Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 28 września 2021

Pierwsza jesienna wędrówka

 220921

Astronomiczna jesień ma się zacząć tego dnia wieczorem, ta pogodowa i nastrojowa już jest. Od długiego czasu jest to pierwsza wędrówka w chmurny dzień bez śladu słońca. Po raz pierwszy od półrocza miałem na sobie dwa swetry, zimową czapkę i rękawice – po tylu letnich dniach, wędrówkach w samym podkoszulku, a nawet w krótkich portkach!

Obawiałem się swojego postrzegania jesiennej przyrody, tego chmurnego czasu, ale byłem mile zaskoczony własnymi odczuciami. Czułem satysfakcję z bycia tutaj, mimo chmur i chłodu.

Dobrze, że przyjechałem, że jestem tutaj, idę i patrzę – pomyślałem rankiem, na szlaku. Poczułem się tak, jakbym wrócił do swoich Gór Kaczawskich, widywanych przecież głównie jesienią i zimą. Na myśl o nich doświadczyłem jednoczesnej radości bycia tutaj i tęsknoty tak silnej, że na chwilę obraz mi się rozmazał. Trochę nielogiczne? Owszem, ale silne i moje.

Kiedyś przyszło mi do głowy pytanie o początki pór roku: dlaczego zaczyna się o określonej godzinie, z minutową, a może nawet sekundową dokładnością. Wyjaśnienie okazało się proste, a chwila początku faktycznie możliwa do precyzyjnego wyliczenia i logicznie łatwa do uzasadnienia. Napiszę o tym osobny tekst, bo temat jest ciekawy, dzisiaj powiem tylko, że obudziłem się w ostatni dzień lata, usnąłem już jesienią.

Był to więc naprawdę długi dzień :-)

Po pierwszym przyjeździe w te strony Roztocza uznałem, że następnym razem trzeba mi zaparkować we wsi Górniki Nowe, i lepiej poznać okolicę. Dzisiejsza wędrówką była więc kontynuacją zwiadu dokonanego kilka dni wcześniej. Lasów unikam, wybierając otwarte przestrzenie, a tych nie brakuje w okolicy. Oczywiście mijając śródpolne zagajniki, albo idąc brzegiem większego lasu, zawsze zajrzę między drzewa, w rezultacie z niemal każdego wyjazdu przywożę trochę grzybów.

Szedłem obok plantacji malin, na której dwie panie zbierały owoce. Pozdrowiłem je, w odpowiedzi zostałem zaproszony na malinowy poczęstunek. Pół godziny rozmawialiśmy, w tym czasie one napełniały pojemniki, ja żołądek. Okazało się, że tematów do rozmów nie brakuje, ale w przecież trzeba mi było iść dalej.

 Szedłem, za jedyny plan mając takie ustalenie szlaku, żeby wypełnić dzień. Dopiero w miarę upływu godzin i kilometrów trasa się niejako sama precyzowała.

W północnej części swojej trasy mijałem okolice o mało urozmaiconych widokach, chciałem jednak zaznaczyć, że zawsze i wszędzie znaleźć można coś, co zwróci uwagę. U mnie bywa to nachodzące mnie nagle poczucie miłego odosobnienia, bycia na pustkowiu, gdzie tylko ja i droga przede mną. Także drzewa. Duże samotne drzewa rosnące na miedzach lub przydrożach mają tajemny, bo nie zgłębiony przeze mnie, urok, a właśnie tam, na tym odludziu, zobaczyłem buka rosnącego na uboczu i skręciłem ku niemu, bo poznać go dokładniej i pod nim zrobić przerwę śniadaniową. 

 


W innym miejscu podziwiałem wielki jawor. Cztery jego zrośnięte pnie mają kilka metrów obwodu, widok spod drzewa jest ładny, a samo drzewo zarówno z bliska, jak i z daleka, przyciąga wzrok.

 


Niewiele dalej zobaczyłem na horyzoncie zbocze wzgórza zmieniające powtarzalny rytm mijanych miedz.

 Piękne są miejsca załamywania się podziału pól równoległymi miedzami; miejsca, gdzie na linie opadających zboczy nakłada się linie innych zboczy, odmiennie pociętych miedzami.

To miejsca załamywania się i przenikania zboczy, co widać na tym fragmencie mapy.

