Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdebrz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zdebrz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 7 września 2025

Deszcz, polszczyzna i muzyka

 040925



 
Ranek był chmurny, nieco zamglony, jesienny. Na jednolicie szarym niebie jaśniało blaskiem słońca małe okienko. Patrzyłem na nie ze spokojną, pogodzoną z losem rezygnacją. Patrzyłem tak, jakbym wiedział, że nie można oczekiwać niemożliwego, a tego lata w pełni słonecznego dnia.

 
Godzinę później usiadłem na miedzy i z plecaka wyjąłem kanapki. Nim skończyłem śniadanie, niebo od zachodu pociemniało jeszcze bardziej, dobiegł mnie pierwszy grzmot, a minutę później zobaczyłem na jasnych spodniach szybko przybywające ciemne plamy kropel deszczu. Wrzuciłem wszystko do plecaka i przeszedłszy na drugą stronę wąskiego pola wszedłem między drzewa i tam, na brzegu małych dołów, okryty peleryną, przez godzinę stałem czekając na przejaśnienie. Usiąść nie było gdzie, chyba że na namokniętej ziemi.

Piątek miałem zajęty, sobotę też, więc zdecydowałem się jechać w czwartek. Co prawda ranek miał być pochmurny, ale bez opadów, a na późniejsze godziny pokazywano słońce częściowo zasłonięte chmurkami. Kiedy wieczorem, w przeddzień wyjazdu, mając już przygotowane kanapki i spakowany plecak, sprawdziłem prognozy jeszcze raz, zobaczyłem, że były zmienione; zapowiadano deszcz, ale pojechałem nie chcąc czekać kilka dni. 

Kiedy deszcz ucichł, schowałem pelerynę i wyszedłem spomiędzy drzew. Niebo było jaśniejsze, a nawet pojawił się skrawek błękitu, jednak słońce zaświeciło dopiero kilka godzin później. Na szczęście (dla wędrowca) sucha ziemia zdołała wchłonąć cały deszcz, błota na polach nie było, a na drogach w nielicznych tylko miejscach. Nie chodziło o zabrudzenie butów i ochraniaczy, a o łatwość poślizgnięcia się i upadku na bardzo śliskim mokrym lessie; w praktyce o uciążliwość wolniejszego marszu ze starannym wybieraniem drogi i ubezpieczaniem się kijami.

Mój plan na dzisiaj przewidywał inną trasę, ale kiedy w kwadrans po wyjściu z deszczowego schroniska doszedłem do rozdroża, skręciłem nie w lewo a w prawo, w nieznaną mi drogę; w ten sposób nadałem barw jeszcze jednej białej plamie na mojej mapie Roztocza. Właśnie, mapa! Po powrocie, szykując zdjęcia, skorzystałem z innej niż zwykle; są na niej wyraźniej zaznaczone roztoczańskie doły czyli zdebrza. Rankiem, kiedy zszedłem na dno jednego z nich, zobaczyłem błyszczące mokre liście, a gdy się zatrzymałem, usłyszałem miły dla ucha, przywołujący niemal zapomniane obrazy, szmer spadających kropel deszczu.



 Kilka godzin później idąc polem doszedłem do ściany drzew, a kiedy zajrzałem między nie, zobaczyłem parów ukryty w głębokim cieniu. N
ie szukałem obejścia, przeszedłem go w poprzek, nie był duży ani głęboki, a tak wyglądał w popołudniowym słońcu.

 Późnym popołudniem wróciłem tam, gdzie rano chowałem się przed deszczem. Poznałem te pagórki parę lat temu. Pamiętam tamte pierwsze chwile zauroczenia nimi, właśnie myśl o nich kazała mi dzisiaj wrócić.

