Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiatraki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiatraki. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 marca 2025

Dal, wiatraki i sanatorium

 090325

Ostatnia niedziela w sanatorium, ostatni wyjazd z Krasnobrodu na wędrówkę.

Nim opowiem o niej, powiem parę słów o sanatorium. Tak naprawdę jest to fundowanie ludziom starszym i schorowanym urlopu w ładnym miejscu, ponieważ działań prozdrowotnych jest nader mało, raptem 3 kwadranse dziennie. Nie krytykuję, staram się znaleźć racjonalność, w końcu ja i inni kuracjusze płaciliśmy składki przez kilkadziesiąt lat, a emerytury są tak wyliczone, aby raczej mniej niż więcej oddać nam pieniędzy z systemu. Niech więc będą te emeryckie bezpłatne urlopy zwane sanatoriami, ale mimo wszystko czuję w sobie lekki sprzeciw. Kuracjusze są nastawieni na rozrywkę, tańce, wycieczki, zawieranie znajomości, także tych erotycznych – to nie domysł, a rezultat obserwacji. W porządku, ale czy koniecznie za duże pieniądze z NFZ? Słyszałem, że doba pobytu w sanatorium krasnobrodzkim kosztuje 260 zł, zapłacono więc za mnie ponad 5 tysięcy! Wobec ogromnych braków pieniędzy, grożących nawet załamaniem się systemu albo radykalnym zmniejszeniem przyszłych emerytur, czy nie efektywniej byłoby, gdyby fundusz płacił za zabiegi ambulatoryjne, a jeśli już wysyłać do sanatorium, to tylko ludzi w wyjątkowo trudnej sytuacji i stanie? Na przykład niepełnosprawnych lub nie mających innych możliwości rehabilitacji. Zaoszczędzone pieniądze można by przeznaczyć na dofinansowanie operacji dzieci, na przykład.

Pisałem już, tutaj powtórzę: więcej do sanatorium nie pojadę. Nie chcę żyć pod dyktando zegarka, słuchać hałaśliwych sąsiadów i wszędzie, podkreślam: wszędzie włączanych radioodbiorników.



 Dzisiaj wstałem o piątej, a kwadrans po szóstej wyruszyłem na szlak. Był lekki mróz, siwy szron pokrywał zielone oziminy i burobrązowe zeszłoroczne trawy, ale już po ósmej zdjąłem pierwszy sweter, później stopniowo kolejne odzienia. Szedłem polnymi drogami po długich ale łagodnych zboczach. Pagórków charakterystycznych dla zachodniego Roztocza, czyli wyraźnie zaznaczonych, z krótkimi ale stromymi zboczami, jest tam niewiele, ale dali tam nie brakuje.



Trafiłem na okolicę z licznymi wiatrakami. Widziałem je bliżej lub dalej, ale cały dzień. Nie przeszkadzają mi bardzo, ale przecież krajobrazu nie upiększają. Na kilku fotografiach widać ciekawy efekt: podwójne łopaty, czy też śmigła wiatraków. Jest ich trzy, a na zdjęciach widać 5 czy 6. Dlaczego tak? Aparat czasami robi parę zdjęć jedno za drugim (technologia HDR), a później składa je w jedno tak, żeby to złożone było jak najlepsze. No i tak mu wyszły te połączone zdjęcia...

 Widząc nieco z boku ładne wzgórki, skręciłem między drzewa starego, opuszczonego sadu. Na jego końcu rośnie kilka orzechów włoskich, a pod nimi leżało (nie, nadal leży) mnóstwo orzechów. Orzechy leżały pod orzechami – takie masło maślane mi wyszło, więc niech będzie: leżały nasiona orzechów. Dwa rozgniotłem, w środku były dobre, więc napchałem nimi połowę plecaka. Całego nie mogłem, bo nie dość, że był ranek i miałem przed sobą kawał drogi, to jeszcze musiałem mieć miejsce na jedzenie, termos i swetry. Kiedyś, jako dzieciak, podkradałem się z kolegami do sąsiadów by trochę podkraść im tego rarytasu, teraz ludziom nawet zebrać się go nie chce. Coraz więcej jest zwykłych kiedyś czynności, których nie chce się nam robić.

Za sadem z orzechami zobaczyłem klasycznie roztoczański widok, właśnie ten:



 
 Jest w nim wszystko, co mnie urzeka w Roztoczu: strome zbocza pagórów, wysokie miedze dzielące wąskie tarasowe pola, na nich pojedyncze drzewa lub pasy tarniny. Dla takich widoków chodzę drogami i polami tej lubelskiej krainy.


