Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moralność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moralność. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 grudnia 2025

Pieniądze

 151225

Władza nie zmienia ludzi, ona ich obnaża.” Nie znam autora tych jakże trafnych słów.

Arystoteles: „Ceną ignorowania polityki jest rządzenie przez tych, którzy nie zasługują na władzę.”

>>Organizacja Narodów Zjednoczonych podaje, że 3,3 miliarda ludzi żyje w krajach, w których rządy wydają obecnie więcej na spłatę odsetek od długów niż na opiekę zdrowotną i edukację.<< Źródło: kanał World Affairs In Context na YT.

>>Gdyby ludzie wkładali w utrzymanie, oszczędzanie i zachowanie swoich pieniędzy tylko niewielką część wysiłku, który poświęcili ich zarabianiu, byliby w o wiele lepszej sytuacji.<<

Z kanału „Bullion Investors” na YT.

Siedzę przy biurku w pokoju taniego hotelu w Białymstoku. Przez okno widzę szarosiny, nieco zamglony ranek grudniowego dnia bez śladu słońca i bez nadziei na zobaczenie chociaż skrawka błękitu. Biurko z moimi drobiazgami i ciepły pokój wydaje się miłym schronieniem, jednak gdy później wyszedłem na dwór, rozejrzałem się i zobaczyłem dalsze drzewa i budynki coraz bardziej zasłaniane mgłą, poczułem tęsknotę za polami Roztocza. Jeszcze trzy tygodnie. Na początku stycznia pojadę zobaczyć drzewa i dal niknącą we mgle. To będzie moje katharsis po miesięcznej pracy.

Obok leży opasły tom Historii estetyki; o tej wysublimowanej dziedzinie łączącej naukę z twórczością będzie następny tekst, a teraz zajmę się funkcjonowaniem światowego systemu finansowego.

Cały świat jest bardzo zadłużony. Dług rządu USA wynosi blisko 39 tysięcy miliardów dolarów, całego świata sporo ponad 300 bilionów, a obecny rząd Polski zadłuża nas w tempie blisko miliarda złotych dziennie. Dziennie! Dlaczego tak jest? Skąd się bierze taka góra pieniędzy? Odpowiedzi są proste: pieniądze są po prostu tworzone według potrzeb polityków przez emitentów czyli przez banki centralne. Można tak robić, ponieważ są to pieniądze umowne czyli fiducjarne. Nie są poparte żadną konkretną wartością, jak na przykład złotem. Aby utrzymać się przy władzy, politycy obiecują nam dawać, załatwić problem, zbudować, zapewniać frukta ekonomiczne. Obiecują wiedząc, że w skarbcu państwa nie ma pieniędzy na spełnienie obietnic. Dlatego wypuszczają w obieg dodatkowe pieniądze, świeżutkie i nie poparte dostępnością dóbr, oraz pożyczają je na rynkach międzynarodowych i od swoich obywateli. A skąd owe rynki ma tyle pieniędzy? Też z drukarki. Obecnie nie ma kraju, w którym byłaby inna waluta, wszędzie są umowne, czysto papierowe. Zadłużone kraje mają tak ogromne długi, że nie ma szans na ich spłatę, a co gorsza, problemem staje się ich obsługa, czyli płacenie odsetek. USA płacą ponad bilion (tysiąc miliardów) dolarów odsetek rocznie, Polska blisko 100 miliardów złotych. Ile to jest? Dla porównania: dochody skarbu naszego państwa wynoszą około 630 miliardów, a koszt elektrowni atomowej, której nie możemy zbudować od pięćdziesięciu lat, szacowany jest na blisko 200 miliardów. Nieco mniej ma kosztować cały CPK, a budowa kilometra drogi ekspresowej kosztuje średnio około 40 mln. Inaczej mówiąc: za odsetki płacone od długu moglibyśmy co drugi rok oddawać do użytku nową elektrownię atomową albo wielki port komunikacyjny. Za roczne odsetki moglibyśmy zbudować 2500 km nowych dróg szybkiego ruchu. Na co poszła ta niewyobrażalna góra pieniędzy? W niewielkiej części na rozwój gospodarki, w większej na zbrojenia (nasze i cudze), rozdawnictwo i bzdety, czyli na utrzymanie się władzy na stołkach.

Nie mając możliwości spłaty długów, państwa obniżają ich wartość poprzez inflację. Tutaj uwaga: inflacja to nadmiar pieniędzy w stosunku do dostępnych dóbr, co skutkuje spadkiem wartości pieniędzy i wzrostem cen. Tak więc drożyzna w sklepach nie jest inflacją, a jej skutkiem. Specjalnie zmieniono definicję aby rozmyć odpowiedzialność, przerzucić ją na siły rynkowe. Jednak jedynym odpowiedzialnym za inflację jest bank centralny, ponieważ tylko on może tworzyć pieniądze i puszczać je w obieg.

Tylko państwo jest odpowiedzialne za inflację. Bez rządu, wbrew jego zamierzeniom, inflacja nie jest możliwa.”

Słowa Felixa Somary, ekonomisty tradycyjnej szkoły austriackiej, znanej w świecie finansów.

Nasza złotówka straciła 4/5 swojej wartości od czasu denominacji, czyli od 1995 roku. Za tysiąc złotych kupimy dzisiaj tyle, ile za 200 złotych 30 lat temu. Tak lub podobnie (a często dużo gorzej) jest wszędzie, w każdym kraju na całym świecie. Inflacja jest niemała, będzie większa i zostanie z nami, ponieważ nie ma innej możliwości utrzymania w całości zadłużonego systemu finansowego.

Dlatego coraz częściej mówi się o konieczności połączenia waluty ze złotem jako kotwicy uniemożliwiającej swobodny dodruk pieniędzy i ustawiczne zadłużanie się, ponieważ wtedy ilość pieniędzy tworzona przez bank centralny zależna jest od ilości posiadanego złota, którego (na szczęście) nie można stworzyć pod potrzeby kampanii wyborczych polityków. Właśnie dlatego idea pieniądza popartego złotem jest ostro krytykowana przez media zależne od władzy.

Alan Greenspan, były szef FED, banku centralnego USA, powiedział:

W obliczu braku standardu złota nie ma sposobu na ochronę oszczędności przed ich konfiskatą przez inflację.”

