Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczaje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczaje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 marca 2025

Dal, wiatraki i sanatorium

 090325

Ostatnia niedziela w sanatorium, ostatni wyjazd z Krasnobrodu na wędrówkę.

Nim opowiem o niej, powiem parę słów o sanatorium. Tak naprawdę jest to fundowanie ludziom starszym i schorowanym urlopu w ładnym miejscu, ponieważ działań prozdrowotnych jest nader mało, raptem 3 kwadranse dziennie. Nie krytykuję, staram się znaleźć racjonalność, w końcu ja i inni kuracjusze płaciliśmy składki przez kilkadziesiąt lat, a emerytury są tak wyliczone, aby raczej mniej niż więcej oddać nam pieniędzy z systemu. Niech więc będą te emeryckie bezpłatne urlopy zwane sanatoriami, ale mimo wszystko czuję w sobie lekki sprzeciw. Kuracjusze są nastawieni na rozrywkę, tańce, wycieczki, zawieranie znajomości, także tych erotycznych – to nie domysł, a rezultat obserwacji. W porządku, ale czy koniecznie za duże pieniądze z NFZ? Słyszałem, że doba pobytu w sanatorium krasnobrodzkim kosztuje 260 zł, zapłacono więc za mnie ponad 5 tysięcy! Wobec ogromnych braków pieniędzy, grożących nawet załamaniem się systemu albo radykalnym zmniejszeniem przyszłych emerytur, czy nie efektywniej byłoby, gdyby fundusz płacił za zabiegi ambulatoryjne, a jeśli już wysyłać do sanatorium, to tylko ludzi w wyjątkowo trudnej sytuacji i stanie? Na przykład niepełnosprawnych lub nie mających innych możliwości rehabilitacji. Zaoszczędzone pieniądze można by przeznaczyć na dofinansowanie operacji dzieci, na przykład.

Pisałem już, tutaj powtórzę: więcej do sanatorium nie pojadę. Nie chcę żyć pod dyktando zegarka, słuchać hałaśliwych sąsiadów i wszędzie, podkreślam: wszędzie włączanych radioodbiorników.



 Dzisiaj wstałem o piątej, a kwadrans po szóstej wyruszyłem na szlak. Był lekki mróz, siwy szron pokrywał zielone oziminy i burobrązowe zeszłoroczne trawy, ale już po ósmej zdjąłem pierwszy sweter, później stopniowo kolejne odzienia. Szedłem polnymi drogami po długich ale łagodnych zboczach. Pagórków charakterystycznych dla zachodniego Roztocza, czyli wyraźnie zaznaczonych, z krótkimi ale stromymi zboczami, jest tam niewiele, ale dali tam nie brakuje.



Trafiłem na okolicę z licznymi wiatrakami. Widziałem je bliżej lub dalej, ale cały dzień. Nie przeszkadzają mi bardzo, ale przecież krajobrazu nie upiększają. Na kilku fotografiach widać ciekawy efekt: podwójne łopaty, czy też śmigła wiatraków. Jest ich trzy, a na zdjęciach widać 5 czy 6. Dlaczego tak? Aparat czasami robi parę zdjęć jedno za drugim (technologia HDR), a później składa je w jedno tak, żeby to złożone było jak najlepsze. No i tak mu wyszły te połączone zdjęcia...

 Widząc nieco z boku ładne wzgórki, skręciłem między drzewa starego, opuszczonego sadu. Na jego końcu rośnie kilka orzechów włoskich, a pod nimi leżało (nie, nadal leży) mnóstwo orzechów. Orzechy leżały pod orzechami – takie masło maślane mi wyszło, więc niech będzie: leżały nasiona orzechów. Dwa rozgniotłem, w środku były dobre, więc napchałem nimi połowę plecaka. Całego nie mogłem, bo nie dość, że był ranek i miałem przed sobą kawał drogi, to jeszcze musiałem mieć miejsce na jedzenie, termos i swetry. Kiedyś, jako dzieciak, podkradałem się z kolegami do sąsiadów by trochę podkraść im tego rarytasu, teraz ludziom nawet zebrać się go nie chce. Coraz więcej jest zwykłych kiedyś czynności, których nie chce się nam robić.

