Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 26 stycznia 2024

Skały Lubrzy

 210124

Niedawno Janek zapytał mnie o skały góry Lubrza w Górach Kaczawskich. Zaskoczony pytaniem, pierwszej chwili nie znalazłem w pamięci żadnej skały, ale po sekundzie puknąłem się w czoło: przecież jest Diablak, są i inne skały! Po paroletnim nieodwiedzaniu, dzisiaj postanowiłem zobaczyć je ponownie.

Było parę stopni mrozu i spory wiatr; pod wieczór silny, znacznie obniżający temperaturę. Na otwartej przestrzeni słyszałem głośny szum suchych drobin śnieżnych uderzających o ubranie, zwłaszcza w sztywniejsze ochraniacze. Warto zapamiętać ten dźwięk, bo nieczęsto jest okazja go słyszeć. Widziałem bajecznie kolorową Eos i takiż wschód słońca. Ranek był skrzący i lśniący, popołudnie nieco tylko zachmurzone i ponownie kolorowy koniec dnia. Śnieg sięgał kostek, a w wielu miejscach znacznie wyżej. Zeskorupiały, twardy, ale nie na tyle, by iść bez zapadania się. Przeszedłem stosunkowo niewiele kilometrów, ale mocno je czułem w nogach.

Już w Płoninie, gdzie zaparkowałem, zauważyłem nowe oznakowania szlaków, a na trasie nowe tablice informacyjne. Z jednej z nich dowiedziałem się o częstym błędzie w nazywaniu skał góry, któremu – jak się okazało – i ja uległem; będę pamiętał o ich właściwych mianach. Na zboczu Lubrzy są na tyle duże dwie skały, że na ich dziesięciometrowych ścianach widać wiele zakotwiczonych kółek służących do wspinaczki. Niżej położoną Czerwona Skałę trudno nie zauważyć, ponieważ sterczy nad głównym duktem leśnym. 

Na zdjęciach kolejno: Czerwona Skała, Diablak i Karczmisko. Inne zdjęcia tych skał pod tekstem.

 


Drugą skałę, Diablaka, znalazłem przypadkowo, szwendając się kiedyś po zapomnianych drogach Lubrzy. Nie prowadziły do niej żadne znaki, a i stan wyjątkowo uroczej drogi biegnącej u jej podnóża wskazywał na długie uśpienie. To było jedno z moich cichych miejsc. Teraz wiele się tam zmieniło. Są znaki, tablice, a nawet ławki, więc w lecie będzie do wszystko, co towarzyszy licznym "turystom".

Pomyślałem właśnie o podobnej skalnej samotni Jana z mojej powieści. Jest ukryta w lasach Chrośnickich Kop, daleko od dróg, znana tylko mnie i powieściowemu Jasiowi. Może się uchowa jej cisza?

Trzecią grupą skalną, posadowioną najniżej, jest Karczmisko, a przy niej kolejne znaki, tablice i ławki, niestety. Przyglądałem się strukturze skały. Wydaje się masywna, twarda, budząca zaufanie i oczywiście nieznana mi, skoro rozpoznaję ledwie kilka ich gatunków. Jest związana z wulkanizmem i bardzo stara, tyle mogę powiedzieć, by nie powtarzać skomplikowanych i nic nie mówiących terminów geologicznych.



 

 Parę tygodni temu rozmawiałem o starych domach z mieszkańcem pewnej wioski na Pogórzu Wałbrzyskim; usłyszałem wtedy o remoncie zamku Niesyto, a dzisiaj miałem okazję zapoznać się ze stanem prac. Oprócz sporej średniowiecznej części obronnej, zamek ma duże skrzydło dobudowane znacznie później; mam nadzieję nie mylić się, bo piszę bez sprawdzenia, tylko na podstawie wyglądu. Kiedy około 10 lat temu byłem tam po raz pierwszy, widziałem zaniedbaną budowlę, ale jeszcze nie ruinę, dzisiaj zobaczyłem ją z nowym dachem, otoczoną lasem rusztowań. Z tablic informacyjnych dowiedziałem się o inwestorze, prywatnym przedsiębiorstwie turystycznym, finansowo wspomaganym przez parę instytucji państwowych. Niech tak będzie. Niech się inwestorowi uda przywrócić zamek do życia, niech doprowadzi go do ładnego stanu i zarabia. Ubędzie ruina a przybędzie – mam nadzieję – dobra kuchnia w restauracji zamkowej, a może i małe muzeum.


 

Droga wiodąca na podwórzec zamkowy wysadzana jest lipami; wszystkie są duże, a największa rośnie przy bramie. Aby dać wyobrażenie o jej średnicy, o pień oparłem kije długości 110 cm. Oszacowałem obwód pnia tej lipy na sporo ponad sześć metrów!

