040824
Na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie często jeździliśmy w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych, kiedy nasze dzieci były małe. Były to wyjazdy w starym stylu: pod namiot, nad niezagospodarowane jeziora skąd do najbliższego sklepu było parę kilometrów. Dużo jest tam bagien, wiele lasów i łąk z kępami bagiennej roślinności, poza nimi suche, piaszczyste gleby, a jeziora są niewielkie, nierzadko zarastające, do niektórych nie ma dostępu.. Z dawien dawna uboga to była kraina i na uboczu przemian gospodarczych. We wsiach często widuje się opuszczone gospodarstwa, i chociaż w ostatnich latach część z nich znajduje nowych właścicieli, nie są to rolnicy.
W pogodne dni wiosny i lata krajobraz tej krainy jest sielski i swojski mimo pewnej monotonii, ale w chmurne dni jesieni i zimy staje się w charakterystyczny dla siebie sposób smutny z wyraźną nutą nostalgii. Kiedyś trochę chodziłem po tamtejszych bagnach, ale nie było mi dane na tyle je poznać i oswoić, by wracać. Dzisiaj pojechałem tam po raz pierwszy od… nie pamiętam, na pewno od kilkunastu lat. Na obrzeżu Poleskiego Parku Narodowego jest kilkukilometrowa ścieżka drewniana prowadząca po bagnie. Kiedy zobaczyłem w internecie jej zdjęcia na zalanym wodą olsie, wiedziałem, że pojadę tam.
Pogoda była idealna: świeciło słońce, było ciepło ale nie upalnie, no i nie było gryzących insektów, co zdziwiło mnie bardzo.
Wody też nie było. Już wtedy, gdy zdarzało mi się przecinać bagna bez szlaku, trwał proces ich wysychania, właśnie dlatego można było przejść przez część z nich, a teraz są jeszcze bardziej suche. Pierwszą wodę zobaczyłem dopiero po przejściu kilometra, a było to tylko niewielkie oczko w zaroślach. Zwracałem szczególną uwagę na zagłębienia i rowy, wszystkie były bez wody, ale wilgoć zachowały. W kilku miejscach wbijałem kij, lekko wchodził aż po rączkę, dna nigdzie nie sięgnąłem. W dwóch takich rowach bez wody odważyłem się postawić stopę, grunt ugiął się ale utrzymał mój ciężar, jednak i tam mocniej naciskając kij przebiłem wierzchnią bardziej zwięzłą warstwę, a pod nią była bagienna głębia.
Na razie więc istnienie tych bagien nie jest bezpośrednio zagrożone, ale co będzie w następnych latach?
Ścieżka ułożona z desek leżących na drewnianych podwalinach ma kilka kilometrów długości, wiedzie podmokłymi lasami, przecina bagno i wychodzi na lustro jeziora Łukie. To otoczona szerokim pasem szuwarów, praktycznie niedostępna dla pieszego, ostoja ptactwa wodnego. Stałem na końcu podestu i patrzyłem: kwiaty nenufar, dostojnie płynąca łabędzia rodzina, chlapiące się w wodzie kaczki, lśniąca w słońcu czysta woda, wyżej mewy i cisza.
Ścieżka na całej swojej długości jest piękna, trudno o bardziej celny przymiotnik. Zatrzymywałem się co kilkanaście kroków chcąc wszystko zobaczyć i zapamiętać, a było na co patrzeć. Raz czy dwa spojrzałem na mapę z naniesioną pozycją, i z ulgą stwierdziłem, że daleko jeszcze do końca ścieżki. Lasy są tam typowe dla mokradeł: przeważają w nich olsze czarne, sporo jest wierzb i brzóz, widywałem czeremchy, a na suchszych miejscach trochę sosen i dębów; w paru miejscach zauważyłem pojedyncze wiązy. To dzikie, niedostępne lasy, zwłaszcza po obfitych opadach deszczów, gdy są zalane. Bardzo trudno byłoby iść nimi nawet gdyby nie było mokradeł. Zwaliska martwych drzew, młodniaki, paprocie i zwarte ściany pałki wodnej tworzą gęstwiny w których wzrok się gubi, a przejście nimi byłoby mozolnym przedzieraniem.
W połowie długości ścieżki skręciłem w sosnowy las skuszony widokiem ładnej drogi. Na szlak wróciłem po przejściu kilkukilometrowej pętli polami i przez wioskę, a wtedy nie byłem już sam, ludzi było dużo. Spory parking zastawiony był samochodami, a w pobliskim barze stała kolejka.
Okolice od dawna były popularne wśród turystów. Wiele jest tam domów i domków letniskowych, ale nie są tak duże i bogate jak na zachodzie Polski. Podobnie jest w poznanej wiosce: nie zauważyłem nowych dużych domów, widziałem stare i małe domki, aczkolwiek odnowione. Jak wszędzie, tam także przybyło dróg asfaltowych. W mijanej wiosce zauważyłem całkowicie nową sieć elektryczną i to podziemną, co nie jest częste poza miastami.
Warto odnotować znamienny fakt pozostawienia tych słupów (niepotrzebnych do przesyłania energii), na których były bocianie gniazda.
Kiedy przyjechałem rano, kasa parkingu i Parku były zamknięte. Bilet wykupiłem po powrocie nie dlatego, że jestem aż tak uczciwy, a z powodu rachunku: wyszło mi, że ścieżka zbudowana jest z nie mniej niż trzydziestu tysięcy desek, a ilość użytych gwoździ przekroczyła sto tysięcy. Za wygodę spaceru, za możliwość skupienia się na patrzeniu bez wyciągania nóg z błota, powinno się zapłacić.