 W ciągu dnia parokrotnie przecierałem w dłoniach kłosy zbóż i jadłem ziarna. Próbowałem też nasion prosa i, z gorszym rezultatem, gryki. Jadłem też jabłka i gruszki, sporo znalazłem owoców na plantacji malin, najwyraźniej już po zbiorach. Uznałem, że w sytuacji krytycznej można by się w ten sposób najeść. Myśl ta sprawiła mi przyjemność, chociaż nie wiem, dlaczego. Na zdjęciu łan prosa chyba już dojrzałego do zbioru.

Obrazki ze szlaku


 Siedziałem na miedzy oddzielającej pole z kukurydzą od grykowego ścierniska gdy zaświeciło słońce. Wypiękniały świat uśmiechnął się do mnie, ja do niego.





 Poznałem nowe drogi i nowe zakątki, jak tę miedzę zdobioną brzozą i ładny z niej widok, także zagajnik lipowy z samotną strzelistą sosną. Na pewno odwiedzę te miejsca.




 Samotna brzoza na miedzy, moja nowa znajoma. Widziałem ją w pochmurny ranek i drugi raz w ostatniej godzinie dnia, stąd te kolory wyglądające na zbyt podkręcone.


 Tarasowe pola.


 Samotne drzewo.

 Chwasty w gryce. Polecam ten obraz „miejskim” przeciwnikom oprysków. Owszem, dobre nie są, ale konieczne, chyba że zgodzimy się na dużo wyższe ceny żywności.

 Rzadko widywany rodzaj kapliczki.






 Ostatnia godzina dnia.

Trasa: jak zwykle na zachodnim Roztoczu, między Janowem Lubelskim a Turobinem.

Statystyka: 13 godzin na polach, dystans 18 km.







 

Dopisek.

Często mam kłopoty z obsługą najzwyklejszych nawet programów komputerowych, mimo używania komputera (i telefonu GSM) od dziesięcioleci. Staram się myśleć logicznie, ale zauważyłem, że taka dążność częściej przeszkadza niż pomaga. Nierzadko bywa, że pojawiające się wyjaśnienia nic mi nie wyjaśnia. Podam dwa przykłady.

Kiedy uruchamiam w telefonie program do rejestracji trasy, pojawia się dodatkowy przycisk z takim opisem:

Automatycznie wstrzymaj rejestrowanie, gdy zatrzymasz się na trasie.”

Nie używam go, więc nie wiem, o co w istocie chodzi. Wszak gdy zatrzymam się, trasy nie przybywa a tym samym nie ma co rejestrować. Może więc chodzi o zatrzymanie licznika czasu? Ale wtedy powinno być napisane, że chodzi o czas wędrówki; wystarczyło dodać jedno słowo, by precyzyjnie wyrazić myśl. Jeszcze jedna uwaga: skoro to ja wydaję polecenie maszynie, tekst powinien brzmieć tak: „Automatycznie wstrzymaj rejestrowanie czasu, gdy zatrzymam się na trasie”. Oryginalny jest bez sensu, ponieważ myli podmioty: w pierwszej części zdania ja nim jestem, ja wydaję polecenie telefonowi, a jeśli tak, to w drugiej części mowa jest o telefonie, który „zatrzymuje się na trasie”, a więc uzyskuje sprawczość. Kto i do kogo się zwraca w tym zdaniu, nie wiadomo.

Drugi przykład też jest związany z telefonem. Miałem połączenie przez Whats App, ale nie mogłem odebrać, bo na ekranie pojawiło się takie dziwne zapytanie: „WhatsApp prosi o zgodę na nagrywanie filmu z tobą”. Co to ma być? Jakaś reklama możliwości programu? Dajcie mi teraz spokój, bo mam połączenie. Nacisnąłem „nie” i wszystko znikło. Zadzwoniłem do tej osoby, koniecznie chciała połączenia wideo.

Ale jak go włączyć?

Po prostu naciśnij zieloną słuchawkę.

Aha!

