Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czereśnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czereśnie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 czerwca 2025

Ostatnia majowa

 310525




Chmurne chwile przeplatane słońcem i jedna burza z piorunami. Można i tak opisać dzisiejszą wędrówkę. Burzę przeczekałem wbrew wszelkim zasadom – pod drzewami. Piorun mnie nie dosięgnął, a deszcz niewiele zmoczył.

Wybrałem Wólkę Batorską na miejsce parkowania, ponieważ ładne, a nieznane mi wzgórze widziane tydzień temu wznosi się właśnie nad tą wioską. Już na początku wędrówki dowiedziałem się, że znam całą okolicę poza tym jednym wzgórzem, a więc wiele nowych miejsc nie poznałem, ale miałem okazję odwiedzić kilka pamiętanych. Na przykład fragment drogi z mnóstwem goździków kropkowanych rosnących przy niej. O kwiatach i o samym miejscu pamiętałem, ale jak to często mi się zdarza, zapomniałem gdzie je widziałem. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po burzy wyszedłem spomiędzy drzew i niewiele dalej zobaczyłem goździki! Dopiero zaczynają kwitnąć, widziałem ledwie kilka kwiatów, ale roślinek nie ubyło przez miniony rok. Chciałbym tam wrócić w porze ich najintensywniejszego kwitnienia.

 
Na tym zdjęciu widać goździki przed kwitnieniem, wyżej rozpycha się wszędobylska nawłoć.

 

Goździkowe miejsce.



Pamiętałem też o zboczu pewnego pokaźnego wzgórza, dlatego specjalnie tak wybierałem drogę, aby po nim wejść na szczyt. Jest tam niezarastająca drzewami ani nawłocią łąka, na której rośnie mnóstwo jastrunów. Chyba, bo czasami mam wątpliwości; proszę o potwierdzenie lub zaprzeczenie.


 Szczyt przecina droga i przy niej, na miedzy, pod kwitnącą czeremchą, jest wyjątkowe miejsce widokowe.


 Skręciłem w garbatą, mało używaną drogę opadającą wprost w czarną gardziel dołów. Ku mojemu zaskoczeniu patrząc w ciemność odczuwałem niepokój, może nawet nieco strachu. Był pierwotny i nieracjonalny, wiedziałem o tym ale tak odruchowo zareagowałem. Po przekroczeniu granicy ciemności zobaczyłem urocze doły, obrazy jak z bajki o zaczarowanym lesie.

 Dalej już nie było tak ładnie: droga stała się mało widoczna i błotnista, a zarośla napierały na nią z obu stron. Na rozdrożu wybrałem niewłaściwą drogę, wracałem kilkaset metrów ślizgając się na błocie, a w końcu wyszedłem na koniec uliczki małej wioski. Stoi tam opuszczony, stary, nikomu już niepotrzebny dom.

 

Posesja zarasta chwastami, dom coraz bardziej chyli się ku ziemi. Czy jest ktoś, kto widzi w nim gniazdo swojej rodziny? Dom przodków? Szczerze mówiąc – wątpię. Jest teraz tylko tyle warty, ile skrawek ziemi na którym stoi, a który można zamienić na pieniądze.

 Kwadrans później okazało się, że prawdziwa przeprawa dopiero przede mną. Trzeba było mi wracać, ale pasujących kierunkiem biegu polnych dróg tam nie ma, a szosa prowadzi wielkim zakolem. Wszedłem na jedyną drogę biegnącą we właściwym kierunku, a ta co prawda przez las przeprowadziła, ale za nim zostawiła mnie samego na skraju rozległych pól z rzepakiem. O tej porze roku nie da się iść rzepakowym polem, chyba że tylko w poprzek wąskiego pola, poszedłem więc skrajem pól. Do drogi doszedłem, ale co się umordowałem marszem po nierównościach zasłoniętych trawami i pokrzywami sięgającymi piersi, to moje i nikt mi tego nie odbierze :-)

Dalej powrót miałem wygodny: szedłem lokalną szosą i widokową, ładną, zieloną polną drogą, drugą taką drogą dzisiaj poznaną.  

 Kiedy mija dziesiąta lub dwunasta godzina włóczęgi, a nogi czują piętnasty lub dwudziesty kilometr, czasami przychodzi zmęczenie wrażeniami i widokami, pojawiają się myśli o powrocie i zajęciach domowych, ale wystarczy, że zobaczę w oddali samotne drzewo na tle nieba, brzozę na miedzy czy wąskie pola malowniczo falujące po zboczach, a wszystko znika i nic się nie liczy wobec nagle wzbudzoną, nową i ciągle tą samą, niewyjaśnioną i nieugaszoną, łzy z oczu wyciskającą tęsknotą.

Wracając, oglądałem zachód słońca. Za widnokrąg schowało się około godziny 20.30. Już za trzy tygodnie dzień przestanie się wydłużać. Za trzy tygodnie!

Obrazki ze szlaku

 Kontrasty: słońce i chmury.