Za sadem z orzechami zobaczyłem klasycznie roztoczański widok, właśnie ten:



 
 Jest w nim wszystko, co mnie urzeka w Roztoczu: strome zbocza pagórów, wysokie miedze dzielące wąskie tarasowe pola, na nich pojedyncze drzewa lub pasy tarniny. Dla takich widoków chodzę drogami i polami tej lubelskiej krainy.


W oddali, na linii odległego horyzontu, zobaczyłem maszt GSM. Dojdę do niego i będę wracał – postanowiłem. Maszt był dalej niż oszacowałem, na dokładkę w drodze powrotnej skręciłem ku drugiego wyjątkowo wysokiego masztu, w rezultacie licznik nieco przekroczył 21 kilometrów, ale to dobrze, wszak drogi nigdy za wiele, a brzuch nieustannie ma ochotę rosnąć.
Na tych masztach są anteny GSM, a więc urządzenia, które wysyłają i odbierają fale radiowe, czyli elektromagnetyczne. My sami potrafimy też odbierać takie fale, a naszymi odbiornikami są oczy; po prostu widzimy je jako światło. Fal radiowych, identycznych jak światło, a różniących się jednym drobnym szczegółem, nie widzimy i nie czujemy, ale nasze telefony owszem. W tych falach są zakodowane nasze rozmowy, smsy, zawartość oglądanych stron internetowych. Odebrane od znajomego zdjęcie dociera do nas w postaci pędzącej z szybkością światła odpowiednio modulowanej fali, która w istocie jest formą energii, odbieranej przez antenkę ukrytą w naszym smartfonie i elektronicznie przekształcaną na obraz.

Jak to wszystko jest możliwe? Dlaczego te dziwy nas nie dziwią?

Obrazki ze szlaku

 Wierzba babilońska, nazywana też mandżurską. Pożałowałem tego drzewa, ładnego o każdej porze roku.



 Jasna, czysta, niezarośnięta nawłocią brzezina – jedna z kilku w okolicy. Mam nadzieję na jej ponowne zobaczenia w lecie.

 Klasyczne roztoczańskie doły porośnięte bukami.

 Rzadko widywany czysty las grabowy.

 Przyjaciele na zawsze: sosna i buki.

 Widziałem dzisiaj pierwsze kwitnące roślinki, mianowicie przetaczniki. Kwitną aż do jesieni, często je widuję, dlatego, niestety, widok ich kwiatów powszednieje. Jednak dzisiaj było trochę tak, jakbym widział je po raz pierwszy. Jakże pasuje do ich dyskretnej urody łacińska nazwa Veronica! Rozglądałem się wśród drzew i na nieużytkach za wawrzynkami, ale bez rezultatu.


 Wiatraków naliczyłem ponad 20. Zapisawszy symbol, sprawdziłem w internecie, mają moc 2 MW każdy. Ile to jest? Dwa megawaty to moc wystarczająca do zasilenia przynajmniej tysiąca domów. Jeśli taki wiatrak pracowałby pod pełnym obciążeniem, generowałby w ciągu godziny energię wartą w cenie detalicznej około dwóch tysięcy złotych. Można powiedzieć, że niezły wynik, ale. Jest dużo „ale”. W praktyce obciążenie wynosi poniżej 50% bo nie wieje albo wieje za silnie, a wtedy nie ma prądu. Owszem, prąd w domach jest, bo jeszcze działają elektrownie węglowe. Bez nich, albo bez kosmicznie drogich magazynów energii, trzeba by było czekać z praniem na wiatr albo na słońce.

Jednak wiatraki mi się podobają. Nie jako źródło energii, a jako konstrukcja inżynierska.

 Kostropate pnie starych czereśni.

 Ogromna, skryta za mgiełką odległości, niedosiężna, ale może właśnie dlatego kusząca dal.

 Rozkruszona opoka na polach. Jak słusznie zauważył kolega, tutejsi rolnicy przynajmniej nie muszą wysiewać wapna na pola. Marna to pociecha, bo jak widziałem, gleby mają ubogie.


 Samotne drzewo.