Nie nacisnąłem, bo żadnego przycisku na ekranie nie było. Aplikacja znowu chciała nagrywać jakiś film ze mną czy o mnie. Dopiero po tej powtórzonej sytuacji zrozumiałem, w czym problem. Otóż nie chodziło o nagrywanie jakiekolwiek filmu o mnie, a o zgodę na połączenie wideo, i nie aplikacja chciała takiego połączenia, a mój rozmówca. Dlaczego więc nie zapytano się właśnie o zgodę na takie połączenie? Dla mnie nagrywanie filmu to nie to samo, co połączenie wideo. Słowa mają określone znaczenie i jeśli ktoś je zmienia, uniemożliwia porozumienie. Skoro źle tłumaczy angielski tekst (co jest nagminne) z powodu kiepskiej znajomości ojczystego języka, to może lepiej niech się zajmie czymś innym, mniej związanym z polszczyzną?

Nasz język jest coraz bardziej niechlujny i zaśmiecany angielszczyzną, często bez powodu, to znaczy wtedy, gdy są odpowiednie polskie słowa – i mało kogo to obchodzi.

Złym chwilom można zaradzić. Oto lekarstwo: piękno w czystej postaci. 

poniedziałek, 1 września 2025

Doły i odszukany zakątek

 23,280825

Pierwszego dnia pogoda była jesienna; po raz pierwszy miałem na sobie sweter pod wiatrówką. Przez większość dnia ciężkie chmury zasłaniały słońce, wiał dość silny wiatr i trzy razy padał deszcz; dobrze, że przelotny. Zastanawiam się nad odwróceniem zasad wyboru dnia wędrówki: iść wtedy, gdy synoptycy prognozują chmury i deszcz, zostać w domu, gdy według nich ma być słonecznie. Drugi dzień był dla odmiany bardzo ciepły i nawet przez pół dnia świeciło słońce.

Z samego rana, już o siódmej, wyruszyłem w drogę aby odszukać sosnowe miejsce, o którym pisałem kilka dni wcześniej. Teraz, po obejrzeniu mapy, wiedziałem dokładnie, gdzie jest. Aura, tak dzisiaj nieprzychylna, akurat na czas tych odwiedzin zmieniła się wypiękniając pola słońcem.






 Tak wygląda miejsce bezskutecznie szukane w czasie poprzedniej wędrówki. Ma urok, ale trudno byłoby mi wskazać jeden konkretny. Kształty pól i miedz są kwintesencją urody Roztocza, a dodatkowym elementem zdobiącym są sosny, dość rzadko widywane na roztoczańskich miedzach.



 Na Roztoczu wnętrza takich śródpolnych zagajników są z reguły dołami. Tak, wiem, pisałem już o dołach, obiecuję więc, że… na pewno jeszcze nie raz napiszę. Na każdej wędrówce zaglądam do ciemnych wnętrz lasków porastających doły, a czasami poświęcam im sporą więcej czasu. Tak było w drugi dzień włóczenia się po polach. Roztoczańskie doły, zdebrza, jak czasami mówią miejscowi, są królestwem różnorodnych formacji geologicznych oraz drzew, głównie grabów, buków, brzóz i lip.

 



 
Nie ma dwóch jednakowych dołów. Zaskakują różnorodnością form, wielkością i kształtami drzew tam rosnących, dzikością, ostrą granicą oddzielającą je od pół zaczynających się tuż obok, dosłownie o krok. Idąc wzdłuż ściany drzew nie wiadomo co się zobaczy wchodząc między nie. Wygodną drogę w dole, czyste zbocza z imponującymi lub pokrzywionymi drzewami, czy trudne do przejścia doły z błotnistym dnem i gęste chaszcze z pokrzywami sięgającymi piersi? Bywa, że po minięciu skarpy czy zakrętu otwiera się widok na dłuższy, równy i niezachwaszczony parów z malowniczo powykręcanymi drzewami na zboczach, ale równie często widać ślepą ścianę krótkiej odnogi albo wiele zapadlisk oddzielonych wąskimi grzędami, których lessowe ściany trzymają się pionu chyba tylko dzięki czarom, a może korzeniom drzew. Na zdjęciach widać skutki wiązania lessu przez korzenie: poniżej ich zasięgu miękka skała lessowa ulega naturalnym czynnikom destrukcyjnym (geolog powiedziałby: denudacyjnych), powoli odpada na dno, wtedy ściany stają się bardziej pionowe albo nawet przewieszone. W efekcie drzewa wiszą w powietrzu. Nie na długo.