W oddali, na linii odległego horyzontu, zobaczyłem maszt GSM. Dojdę do niego i będę wracał – postanowiłem. Maszt był dalej niż oszacowałem, na dokładkę w drodze powrotnej skręciłem ku drugiego wyjątkowo wysokiego masztu, w rezultacie licznik nieco przekroczył 21 kilometrów, ale to dobrze, wszak drogi nigdy za wiele, a brzuch nieustannie ma ochotę rosnąć.
Na tych masztach są anteny GSM, a więc urządzenia, które wysyłają i odbierają fale radiowe, czyli elektromagnetyczne. My sami potrafimy też odbierać takie fale, a naszymi odbiornikami są oczy; po prostu widzimy je jako światło. Fal radiowych, identycznych jak światło, a różniących się jednym drobnym szczegółem, nie widzimy i nie czujemy, ale nasze telefony owszem. W tych falach są zakodowane nasze rozmowy, smsy, zawartość oglądanych stron internetowych. Odebrane od znajomego zdjęcie dociera do nas w postaci pędzącej z szybkością światła odpowiednio modulowanej fali, która w istocie jest formą energii, odbieranej przez antenkę ukrytą w naszym smartfonie i elektronicznie przekształcaną na obraz.

Jak to wszystko jest możliwe? Dlaczego te dziwy nas nie dziwią?

Obrazki ze szlaku

 Wierzba babilońska, nazywana też mandżurską. Pożałowałem tego drzewa, ładnego o każdej porze roku.



 Jasna, czysta, niezarośnięta nawłocią brzezina – jedna z kilku w okolicy. Mam nadzieję na jej ponowne zobaczenia w lecie.

 Klasyczne roztoczańskie doły porośnięte bukami.

 Rzadko widywany czysty las grabowy.

 Przyjaciele na zawsze: sosna i buki.

 Widziałem dzisiaj pierwsze kwitnące roślinki, mianowicie przetaczniki. Kwitną aż do jesieni, często je widuję, dlatego, niestety, widok ich kwiatów powszednieje. Jednak dzisiaj było trochę tak, jakbym widział je po raz pierwszy. Jakże pasuje do ich dyskretnej urody łacińska nazwa Veronica! Rozglądałem się wśród drzew i na nieużytkach za wawrzynkami, ale bez rezultatu.


 Wiatraków naliczyłem ponad 20. Zapisawszy symbol, sprawdziłem w internecie, mają moc 2 MW każdy. Ile to jest? Dwa megawaty to moc wystarczająca do zasilenia przynajmniej tysiąca domów. Jeśli taki wiatrak pracowałby pod pełnym obciążeniem, generowałby w ciągu godziny energię wartą w cenie detalicznej około dwóch tysięcy złotych. Można powiedzieć, że niezły wynik, ale. Jest dużo „ale”. W praktyce obciążenie wynosi poniżej 50% bo nie wieje albo wieje za silnie, a wtedy nie ma prądu. Owszem, prąd w domach jest, bo jeszcze działają elektrownie węglowe. Bez nich, albo bez kosmicznie drogich magazynów energii, trzeba by było czekać z praniem na wiatr albo na słońce.

Jednak wiatraki mi się podobają. Nie jako źródło energii, a jako konstrukcja inżynierska.

 Kostropate pnie starych czereśni.

 Ogromna, skryta za mgiełką odległości, niedosiężna, ale może właśnie dlatego kusząca dal.

 Rozkruszona opoka na polach. Jak słusznie zauważył kolega, tutejsi rolnicy przynajmniej nie muszą wysiewać wapna na pola. Marna to pociecha, bo jak widziałem, gleby mają ubogie.


 Samotne drzewo.

Trasa: między Przeorskiem a Chorążanką. Roztocze Środkowe, kilka kilometrów na wschód od Tomaszowa Lubelskiego.