My nie mamy jedenastu lotniskowców atomowych jak USA, więc ten tworzony przez rząd ogromny dług będzie musiał być spłacony w taki czy inny sposób przez nasze dzieci i wnuki. Jeśli nie pieniędzmi, to naszą ziemią, fabrykami czy bogactwami naturalnymi. Tak czy inaczej ekonomicznym zubożeniem Polaków. Rząd każdego dnia zwiększa nasze zadłużenie o blisko miliard złotych, i właściwie nikogo to nie obchodzi! Z telewizorni leje się papka, ludzie zajmują się pierdołami i nadal głosują na tych, którzy obiecują coś im dać!

Może dość, bo znowu podnosi mi się ciśnienie.

Zapraszam do lektury cytatów z ostatnio wysłuchanych wykładów na temat finansów i pieniądza.

* * *

>>W prawdziwie wolnym społeczeństwie jednostki podejmują decyzje w oparciu o zaufanie. Wierzą, że pieniądze zarobione ciężką pracą z czasem zachowają swoją wartość; wierzą, że gdy zaczną oszczędzać z myślą o przyszłości, ich oszczędności zachowają realne znaczenie; że ich inwestycje będą odzwierciedlać rzeczywisty wzrost gospodarczy, a nie będą pod wpływem niewidzialnej ręki niewybieralnych technokratów działających za zamkniętymi drzwiami. Ale gdy to zaufanie zostanie naruszone, gdy władza centralna zacznie manipulować stopami procentowymi, drukować pieniądze z powietrza i zalewać rynki pieniędzmi fiducjarnymi, wszystko zaczyna się deformować. Ceny przestają odzwierciedlać rzeczywistość. Rynki przestają nagradzać odpowiedzialne zachowania i nagle ludzie, którzy grają według starych zasad, ci, którzy oszczędzają i inwestują ostrożnie, żyjąc zgodnie ze swoimi możliwościami finansowymi, zostają ukarani zamiast być chronieni. (…) Kiedy waluta traci siłę nabywczą, nie można po prostu trzymać gotówki i oszczędzać tak, jak to robiono kiedyś. Jesteś zmuszony do inwestowania na giełdzie, w nieruchomości lub inne aktywa spekulacyjne po prostu po to, aby nadążyć za inflacją. To cicha pułapka, która zmusza ludzi do pogoni za zyskami, aby tylko przetrwać. Gdybyśmy mieli uczciwe pieniądze, czyli takie, których nie można drukować w nieskończoność, naturalnym stanem rzeczy byłaby deflacja. Ceny stopniowo spadałyby w miarę wzrostu innowacyjności i efektywności. Wyobraź sobie, że dziś możesz zaoszczędzić pieniądze wiedząc, że za dwa lata będziesz mógł kupić za nie więcej, a nie mniej. Oto siła solidnych pieniędzy. Nagradzają cierpliwość i rozwagę. Jednak w obecnym systemie fiducjarnym jest to niemożliwe, ponieważ ciągła inflacja jest wbudowana w jego konstrukcję. Inflacja jest najcichszą i najniebezpieczniejszą formą opodatkowania, jaką kiedykolwiek stworzono. Okrada każdego, kto posiada pieniądze bez uchwalania jakiekolwiek głosowania czy prawa. Po cichu podkopuje siłę nabywczą, dewaluuje oszczędności i transferuje bogactwo od klasy robotniczej do elity posiadającej aktywa. Co najgorsze, większość ludzi nawet nie zauważa, że to się dzieje. Mają wrażenie, że życie staje się coraz droższe, mimo że pracują ciężej nuż kiedykolwiek. To nie tylko problem finansów, ale i wolności. Jeśli nie możesz oszczędzać, nie możesz planować, a wtedy tracisz niezależność, a kiedy znika niezależność, wolność znika zaraz za nią. W ten sposób system tworzy zależność nie tylko od pieniędzy, ale i od państwa, od kredytu i struktur korporacyjnych, które czerpią korzyści z chaosu i niestabilności. Kiedy mówimy o zależności, nie chodzi tylko o ekonomię, ale też o kontrolę. Kiedy ludzi tracą możliwość polegania na własnych oszczędnościach lub wartości swojej pracy, powoli zaczynają polegać na instytucjach, które mogą manipulować tymi wartościami. Rządy o tym wiedzą, a historia dowodzi, że jest to jedno z najpotężniejszych narzędzi, jakie kiedykolwiek wykorzystano, aby utrzymać ludzi w zależności. (…) Ludzie zaczynają polegać na kartach kredytowych, świadczeniach rządowych lub dotacjach, aby przetrwać w systemie stale dewaluującym ich pieniądze. Nie chodzi o to, że ludzie są leniwi lub nie chcą pracować. To dlatego, że system został zaprojektowany tak, aby oszczędzanie straciło sens, a wydawanie stało się koniecznością.<<

Cytat z kanału „Gold rush reporter” na YT.

* * * 

>> W świecie złota inflacja by nie istniała. Można trzymać uncję złota przez lata i później kupić za nią więcej, nie mniej. Oszczędzający nie potrzebowaliby odsetek aby nadążyć. Ich majątek utrzymywałby się naturalnie na stałym poziomie. Prawdziwy postęp, innowacje technologiczne, produktywność i wydajność, sprawiłby, że towary z czasem stałyby się tańsze. Obecny system odwrócił tę logikę, zmuszając ludzi do szybszego biegania każdego roku tylko po to, by utrzymać się w miejscu. (…) zostaliśmy zmuszeni do odejścia od oszczędzania na rzecz spekulacji. Ludzie muszą wchodzić na giełdę lub działać w jakiś inny, bardziej ryzykowny sposób. Jeśli masz solidne pieniądze, ja nazywam je uczciwymi pieniędzmi, i dlatego nie możesz zwiększyć podaży waluty, deflacja jest naturalną koleją rzeczy. Wszystko, co powinieneś mieć, to złoto pod materacem, a kiedy wyjmiesz je i wydasz dwa lata później, będzie warte więcej. Jutro kupisz za nie więcej rzeczy niż dzisiaj. <<

Cytat z kanału The Metal Mindset na YT.