 Właśnie wysiłki drzew chcących utrzymać się na stromiznach, na podcinanych od dołu krawędziach urwisk, są nie ostatnią ozdobą dołów czyniąc niemałe wrażenie. Podpierają się długimi korzeniami, wykrzywiają ku górze pochylające się pnie dla utrzymania pionu, ich odsłonięte korzenie bezradnie macają powietrze, a w końcu ulegają grawitacji lub wiatrom i padają, już martwe, na dno. Obok wyrwy mała siewka rusza ku odsłoniętemu słońcu, nic nie wiedząc o klęsce drzewa rodzicielskiego.

 Poznałem chyba największą lipę na Roztoczu; każdy z jej kilku pni jest wielkości dużego drzewa. Rośnie na krawędzi urwiska z dnem zasypanym gałęziami, dołem jest zasłonięta odrostami i bzem, dlatego nie mogłem znaleźć dobrego miejsca do zrobienia zdjęć. W pewnej chwili, stojąc na dużej stromiźnie, uświadomiłem sobie, że w tej pozycji nie jestem w stanie wyjąć aparatu, unieść go, ustawić i zrobić zdjęcia, bo ryzykuję utratą równowagi.

 W innym dole znalazłem najdziwniejszą lipę. Ma kilkanaście pni, ona jedna tworzy mały lasek. Przypomniałem sobie podobną lipę widzianą w Borowym Jarze w Górach Kaczawskich, ale ta roztoczańska ma kształty bardziej chaotyczne, trudne do rozplątania wzrokiem.



 Granice pól i dołów, miejsca czarujące nagłą przemianą przestrzeni.

 Nie ma przejścia, trzeba zawrócić.

 Niestety, często widuję doły tak zaśmiecone.

 Kiedy zostawię za sobą rozległe przestrzenie pól i zejdę w parów tak zielony i cienisty, z tak fantazyjnie wykrzywionymi drzewami jak ten, chwilami mam wrażenie przekroczenia tajemnego portalu przenoszącego mnie w inny świat. W takich chwilach nie zdziwiłbym się widząc krasnala wychylającego się zza pnia drzewa.

 Większość zdjęć zrobiłem w dwóch na tyle niewielkich dołach, że nawet dokładna mapa nie podaje ich nazw ani nie rysuje ich lasów, a jedynie zaciemnieniem i układem poziomic sygnalizuje ich istnienie. Są widoczne w środkowej części tej mapy. Od jej lewej krawędzi do prawej jest ledwie kilka kilometrów, a widać na niej kilkanaście dołów. Są jednak takie miejsca na Roztoczu, gdzie jest ich dużo więcej.

Obrazki ze szlaku




 Malownicze brzozy na miedzy, moje nowe znajome.

 Zbliża się deszcz! Opad wspomagany silnym wiatrem przeczekałem pod jednym z tych drzew.

 Żółtlica, wszędzie widywana roślina, okazuje się być przybyszem z Ameryki, jak wiele innych, tyle że ta akurat z Południowej. W opisie miejsc występowania tej rośliny znalazłem ciekawe słowo: „przychacia”. Miejsca przy chatach, jak mniemam. Czemu nie? Skoro są przydroża, to niech będą i przychacia.

 

 
Na wielu polach widziałem rozrzucany nawóz sztuczny, chyba... wapno?

 

W miłosnym czy śmiertelnym uścisku?


 Miedze, a wśród nich sporej wysokości pionowa lessowa ściana podtrzymywana próchniejącym pniem drzewa.

 Owoce czarnego bzu. Ta roślina rodzi mnóstwo owoców. Dla rozmnożenia się podejmuje, jak wiele innych roślin, ogromny wysiłek.

