26-280424
Po wielodniowym okresie chłodów i chmur tak bardzo brakowało mi słońca, że kiedy poznałem prognozę pogody na ten weekend, od razy zdecydowałem się pojechać na trzydniową włóczęgę. Nocleg zamówiłem w znanej mi agroturystyce w Chłopkowie nazwanej „Pod Lipą”, zapewne z powodu rosnących przed wejściem dwóch modrzewi. Widać je tutaj.
Właściciela nie zobaczyłem; przez telefon wyjaśnił mi którędy wejść do budynku i jak trafić do mojego pokoju, a zapytany o zapłatę powiedział, że pieniądze mam zostawić pod poduszką. Oryginalny pomysł, nieprawdaż? Ten człowiek wzbudził moją sympatię do siebie.
Pogodę miałem dobrą: większość czasu świeciło słońce, temperatura była idealna, błota na drogach i polach było tylko w obniżeniach.
Chciałem zobaczyć wschód słońca, ale pierwszy świt był zachmurzony, na drugi spóźniłem się pół godziny. Może źle policzyłem czas potrzebny na wybranie się i dojazd, może zadziałało tutaj wrodzone mi lenistwo, jednak na przepiękny początek dnia zdążyłem.
Delikatna, świecąca mgiełka poranna, przejrzyste powietrze, długie cienie, a nade wszystko barwa światła tak odmienna od późniejszej, tak wyjątkowa, zwłaszcza teraz, gdy wokół tyle czystej, świeżej zieleni. Taki ranek jest uśmiechem Natury, budzi myśli o niezmienności, przynosi uspokojenie i spełnienie. Co mnie, człowiekowi, trzeba więcej? W te dni dwukrotnie ta myśl przyszła do głowy, w dwóch odmiennych okolicznościach, i dwakroć odpowiedziałem sobie tak samo: nic więcej.
Dobrze zrobiłem zabierając zapasową parę butów, a było tak:
W oddali zobaczyłem pokaźne i ładne wzgórze. Pójdę tam! – powiedziałem sobie. Odległość oceniłem na 4 km w linii prostej, przeszedłem chyba z osiem nim stanąłem pod wzgórzem i dopiero wtedy je poznałem. Walczakowa Góra. Wyjaśniłem sobie nierozpoznanie widzeniem wzgórza z innej strony, ale to tylko takie tłumaczenie swojego zapominalstwa. Ku wzgórzu szedłem na przełaj, nie było pasujących mi dróg, i w ten sposób trafiłem na rozległą, podmokłą dolinę. Udawało mi się znajdować mniej mokre przejścia, ale do czasu. Idąc wzdłuż szerokiego cieku doszedłem do drugiego, poprzecznego. Sondowałem głębokość kijem, zanurzał się po rączkę, w pewnej chwili nieopatrznie postawiłem nogę i poczułem zimny okład na stopach; nabrałem wody w buty. Zawróciłem, przejście znalazłem w innym miejscu. Tutaj uwaga dotycząca ubioru: od lat używam na wędrówkach skarpet zrobionych w przynajmniej 60% z włókna coolmax. Nawet jeśli buty będą w środku całkowicie przemoczone, nie czuje się wilgoci na stopie. Żadnego dyskomfortu, naprawdę!
Pod szczytem wzgórza stoi nowy dom z drewnianych bali, widać go z odległości kilku kilometrów. Mieszkańcy będą mieli bajeczne widoki z okien, ale czy on tam pasuje? Raczej nie.
Czas jak zwykle zachowywał się dziwnie. Rankiem pierwszego dnia z obawą pomyślałem o trzech dniach chodzenia po wertepach, ale nie wiedzieć kiedy minęły te dni, już było niedzielne popołudnie i ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że wracam do samochodu po raz trzeci i za kilka godzin będę w domu. We wtorek, widząc czysty błękit nieba, uznałem, że… długo nie byłem na Roztoczu.
Obrazki ze szlaku
Drzewa i kwiaty
Znajoma brzoza. Dobrze się na niej siedzi.
Brzoza owinięta przez sosenkę.
W wielu miejscach na przydrożach i łąkach widziałem kępy gwiazdnic wielkokwiatowych, a największe ich skupiska na brzegu lasu schodzącego do dna długiej dolny. Rosły na długości stu, może więcej metrów nie tylko w wielkich kępach ale i całymi dywanami których końce nikły w głębi lasu między drzewami. Kwiaty tych gwiazdnic mam za jedne z najpiękniejszych. Przyciągają wzrok w grupie, ale i zadziwiają swoją subtelną budową oglądane z bliska. Ich biel nie ma sobie równych. Nie wiem, jak ją nazwać, skoro powiedzenie o niej „śnieżna” sugeruje skrzący się chłód, a jej odcień raczej z czystością i radością się kojarzy.
