070819
Szosa
kończy się przy przejeździe kolejowym, dalej polna droga prowadzi
do nieodległego lasu. Po dokładnym obejrzeniu mapy wiedziałem, że
na rozstaju trzeba skręcić w prawo i faktycznie, widać tam było
niewyraźny dukt. Dalej wąska ścieżka oddzieliła się od drogi i
wkrótce między drzewami zobaczyłem szary, ogromny pień drzewa.
„Bolesław”,
prawdopodobnie najstarszy dąb w Polsce, rósł w lesie, kilka
kilometrów od Ustronia Morskiego. Kiedyś wziąłem dzień wolny i
dane mi było oprzeć dłoń na drzewie, które wiek już przeżyło,
gdy koronowano Łokietka. Trzy lata temu wichura złamała olbrzyma.
Decyzją władz gminy dąb pozostanie w takim stanie, do jakiego
doprowadził go wiatr.
Tamtego
dnia udało mi się też odszukać głębiej w lesie rosnący dąb
Warcisław, a jest on niewiele młodszym kuzynem Bolesława.
Owszem,
trudno oczekiwać zainteresowania wszystkich ludzi dębem, niechby
najstarszym, ale napisałem o nim dla przykładu, chcąc udowodnić
tezę właściwie niewymagającą dowodu: w każdej okolicy znajdzie
się coś ciekawego do zobaczenia. Ot, wspomniałem teraz wiatraki,
których dziesiątki, raczej setki stoi w okolicy. Dla mnie wiatrak
jest piękną konstrukcją inżynierską i miejscem czarodziejskiej
sztuki wytwarzania tajemniczej energii. Piszę tak, mimo że jestem
technikiem i znam tajniki wytwarzania prądu, ale przecież wiedza,
wbrew twierdzeniu tak wielu ludzi, nie odejmuje czaru, a zwykle go
dodaje, ponieważ pozwala więcej dostrzec i bardziej docenić.
Stałem
pod wysokim, błyszczącym słupem wiatraka i patrzyłem w górę, na
śmigła. Wydawało mi się, że obniżając się w swoim obrocie,
końcem zaczepi o moją głowę, ale ono tylko szumiąc dla
postrachu, pognało w górę, kreśląc bez końca okrąg wymuszony
wiatrem i swoją budową.
Wiatr
wieje, a w domu i na ulicy świeci światło, pracują maszyny w
fabryce i działa komputer. Tylko wiatr jest potrzebny, nic więcej.
Wrażenie robi ilość energii wytwarzanej przez te urządzenia. Przy
odpowiednim wietrze jeden duży wiatrak zapewni prąd do około
półtora tysiąca mieszkań, osiągając moc dwóch megawatów,
czyli 2700 KM.
Pola
z dojrzałym zbożem falują w rytm niskich wzgórz, a spomiędzy
pochylonych kłosów strzela w górę smukła biała wieża wiatraka.
Zadziwiające zestawienie. Jakbym jednocześnie widział kosiarkę
ciągnioną przez konie i zagadkową konstrukcję rodem z
przyszłości.
Zaraz,
miałem pisać o letnim urlopie, a wsiadłem na jednego ze swoich
koników i gnam za śmigłami. Dobrze, już piszę.
W
ciepły i słoneczny dzień trudno znaleźć na plaży miejsce na
położenie koca. Wiem, że letnicy wysyłają jedną osobę rano dla
zajęcia dobrego miejsca. Spokoju tam nie ma. Biegające dzieci sypią
piaskiem na głowy i krzyczą, czego doświadczyłem osobiście będąc
na plaży z wnuczką, dorośli głośno rozmawiają i klną, wielu z
nich włącza przenośne głośniki w nosie mając sąsiadów,
obnośni handlarze wykrzykują zalety swoich towarów, tu i tam
zalatuje tytoniowym dymem.
Na
ulicach nie lepiej: tłok, hałas, motocykle elektryczne kierowane
przez ludzi nie umiejących prowadzić takich maszyn i potrącający
ludzi, chińszczyzna wysypująca się z obskurnych budek na chodniki,
lody, zapiekanki, gofry i znowu lody.
Na
jednej z reklam, a jest ich mnóstwo, przeczytałem ciekawą
informację: oryginalny kebab turecki, wyrób własny. Oto pogodzenie
sprzeczności!