Trasa: między Przeorskiem a Chorążanką. Roztocze Środkowe, kilka kilometrów na wschód od Tomaszowa Lubelskiego.

Statystyka: na szlaku będąc 9,5 godziny, przeszedłem 21 km.












czwartek, 9 stycznia 2025

Zima na Roztoczu

 060125

Pierwszy w tym roku i pierwszy prawdziwie zimowy wyjazd na Roztocze. Chciałem pojechać nieco dalej, ale nad ranem drogi były tak śliskie, że zmieniłem plan i skręciłem do Cieślanki, wioski w pobliżu Kraśnika, a więc na zachodnich krańcach krainy. Znam tam kilka uroczych i chętnie odwiedzanych miejsc, ale, szczerze mówiąc, po sześciotygodniowej przerwie byłem na takim głodzie, że pojechałbym gdziekolwiek, byle pola były i dróżki.

Trochę już zapomniałem jak się chodzi, czy raczej jak się ślizga, po polnych drogach zasypanych mokrym śniegiem. Udało mi się nie przewrócić, ale poślizgnąłem się nieskończoną ilość razy.


 Ranek był… klasycznie zimowy, powiedziałbym. Czarno-biały świat z przewagą czerni, ale później się nieco rozpogodziło. Zadziwia mnie moje własne postrzeganie krajobrazu przy takiej aurze. Trudno przecież znaleźć w nim typowe cechy urody, skoro niemal zupełnie brakuje kolorów, światło jest szare, drzewa stoją czarne i nagie. Na dokładkę wieje wiatr, przeszkadza szczelnie zapięty pod brodą kaptur i marzną dłonie, a załatwienie potrzeby jest kłopotliwą ekwilibrystyką. Mimo tych wszystkich cech znajduję przecież urok w tym szarym świecie.

Miedze i wąskie pola

 





Najpiękniejszy, najbardziej charakterystyczny, oglądany z największą przyjemnością estetyczną, jest dla mnie widok pagórków z wąskimi polami rozdzielonymi wysokimi miedzami ocienionymi drzewami. Bardzo często skręcam ku nim, oglądam z bliska, a w ciepłe dni w takich miejscach urządzam przerwy. Bywa też, że wspomniawszy któreś, specjalnie tak planuję wyjazd i trasę, by je odwiedzić. Co właściwie odwiedzam i kontempluję? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Kiedy próbuję rozebrać wrażenie na drobne, ono niknie, więc myślę, że urok tych miejsc tkwi w wyjątkowym i specyficznym dla Roztocza połączeniu cech. Sama miedza jest wyjątkowa, będąc siedliskiem dla wielu gatunków roślin i małych zwierząt. Miedza jest dla nich enklawą, niemal Edenem pośród nieskończonej ilości dokładnie takich samych roślin uprawianych, niemalże produkowanych, przez człowieka tuż obok. Ileż tam ziół, kwiatów, przeróżnych owadów! Jaszczurkę można też zobaczyć na nasłonecznionej łysinie, a wśród gęstych krzewów tarniny gniazda ptasiego drobiazgu. Dzisiaj oczywiście nic z tych letnich cudowności nie widziałem, nawet nie wchodziłem na rozmoknięte pola, ale samo patrzenie było przyjemnością. Wiadomo, że wrażenie jest największe przy połączeniu przeżyć chwili bieżącej ze wspomnieniem, ale myślę, że tutaj i kształty – zarysy poletek pnących się do nieba, owe niesymetryczne miedze i drzewa nad nimi – swoje uczyniły. Zatrzymywałem się i patrzyłem.