* * *

>>Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że najlepsi i najbystrzejsi ludzie nie wchodzą do rządu. Tak naprawdę to najbiedniejsi i najgorsi ludzie. To typ ludzi, którym zależy na kontrolowaniu innych ludzi. Zależy im na władzy i nabijaniu własnych kieszeni. To właśnie oni podejmują decyzje. Są bardzo niebezpieczni. (…) Banki centralne i rządy są wrogami przeciętnego człowieka.<<

Cytat z kanału „Life Worth Living” na YT.

* * *

>>Musimy sięgnąć dna naszego systemu finansowego i wtedy wrócić do rzeczywistości, w której nie możemy tworzyć pieniędzy z niczego. System monetarny musi się opierać na prawdzie, uczciwości i zaufaniu, a każdy musi mieć równe szanse. Myślę, że gdy uda się nam to odbudować, wrócimy silniejsi, potężniejsi i lepsi niż kiedykolwiek. Mamy wystarczająco dużo zasobów, by każdy żył w dostatku. Niestety, sytuacja jest taka, że 10% społeczeństwa może posiadać 90% światowego bogactwa. Kiedykolwiek zdarzają się takie sytuacje, to naprawdę są zaczynem rewolucji. Nie musi być ona fizyczna, może być intelektualna – i mam nadzieję, że taką będzie.<<

Z kanału Miles Franklin Media na YT.

* * *

Autor tego wykładu w przystępny sposób wyjaśnia, w jaki sposób najbogatsi stają się jeszcze bardziej bogaci kosztem ludzi niezamożnych, czyli o sposobie działania systemu finansowego opartego na pieniądzach umownych, nie popartych niczym materialnym, czyli o pieniądzach fiducjarnych.

* * *

Gdzieś przeczytałem stwierdzenie, które nieco mnie zaskoczyło i początkowo nie do końca je rozumiałem:

Aby ludzkości nie trapiły wojny, należy pozbyć się pięćdziesięciu najbogatszych bankierów.”

Ten film rzuca światło na powyższe stwierdzenie, wyjaśniając związek między kryzysami w systemie finansowym a wojnami.

Pasują tutaj słowa Thomasa Jeffersona: „Szczerze wierzę, że instytucje bankowe są groźniejsze niż armie, i że wydawanie pod pozorem finansowania rozwoju pieniędzy, które mają być spłacane przez przyszłe pokolenia, jest niczym innym jak oszukiwaniem przyszłości na wielką skalę.”

* * *

Na koniec poczynię ważne zastrzeżenie: nie można bezkrytycznie ufać informacjom zasłyszanym w internecie. Konieczna jest ostrożność, szukanie wiadomości w innych źródłach i ich porównywanie. Należy pogłębiać swoją wiedzę by móc wyciągać samodzielne wnioski.

sobota, 8 listopada 2025

Sudeckie kamieniołomy, część I

 031125

Bazalt jest jedną z najtwardszych, najbardziej odpornych na obciążenia mechaniczne i czynniki atmosferyczne skał, dlatego od dawna był dobywany i używany do budowy dróg i domostw. Istnienie złóż bazaltu świadczy o działaniu wulkanów w odległej przeszłości, jako że skała ta powstaje z magmy wylewającej się z wnętrza Ziemi i stygnącej na powierzchni jako lawa. Dla lubujących się w nazewnictwie geologów to ważne rozróżnienie: magma to roztopiona skała wewnątrz Ziemi, a po wypłynięciu na powierzchnię nabywa nową nazwę, staje się lawą. W Sudetach wiele jest działających kopalń tego minerału, a śladów po dawnych kamieniołomach są, bez przesady, setki. Od wielkich wyrobisk z których wywieziono miliony ton skały, po małe, użytkowane przez okolicznych mieszkańców na ich potrzeby, a teraz zarośniętych drzewami, ukrytych w lasach. Wiele takich miejsc widziałem w czasie swoich sudeckich wędrówek. Czasami specjalnie je szukałem, zaciekawiony znakami na mapie, częściej natrafiałem na nie przypadkowo, idąc lasami lub zaglądając między drzewa śródpolnych zagajników. Po tych małych i najstarszych niewiele śladów zostało, tylko uważne oko jest w stanie zauważyć nienaturalnie ukształtowane garby i doły przysypane liśćmi starego już lasu, natomiast większe i nowsze nie znikają tak dokładnie, chociaż i one ulegają sukcesji. Mam w pamięci chwile wędrówek lasami dębowo-grabowo-lipowo-bukowymi, prastarymi lasami liściastymi Sudetów, i nagle pojawiający się uskok terenu – skalne urwisko. Jeśli poświęci się miejscu trochę czasu, dostrzec można kształt podkowy ze śladami drogi z otwartej strony. Czasami o jej istnieniu świadczy już tylko równiejszy pas porosły drzewami. Miejsca takie upodobały sobie rzadkie rośliny, na przykład storczyki. Pod pewną wioską w Górach Kaczawskich znam, nota bene, miejsce nieznane ludziom, gdzie rośnie mnóstwo lilii złotogłów, ale uświadomiony przez kolegę, miłośnika storczyków, o niebezpieczeństwie dla tych nadzwyczaj rzadkich kwiatów, nie napiszę, jak tam trafić.

Najdłużej, ale i najbardziej spektakularnie, zmieniają się w sposób naturalny wyrobiska największe i najgłębsze. Na ich dnach często tworzą się stawy będące rezultatem naruszenia systemu wód gruntowych. Jeszcze nim znikną ludzie, pojawiają się brzozy. Tym drzewom wystarczy garść marnej ziemi, a nawet tylko pęknięcia w skalnym podłożu albo rysy na pionowym urwisku. Później dołączają do nich inne drzewa, sporo widuję dębów, a w podmokłych miejscach iwy i olsze. Brzegi stawów zarastają szuwarami: pojawia się pałka wodna, trzcina, trawy. Z czasem te rośliny wchodzą coraz głębiej na otwartą toń stawów, a za nimi przesuwa się skraj wody – rezultat stopniowego wypierania wody przez rośliny i ich martwe szczątki, które tworzą najpierw mokradła, później coraz bardziej stabilny grunt na którym wyrasta las. Z czasem stawy zasiedlane są przez ryby (zdaje się, że z pomocą ludzi) i ptactwo wodne. W ciągu paru dziesiątków lat z ponurego miejsca przemysłowej działalności ludzi, z głębokich ran zadanych Ziemi, natura tworzy miejsca urokliwe, urozmaicone morfologicznie i pełne życia.