Budki
z wędzonymi rybami w koszmarnych cenach, smród przepalonego oleju,
tłum ludzi niemieszczący się na chodniku, kolejny typ idący z
głośnikiem dudniącym rytmem buc-buc-buc. Do budki z frytkami
ustawił się ogonek ludzi, na brzegu chodnika rozstawiła stolik
dziewczyna wplatająca we włosy kolorowe włókna, a w lunaparku
ryczą głośniki i dudnią wagoniki kolejki górskiej.
W
sklepach kolejki jak za „komuny”. Stoję w ogonku odruchowo
patrząc na ludzi i ich zakupu. Mnóstwo pogryzek w rodzaju chipsów,
słodkie napoje i mocny alkohol. Dużo alkoholu. W otwartych na ulicę
jadalniach ulicznych barów widzę na stołach góry kalorii i
pochłaniających je ludzi, nierzadko brzuchatych: gofry pod kożuchem
przesłodzonych kremów, kebaby, zapiekanki, naleśniki pływające w
słodkich sosach, oczywiście lody i desery w setce odmian – jakby
po wielotygodniowym poście nareszcie można się było najeść do
syta.
Vis
a vis lunaparku popularna dyskoteka, jedna z kilku w miasteczku,
dudni codziennie do wczesnych godzin rannych, a pusta nie jest nigdy.
Po
co ci ludzie tutaj przyjeżdżają? Przecież w piaskownicy pod
blokiem mniejszy jest tłok, w osiedlowym solarium opalą się
szybciej i nieporównywalnie taniej, a kebaby, lody, dyskoteki i
chińszczyzna są wszędzie. Dla morza? Ależ ledwie spojrzą na nie,
a jeśli już wchodzą do zimnej wody Bałtyku, to częstokroć dla
opróżnienia pęcherza, co dość łatwo zauważyć. Dla morza i
wielogodzinnego biwakowania na plaży jeździ mój kolega ze swoją
rodziną, ale on zna plażę, na której najbliżsi sąsiedzi są sto
metrów dalej, a we wsi jest ledwie jeden sklepik i nic więcej.
Wielu
ludzi jedzie w miejsce popularne, uznając tę jego cechę za
miarodajny wskaźnik atrakcyjności. Może nie potrafią sami wybrać,
może gust ogółu jest ich gustem, a może poddają się instynktowi
stadnemu – nie wiem.
Inni
wczasowicze najwyraźniej nie chcą rezygnować w czasie urlopu z
miejskich atrakcji, a nawet uznają bogactwo oferty za powód do
wyboru właśnie tego miejsca, bo przecież – może tak myślą –
jakie to wakacje bez lodów, automatów, kebaba, występów
kabaretowych i roller coaster'a w lunaparku?
Wyjazd
nad morze nie jest dla mnie dobrym pomysłem na spędzenie urlopu,
jednak dostrzegam zalety takiego miejsca, jak to wybierane przez
kolegę, ale jechać do Kołobrzegu czy Ustronia?? Moje wzdryganie
się na samą myśl o takim urlopie, i góry pieniędzy wydawanych
przez tłumy wczasowiczów żeby tutaj być, są miarą odmienności
naszych wyborów.
Od
jakiegoś czasu moje widzenie wielu przejawów aktywności
gospodarczej ludzi, firm i państwa zmienia się. Na przykład
odczuwam zadowolenie widząc budowę domów lub szos. Ruch od rana
pod hurtownią przemysłową potrafi wzbudzić we mnie pozytywne
myśli o przyszłości kraju i jego dobrobycie. Podobnie widzę
skutki popularności miejsc turystycznych: widzę inwestycje, ruch w
interesie, obracanie pieniędzmi, miejsca pracy, bogacenie się kraju
i ludzi. Tak jest dobrze, bo gdyby wszyscy wybierali tak jak ja
wybieram, byłoby gorzej. Mój dwudziestoletni samochód i buty
noszone póki się nie rozpadną, nie sprzyjają inwestycjom. Piszę
o tym aby uwiarygodnić zapewnienie o niepotępianiu wyborów tamtych
tysięcy ludzi tłoczących się na plażach.
Ja
się im tylko dziwię, nie potrafiąc ich zrozumieć.