Obrazki ze szlaku
Przechodziłem obok lasku… czeremchowego. Nigdzie indziej nie widziałem tak wielu drzew tego gatunku i tak obficie owocujących.
Łopian.
Nowość dla mnie: sadziec konopiasty. Opis jest tutaj.
Leśna droga: słońce, sosny, zapachy i zieleń. To jedna z tych dróg, które mogłyby się nie kończyć.
Płot wyplatany z gałęzi. Stary sposób grodzenia, kiedyś powszechnie stosowany na wsi. Zrobiony był z tego, co było pod ręką, często z gałęzi orzechów laskowych z powodu ich elastyczności i dostępności.
Wychyliłem się chcąc zrobić zdjęcie i zobaczyłem puszkę leżącą pod deskami ścieżki. Nawet tutaj! Myślę sobie, że zamiast porywać się z motyką na księżyc i roić sobie możliwość wpływu na zmiany klimatu, to może łatwiej, taniej i skuteczniej byłoby zadbać o poprawę środowiska. Na przykład poprzez przekonanie pewnych ludzi, dość licznych, niestety, że śmiecenie jest zachowaniem niegodnym. Jeśli byłoby to zadanie trudne, może łatwiejszym byłoby porozmawianie z portfelami tych ludzi? Korzyść byłaby podwójna: dla środowiska i dla budżetu.
Krzysiek, piękne miejsce i zieleń fantastyczna. Aż mnie skręca na ten widok. Ale bym połazikował w takim terenie. Takie płoty, grodził mój ojciec. On nawet w poziomie pręty wyplatał na kształt warkoczy.
OdpowiedzUsuńNa łopian moja mama mówiła łopuch, a w jego liście zawijała na noc ubitego w sobotę kurczaka, chowała do piwnicy i w niedzielę był pyszny rosół z ręcznie robionym makaronem.
Sadziec konopiasty jest mi znany z kilku stanowisk w moim Zaprzyjaźnionym Lesie. roślina ta wydziela charakterystyczny zapach i przyciąga wiele motyli i inna skrzydlata brać.
Krzysiek, wiesz co jest na zdjęciu 33? To domek (bezpłatny hotel) dla biedronek, pszczół murarek i zimujących imago motyli.
Krzysiek, słyszałeś może o olsie porzeczkowym?
Dziękuję, Janku, za entuzjazm :-) Fakt, jest tam pięknie. Trasa mierzy około 5 km, a przeszedłem ją w jakieś 4 godziny. Nie da się szybciej, tyle jest do zobaczenia, do przyjrzenia się dziesiątkom drobiazgów. Wyprzedzała mnie grupa zwiedzających, poszli jak perszingi; wśród nich dwoje było na rowerach. Janku, wybrali się tam na rowerach, wyobrażasz sobie!?
UsuńZdjęcie 33 podpisałem „domek dla owadów”. Widziałem takie, podoba mi się pomysł. Koszt niewielki, a chata się przyda :-)
O olsie porzeczkowym dowiedziałem się teraz, ale nie widziałem. Szczerze mówiąc mało widziałem olsów i niewiele się na nich znam. W Sudetach spotykam podobne formacje: łęgi na dnie płaskich dolin w pobliżu strumieni, ale to małe skrawki wielkości kilku arów. Zawsze mi się podobały.
Zapomniałem napisać o jeziorze: gdybyś miał swoją wielką armatę, byłoby co tam fotografować, bo ptaków jest wiele. Mają tam raj. O takim zastosowaniu liści łopianu nie słyszałem, ale o liściach chrzanu owszem: utrzymują produkty w świeżości.
UsuńJeden wniosek nasz kraj jest niesamowity. W każdej części zaskakuje nas innym krajobrazem. A każdy jest poruszający. Jak to jest, tak chętnie wracamy wspomnieniami do dawnych lat. Podziwiamy nowoczesność, a jednak zwyczaje, smaki bardzo nam utkwiły w pamięci. Dobrze, że nie są niszczone stare słupy i bociany mają swoje siedliska. Urokliwe są te leśne ścieżki. Pozdrawiam serdecznie, znowu wracają upały.
OdpowiedzUsuńAleksandro, jak ma być gorąco, to lepiej niech będzie upał…. Co ja napisałem! Chciałem powiedzieć, że jest lato, niech więc będzie upał. W zimie zatęsknię za takimi dniami.
UsuńBardzo podoba mi się zwyczaj montowania metalowych rusztowań ułatwiających bocianom budowę gniazd na słupach. A widziałaś specjalnie stawiane słupy na prywatnych posesjach? Są takie, rzadko je widuję, ale są. Gdybym miał dom, chciałbym też mieć „swoją” bocianią rodzinę. Mógłbym podglądać. Oni czasami się kłócą, obrażają na siebie, bywa nawet, że pani bocianowa wygania pana bociana, a ten siedzi wtedy gdzieś w pobliżu, taki smutny, i czeka aż jej przejdzie. Bo oni zawsze się godzą.
Ta dróżka leśna była super, bo nie dość, że wiedzie pięknym i pachnącym w gorący dzień lasem, to jest równa i sucha. Na brzegu lasu jest wyznaczony parking, czyli droga idealnie nadaje się na spacer, nawet w miejskim obuwiu.