 Jadłem pierwsze poziomki! Szczerze mówiąc więcej wąchałem niż jadłem. Ich aromat i smak są wyjątkowe, nieporównywalne z żadnymi owocami dojrzewającymi na plantacjach.

 Niezwykle grube i gęste leszczyny. Kiedyś, w dawno minionym świecie, z leszczynowych gałązek wycinałem scyzorykiem (miałem swój własny!) gwizdki. Po powrocie do domu, w czasie segregowania zdjęć, postanowiłem na najbliżej wędrówce zrobić taki gwizdek. Mam nadzieję, że jeszcze wiem jak się go robi.

 Dzikie kopalnie gliny. Wyglądają malowniczo, ale co by było, gdyby każdy tak pozyskiwał materiały budowlane?...


 

Ładne i pachnące kwiaty czarnego bzu, a niżej kwitnąca trybula

Wiele jest kwiatów tak pospolitych i niepozornych, że wprost niezauważanych przez nas, ale wystarczy dać im szansę, a przekonamy się, jak bardzo byliśmy wobec nich niesprawiedliwi.

 


Szpaler czereśni przy drodze. Ich owoce zaczynają zmieniać kolor. Czekam na czereśniowe obżarstwo, i wcale a wcale się tego nie wstydzę.

 Zwykłe a przecież niezwykłe chabry. Jednoznacznie kojarzą mi się z tradycyjną wsią, z łanami zbóż, z latem, ciepłem i słońcem.

 Gęsta, dorodna pszenica. Calutkie pole bułek i makaronu!

 Urocza zielona droga. Szedłem powoli chcąc w ten sposób opóźnić dojście do jej końca.

 

Plantacja orzechów laskowych. Zauważcie, jak ładny jest teraz kolor liści.

 

Późne popołudnie.

 Zachód słońca oglądałem już zza kierownicy.

Trasa: Wólka Batorska – Batorz Drugi – Wola Studzieńska, zachodnie Roztocze.

Statystyka: na dwudziestokilometrowej trasie byłem 11 godzin.















poniedziałek, 5 maja 2025

Ostatnia kwietniowa wędrówka

 260425

 Nie tylko panna Wiosna pędzi jak szalona, mój czas też zwariował: dwa tygodnie minęły od wędrówki, a ja dopiero ją opisuję. Przedstawiam więc Wiosnę, jakiej na roztoczańskich polach już nie ma. Oczywiście jest z nami nadal, ale szaty zdążyła zmienić. Nie nadążam za nią, ale nie narzekam, a wprost przeciwnie: jej i Czasowi (skoro już zwyczajem politeistów personifikuję zjawiska) jestem wdzięczny właśnie za ów bieg, ponieważ szybko upływa tylko dobry dla nas czas. Właśnie taki czas, cenny, wypełniony zajęciami, pasją, ciekawością, słowem: przeżywaniem, umyka nam mimo naszych starań. Niechże więc pędzą oboje, Wiosna i Czas, a ja będę ich gonił, a więc po prostu dobrze wykorzystywał swoje dni.

 


Ranek był słoneczny, skrzący się miriadami kropelek rosy, a kolory czyste i jaskrawe. Chłodne i przejrzyste powietrze miało delikatnie wyczuwalny zapach wilgoci i świeżości, a nierzadko także kwiatów. Wdychałem je z przyjemnością o jaką trudno w inne pory dnia i roku. Zdjęcia nie są udane, ale wierzcie mi, kropelki rosy lśniły jak diamenciki. Te jasne kropki na zdjęciu to właśnie one, chociaż aparat, ślepota, lśnienia nie widział a jedynie jasne punkciki. Czy krzemowy czip może dostrzec piękno wiosennego ranka?…

Uwaga a propos: tyle się mówi o sztucznej inteligencji, o możliwościach tak nazywanych systemów komputerowych. Na pewno wiele one zmienią w naszej gospodarce, ale samą nazwę mam za przekłamaną. Ta wielka maszyna licząca zapozna się z tysiącami opisów wiosennego ranka, zarówno tych naukowych, jak i bardziej poetyckich, będzie więcej wiedziała… jaka „ona”? To ono, rzecz, więc wiedziało o wiośnie niż którykolwiek człowiek, ale skoro nigdy nie stało pod kwitnącym głogiem, nie czuło zapachu kwiatów i nie widziało roju uwijających się pszczół, nie czuło radości w sobie, to co ta rzecz wie o wiośnie i o ludzkim przeżywaniu? Jest tylko, i myślę, że tak też będzie, maszyną mającą ogromną wiedzę encyklopedyczną i umiejętność jej przetwarzania, ponieważ inteligencja nierozerwalnie związana jest z ciałem, a już na pewno ta nasza, ludzka.