Statystyka: na szlaku będąc 9,5 godziny, przeszedłem 21 km.












niedziela, 14 kwietnia 2024

Nie tylko o wiatrakach

 070424

WIATRAKI

Będąc na Roztoczu zobaczyłem w oddali kilka wiatraków, których rok temu nie było, i oczywiście poszedłem zobaczyć je z bliska. Okazało się, że stoi tam 10 dużych turbin o mocy 3,6 MW każda. Dla porównania: średnie zapotrzebowanie jednorodzinnego domu mieszkalnego wynosi ok. 2 kW, czyli taki wiatrak pracujący pod pełnym obciążeniem zasili 2 tysiące domów, a więc duże osiedle w mieście. Porównanie czyni wrażenie, ale czytajcie dalej. W internecie trafiłem na stronę poświęconą energetyce, a na niej informację o kosztach budowy farm wiatrowych.





Dla nieobeznanych: 1 GW (gigawat) = tysiąc MW (megawatów) = milion kW (kilowatów) = miliard W (watów). Moc żarówki to 5-20 W, telewizora 70-150 W, a czajnika 2000 W czyli 2 kW.

Na wspomnianej stronie podawany jest koszt wiatraków w granicach 5 do 7 milionów złotych za 1 MW; to znaczy, że każdy z widzianych dzisiaj wiatraków kosztował jakieś 20 mln, a cała farma 200. Ogromne pieniądze, ale każdy rodzaj elektrowni kosztuje bardzo dużo. Parę lat temu oglądałem nową elektrownię wodną na Bobrze pod Jelenią Górą. W skałach wydrążone są kanały, położone wielkie rury, stoi duży budynek wypełniony specjalistycznymi urządzeniami, a to wszystko w górach, z dala od dróg. Moc? Raptem 1 MW. Kosztów tej konkretnej inwestycji nie poznałem, ale dowiedziałem się, że średni koszt jednego megawata elektrowni wodnej wynosi w Polsce 8,5 mln zł. Dla porównania: w elektrowni atomowej ten współczynnik wynosi 14,5 mln, czyli jeden zespół prądotwórczy (reaktor atomowy, turbina i generator) o mocy 1 GW kosztuje kilkanaście miliardów.

MOC A ENERGIA

Bardzo często w internecie, nawet na technicznych stronach, piszą bzdury myląc moc z energią. Moc to waty, energię liczy się w watogodzinach. Nie można pisać o mocy 100 watów na godzinę, bo to dokładnie tak, jakbyśmy napisali, że nasz termos mieści litr herbaty na godzinę, a silnik samochodu ma moc 100 kW na pół godziny.

Tak właśnie napisane jest tutaj:

Moc po prostu nie ma związku z czasem, to inna jednostka niż energia, aczkolwiek możemy powiedzieć, że ów przykładowy silnik rozwijał moc 100 kW przez 30 minut, a litr herbaty z termosu wypijemy w ciągu godziny.

Płacimy za zużytą energię, czyli mocy pobieraną w określonym czasie. Jeśli nasz telewizor pobiera 100 watów (czyli 0,1 kW), to w godzinę swojej pracy zużyje 0,1 kWh, czyli jedną dziesiątą kilowatogodziny energii elektrycznej, i za taką ilość zapłacimy. Ledowa żarówka o mocy 10 W, czyli 0,01 kW, świecąca cały zimowy wieczór, powiedzmy, że 10 godzin, zużyje energii 0,01 kW razy 10 h = 0,1 kWh, a czajnik wykorzysta tyle energii w ciągu paru minut.

Jeszcze o nazewnictwie. Wiatraki nazywane są też turbinami albo elektrowniami wiatrowymi. Uważam, że wszystkie te nazwy są prawidłowe, a tutaj wyjaśnię znaczenie technicznego określenia „turbina”. Otóż jest to rodzaj silnika, w którym obrót uzyskiwany jest przez działanie wiatru, wody, spalin lub pary wodnej na łopatki zamocowane na osi. Tak więc dziecięcy wiatraczek jest turbiną, w elektrowniach wodnych są turbiny obracane lejącą się z wysokości wodą (bo wtedy z większą siłą działa na łopatki), a w omawianych wiatrakach łopatkami turbiny jest trzyramienne śmigło na które działa wiatr. Generator natomiast to urządzenie generujące czyli wytwarzające coś technicznego, na przykład prąd. Najmniejszy i kiedyś powszechnie stosowany był montowany w rowerach i wytwarzał prąd do oświetlenia. Żeby generator działał, musi się kręcić. W elektrowniach napędzany jest turbinami, w rowerze wiadomo, a po co w takim razie reaktor w elektrowniach atomowych? Bo my nie potrafimy wytwarzać energii elektrycznej bezpośrednio z rozpadu pierwiastków promieniotwórczych, a to właśnie się dzieje w reaktorach atomowych. Robimy to okrężną i dość prymitywną drogą: w czasie tego rozpadu pierwiastków uwalniana jest ogromna ilość ciepła, które wykorzystuje się do gotowania wody i zbierania pary pod dużym ciśnieniem. Dalej jest tak samo jak w elektrowniach opalanych węglem lub gazem: owa para puszczana jest na łopatki turbiny, ta się kręci i napędza generator. No i mamy prąd w gniazdku.