 Nie chcą iść lasem, szukając dogodnych przejść, wypatrzyłem przejście przez las w stronę innej drogi; ta „moja” zanikała wśród wysokich traw i zarośli. Na miejscu okazało się, że ślad widoczny na zdjęciach nie jest drogą a przecinką pod linią energetyczną. Najczęściej są one trudne do przejścia, gęsto zarośnięte młodniakiem, ale ta okazała się wygodna. W kilka minut byłem po drugiej stronie. Idąc nią, wszedłem między drzewa wypatrując grzybów, zobaczyłem kupę śmieci i zniesmaczony zawróciłem. Dodam, że miejsce jest na uboczu, to klasyczne zadupie. Ktoś chciał dobrze ukryć swoje śmieci. 

 Las bukowy i skalne rumowisko na wzgórzu Kamień mile mnie zaskoczyły. Mało jest wychodnich skał na Roztoczu, a jeśli już, to są niewielkie, silnie spękane złoża opoki, natomiast te jako żywo przypominają skały Gór Izerskich. Właśnie tak mi się skojarzyły: przez moment myślałem, że jestem w tych sudeckich górach. 





Miejsca stanowczo warte poznania. Na zboczu stoi kilka tablic informacyjnych; na jednej z nich podane są czasy śpiewów ptasich. Na podobnej tablicy widzianej na Wielisławce w moich górach, informacje są precyzyjniejsze. Dowiedziałem się z niej, że ptaki nie zaczynają śpiewów o konkretnej stałej godzinie, a o stałym przesunięciu czasowym względem wschodu słońca. Oto ta tablica.

 Na innej tablicy są informacje o samej górze, a przy okazji lokalne podanie ludowe o diable, jakżeby inaczej. Zauważyliście, jak często diabeł w podaniach ludowych jest gamoniowaty i nieporadny, zwłaszcza wobec kobiet? Przypuszczam, że opowiastki te układane są przez mężczyzn, w ten sposób tłumaczących swoją bezradność wobec niewiast. No bo skoro nawet diabeł nie daje rady...

Ciekawostka.

 Drogą widoczną na zdjęciu prowadzi szlak. Po lewej, w odległości około 20 metrów od drogi, rośnie spore drzewo, na jego pniu jest namalowany znak szlaku. Gdybym szedł nim, byłbym w kropce. Drzewo rośnie na miedzy, i chociaż szlak może także miedzą prowadzić, ta nie jest wydeptana, więc… Ale przecież jest znak szlaku! Może miedza nie jest wydeptana, bo szlak jest mało popularny?

Na szczęście nie muszę zastanawiać się, o co chodziło osobie malującej znaki, bo nie chodzę szlakami.

Jak jest? Szlak prowadzi drogą, dalej widziałem znaki. Może człowiek łażący po Roztoczu z puszką farby zrobił przerwę pod tym drzewem, a skoro już tam był, to namalował sobie znak? Wszak za ich malowanie płacono mu…

Teraz zagadki; jaka jest różnica między tą ciekawostką a wieloma programami komputerowymi?

Druga: co to jest gryczany horyzont? Dla ułatwienia dodaję zdjęcie.

Widziałem duże, wyraźne ślady na drodze – trop odciśnięty w miękkiej ziemi. Od razu przypomniały mi się słowa Marii o wilkach widzianych u niej na pogórzu, i odruchowo rozejrzałem się za najbliższym drzewem. W chwilę później nakazałem sobie pamiętanie o noszonych portkach i poszedłem dalej.
Zdjęcia skopiowałem stąd i stąd.  Pierwsze od lewej jest moje.

Wydaje się, że widziałem ślady wilka, ale pewności nie mam, ponieważ jest sprzeczność, czy niedokładność, między rysunkami. Na środkowym nie da się poprowadzić linii prostych między opuszkami łapy, a na prawym owszem, i mowa jest o tej cesze jako wyróżniającej trop wilka. Na śladzie sfotografowany przeze mnie linie proste można poprowadzić, co sugerowałoby trop wilka, tym bardziej że i ogólny kształt jest wilkopodobny.

Byłem na pięknym, widokowym wzgórzu. Wznosi się między wsiami Czarny Las i Długi Kąt, a nazwy moje mapy nie podają. Gdyby ktoś był w pobliżu, niech wie, że jego ominięcie byłoby stratą miłych chwil i ładnych widoków.


 


Nie chcą wracać szosą, znowu zapuściłem się na bezdroża. Brakowało mi raptem kilkuset metrów drogi, żeby dojść do tej, która prowadzi do wioski i samochodu. Po dokładnym obejrzeniu zdjęć wybrałem przejście: wzdłuż prostej linii lasu, za nim wąskim przejściem między drzewami, dalej pole i znowu las, ale wąziutki, i już moje droga. Poszedłem. Było wygodniej i prościej, niż się spodziewałem. W miejscu wąskiego lasu było czyste przejście łąką, nawet coś podobnego do drogi można było zauważyć. 