Gdyby nie zapis w telefonie, nie byłbym w stanie odtworzyć trasy, bo też nie było żadnej, a po prostu kręcenie się po uroczych pagórkach. Skoro ta sama droga przemierzona w przeciwnym kierunku ma odmienny wygląd, skoro pobliskie miedze i kępy drzew na nich są równie kuszące jak te, przy których jestem, to po co miałbym iść gdzieś daleko? Jak zwykle bywa przy powrotach, odwiedzałem znane miejsca, ale i poznałem niezauważone wcześniej zakątki, nowe drogi i widoki.

 


Idąc, wspomniałem pewne brzozy rosnące na wąskiej wysokiej miedzy. Oczywisty drobiazg, wiele jest takich miedz z brzozami, ale z jakichś powodów zapamiętałem akurat te, ale… gdzie one rosną? Gdzieś tutaj? – w głowie pojawił się niepewny domysł i zamarł. Parę godzin później wychyliły się zza zbocza wzgórza sprawiając mi przyjemność.



 
Usiadłem w cieniu pod drzewem, pod szczytem wzgórza, mając ładny widok na dolinkę. Dopiero po spakowaniu plecaka, gdy już miałem odchodzić, obejrzałem się by przyjrzeć się drzewu. Okazało się, że siedziałem pod wielkim i wielopiennym grabem rosnącym na zboczu dołu. Był tak ładny i duży, że zasługiwał na sesję zdjęciową. Tuż obok zobaczyłem kilka niemal zrośniętych wysokich, omalże strzelistych lip. Warto było obejrzeć się i zejść do cienistego dołu.

 


Poznałem nową drogę, jedną z najładniejszych na Roztoczu. Tak, wiem, wiele dróg uznałem za najładniejsze, ale przecież powiedzenie takiego komplementu powinno sprawić jej przyjemność. Komu? Drodze! Łagodnym zboczem schodzi na dno doliny zapewniając jej zmieniający się widok, a wyżej, na linii widnokręgu, w przejrzystym dzisiaj powietrzu widziałem kuszące mnie wzgórza dotykające nieba. Mając nie wiadomo skąd przybyłą do mnie skłonność do liczenia i mierzenia, oszacowałem odległość na jakieś 8 kilometrów, ale z ciekawości otworzyłem mapę by sprawdzić: dal miała głębię dwunastu kilometrów.

Właśnie takie niespodziewane chwile są nie ostatnim urokiem wędrówki bez planu i celu. Wystarczy tylko inaczej definiować cel wyjazdu: nie powinno nim być określone miejsce, punkt, do którego mamy dojść i zawrócić, a to wszystko, co jest między początkiem a końcem wędrówki, czyli po prostu droga. Ideałem jest świadomość bycia u celu przez cały czas wędrówki.

Obrazki ze szlaku



 

Zarośnięte pole, od lat nieuprawiane, zamieniło się w ładny lasek. Znalazłem tam miły zielony zakątek wypełniony migotliwym cieniem brzóz z liśćmi prześwietlonymi słońcem i ciszą z dala od dróg i ludzi.

 Małe brzózki. Jaka będzie ich przyszłość? Dożyją swoich lat?



 Głowy nie dam, ale wygląda to na plantację pigwowca japońskiego.


 Ostatnie dni kwitnienia tarniny, a obok krzewy już przekwitłe.

 Zawiązki owoców na dzikiej czereśni. Szybko pędzą do swojego celu wydania owoców. Ledwie płatki kwiatów opadły, już widać zielone kulki owoców.

 Białe, wapienne kamienie na polu przypominają o zamierzchłej „podwodnej” historii Roztocza.

 Wypłukany przez deszcze dół na polu. 



Czyste, ładne, widne doły.

 



Miedza pod osiką, jedno z moich ulubionych miejsc. 


Na szczęście gwiazdnica wielkokwiatowa nie przekwita tak szybko, jak drzewa owocowe. Na polach widziałem też mnóstwo nieprzeliczone fiołków trójbarwnych i przetaczników. 

 Kwitnący rzepak czyli kolejne żniwa dla pszczół. Czy pamiętacie o pochodzeniu tej rośliny? Tak naprawdę jest to… kapusta. Z tej samej dzikiej kapusty człowiek wyhodował wszelkie odmiany kapusty głowiastej, jarmuż, brokuł, kalafior, brukselkę, kalarepę i jeszcze parę innych warzyw w niczym nie przypominających ani rzepaku ani samej kapusty. I to bez znajomości ani stosowania genetyki!

 
Zdawałoby się, że delikatna roślinka, a rozsadza i unosi ubitą ziemię. Jej potężna siła zrobiła na mnie wrażenie. Mądra strona podsunęła mi nazwę, tojeść rozesłana, ale pewna swojej diagnozy nie była. Może ktoś wie na pewno?

 Złota godzina.

Trasa: z Gródek w stronę Turobina, zachodnie Roztocze.

Statystyka: nie spodziewałem się przejścia dziewiętnastu kilometrów kręcąc się po niewielkim obszarze kilku pagórów, ale po dwunastu godzinach tyle pokazała maszyna licząca.