Na Pogórzu Izerskim, między Przecznicą a Nową Kamienicą, pasem długości około dziesięciu kilometrów występują duże złoża bazaltu. Było tam kilka kamieniołomów, a wyrobisko największego, 2 km na wschód od wsi Kłopotnica, ma długość 400 metrów, do stu szerokości i głębokość około pięćdziesięciu. Na dnie utworzył się malowniczy staw okolony stromymi, tarasowymi ścianami szarego bazaltu. 

 





Widok tej kopalni czyni wielkie wrażenie. Wydaje się być snem surrealisty, zadziwiającym połączeniem skutków destrukcyjnych działań człowieka i delikatności
ale i siły oraz nieustępliwości natury. Rozmawiałem z kolegą, który wybrał się tam z pontonem, opowiadał o niesamowitych wrażeniach pływania między skalnymi ścianami.  

 

Będąc tam widać, jak szybko pojawiają się brzozy; o tej porze roku ciepłe żółcie ich liści radykalnie zmienia wygląd surowych ciemnoszarych ścian kanionu. Co prawda wyrobisko kanionem nie jest, jednak ta nazwa bardzo pasuje do formacji utworzonej tam działalnością ludzi i natury. Na ścianach widać kierunkowość stygnięcia i pękania lawy zastygłej w bazalt. Wyraźne jest podobieństwo do róży bazaltowej – kolejna atrakcja dla miłośników geologii.  

 


T
eren szybko sam się rekultywuje. Jedyne, co zrobiłbym mogąc decydować, to zniwelował górki usypane na obrzeżach wyrobiska.

Byłem w czterech nieczynnych kamieniołomach w tamtej okolicy. Widziałem je w różnym stadium przejmowania i przekształcania przez naturę, a pokrótce opisanego wyżej.

 




W trzech nie były prowadzone poważne prace rekultywacyjne, nikt na szczęście nie „rewitalizował” tych starych kamieniołomów, zrobiła to natura i to tak udanie, że okolicznym mieszkańcom przybyły kolejne ładne miejsca do spacerów, a chyba też
pływania i wędkowania. O ile oczywiście nie ogrodzi się tych miejsc setkami metrów barier i nie zepsuje widoków dziesiątkami tablic z ostrzeżeniami i zakazami, co mam za plagę ostatnich lat.

Ostatni poznany kamieniołom jest na wschód od Przecznicy, na tablicy informacyjnej określany jest jako kamieniołom w Rębiszowie, ten był rekultywowany, niestety. 

 




Niewielka część jest wyrównana, na pozostałej są górki i dołki. Ponury widok poprzemysłowych bezdrzewnych terenów, chwasty, i podmokłe miejsca. Zmieniające się lokalizacje rozlewisk wskazują na nieuregulowany obieg wód. Okoliczni mieszkańcy mówią o skrytym, pod ochroną nocy i strażników, przywożeniu tam nieznanych substancji i zasypywaniu nimi wyrobisk a następnie przykrywaniu ich gruzem. Miały tam być utworzone łąki izerskie, jest szarość i brzydota, a firma, która miała przywrócić to miejsce naturze, już nie istnieje. Po co dalej działać, skoro pieniądze już zmieniły właściciela? Reasumując: wystarczyło wyrównać doły, zniwelować pryzmy gruzu, rozebrać budynki i zabrać śmieci, a resztę zostawić naturze, jednak za publiczny grosz stan pogorszono. Co dalej? Nic.
Idę o zakład, że wszystkie powiatowe VIPy są z siebie wielce zadowolone, a ewentualne konsekwencje ukrytych w wyrobiskach śmieci i tak spadną na okolicznych mieszkańców.

Wspomnę jeszcze o motocyklistach. 

 

W wielu miejscach widziałem ślady ich maszyn, a w pobliżu największej kopalni, tej z dużym stawem, jest spory teren z pokaźnymi górami zepchniętego kruszywa i ziemi, walają się tam duże bloki skalne, stoją betonowe konstrukcje. Z niechęcią o tym myślę, ale skoro motocykliści są, niech tam jeżdżą, nie po lasach. Wydzierżawić im ten poprzemysłowy teren za symboliczną złotówkę, ale pod jednym warunkiem: mają pilnować, aby ich miejsce i sąsiednie wyrobisko nie stały się wysypiskiem śmieci. A za jeżdżenie po lasach surowo ich karać. Ukarać włodarzy za stan kamieniołomu w Rębiszowie się nie da, bo „politycy” są ponad prawem. Taki stan nazywany jest (prawem kaduka) demokracją.

Dobrze, że mam gdzie uciekać.


 












Niżej trzy zdjęcia najbardziej zarośniętego, a więc prawdopodobnie najstarszego, kamieniołomu. Teraz trudno znaleźć tam ślady ludzkiej działalności.




 

 

sobota, 11 października 2025

Dokąd zmierzamy?

 140925

Trzy najlepiej znane powieści Stanisława Lema, światowej sławy autora fantastyki naukowej, wizjonera i filozofa, to „Solaris”, „Eden” i „Powrót z gwiazd”. Każdą z nich czytałem wiele razy, od szkolnych lat będąc miłośnikiem twórczości Lema, a ostatnio sięgnąłem po „Powrót z gwiazd”.

Z dalekiej wyprawy kosmonauci wracają na Ziemię; na pokładzie statku minęło 10 lat, na Ziemi 120. Zastają cywilizację skrajnie odmienioną nie tylko rozwojem techniki, ale i zmianami w obyczajach i ludzkiej psychice. Społeczeństwo jest praktycznie całkowicie egalitarne, wyzbyte wojen, kryzysów społecznych i gospodarczych. Ludzie pracują, ale niewiele i nie w fabrykach, bo te są w pełni zautomatyzowane. Roboty są wszędzie i wszystko robią za ludzi, aby ci mogli poświęcić się rozrywkom, pasjom, nauce czy sztuce. Pieniądz istnieje, ale płaci się tylko za luksus, a potrzeby codzienne są zaspokajane nieodpłatnie. Żyć nie umierać, chciałoby się powiedzieć. Nader niewiele wad tej cywilizacji kreśli autor: ludzie są wydelikatnieni, nieprzywykli nie tylko do problemów czy zagrożeń, ale nawet do ostrzejszych reakcji słownych innych ludzi. Takie z nich… mamlasy, mówiąc potocznie, dla których, po pozbawieniu ich sensu starań o bogactwo i znaczenie, najważniejsza jest młodość.