 
Stwierdziłem, że lubię wyszukiwanie dróg i przechodzenie zaułkami, zwłaszcza jeśli mi się uda i nie przedzieram się przez chaszcze – jak dzisiaj.

Po powrocie, oglądając papierową mapę zauważyłem, że ominąłem wysokie wzgórze. Nic to, mam powód do powrotu.

Wybierając zdjęcia do zachowania w komputerze, czasami chwilę się zastanawiam, gdzie było robione, a czasami od razu wraca pamięć miejsca tak, jakbym na moment przeniósł się na szlak. Bywa też, że zastanawiam się, co mi się tam spodobało, co skłoniło do zrobienia zdjęcia tak przeciętnego miejsca? Jeśli technicznie jest w miarę udane, zostawiam je na pamiątkę tamtej niepamiętanej chwili i wrażenia, które nie chce do mnie wrócić. Może wróci przy innej okazji?

Trasa:

Z Nowych Górników polami do Wólki Husińskiej przez Stanisławów, dalej Czarny Las, Góra Kamień, Długi Kąt i polami powrót do Górników.




















czwartek, 23 września 2021

O ludzkiej wynalazczości

 170921

Dwa są największe wynalazki ludzkości: wzniecanie ognia i koło. Cała reszta jest skutkiem tych dwóch.

Nie poznamy nazwisk tych geniuszów, którzy uznali, że ogień, ten tajemniczy twór, ów okrutny, potężny, ale potrafiący być użytecznym byt boski można stworzyć samemu i zapanować nad nim. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to się stało. Ogień używali już nasi ewolucyjni poprzednicy, ale umiejętność jego wzniecania pojawiła się później, może sto tysięcy lat temu.

A koło? Też powstało dawno, bo chociaż nie aż tak jak wzniecanie ognia, jednak kilka tysięcy lat liczy.

Zasadnicza trudność jego wytworzenia polegała na tym, że nie można wymyślić go po trochu. Koło albo jest całe, albo nie ma go wcale. Można powiedzieć, że koło nie podległa zmianom ewolucyjnym, i dlatego nie zostało wynalezione przez naturę. Jest czymś niesamowitym, ponieważ tkwi w nim spełnienie niemożliwego, zawiera w sobie cząstkę nieskończoności. Można obserwować obracające się koło wypatrując chwili jego końca a wtedy przekonamy się, że kręcące się koło końca nie ma. Jest ograniczoną nieskończonością, a więc pogodzeniem sprzeczności. Czymś niewyobrażalnym jest posiadanie umysłu zdolnego do wyobrażenia sobie przestrzeni nieeuklidesowej, jak to zrobił Einstein, ale dokładnie taki sam umysł musiał mieć wynalazca koła.

Później wynaleziono sposoby wykorzystania energii wody i wiatru, co bez kół nie byłoby możliwe. Następnie, już całkiem niedawno, bo około dwieście lat temu, wymyślono silnik parowy i kolei. Po raz pierwszy stworzono urządzenie mające siłę sterowaną przez człowieka; po raz pierwszy rzecz, nie żywe stworzenie, zaczęło się poruszać, pokonywać przestrzeń, wykonywać pracę za ludzi i zwierzęta. Proszę spróbować wyobrazić sobie, jak moglibyśmy wytłumaczyć osobie sprzed tysiąca lat, czemu to coś pędzi i dźwiga ciężary, kto to popycha czy ciągnie? Rzecz porusza się i jest posłuszna człowiekowi!

Od niej, od tej pierwszej maszyny parowej, wiedzie prosta droga do współczesnych samochodów i lotów kosmicznych.

W kilkadziesiąt lat później odkryto elektryczność. Zmiana tempa pojawiania się wielkich wynalazków była ogromna. Od ognia do koła minęły dziesiątki tysiącleci, od koła do samoporuszających się maszyn parę tysięcy lat, później były wieki i dziesięciolecia. Płodnym okresem był wiek XIX: wymyślono kolei, samochody, telefony, światło elektryczne, telegraf, fabryki. To wiek zakończony wynalezieniem radia przez Marconiego (a może jednak przez Teslę), owym cudem umożliwiającym przesyłanie wiadomości bez gońców, dróg i drutów, po prostu bez żadnego nośnika, co było tak niepojęte, że wymyślono eter, by poradzić sobie z tą pustką.

Istna eksplozja wynalazczości, przy czym podkreślam fakt zasadniczej wagi: nie chodzi o ulepszenie, o opracowanie sprawniejszego modelu produktu już istniejącego, a o twory ludzkiego umysłu wcześniej po prostu nieznane.

