota mają USA, 8130 ton; nasz NBP ma 360 ton. Kruszec ma postać dużych sztab, typowa waży 400 uncji czyli 12,4 kilograma i jest warta około 3,8 mln zł, więc równowartość ponad 3 milionów takich sztab mamy wydać na "zielony ład".

Drugie porównanie: świat wydaje na zbrojenia ponad 2 biliony dolarów rocznie.

 Trzecie porównanie: dwa lata temu dostałem od UNICEF Polska list z prośbą o datek na dokarmianie dzieci. Z ulotki dowiedziałem się o dziennym koszcie podawania małym niedożywionym dzieciom specjalnej papki (olej, mleko w proszku, zmielone orzechy, witaminy) ratującej im życie; wynosi 4,2 złotego, czyli pieniądze z jednej tylko palety wystarczą na dożywianie miliona dzieci przez 24 dni!

A my te pieniądze wydawaliśmy i wydajemy na czołgi, a teraz jeszcze na wiatraki i na dopłaty do używanych samochodów elektrycznych!!

Na czołgi musimy, bo żyjemy w świecie, w którym trzeba szczerzyć kły aby być w miarę bezpiecznym, ale na wiatraki (jako panaceum na klimat) i inne tego rodzaju pomysły wydajemy tylko dlatego, że daliśmy się omamić i zastraszyć, bo sensu w tym nie ma.

 


środa, 19 kwietnia 2023

Oblicze ludzkości

 190423

Kupiłem parę książek w antykwariacie; do przesyłki dołączona była ulotka i list od prywatnej fundacji zajmującej się pomaganiem dzieciom w Afryce.

>>Polska Fundacja dla Afryki zbiera na dożywianie 1700 głodnych dzieci na Madagaskarze.

Praca dla dzieci oznacza jedzenie. Podejmują więc każdą: noszenie cegieł, piasku czy kamieni na budowie. Gdy się przyjdzie na targ o 3 rano, to można się nająć do noszenia worków z ziemniakami, ryżem. Około 5 rano można zarobić, zanosząc zakupy klientom do domu. Można pracować nosząc wodę od pompy do czyjegoś domu.

Zarobią przez dzień 1-2 zł, a za to nie da się kupić jedzenia na cały dzień. Zwłaszcza że zwykle ci, którzy pracują, mają na utrzymaniu młodsze rodzeństwo.<<

Fragment otrzymanego listu:

>>Ostatnio napisałem maila do współpracownika z Madagaskaru z pytaniem: Co u was słuchać? Odpowiedział mi: Ten tydzień był u nas dobry, bo nikt nie zmarł z głodu…

Zdesperowane matki karmią dzieci wodą z cukrem, bo – same niedożywione – nie mają wystarczająco pokarmu. Do naszych przychodni trafiają roczne dzieci ważące mniej niż 5 kg.<<

Na stronie fundacji przeczytałem sprawozdanie za ubiegły rok:

>>W 2021 roku dzięki Państwa darowiznom przekazaliśmy na pomoc Afryce ok. 8,6 mln zł. To ogromna kwota, biorąc pod uwagę, ile dobrego można zdziałać na kontynencie, na którym za jedną złotówkę można uratować ludzkie życie (w Togo tyle kosztuje porcja soli leczniczej, wstrzymującej biegunkę u dzieci).<<


Jedna rakieta Javelin służąca do niszczenia czołgów kosztuje 80 tys dolarów. Niemiecki czołg Leopard kosztuje 6 milionów, a amerykański Abrams ponad 8 milionów dolarów.

Zadałem Google pytanie: „Ile świat wydaje na zbrojenia?”.

Oto odpowiedź:

>>Globalne wydatki na zbrojenia sięgnęły w 2021 roku rekordowego poziomu 2,11 bln dol. – mówią wyliczenia sztokholmskiego instytutu SIPRI. Państwa z całego świata zwiększyły wydatki zbrojeniowe w 2021 r. o 0,7 proc., co było siódmym rokiem wzrostowym z rzędu. <<

2110 miliardów dolarów w ciągu roku, a więc 5780 milionów dziennie. 67 tysięcy dolarów w każdej sekundzie doby, tygodnia i miesiąca. Przez cały rok, a w każdym kolejnym więcej i więcej. W czasie czytania przez was tych kilku zdań, ludzkość wyda na maszyny do zabijania kilkanaście milionów dolarów. W tym czasie (trzech minut) umrze trzydzieścioro dzieci, które można było uratować gdyby nie brak pieniędzy, o czym dowiedziałem się na stronie UNICEF.

Ludzie są bardzo różni. Są wśród nas filantropi, ludzie poświęcający się dla dobra innych ludzi, są też skrajni egoiści i nawet ludobójcy, a jako całość, jako ludzkość, jesteśmy barbarzyńcami, bo nie dobro, a zło bardziej jest widoczne w naszych działaniach.

Wpłaciłem pieniądze, ale mocuję się z wyrzutami sumienia. W weekend pojadę na parodniową włóczęgę po Roztoczu wydając na nią kilkaset złotych, a powinienem wydać te pieniądze na głodne dzieci. Bronię się przed samym sobą tłumacząc, że przecież nie uratuję świata. Nie uratuję, ale mogłem więcej obiadów opłacić.

Mogłem. Mogę.

Będę wpłacał.  Tyle mogę zrobić.





Zdjęcia skopiowałem ze strony UNICEF, link jest wyżej.