Mimo drobnych zastrzeżeń, obraz tej powieściowej Ziemi zawsze był dla mnie idylliczny i kuszący – do teraz. Wróciłem do tej powieści po upływie około dziesięciu lat, a ten czas zmienił moją ocenę wizji cywilizacji nakreślonej przez autora, i to w bezpośrednim związku ze zmianami, których jestem świadkiem.

Na wstępie zaznaczę, że specjalistą nie jestem, jednak czytając od paru dziesiątków lat książki o ewolucji życia na Ziemi, zebrałem na ten temat garść wiedzy pomocnej w dostrzeżeniu i zrozumieniu przyczyn przemian społecznych tu i teraz. Wiele z tego, co się dzieje wokół nas, dobrze tłumaczą, albo pozwalają ocenić, uwarunkowania ewolucyjne.

Naukowcy jeszcze nie poznali wszystkich możliwych przyczyn szybkiego rozwoju naszego mózgu do tak wielkich rozmiarów i możliwości, jakie mamy teraz, ale jedna z nich jest niewątpliwa: nasza inteligencja, pochodna wielkości i stopnia komplikacji mózgu, po prostu zwiększa szanse przeżycia w świecie ustawicznego zagrożenia bytu. Co prawda niektóre zwierzęta posiadają umiejętność wykorzystania gałęzi lub kamienia jako narzędzia, ale tylko ludzie potrafią intencjonalnie i z wyprzedzeniem w stosunku do potrzeb konstruować narzędzia. Opanowaliśmy całą Ziemię, wybijając wiele gatunków zwierząt nam zagrażających, inne uczyniliśmy niewolnikami, całą resztę tolerujemy. Wykorzystując nasze zdolności umysłowe zbudowaliśmy cywilizację techniczną, w znacznym stopniu uniezależniając się do kaprysów natury. Trzeba jednak wiedzieć, że natura, czy konkretniej: ewolucja, nie ma celów, ku którym zmierza.

Tak wyraził ten fakt Richard Dawkins, biolog angielski i znany popularyzator teorii ewolucji:

>>Natomiast dobór naturalny (…) działa bez żadnego zamysłu. Nie ma ani rozumu, ani wyobraźni. Nic nie planuje na przyszłość. Nie tworzy wizji, nie przewiduje, nie widzi. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że odgrywa w przyrodzie rolę zegarmistrza – to jest to ślepy zegarmistrz.<<

Cytat z książki Ślepy zegarmistrz.

Mechanizm ewolucji jest banalnie prosty i jednocześnie niesamowicie okrutny: ten bystrzejszy, sprytniejszy, cwańszy, miał większą szansę na zostawienie potomków, którym przekazał w genach swoje cechy – kosztem innych, bez zważania na skutki, jeśli tylko nie są bezpośrednio odczuwane. Dobrze tłumaczy go analiza wpływu medycyny na ludzkość. Coraz więcej chorób lekarze potrafią wyleczyć, a jednocześnie ludzkość wcale nie jest bardziej zdrowa. Kiedyś chorowite dziecko mało miało szans na przekazanie swoich genów, a więc i skłonności do chorób, swoim potomkom, bo po prostu umarło nim stało się dorosłe. Teraz dorasta i ma swoje dzieci, trwa więc bieg w przeciwne strony między naturalnymi mechanizmami zaburzonymi przez medycynę, a umiejętnościami leczenia.

To jednak temat poboczny, wrócę więc do głównej myśli.

Mimo osiągniętego poziomu rozwoju, nasz umysł i nasze zmysły mają liczne wady.

Chcemy czegoś i jednocześnie nie chcemy albo sami nie wiemy czego chcielibyśmy, boimy się nieznanego, bywamy okrutni. Można nas przekonać do każdej idei, nawet najbardziej absurdalnej, a wtedy życie za nią oddamy, najchętniej innych ludzi; nasza empatia cienką powłoką powleka obojętność, samolubstwo i agresję. Jest w nas nienasycona, potężna potrzeba władzy, panowania nad innymi. Owszem, próbujemy ratować się etyką i religią – ale z jakże mizernymi rezultatami. Z mrowia cech świata, z wielości jego sygnałów, odbieramy i jesteśmy w stanie pojąć bardzo niewiele. W tych procesach wspomagamy się nauką i naszymi maszynami, z których jesteśmy tak dumni, ale przecież są one tylko protezami nakładanymi na nasze ułomności. Dlaczego tak jest? Bo wykorzystując skutki uboczne rozrostu naszego mózgu, przekraczamy granice procesu nakierowanego siłami natury tylko i wyłącznie na przeżycie i posiadanie potomstwa. Nasz mózg osiągnął takie rozmiary nie w celu zgłębiania tajników świata, nie dla estetycznego jego przeżywania ani wiecznej szczęśliwości, a do działań na poziomie podstawowym, egzystencjalnym.

Mózgi istot żywych nie zostały wykształcone od podstaw jako twór jednolity, a ewoluowały, co szczególnie wyraźnie widać u nas. Są w nim warstwy – ślady kolejnych etapów ewolucji: od pnia mózgowego obsługującego podstawowe funkcje życiowe, jak praca serca i odruchowe reakcje, poprzez warstwę (niektórzy mówią o piętrze) odpowiedzialną między innymi za emocje i zachowania rozrodcze, aż po korę mózgową, siedlisko zdolności racjonalnego, analitycznego myślenia i planowania działań. Nie są one oddzielone od siebie, nie są niezależne, a współdziałają albo i przeciwdziałają. Wtedy racjonalna myśl każe się nie bać (czegoś), a odruch pcha nas do ucieczki albo na odwrót; rozum mówi nam jedno, instynkt drugie. Taka sytuacja, kolizja naszych odczuć, także wrażeń, chęci, potrzeb, jest bardzo dla nas charakterystyczna.