Co wymyślono w wieku XX?

Latające maszyny, energię jądrową, komputery, technikę półprzewodnikową umożliwiającą zbudowanie tanich i małych urządzeń elektronicznych. Dodam tutaj, że komputery jako maszyny liczące istniały wcześniej, były to jednak mechaniczne urządzenia, a takie, które zaczęły być podobne do współczesnych, zaczęto budować w połowie XX wieku.

Na koniec pojawił się internet – ostatni wielki wynalazek, czyli nie mający swoich poprzedników i zmieniający oblicze cywilizacji. Kiedy powstał? Początki, nieporadne i ograniczone, były w latach sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych zaczął przypominać znany nam internet ze stronami www. Jaki jest teraz internet i jakie są prognozy jego rozwoju, każdy z nas wie lub przynajmniej ma pojęcie.

Smartfonów, tak powszechnych i mających wiele różnorakich funkcji małych urządzeń kojarzących się z dwudziestopierwszowieczną nowoczesnością, nie zaliczam do tej grupy wynalazków, ponieważ są połączeniem i rozwinięciem radia, wynalazku sprzed 120 lat, techniki półprzewodnikowej wynalezionej w połowie XX wieku, telefonu, wynalazku liczącego półtora wieku, oraz internetu mającego już kilka dziesiątków lat.

Dlaczego piszę o tym wszystkim?

Ponieważ zaczęła się trzecia dekada XXI wieku, a trudno wymienić chociaż jeden wielki wynalazek tych lat. Od kilkudziesięciu lat nie dokonano żadnego zasadniczo nowego wynalazku. Doskonalimy i rozpowszechniamy to, co wynaleźliśmy wcześniej. Nowoczesne porsche czy ferrari ma silnik napędzany dymem ze spalania związków organicznych, opracowany grubo ponad sto lat temu. Jego obłożenie komputerami nie zmienia faktu zasadniczego: porusza go dym ze spalania. Cud współczesnej motoryzacji, samochód tesla, ma silnik będący niedoścignionym wzorem prostoty, niezawodności, elegancji i geniuszu, ale wynaleziony został przez Teslę w końcu XIX wieku. Jedynie, co obecnie potrafimy jako ludzkość, to poprawienie tego urządzenia – żeby mniej zużywało prądu i było mniejsze. Tylko tyle. Elektrownie wiatrowe? Sercem jest urządzenie wymyślone przez Teslę, sam wiatrak liczy setki lat – i tak dalej.

Maszyna wynalazczości zwolniła, mimo prac milionów naukowców i techników wspomaganych ogromnymi w swoich możliwościach maszynami liczącymi.

Pod tym względem ludzkość drepcze w miejscu.

Gdzieś czytałem o naszym głupieniu jako przyczynie tej sytuacji, ale mam wątpliwości co do prawdziwości tego twierdzenia. Owszem, dobrobyt rozleniwia ludzi, także umysłowo, i tego twierdzenia gotów jestem bronić, jednak w miliardowym mrowisku ludzkim znajdzie się dość ludzi z wybitnymi umysłami, by utrzymać ludzką odkrywczość na dotychczasowym poziomie. Wydaje mi się, że powód główny jest inny. Dotarliśmy do miejsca, w którym jednostka, niechby wybitna, nie zdoła ogarnąć umysłem całości problemu, nad którym pracuje. Potrzebne są zespoły wybitnych ludzi, ale i ich mało: ci ludzie muszą jeszcze mieć ogromne i bardzo drogie zaplecze techniczne. Daje się zaobserwować postępującą zależność wynalazców od finansów, najogólniej mówiąc, czyli od wspomożenia technicznego. Co potrzebował nasz daleki przodek do wynalezienia sposobu wzniecania ognia? Parę patyków lub krzemieni i wolną głowę. Jak mogło wyglądać laboratorium Tesli, można się dowiedzieć w internecie. Widać wielką różnicę, ale daleko mniejszą od różnic obecnie widocznych: jak wygląda warsztat pracy uczonych badających cząsteczki elementarne materii, czyli jak wyglądają największe akceleratory na świecie? Właśnie zbudowano kolejny taki „warsztat”, większy od poprzedniego, kosztował 23 mld dolarów, czyli 23 tysiące milionów. Współczesne procesory, więc serca komputerów, mieszczą w sobie do 40 mld tranzystorów, czyli podstawowych aktywnych elementów elektronicznych. Takiego układu człowiek nie tylko nie zaprojektuje, ale nawet nie narysuje, choćby miał siedzieć nad rysunkami całymi dniami przez całe życie. Projekt jest wspólnym dziełem komputerów i ludzi.