Piękne kwiaty przetacznika; pewna strona internetowa rozpoznająca rośliny twierdzi, że to odmiana ożankowa.
Błyszczące liście gruszy wydają się pastowane i polerowane. Czyż nie są piękne?
Zmrożone liście orzecha włoskiego. Widziałem całą plantację w takim stanie. Nadzieja w nielicznych młodych liściach rozwiniętych już po przymrozkach. Nadzieja osobista i praktyczna, ponieważ znam kilka opuszczonych, zarośniętych plantacji orzechów, i jesienią zdarza mi się nie wracać z pustym plecakiem.
Do jednego z moich ulubionych miejsc można dojść tylko miedzą, a tym nierównym i zarośniętym paskiem ziemi idzie się trudno, delikatnie mówiąc. Pierwszy raz byłem tam po żniwach, więc wygodnie szedłem ścierniskiem. Wróciłem nie po raz pierwszy chcąc zobaczyć znajome drzewa wystrojone świeżą zielenią na tle świecących piękną barwą kwiatów rzepaku. Oto trzy dęby i nieco stroniąca od nich brzoza. Zgodnie z kształtującą się tradycją pod pierwszym dębem urządzam przerwę.
Odnalazłem brzozy o których pamiętałem, ale zapomniałem gdzie je widziałem. Siedziałem na miedzy pod nimi, a są na uboczu, nie ma tam nawet polnej drogi, doszedłem do nich miedzą. Więc siedziałem rozkoszując się byciem w odludnym i swoim miejscu. Patrzyłem na kwiaty rzepaku, zieleń drzew i białe obłoki sunące po błękitnym niebie. Patrzyłem na wiosnę. Co trzeba mieć więcej? Nic, tyle wystarczy.
Wzgórza, doły i strumienie
Lessowe ściany wąwozów.
Nie wiem, dlaczego będąc parę razy w Chłopkowie, nie widziałem tego pokaźnego źródła. Tryska tuż przy wioskowej uliczce chronionej w tych miejscach murem. Patrząc z góry widać, że tafla wody nie jest nieruchoma, wyraźne są jej wybrzuszenia i falowania – efekt wypływu wody pod ciśnieniem, a miejsc takich jest wiele na długości kilku dziesiątków kroków. Zwykle źródło daje początek strumyczkowi szerokości dłoni czy dwóch, a tam od pierwszych metrów płynie rzeka szeroka na kilka kroków.
Wszedłem na bezimienne wzgórze mające według mapy wysokość 320 metrów n.p.m. nie dla jego „zdobycia”, a z powodu samotnego drzewa tam rosnącego. Takie drzewa potrafią kusić, co prawdą jest powszechnie znaną. Po przywitaniu się z drzewem wypadło mi iść brzegiem lasu, inną drogą, właśnie tą. Prowadzi w dół, a idąc nią po pewnym czasie poczułem charakterystyczne dla długiego schodzenia zmęczenie mięśni nóg. Będąc już na dnie doliny zajrzałem do programu zapisującego trasę: zszedłem 115 metrów! Dużo, nawet bardzo dużo jak na Roztocze.
Napis „skały” zobaczyłem na mapie po znacznym powiększeniu skali, wcześniej nie wiedziałem o nich, a miały być w zalesionych nieodległych dołach, więc od razu postanowiłem je zobaczyć. Szedłem miedzami i brzegiem lasu, później trafiłem na drogę kończącą się na polu, dalej znowu miedzami. Widziałem ładny, klasyczny wąwóz lessowy, za nim biegnące po pagórach pola wystrojone drzewami – ładne miejsca wcześniej mi nieznane i na pewno odwiedzane w przyszłości. Doły były niewielkie, przeszukałem je całe, skał tam nie ma. Znalazłem formację nazwaną przeze mnie lessową bramą. Zdaje się, że jest początkiem procesu powiększania się dołów: ściana jest świeżo wypłukana, ale z czasem straci pion wchodząc na sąsiednie pole i stając się kolejnym dołem.
Rosa na źdźbłach traw. Zabrakło słońca by zalśniła tak, jak tylko ona potrafi.