Z tych wszystkich powodów – tutaj docieram do meritum wywodu – brak konkretnych celów do osiągnięcia, przeszkód do pokonania, życie w stanie ustawicznej stabilizacji, zabezpieczenia naszych życiowych potrzeb przy minimalnym nakładzie pracy, bez kłopotów i ryzyka, bez celów wykraczających poza codzienność, bez stałych, powszechnie akceptowanych norm postępowania i wartościowania, prowadzi do zamętu w życiu społecznym, a u jednostek budzi poczucia alienacji i bezsensu, odbiera radość przeżywania zwykłych dni, a nawet prowadzi do depresji.

Przywołuję tutaj znane prawdy, jak ta głosząca, że tylko coś zdobyte samemu, mimo przeciwności i trudów, naprawdę cenimy, albo porzekadła, jak na przykład to brzmiące jak jak klątwa i wiele mówiące o nas: będziesz miał, nieszczęsny, to, co sobie wymarzyłeś.

Nie potrafiąc normalnie, spokojnie żyć i życiem się cieszyć, wymyślamy utopijne idee szybko przeradzające się w ideologie, szukamy ekstremalnych przeżyć i sposobów wywyższenia się, tworzymy bariery i problemy tam, gdzie racjonalnie rzecz biorąc nie ma na nie miejsca, odrzucamy standardy wypracowane przez pokolenia i dopasowane do naszej mentalności, a wtedy zostajemy z pustymi rękami i sercem, szukamy i znajdujemy nowych wrogów poza tymi, których mieliśmy wcześniej. W ten sposób stwarzamy sobie cele i sens.

Te wszystkie blizny po ewolucji są i będą w naszej mentalności, a więc zawsze będziemy musieli zmagać się ze zmorami przeszłości tkwiącymi w nas. Do ogrodów Edenu możemy tylko zaglądać, przy wyjątkowo sprzyjających okolicznościach krótko tam przebywać; zamieszkanie na stałe jest bardzo trudne, może nawet niemożliwe, ponieważ wymaga zanegowania sensu dążeń większości ludzi wokół nas, przebudowania systemów wartości, jakimi mamy się w życiu kierować i uniezależnienia się od opinii innych.

Można ten fakt ignorować, ale skutki będą opłakane, czego początki już widać. Można też starać się je łagodzić.

Bardzo pasuje tutaj znana maksyma: złe czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą złe czasy.

Właśnie o tym kołowym procesie piszę. Owe złe czasy to pisząc wprost poważne kryzy, kataklizmy i wojny, po których, a więc po hekatombie strat i ofiar, „ogarniamy się”, prostujemy i od nowa zaczynamy tworzyć lepszą przyszłość. Tutaj dochodzę do meritum. Otóż twierdzę, że idealne, według współczesnych i powszechnych wyobrażeń, środowisko do wychowywania dzieci nie jest dobre. Sądzimy, że jeśli młody człowiek będzie się rozwijał w cieplarnianych (pod względem materialnym i emocjonalnym) warunkach tworzonych przez rodziców, wyrośnie na empatycznego, racjonalnego, silnego duchowo i emocjonalnie, a nade wszystko szczęśliwego człowieka. Fałsz takiego poglądu wychodzi na jaw bardzo wcześnie: w nieprzygotowaniu dziecka na świat ignorujący jego oczekiwania. Doświadczając szoku uświadomi sobie, że nie jest pępkiem świata, który nie jest tak przyjazny jak rodzina; dowie się, że o swój los musi sam zadbać, a życie rzadko jest takie, jak na topowych kanałach społecznościowych; że poza wyjątkami, zdecydowana większość musi wziąć się za pracę daleką od wymarzonej i stawić czoła codziennym wyzwaniom, szarości dnia powszedniego, by w ich otoczeniu, a nierzadko pod ich presją, znaleźć w sobie siły, sens, cel życia i szczęście.

Może więc należałoby celowo stworzyć i utrzymać nie tyle zły czas, co pewne jego znamiona? Narzucić sobie, od dzieci począwszy, pewne ograniczenia dotyczące dobrobytu i obowiązków? Jakie konkretnie? Trudne pytanie, zwłaszcza dla mnie, amatora przecież. Chodzą mi po głowie myśli o stworzeniu warunków, w których dzieci i młodzi ludzie nie traktowaliby posiadania rzeczy, spełniania nawet wymyślnych potrzeb, wygód i stabilizacji, jako stanów naturalnych i zawsze istniejących. Uczenia ich samodzielności, radzenia sobie może nie z niedostatkiem, ale z pewnymi ograniczeniami, dawania im nie tylko praw i przywilejów, ale i obciążanie codziennymi obowiązkami, także tymi uciążliwymi. Powinniśmy oswajać ich z chropowatością świata i wadami natury ludzkiej oraz uczyć radzić sobie z nimi. Przekonywać, nade wszystko własnym przykładem, że bardziej powinno się być niż mieć, ponieważ tam, gdzie można zbyt wiele, mało ma sens, a gdy ma się zbyt dużo, ma się za mało.

Wielkie pole działań dla psychologów, socjologów i behawiorystów, ale nic się o tym nie mówi, a nawet jeśli się działa, to częściej w kierunku przeciwnym, co dobrze widać w reklamach i promowanych trendach.

Dopisek

W słoneczny i ciepły pierwszy dzień jesieni byłem w parku przy pałacu Zamoyskich w Kozłówce pod Lubartowem. Oczywiście patrzyłem przede wszystkim na drzewa, a wiele jest tam wspaniałych okazów, ale i zapoznałem się z treścią tablic informujących o rodzie Zamoyskich. Byli bardzo majętnymi arystokratami, miliarderami, używając współczesnego słownictwa . Dość powiedzieć, że obok wielu zakładów przemysłowych, byli właścicielami blisko dwustu tysięcy hektarów ziemi. Tak opisana jest ordynacja Zamoyskich w Wikipedii.

Poniżej zamieszczam fotografię z tekstem opisującym metody wychowawcze Stanisława Kostki Zamoyskiego, ordynata w latach 1800 – 1835. Zakres stosowanych metod może budzić wątpliwości, ale kierunek był i jest słuszny.

 Dopisek drugi

Z częścią tekstu zapoznałem kolegę. W czasie późniejszej rozmowy nawiązał on do książki "Kucając" Andrzeja Stasiuka, autora bardzo przez niego cenionego. Dodam, że moja ocena twórczości tego pisarza też jest wysoka. 