Domy na Roztoczu

 

Parę lat temu widziałem ten dom po raz pierwszy. Jeszcze wyraźne były ślady dawnej świetności i nie było dziury w dachu. Dużym nakładem pracy, ale nadawał się do naprawy, teraz już raczej nie. Młodzi wyjechali do miast, starzy siali póki mogli, aż któreś żniwa okazały się być ostatnimi. Obejścia zaczęły zarastać chwastami, dachy się zapadały, a zostawiony, nikomu już niepotrzebny, sprzęt rolniczy zardzewiał. Wiele jest takich domów i całych gospodarstw rolnych na Roztoczu. Kiedy wejdzie się na podwórze, czuć emanujący z budowli smutek opuszczenia, a we mnie budzi się wtedy żal i protest. Jak niemal wszyscy Polacy jestem potomkiem rolników, a jako nastolatek doświadczałem trudów żniw. Nasze pochodzenie mamy wpisane w nazwę ojczyzny, jako że Polska z pól się wzięła lub, jak niektórzy wywodzą, z płaskich równin. Pola wykarmiły naszych przodków, wykształciły ich język i uformowały z nich społeczność, dlatego łza mi się zakręciła w oku, mimo mojej religijnej obojętności, gdy zobaczyłem ten krzyż.

 1809 BOŻE BŁOGOSŁAW NASZE NIWY”…

Działania skutkujące likwidowaniem rolnictwa są nie tylko pozbawianiem się bezpieczeństwa żywnościowego i utratą źródła utrzymania dla paru milionów Polaków, są też, a nawet są przede wszystkim, podcinaniem korzeni naszej tożsamości narodowej. Tkwią one nie w Brukseli, nie na Zachodzie czy na ulicach miast, a na polach i polnych drogach, w łanach zbóż zbieranych przez rolników stawiających takie krzyże jak ten.

 Dla odmiany: równie stary, ale mniejszy i zamieszkały dom. Ileż on może mieć powierzchni? 40 metrów? Chyba nie więcej. Kiedyś w takich chałupkach żyły wieloosobowe rodziny, w tej mieszka emeryt, z którym rok temu miałem okazję rozmawiać. Obaj, dom i człowiek, zapewne razem zakończą życie. Kto wtedy przejmie ziemię? Sąsiad, czy niemiecki lub holenderski koncern? A może będzie leżała odłogiem, wzgardzona, bez wartości, pozornie niepotrzebna?

Wąwozy

 


Szedłem dobrze znaną okolicą, ale dzisiaj po raz pierwszy skręciłem w boczną drogę niewiele dalej niknącą wśród drzew, i po chwili byłem u wylotu wąwozu. Nie jest głęboki, w formie raczej jest jarem, a zachęcał do pójścia dalej brakiem krzaków i śmieci. Były rozgałęzienia, drzewa rosnące na stromiznach, inne zwalone w poprzek drogi, małe buczki w miodowych kolorach, tak malownicze na tle białych zboczy, była też ciekawość: co zobaczę za zakrętem?

Dwie są cechy charakterystyczne dla Roztocza i tak wyraźne tylko tutaj: wąskie poletka z wysokimi miedzami i właśnie takie doły lub zdebrza, jak mówią miejscowi. Są różnej wielkości, od małych dołków wśród pól okrytych kilkoma drzewami, do całych labiryntów ciągnących się kilometrami, miejscami dzikich i trudno dostępnych. Są wszędzie: gdzie zagajnik na polu albo mniejszy czy większy las, tam są roztoczańskie doły. Dnem niektórych wiodą drogi albo ścieżki, częściej jednak są wydeptane przez zwierzynę niż ludzi; są i takie, w które nikt nie zagląda poza sarnami. Bywają błotniste i zarośnięte, a przez to trudne do przejścia, ale i są suche, jasne, z plamami słońca na dnie. Zaskakują różnicami poziomów, kształtami właściwszymi raczej skałom niż lessom, olbrzymimi bukami licznie tam rosnącymi. Zaskakują też i uwodzą nagłą zmianą otoczenia: jeden krok potrafi dzielić zarośnięty ciemny dół od jasnych i równych pól; widnokrąg odległy o dziesięć kroków i o tyleż kilometrów. Są świadectwem siły i różnorodności życia, zarówno fauny jak i flory, co szczególnie widać w bezpośrednim sąsiedztwie monokulturowych pól.

Brzozy

 




Te drzewa łączą w sobie cechy odmienne, a nawet wzajemnie się wykluczające: skromności i wdzięku, powszechności i wyjątkowości, delikatności i wytrwałości, a w końcu urody niepodległej wiekowi. Nie ma innego gatunku drzew, który miałby tyle cech jednoznacznie kobiecych, nie ma równie pięknych o każdej porze roku.