 Tutaj są zdjęcia turbin parowych stosowanych w elektrowniach, a jak wyglądają turbiny wiatrowe, widać na moich zdjęciach wyżej albo w ręku dziecka.

POJEMNOŚĆ

Skoro już się wymądrzam, wyjaśnię często spotykane nieporozumienie związane z pojemnością akumulatorów. Ta pojemność jest oczywiście miarą ich zdolności przechowywania energii elektrycznej, i do tej pory używano do tego celu jednostki zwanej amperogodziną, w skrócie Ah. Ten parametr wskazywał, ile amper prądu może oddać akumulator przez określony czas, a tworzony był przez pomnożenie prądu i czasu jego pobierania. Na przykład typowy akumulator samochodu osobowego mający 50 Ah pojemności, jeśli jest w dobrym stanie i w pełni naładowany, może dać 5 A przez 10 godzin albo 1A przez 50 godzin. Iloczyn w obu przypadkach wynosi 50 Ah, czyli znamionową pojemność akumulatora. Ta jednostka wystarczała do określania wielkości akumulatorów rozruchowych w samochodach spalinowych, jednak do wielkich baterii akumulatorów w samochodach elektrycznych się nie nadaje, bo tak naprawdę nic nie mówi o ilości zgromadzonej energii. Dlaczego? Bo energia elektryczna to moc pobierana w określonym czasie. Moc, nie prąd (ampery), a moc jest iloczynem napięcia i prądu. Aby naprawdę wiedzieć, ile energii gromadzi akumulator, trzeba uwzględnić napięcie mnożąc przez nie amperogodziny, a wtedy otrzymujemy znane już watogodziny (Wh) i tysiąc razy większe kilowatogodziny (kWh). Przykład obrazujący różnicę: akumulator o napięciu 12 V i pojemności 50 Ah, czyli jak w naszych osobówkach, zgromadzić może 0,6 kWh energii (12 V razy 50 Ah = 600 Wh = 0,6 kWh). Akumulator o takiej samej pojemności 50 Ah ale napięciu 120 V, ma dziesięciokrotnie większą zdolność przechowywania energii, ponieważ 120 V razy 50 Ah = 6 kWh. Na pierwszym samochód elektryczny przejedzie około 3 km, na drugim 30.

Tak więc aby mieć pełne rozeznanie w wielkości baterii samochodów elektrycznych, dodano napięcie otrzymując kilowatogodziny i takich jednostek się używa.

MAGAZYNOWANIE ENERGII

Energii elektrycznej nie da się wytworzyć i odłożyć na półkę jak zwykłego towaru. Musi być jednocześnie wytwarzana i pobierana czyli zużywana. Prąd jest zorganizowanym ruchem elektronów, zatrzymanie tego przepływu to zanik prądu. Żadne akumulatory nie przechowują prądu, a w procesie ładowania wykorzystują jego energię do procesów chemicznych, które są odwracalne, to znaczy przebiegając jakby w drugą stronę wytwarzają prąd.