Zapomnij o pędzie, o cywilizacji, kucnij przy owcy i poczuj zapach zwierzęcego życia – jak i nasze – ale innego, pierwotniejszego i autentyczniejszego. Tak najkrócej opisałbym treść książki. Stasiuk potrafi łączyć intelektualne wyrafinowanie, rozległą wiedzę o światowej literaturze, zacięcie filozoficzne i wrażliwość na piękno natury z prostotą życia bliską prymitywizmowi. Według Stasiuka nie ma przeciwności w takim zestawieniu a uzupełnienie do pełni, której zabraknie kiedy przebywamy jedynie w sztucznym świecie przez nas zbudowanym. Jest tutaj zawarte przekonanie o chwiejności całej cywilizacyjnej nadbudowy, może nawet o jej destrukcyjnym charakterze, jeśli nie jest posadowienia na fundamencie związków z naturą przy jednoczesnym zanegowaniu naszej łączności ze światem zwierzęcym.

Wybrałem jeden fragment z książki Kucając, niżej go zamieszczam, ponieważ zawarte w niej przesłanie może i powinno być potraktowane jako jeden ze sposób na wprowadzenie koniecznych zmian.

* * *

>>Wrzesień zaczyna się od cieni. Robią się dłuższe. Słońce nie wznosi się już tak wysoko i wypłaszcza się łuk jego wędrówki. Kształty stają się mocniejsze. Mija skwar, znika płaskość krajobrazu właściwa letnim dniom. W istocie lipiec i sierpień to najnudniejsze miesiące roku – jeśli nie liczyć dni, gdy nadchodzą burze. Ale poza tym to raczej monotonia z wolna szarzejącej zieleni, wysokiego światła, które męczy i sprowadza coś w rodzaju ślepoty, bo trzeci wymiar krajobrazu, jego głębię, dostrzegamy jedynie rano i wieczorem. Aż nagle przychodzi wrzesień i jakby na pochwałę kalendarzowego podziału, na chwałę własnego istnienia ten pierwszy wrześniowy poranek jest chłodny i mglisty. Jednak gdzieś z góry przenika szarobłękitny blask i to znak, że dzień będzie pogodny.

No więc wrzesień, początek schyłku. Dzięki niskiemu słońcu świat staje się wyrazisty, bardziej materialny, bo cienie są ciężkie, ciemne od wilgoci i zalegają bardzo długo. Podwajają rzeczywistość. Po prostocie lata krajobraz staje się wieloznaczny. Poranna mgła unosi się powoli i najpierw widać na kilkanaście kroków, potem dalej i dalej, i w końcu odsłania się dobrze znany widok aż po grzbiet Uherca. Ale przez tę godzinę czy więcej wcale nie jesteśmy pewni, że to, co znane, powróci do nas w swojej starej postaci.

Czasami śpię na werandzie. Nad ranem budzi mnie chłód. Zasuwam zamek śpiwora, w półśnie otwieram oczy i patrzę mniej więcej na południowy wschód. Po lewej ciemność nieco już spełzła i gdzieś zza obłości ziemi, zza krzywizny kontynentu podnosi się blask. Jeszcze ledwo, ledwo, jeszcze zimny, perłowy, ale już podszyty czerwienią. (...) Rzeczywiście jest zimno, więc wczołguję się głębiej, wtulam, zapadam w sen, ale sen jest kruchy, nietrwały, bo myśl nie może się oderwać od powolnej przemiany krajobrazu i raz po raz trzeba się wychylać, zerkać na wstający blask, który miesza się z mgłą jakoś tak pyliście, nierzeczywiście, uwalnia z półmroku ni to kształty, ni to fantasmagorie, więc szkoda spać, szkoda marnować czas, bo się to przecież w tej konfiguracji, w tej grze złota, szarości, półbłękitu, w tym cudzie jednorazowym już nigdy nie powtórzy.

Tak więc wrzesień. Początek końca. Ostatni wysiłek świata, zanim zacznie powoli gasnąć, popielić się i zamierać. Heroiczny miesiąc. W ogrodach i sadach obfitość kolorów i owoców. Aż się w oczach mieni od tych czerwieni, oranżów, złota, fioletów, lila różów, od tego jabłczanego połysku, który w słońcu oślepia jak setki zajączków. Trzeba mrużyć oczy. A jak się to ugina, napięte do granicy pęknięcia, złamania, niczym człowiecze grzbiety pod ciężarem ponad siły.

No i leżę w środku tego września, w środku mojego kraju, w śpiworze, na deskach pachnących surową ropą prosto z kopalni i nasłuchuję, i wyobrażam sobie, co się dzieje po sadach, po ogrodach i lasach. Zatopiony w tym wszystkim, otumaniony z lekka, oczadziały od urody i rozpaczy ostatnich jasnych i ciepłych dni, zanim sczezną, zanim zatopi je mrok i chłód, zanim pomrzemy. Bo nigdy nie widać życia lepiej niż jesienią. Nigdy nie jest piękniejsze i nigdy nie przychodzi łatwiej zgodzić się na śmierć niż w karnawale jesieni.<<

 

sobota, 30 sierpnia 2025

O reklamach

 280825

Nie oglądam telewizorni i nie słucham radia z powodu żenująco niskiej jakości oferowanej rozrywki, tendencyjnych informacji wypaczonych ideologiami czy obowiązującymi trendami politycznymi. Nie słucham i nie oglądam także z powodu przytłaczającej ilości reklam.

Zdecydowana ich większość jest oszukańcza, natrętna, szkodliwa dla portfela, zdrowia i stanu psychicznego, wzbudzająca w słuchaczach złe strony ich osobowości. Większość reklam jest na tak niskim poziomie koncepcyjnym, tak bardzo są idiotyczne w zamyśle, że czasami myślę, kto i dla kogo je tworzy? Skoro agencje reklamowe nie są w stanie wymyślić lepszych scenariuszy filmików reklamowych, to może niech się zajmą lepieniem pierogów? A skoro te ich idiotyzmy są takie celowo, ponieważ skutecznie przemawiają do odbiorców, to, na Boga, w jakim wariatkowie ja żyję!?