Kapliczki i krzyże
Stary krzyż, o którym pamiętają chyba tylko ocieniające go lipy.
Kapliczka pod lipami. Jedna z wielu na Roztoczu, ale ta wyróżniona została tablicą informującą o swoich roztoczańskich siostrach.
Ta kapliczka byłaby ładniejsza bez sztucznych kwiatów.
Zwierzęta
Po raz pierwszy widziałem z tak bliska tak dużą sowę! Chwilę patrzyliśmy na siebie nim dała nogę, to znaczy nim odleciała.
W innym miejscu na rozległej podmokłej łące szedł bocian kiwając głową jak to ma w zwyczaju, a gdy byłem bliżej, zaczął zerkać na mnie z wyraźną podejrzliwością. W końcu nie zdzierżył mojego narzucania się, rozpostarł swoje wielkie skrzydła, odbił się od ziemi kilka razy i poleciał.
Ładne zwierzę udające węża. Na dnie dołów widziałem też żmiję, ale uciekła nim wyciągnąłem aparat.
Zwyczaje ludzi i ich budowle
Co teraz będzie trzymać ziemię skarpy nad wioskową ulicą?
Oryginalny pomysł na biznes.
Opoka, skała Roztocza i materiał budowlany. Mówi się o kamieniu jako zimnym materiale na ściany, a ja pamiętam rozmowę z właścicielką starego kamiennego domu stojącego w Sudetach. Mówiła, że owszem, kamienna jest zimna jeśli jest cienka, a jej dom ma ściany bardzo grube i jest ciepły.
Na tablicy jest napis o szlaku Jastrzębia Zdebrz, na mapie trasy jest miejsce zwane Kowalowa Zdebrz. Słowo „zdebrz” oznacza dół, wyrwę w ziemi, więc nadal nie wiem, dlaczego mówi się Jastrzębia (i Kowalowa) Zdebrz, a nie Jastrzębi (i Kowalowy) Zdebrz. Może ktoś wie jak to jest z tym słowem? Jakiego rodzaju jest zdebrz? Przecież gdyby był rodzaju żeńskiego, byłaby to zdebrza. A może w którymś miejscu popełniam błąd logiczny.
500 złotych kary za wysypywanie śmieci? To jakaś kpina. Powinno być pięć tysięcy!
Trasy: drogi i bezdroża w pobliżu Chłopkowa, Latyczyna, Hoszni Ordynackiej i Zaburza. To wioski między Gorajem a Szczebrzeszynem na zachodnim Roztoczu.
Statystyka: W czasie tej trzydniowej wędrówki byłem na szlaku łącznie 37 godzin, przeszedłem 59 kilometrów i pokonałem 2170 metrów różnic poziomów, jeśli wierzyć programowi do rejestracji.
Miłe wspomnienia, i agroturystyki, i terenów wokół, bardzo tam jest ładnie wokół Chłopkowa. To rzeczywiście "małe Bieszczay", jak nazwał to nasz znajomy. Przypominam sobie, jak schodziliśmy w poprzek polami do przysiółka, spora wysokość. W tym roku nie dosięgnął nas na szczęście mróz, pamiętam mój żal, kiedy przed laty zniszczył młodziutkie liście orzecha, buków, przyroda długo naprawiała szkody. Mam zapas orzechów, w skorupkach leżą, co jakiś czas łuskam je w sporej ilości i robię domową chałwę, mielę bardzo drobniutko, aż puszczą tłuszczyk, dodaję płynny miód, do jednej części kakao, przekładam warstwami i jest super przekąska, bardzo sycąca, dobra na wędrówki. Tylko to łuskanie orzechów, benedyktyńska robota:-)
OdpowiedzUsuńSwoja chałwa? Tak się zastanawiam, Mario… czy Twój mąż wie, jaki skarb ma w domu… :-)
UsuńW zeszłym roku trafiwszy na zarośniętą, ewidentnie opuszczoną plantację, nazbierałem calutki wypchany plecak orzechów, a w domu okazało się, że są z tych, które łatwo się obierają. Chyba za łatwo, bo na długo nie wystarczyły. Mój młodszy wnuk mógł w końcu zaspokoić swoją ciekawość. Otóż wcześniej zobaczył u nas w domu dziadka do orzechów i oczywiście zaczął wypytywać się „a po co, a dlaczego”, no i nie mógł zrozumieć, że dziadek jest do orzechów, skoro wiadomo, że dziadek jest do wspólnego oglądania psiego patrolu i wyłudzania owocowych tiktaków. :-)