Największą wadą wiatraków i paneli słonecznych jest nierównomierne wytwarzanie energii elektrycznej. Nie ma słońca albo wiatru, nie ma prądu. Mocno wieje nad ranem, jest nadmiar, itd. Niemal jedynym sposobem na usunięcie tej wady jest budowa magazynów energii, których głównym składnikiem są wielkie baterie akumulatorów. W samochodach elektrycznych ich pojemności wynoszą do 100 kWh, co wystarczy na przejechanie do około 800 kilometrów albo do zasilania domu przez 2-4 tygodnie. Te porównania pozwalają na wyobrażenie sobie wielkości akumulatorów potrzebnych w zawodowym systemie energetycznych. Są takie budowane, to dziesiątki kontenerów wypełnionych akumulatorami i elektroniką. Koszta? Ogromne, więc u nas powstaje ich mało. Powiem tylko, że taki magazyn przeznaczony do jednorodzinnego domu kosztuje 40 tysięcy złotych, ale są i droższe. Jeśli współpracuje z panelami słonecznymi odpowiedniej wielkości, zapewni stałą dostawę energii do domu i niezależność od sieci zewnętrznej. Do 40 tysięcy (sam magazyn, bez paneli) na jeden dom, a większe? Znalazłem ofertę jakiejś chińskiej firmy oferującej magazyn o pojemności 5 MWh za 4,5 miliona złotych. Na ile taki magazyn wystarczy? Przeliczyłem dane podawane przez GUS i okazało się, że 5 MWh wystarczy do zasilania przez całą dobę 450 większych domów jednorodzinnych, ale jednocześnie prosty rachunek wskazuje, że jeden z oglądanych wiatraków w ciągu niecałych dwóch godzin przy wietrznej pogodzie zapełni cały ten magazyn. Jeden wiatrak! (3,6 MW jego mocy razy 2 godziny = 7,2 MWh. To znaczy, że aby zapewnić stabilizację systemu, czyli stałą dostawę energii, do kosztów wiatraków trzeba doliczyć przynajmniej drugie tyle pieniędzy na akumulatorowe magazyny. Przy tym trzeba wiedzieć, że podaż litu stosowanego w akumulatorach jest ograniczona i niewielka, a jego uzyskanie bardzo, bardzo nieekologiczne.

Bez magazynów energii elektrownie słoneczne i wietrzne są swoistą zabawką, niewiele przydatną w systemie energetycznym. Z wielu przykładów podam jeden: jeśli jest wietrzna pogoda, zdarza się nierzadko, że dyspozytor mocy zarządza wyłączanie wiatraków, bo jest nadmiar prądu z którym nie ma co w tej chwili robić (bo brakuje magazynów energii). Zgodnie z umowami, właścicielom takich wyłączonych wiatraków wypłaca się odszkodowania, no bo przecież są stratni…

O DZIWNEJ ELEKTROWNI

Są alternatywne sposoby przechowywania energii, ale i one mają poważne wady. Wspomniałem o wielkich akumulatorach jako niemal jedynym sposobie, ponieważ od dziesiątków lat stosuje się inny sposób magazynowania energii: elektrownie szczytowo-pompowe. To dwa wielkie zbiorniki wody, jeden jest w dole, drugi dużo wyżej. Między nimi biegną monstrualne rury oraz zamontowane są turbiny z generatorami. Jeśli w systemie energetycznym jest niedobór mocy, na polecenie bardzo ważnej w kraju osoby, mianowicie głównego dyspozytora mocy, otwierane są zawory, woda płynie z góry, turbiny się obracają, generatory dają prąd. System uruchamia się w ciągu minut. Kiedy jest nadmiar mocy, dyspozytor decyduje o inicjacji procesu odwrotnego: generatory dostają prąd stając się silnikami napędzającymi turbiny pracujące wtedy jako pompy. Milion ton wody pchany jest pod górę i napełnia górny zbiornik. W ten sposób zużywa się nadmiarową moc, szkodliwą jak i niedobór, oraz przygotowuje elektrownię do nowego cyklu pracy.

Słyszałem, że planowana jest u nas budowa kolejnej takiej elektrowni. Na koniec ciekawostka obrazująca skalę trudności w zapewnieniu równowagi między podażą energii a popytem na nią: taka elektrownia więcej zużywa prądu niż go wytwarza.

W starych zbiorach znalazłem zdjęcie mojej rodziny na tle jednej z dwóch rur takiej elektrowni działającej w pobliżu Władysławowa. Co powiecie o jej wielkości?


 

PIENIĄDZE I SENS

Dlaczego o tym piszę? Bo jestem technikiem, bo kiedyś policzyłem, ile dodatkowej mocy będziemy musieli mieć, jeśli wszystkie spalinowe samochody osobowe będą zmienione na elektryczne. Ta dodatkowa moc wyniesie 7 GW czyli 7000 MW! Zaznaczam raz jeszcze: tylko do ładowania osobówek! Znalazłem w internecie informacje o stopniu wykorzystania mocy wiatraków, wynosi 27 do 40%, a to oznacza, że jeśli brakująca moc miałaby być uzyskania tylko z wiatraków, to wtedy takich ponadstumetrowych kolosów jak te dzisiaj widziane trzeba będzie postawić 6 tysięcy za jakieś 120 miliardów. Oczywiście pod warunkiem dalszego działania naszych starych elektrowni węglowych, a tak nie będzie.