W reklamach przekonuje się nas do kupowania artykułów niepotrzebnych nam, wadliwych, szkodliwych, zbyt drogich. Świat przedstawiany w reklamach tak się ma do idei zrównoważonego rozwoju, dbałości o Ziemię, do ekologi w końcu, jak ta przysłowiowa pięść do nosa. Tak bardzo jestem przeciwnikiem reklam, że jeśli w sklepie przypomnę sobie reklamę z produktem, który miałem kupić, odkładam go na półkę.

NIE POWINNO SIĘ KUPOWAĆ REKLAMOWANYCH PRODUKTÓW.

Gdy wszyscy tak robili, telewizję dałoby się oglądać, produkty byłyby tańsze, może nawet trwałsze, a tym samym i Ziemia bardziej zielona. A „eksperci”od reklam może w końcu wzięliby się do uczciwej pracy zamiatania ulic.

Czytam książkę „Antykruchość” autorstwa Nassima Nicholasa Taleba, Amerykanina libańskiego pochodzenia, filozofa, ekonomisty, pisarza, tradera (powiedzmy: gracza na giełdzie), autora popularnego wyrażenia „czarny łabędź” jako nazwy zdarzenia niemożliwego do przewidzenia a wiele zmieniającego. Sześćset stron trudnego dla mnie nadążania za myślami filozoficznego umysłu o niebywałej wiedzy i ogromnej precyzji myślenia. Autor nie ułatwia lektury, wymaga wysiłku i znajomości dużej ilości specjalistycznych, rzadko używanych słów, kiedy więc łapię się na zbyt częstych powrotach na poprzednie strony w poszukiwaniu zagubionego wątku, odkładam książkę i sięgam po Lema, Tatarkiewicza albo Dawkinsa, tego od samolubnego genu. Czasami wybieram coś z przepastnej torby You Tube, najczęściej o finansach, a to wszystko oczywiście po przygotowaniu zdjęć i opisu kolejnej wędrówki po Roztoczu. Cóż, w końcu jestem na bezterminowym urlopie po pięćdziesięciu (nawet nieco ponad) latach pracy.

W swoich rozważaniach o etyce N. N. Taleb pisze między innymi o reklamach. Byłem mile zaskoczony dużą zgodnością jego widzenia i ocen z moimi. Zwrócił mi uwagę na odmienne traktowanie przez nas chwalenia się człowieka i firmy: pierwsze źle jest przez nas przyjmowane, drugie dobrze a przynajmniej neutralnie.

Aby nie wydłużać tekstu, przejdę do cytatów. Słowa autora są ujęte w znaki >> <<.

* * *

>>Pomyślcie o takich firmach jak Coke czy Pepsi, bo zakładam, że w chwili, gdy czytelnicy ślęczą nad tą książką, wymienione przedsiębiorstwa nadal istnieją – niestety. Czym się zajmują? Sprzedają wam słodzoną wodę albo wodę z zamiennikami cukru, która wprowadza do waszego organizmu substancji zakłócające funkcjonowanie systemu sygnalizacji biologicznej, czego skutkiem jest cukrzyca i wysokie zyski producentów leków na cukrzycę. Duże korporacje nie mogą zarabiać na sprzedawaniu wody z kranu i nie mogą produkować wina (wino to najlepszy argument za gospodarką opartą na rzemiośle). Za to mydlą nam oczy dzięki potężnej machinie marketingowej, wykorzystując obrazy, która wprowadzają w błąd, i slogany typu: „Od 125 lat dostarczamy wam szczęście”. Nie rozumiem, dlaczego argumenty wysuwane przeciw koncernom tytoniowym nie dotyczą – do pewnego stopnia – wszystkich korporacji zajmujących się sprzedażą rzeczy, które nam szkodzą. <<

>>Wtedy uderzyła mnie pewna myśl: z wyjątkiem handlarzy narkotyków małe firmy i rzemieślnicy sprzedają nam zdrowe produkty, których naturalnie i spontanicznie potrzebujemy; większe – łącznie z gigantami branży farmaceutycznej – częściej zajmują się produkcją masowej jatrogenii (tutaj: produkty szkodzące nam, nie leczące, wyjaśnienie KG) biorą od nas pieniądze, a potem, co gorsza, przejmują kontrolę nad krajem przy pomocy lobbystów. Co więcej, takie skutki uboczne wywołują wszystkie branże, które potrzebują marketingu. Żeby przekonać ludzi, że cola daje im „szczęście”, potrzebna jest ogromna machina reklamowa – jej działanie okazuje się skuteczne. <<

>>Kiedy korporacja sprzedaje wam coś, co nazywa serem, w jej interesie leży zaoferować wam najtańszy w produkcji kawałek gumy, którego skład pozwala go nadal określić tym mianem – a wcześniej sprawdzić, jak oszukać wasze kubki smakowe. <<

>>Napisałem już, że kampanie marketingowe firm produkujących napoje gazowane mają maksymalnie zdezorientować konsumenta. Wszystkie produkty, które potrzebują natrętnej reklamy, są z gruntu niskiej jakości albo złe. Bardzo nieetyczne jest przedstawiać coś w korzystnym światle. Można uświadamiać klientom fakt istnienia produktu, na przykład nowego pasa do tańca brzucha, ale zastawiam się, dlaczego ludzie nie zdają sobie sprawy, że reklamowane towary są z definicji gorsze. Przecież inaczej nie potrzebowałyby reklamy. <<

>>Marketing jest w złym guście – tak podpowiadają mi naturalne i ekologiczne instynkty. <<

>>Marketing wykraczający poza przekazywanie informacji jest oznaką niepewności. <<

>>Rozumiemy, że ludzie, którzy się chwalą, zniechęcają do siebie innych. A co z firmami? Dlaczego nie zniechęcamy się do firm, które zachwalają swoje zalety? <<

>>(…) kiedy firmy próbują przedstawić swój produkt w fałszywym świetle, wykorzystując nasze błędy poznawcze i nieświadome skojarzenia – to są już podstępne działania. Można to zrobić, na przykład pokazując kowboja z papierosem na tle poetyckiego zachodu słońca. Zmusza nas to do skojarzenia wspaniałych, romantycznych chwil z produktem, który z punktu widzenia logiki nie ma z nimi nic wspólnego. <<