Chciałem pomyszkować po masywie, znaleźć skały na Grodziku, o których tylko wiem, że są, jednak świecące słońce zdecydowało za mnie: poszedłem na otwarte przestrzenie podnóża Osełki, lasy Lubrzy zostawiając na inny dzień. Okolice Osełki znam dobrze, byłem tam wiele razy, ale one mają jakąś tajemną magnetyczną moc przyciągania mnie. Planuję spędzić w Sudetach kilka dni na początku lata, a jeden z nich upłynie mi właśnie pod Osełką.



Obrazki ze szlaku

 Bywało, że śnieg sięgał połowy łydek. Nie mając ochraniaczy, miałbym go w butach.




 Strumienie w zimie. Spójrzcie na ten najmniejszy, ledwie szemrzący pod śniegiem. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale przecież się podoba, prawda?

 Czasami za swój zwyczaj chodzenia na przełaj, bez zwracania uwagi na jakiekolwiek drogi, płacę przedzieraniem się przez chaszcze albo podmokłe miejsca – jak dzisiaj. Przeszedłem bez nieprzyjemnych przygód dzięki temperaturze – rozmiękła ziemia była na pół zamarznięta. Ziemia pod śniegiem uginała się, ale utrzymywała mój ciężar.

 Przeczytajcie o zadziwiających metamorfozach motyli.

 Co się dzieje z ptakami, dla których było to gniazdo rodzinne?

 Oprócz tej sterty opon była i druga, leżąca obok kupy połamanych zderzaków samochodowych. Daję skrzynkę dobrego piwa za adres właściciela. Chciałbym oddać mu jego własność.

 Ruiny kaplicy na starym cmentarzu ewangelickim. Jest zdewastowany, niemal niewidoczny wśród zarośli, tylko te mury jeszcze stoją. Czy byłoby inaczej, gdyby pochowani byli tutaj katolicy? Nie wiem, ale taka myśl przyszła mi do głowy, bo widzę ślady wrogiego traktowania się chrześcijan różnych odłamów.

 Plastikowy orzeł. Ozdoba, czy wprost przeciwnie? Dla mnie odpowiedź jej oczywista.

 Zmęczona stara grusza.

 Drzewa reagują, ale bardzo wolno. Swoje rany zasklepiają nową żywą tkanką, co dobrze widać na tym bukowym pniu.

 Z wielu miejsc góra Grodzik wydaje się malutkim pryszczem przyklejonym do zbocza szerokiej i masywnej Lubrzy, są jednak pewne miejsca na Osełce, z których widać jej rzeczywistą wielkość.



 Śnieżne formy wiatrem ukształtowane. Podobają mi się, mam je za jeden z symbolów zimy – tej prawdziwej, z mrozami, śniegami i pędzącymi tumanami śnieżnych drobin rzeźbiących fantazyjne kształty w śniegu.

 We wschodnim paśmie Gór Kaczawskich jest wieś Stare Rochowice. Jakiś dowcipniś pokazał możliwość radykalnej zmiany znaczenia nazwy wioski przez prosty zabieg dodanie kreseczki nad literą. Znak ten stoi we wsi Płonina.

 Łuna zachodu. Zdjęcie zrobiłem o 16.40, a miesiąc temu o tej godzinie była już czarna noc. Niech żyje czas wydłużania się dni!

 Na koniec obrazków perełka. Treść tej tablicy bardzo pasuje do obecnych czasów, w których można zapłacić milionowe odszkodowanie za gorącą kawę, którą jakiś gamoń się poparzył. Tutaj projektant szlaku uznał za konieczne zabezpieczyć się, no bo przecież nie będąc uprzedzony, ktoś może żądać odszkodowania po potrąceniu przez samochód. Proponuję zrobić kolejny krok: na każdym drzewie w lesie przybić tabliczkę ostrzegającą o możliwości rozkwaszenia sobie nosa przy uderzeniu nim o pień; na uskokach, rumowiskach, śliskich i pochyłych miejscach, napisać o ryzyku połamania nóg, a nad strumieniami o możliwości zachorowania jako skutku nabrania zimnej (koniecznie ten fakt zaznaczyć!) wody do butów, natomiast o zabrudzeniu błotem białych adidasów nie wspominam, bo to przecież oczywiste, że takie ostrzeżenie ma być.

Trasa: początek w Płoninie. Skały Lubrzy. Obejście Osełki. Karczmisko. Odwiedzenie zamku Niesyto w Płoninie.

Statystyka: 9 godzin na szlaku długości 16 km, a przerwy trwały 2 godziny.