Jestem racjonalistą i technikiem, nader trudno mi się przekonać do pewnych, dość dziwnych dla Europejczyka, kuracji wschodnich – z jednym wyjątkiem: dobroczynnego wpływu brzóz na nas.

Cytat z tej strony: >>Brzoza – to drzewo dobre na wszystko, bardzo przyjazne człowiekowi, pomocne dla ludzi żyjącym w ciągłym stresie. (...) działa uspokajająco, łagodzi stany depresyjne, pomaga pozbyć się złości, strachu i gniewu. (…) Brzoza to bez wątpienia najżyczliwsze ludziom drzewo na świecie. Uważana za matkę lasu, podobno leczy nie tylko ciało, ale i duszę. <<

Tak właśnie jest! Pozytywny wpływ brzozy czuję wyraźnie i niemal natychmiast po jej dotknięciu wnętrzem dłoni. Emanacja brzozy jest jak uśmiech kobiety.

Obrazki ze szlaku

 

Widziałem błyszczące pnie buków. Sprawdziłem dłonią, były oblodzone i śliskie. Pionowe lodowisko? Dla kogo?

 Obcość. To właśnie poczułem widząc ten plastikowy kubek wyrzucony przez człowieka, którego estetyka, kultura i stosunek do natury są mi tak obce, jak kosmici.

 Odrobina słońca rozjaśnia i wypięknia świat. Niech się ta ponętna małolata Wiosna nie obraża kiedy powiem, że i pani Zima jest ładna tylko jeśli się uśmiechnie, mimo jej wieku i częstych chmurnych nastrojów.



Zachód słońca. Całe życie widzę zmiany długości dni, ale przywyknąć nie potrafię. Słońce zaszło przed szesnastą, a więc o godzinie, która za pół roku będzie niemal w połowie dnia! Przyznaję jednak, że te króciutkie, ledwie kilkugodzinne, dni mają swoją zaletę: mogę chodzić do zmroku, a do domu wracać po ciemku, bez czynionych sobie wyrzutów o zbyt wczesne zakończenie włóczęgi. Żyjemy w najlepszym z możliwych klimacie umiarkowanym. Możemy narzekać na zbyt długą zimę, na krótkie dni, ale czy potrafilibyśmy cieszyć się ciepłem i słońcem żyjąc w tropikach, w których nawet długość dnia niewiele się zmienia?

Buty

 


Moje liczne poślizgnięcia się dzisiaj na szlaku niewątpliwie są świadectwem narastającej (na szczęście powoli) niezdarności, ale i stare podeszwy w butach mają swój udział. Buty, które miałem dzisiaj, używam w czasie mrozów lub spodziewając się wyjątkowo mokrych szlaków, ponieważ trudno je przemoczyć i mogą zmieścić stopę z dwiema parami grubych skarpet oraz ciepłe wkładki. Mam je 12 lat i nadal są w bardzo dobrym stanie, ale gumowa podeszwa jest do wymiany, ponieważ stara guma twardnieje, a przez to staje się śliska. W butach tego rodzaju podeszwę można wymienić, i chociaż operacja kosztuje przynajmniej 3 setki, trzeba mi to zrobić. Buty są ze skóry, więc wyrzucone na śmietnik zgniją w sposób naturalny; zostanie po nich jedynie gumowy płat podeszwy. To właśnie, czy trwałość i użycie naturalnych surowców, jest ekologią, a nie brednie o „ekologicznej” sztucznej skórze butów mających dwuletnią żywotność. Tak wyglądały te buty gdy je kupiłem w 2012 roku; teraz są jedynie ciemniejsze i mają trochę rysek na skórze. Przeżyją mnie, to pewne.

Jeśli już o trwałości piszę w związku z ekologią, dodam, że nie ma technicznych powodów uniemożliwiających wyprodukowanie w rozsądnych cenach samochodu czy lodówki mogących działać ćwierćwiecze i dłużej. Jest za to chytrość korporacji i nasze rozpasanie konsumpcyjne wspierane pseudo ekologią.

Trasa: wokół Cieślanek na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: nieco ponad 8 godzin na szlaku długości 12,5 km.