Zmiana samochodów na elektryczne wymusza też radykalną zmianę i rozbudowę sieci przesyłania energii, tych wielkich słupów z rozciągniętymi między nimi przewodami, stacji transformatorowych i dziesiątków tysięcy stacji ładowania. Koszta tych ostatnich zaczynają się od dziesiątek, kończą na setkach tysięcy w przeliczeniu na jedno stanowisko do szybkiego ładowania.

W skali całego kraju potrzebne są setki miliardów, może nawet biliony, na przebudowę systemu energetycznego. Nie mamy możności sfinansowania tych wszystkich wydatków. Piszę o tym, ponieważ będąc za OZE, za dbałością o przyrodę, widzę, że nas nie tylko nie stać na całkowite przejście na odnawialne źródła energii, to jeszcze te źródła są niedopracowane, kosztowne i niezbyt – delikatnie mówiąc – ekologiczne w wytworzeniu i późniejszej utylizacji.

Wszystkie kraje Unii wytwarzają około 7% globalnej produkcji CO2, a gaz ten jest odpowiedzialny w kilku tylko procentach na efekty cieplarniane. Kilka procent z kilku procentów do drobne ułamki na poziomie pojedynczych promili, czyli tysięcznych części. Inaczej mówiąc: nawet jeśli u nas wszystko się zamknie i zaorze, to w skali świata nic to nie zmieni nie tylko dlatego, że atmosferę mamy jedną, nieznającą granic państwowych, ale po prostu z mikroskopijności efektów.

Dlaczego więc zmusza się nas do tych działań, ustala nierealne terminy i grozi karami? Dobre pytanie…

środa, 17 stycznia 2024

Najady i czarne skały

 070124

Wbrew twierdzeniu niektórych naukowców patrzących na świat przez szkiełko, boginie słodkich wód, najady, istnieją. Dzisiaj wczesnym rankiem zdobyłem kolejny dowód ich mieszkania w sudeckich strumieniach: otóż nagrałem szept najady. Posłuchajcie.

 

Jest trochę zakłócony wiatrem, ale te gromowe odgłosy Boreasza tylko podkreślają delikatność szeptów boginki. Niestety, nie pokazała mi się, ale łatwo to wytłumaczyć moim wiekiem. Nie bez powodu napisałem o północnym mroźnym wietrze zwanym przez Greków Boreaszem; piszę wielką literą, bo jak to zwykle bywało w Helladzie, wiatr był u nich osobowym bóstwem, a wiejący z północy miał takie właśnie imię.

Było około ośmiu stopni na minusie, a synoptycy pisali o odczuwalnej na poziomie – 15 stopni. Na pewno tyle było, czułem temperaturę piekącymi policzkami. Wracając zatrzymałem się na stacji paliw i tam zobaczyłem siebie w lustrze – miałem czerwoną twarz. Nie marzłem, bo założyłem na siebie połowę zawartości szafy, w tym trzy pary skarpet, ale na założenie kominiarki się nie zdecydowałem.

Nocowałem w Bolkowie, w hotelu znanym od ponad dziesięciu lat, a na wędrówkę wybrałem wzgórza kilka kilometrów na południe od miasta, a więc byłem na Pogórzu Wałbrzyskim. Bliżej miasta są mało wypiętrzone, ale dalej całkiem pokaźne. Na przykład pasmo kilku wzgórz z głęboką przełęczą między Truskolasem a Młynarką. Nota bene, pierwsza nazwa jest wielce oryginalna, druga dość często spotykana w Sudetach.


 


Profesor Miodek tak wyjaśnia etymologię nazwy „Truskolas”:

>> (...) Druga - upatrywała w tej formie nazwę topograficzną oznaczającą lasy, gdzie opadło dużo igliwia, bo staropolski trusk to „szelest, trzeszczenie”, a później gwarowe „opadłe igły drzew szpilkowych”. <<

Byłaby więc to góra porosła borem o szeleszczącym podłożu. Gdzieś w internecie widziałem zdjęcie góry z dodaną truskawką. Jak się okazuje, skojarzenie jest błędne.

Na zboczu Truskolasu widziałem drogę ostro pnącą się ku szczytowi, mają tam być ruiny schroniska, podnóże góry jest bardzo malownicze, więc trzeba mi się tam wybrać.