 Widząc takie z pozoru całe kłosy na polu po przejeździe kombajnu, czasami sprawdzam czy są puste, czyli bez ziaren. Jeśli są dobrze wymłócone, a tak najczęściej jest, odczuwam coś podobnego do satysfakcji czy przyjemności – odczucie przekazane mi przez moich przodków pracujących na roli. 

 Pas pozostawionego zboża przy wysokiej między. Często widzę takie ślady przezorności kombajnistów, i nie dziwię się im.

 Jak zawsze zwraca moją uwagę ładny kolor grykowego ścierniska.

 Ostrożeń, pięknie kwitnący chwast.


 Czerwone owoce róż, jeden z symboli końca lata.

 Trzmielina, tak ładna i tak zwykła.


Widziałem całe łany łyszczca. Nie potrafię zrobić takiego zdjęcia, na jakie zasługuje ta ładna roślinka, dlatego wklejam jedno skopiowane z tej strony. 

 

Piękne kolory owoców kaliny koralowej. Wystarczy nanizać je na nitkę by móc zawiesić jako ozdobę na kobiecej szyi.

 Pąki na porzeczkowych krzewach. Jeszcze lato nie minęło, a ta roślina już się szykuje do wiosny.

 Przydrożna grusza. Podniosłem jeden jej owoc, spróbowałem, był dobry, dokładnie taki, jaki pamiętam z dzieciństwa. Nim poszedłem dalej, napchałem kieszenie gruszkami.


 Budowa utwardzonej drogi prowadzącej na pola. Teraz nie ma wioski, nawet wśród najmniejszych przysiółków (kto jeszcze pamięta znaczenie tego słowa?), bez porządnej drogi, najczęściej asfaltowej, a do wioski mojego dzieciństwa wiodła polna droga – jak do niemal wszystkich w tamtych czasach.

 Przez parę godzin miałem towarzysza. Kiedyś na wioskowej ulicy w Górach Kaczawskich doskoczył do mnie agresywny pies, najwyraźniej z zamiarem sprawdzenia swoich zębów na mojej łydce. Wtedy podbiegł drugi pies, podobny do wilczura, i… odgonił agresora. Kiedy ruszyłem dalej, poszedł ze mną. Towarzyszył mi wiele kilometrów, kilka godzin widziałem go w pobliżu. Na przerwie położył się obok mnie, wyjąłem z jedzonej kanapki krążek wędliny i podałem mu, ale wziął dopiero wtedy, gdy o to poprosiłem. Nie wiem, czy zrozumiał, ale tak to wyglądało. Kiedy przekroczyłem szosę, został. Szedłem pod górę słysząc jego coraz cichsze szczekanie. Myślę, że żegnał się ze mną. Dzisiaj ten mały piesek zniknął nie wiadomo kiedy.

 Tam świeci słońce! Dlaczego nie tutaj? Minie lato, a ja zostanę z niedosytem słońca. Jakże mało go w tym roku!

 Pod wieczór przejaśniło się. Słońce!






 Gaśnięcie kolorów dnia.

 Zmierzch. Ostatnie spojrzenie na pola przed wejściem między domy wioski.


 Zachód słońca oglądany jeszcze z trasy drugiego dnia. Kiedy doszedłem do samochodu, było już niemal ciemno.

Trasy: pola i doły między Szczebrzeszynem a Kraśnikiem, zachodnie Roztocze.

Statystyka: w drodze byłem w sumie 25 godzin. Pierwszego dnia przeszedłem 22 kilometry, drugiego 13. Dlaczego, może ktoś zapyta? Nie dość, że kręcąc się po dołach długiego dystansu się nie przejdzie, to jeszcze zadzwonił kolega i sporo czasu zeszło nam na babskim gadulstwie, a później znalazłem miedzę, na której siedziało mi się wyjątkowo dobrze pod brzozami.

 Właśnie tę miedzę.