Na Pogórzu Wałbrzyskim sporo widuję wypiętrzeń; takich małych górek o wysokości kilku metrów. Są wśród nich bardzo malownicze, z dalekimi widokami, wiele z nich zdobi grupka drzew, najczęściej brzóz. Lubię je i zbaczam z drogi by zobaczyć je z bliska.


 

Z jednej takiej miniaturowej górki zobaczyłem po drugiej stronie doliny górę normalnej (jak na pogórze) wysokości, a na jej zalesionym zboczu skały. Od pewnego czasu odczuwam potrzebę oglądania skał, miałem rezerwę czasu, plan trasy rzadko nie jest u mnie rygorystyczny, więc przypatrzyłem się szczegółom podejścia i ruszyłem w dół. 

 

Przybliżenie:

 

Skały znalazłem bez problemów, a okazały się całkiem malownicze. Są czarne niczym bazalt, ale to zlepieńce powstałe z osadów; jak rodzynki w cieście tkwiły w nim otoczaki. Szczerze mówiąc moja wiedza geologiczna jest tak mizerna, że nim ten mój wniosek zapisałem tutaj, sprawdzałem. Wyobraźcie sobie skalę czasową i zakres przemian materii budującej te skały: otóż na dnie morze nieistniejącego od milionów lat gromadził się żwir i skalne złomki jako pozostałości po skałach z gór już wtedy ulegających niszczeniu. Okruchy skalne poruszane przez wodę ulegały zaokrąglaniu stając się otoczakami, a na nie opadały kolejne warstwy pyłów, żwirów, resztek roślin i zwierząt. Po niezliczonych wiekach przeobrażeń na skutek ciśnienia i oddziaływań chemicznych, osad nabrał spoistości. A po następnych tysiącach wieków ruchy w głębi skorupy ziemskiej wypchnęły skały, już zlepione, w górę. Tak więc te góry i ich skały powstały z resztek dawnych gór, nieistniejących już od milionów lat. Wieczne są tylko procesy przemian morfologicznych, góry natomiast mają swój kres. Te, po których chodzę, też kiedyś przestaną istnieć. One po trochu przestają istnieć każdego dnia: idąc poruszyłem niewielki kamień, potoczył się w dół stromego tam zbocza. To był mój mikroskopijny udział w procesie denudacji, jak to mówią geologowie, czyli przemieszczania materii w dół i wyrównywania poziomów.




 

Link  dla dociekliwych.

W końcu do tych czarnych skał przyszedł człowiek, zwierzę powstałe mgnienie oka wcześniej, popatrzył i mruknął do siebie czując satysfakcję:

– Dobrze zrobiłem idąc tutaj.

Obrazki ze szlaku

 Kapliczka zamurowana jak więzienie. Może jest poświęcona Chrystusowi Uwięzionemu? Jest taki?






 Meandrujące strumyki.

 Ogłowione wierzby. Kiedyś dowiedziałem się, że ucinanie konarów wierzb wydłuża im życie, co w pierwszej chwili zdziwiło mnie, ale to prawda. Chodzi o kruchość wierzbowego drewna; odłamanie się grubego konaru może poważnie uszkodzić cały pień, ale przecież nie uszkodzą cienkie odrosty.

 Róża i szadź. Zabrakło słońca, by ta zimowa kompozycja roziskrzyła się pięknie.

 Zwarta ściana zarośli uniemożliwiająca przejście. Zgodnie z mapą krzaków nie powinno tam być, więc zapewne wyrosły bez jej wiedzy. Powoli przeszedłem wzdłuż brzegu, ale przejścia nie znalazłem. Ominąłem gęstwinę wchodząc wyżej, na zbocze górki.


 Unieruchomiony wiatrak z dziwnie wykręconymi łopatami wirnika. Czy są uszkodzone? Może ktoś wie?



 Sople lodu, zawsze wdzięczny obiekt do fotografowania. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mozolnie piąłem się po stromym i zaśnieżonym zboczu przełomu Lipki, rzeki w pobliżu Wlenia, żeby z bliska sfotografować podobne sople.

Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: ze wsi Wierzchosławice na północ, w stronę Bolkowa, następnie obejście wokół masywu Młynarka-Bukowa. Wejście na bezimienną górę w Sadach Górnych, powrót przez wieś... Półwieś :-)

Statystyka: na szlaku byłem 8 godzin i kwadrans, przeszedłem 18,5 km w czasie niecałych sześciu godzin.