Rośnie zasób wiedzy teoretycznej skrajnie trudnej do praktycznego zastosowania. Opanowanie i rozpowszechnienie techniki uzyskiwania energii z reakcji termonuklearnych (czyli termojądrowych) zmieniłoby oblicze cywilizacji i rozwiązało wiele problemów, chociażby z dwutlenkiem węgla, ale jak na razie postępy w tej dziedzinie są nader niewielkie. Nie z powodu zmian w ludzkich głowach, a skrajnych trudności w wytworzeniu na Ziemi i stabilnym utrzymaniu warunków panujących we wnętrzu gwiazd.

Przykłady można mnożyć, ale dość tych trzech. Wyłania się z nich mój sposób wytłumaczenia zastoju: dokonanie wcześniejszych wynalazków nie wymagało, jak wymaga obecnie, takiego wsparcia technicznego i finansowego ani współpracy zespołów badaczy, oraz, powód drugi, mimo wszystko łatwiej można je było objąć ludzkim umysłem. Czasy takich wynalazków najwyraźniej minęły.

A ludzie faktycznie głupieją, jednak o tym może innym razem.

wtorek, 21 września 2021

O górach na Roztoczu

 150921

Może pojechać dalej, w nieznane jeszcze rejony Roztocza? – myślałem oglądając mapę. Wybór padł na Józefów. Ma mapie zobaczyłem sklep Biedronka, i wiedząc, że przy nim będzie parking, zdecydowałem tam pojechać. Wybór okazał się niezbyt optymalny, bo w sumie kilka kilometrów szedłem ulicami i asfaltem, ale zwiad zrobiłem i wiem, gdzie jechać w następne dni. Samo miasteczko wydało mi się takie… zwyczajne. Zabudowa jednorodzinna, sporo domów starszych, ale na ogół zadbanych, chociaż oczywiście zdarzają się perełki wyjątkowo ładne, i, na przeciwnym biegunie, domy dające wyobrażenie o wyglądzie tego wschodniego miasteczka przed wiekiem – jak te dwa na zdjęciu.

Lasy są tam inne: jasne, z przewagą sosen, mniej zachwaszczone, po prostu ładniejsze. Ich odmienność ma związek, jak mi się wydaje, z piaszczystą ziemią, i zapewne dlatego więcej jest tam nieuprawianych pól. Niektóre wyglądają jak typowe nieużytki czy dzikie łąki, wiele zarasta drzewami. Widoki są bardziej urozmaicone, ale mniej jest dróg polnych, chcąc więc polować na ładne widoki, będzie się częściej chodzić bezdrożami, nierzadko, jak się okazało, także zaroślami.

Pierwszym moim celem była Góra Młynarka, pokaźne wzgórze ze stokiem narciarskim. Uliczka w miasteczku skończyła się, idąc jakimiś zaułkami, a dalej szosą, wszedłem do wioski, ścieżką za stodołą wyszedłem na zarastające pole, przekroczyłem tory i wszedłem w las. Wrócę się na chwilę: na torach widziałem łosia. Stał nieruchomo i patrzył na mnie, a ja na niego.

Teren pod Młynarką jest prywatny i ogrodzony, jak się okazało. Ogrodzenie jednak jest tylko przy bramie, dalej żaden napis nie zabrania wejścia, więc poszedłem na szczyt. W porównaniu do toru narciarskiego w pobliżu wsi Chrzanów, ten jest niewielki i gorzej wyposażony, wzgórze jest też niższe ale brzydszym nie jest, a widoki ze szczytu są po prostu ładne. Miejsce warte zapamiętania i powrotu.



 


Z Góry Młynarka na zbocza Gór Halińskich (tak, tak, są takie na Roztoczu, chociaż górami zwą się na wyrost) mogłem dojść tylko okrężną trasą, jeśli miałbym się trzymać dróg, ale zachciało mi się iść najkrótszą. Problem w braku dróg, bo te istniejące, nader nieliczne, biegną w poprzek mojego kierunku. Poszedłem więc na przełaj. Pierwsze setki metrów były wygodne, a nawet widokowe. Zboczyłem do czereśni rosnącej na polu, bo jakże ominąć drzewko tak ładne i samotne? 

Kusiła droga biegnąca opodal, ale oparłem się jej zakusom i idąc w poprzek pól doszedłem do następnej poprzecznej drogi, jednak za nią była ściana lasu. Wszedłem między drzewa, widząc na zdjęciach pola ledwie sto metrów dalej. Obyło się bez przedzierania chaszczami, wyszedłem na wyraźną drogę ze znakami czarnego szlaku. Za nią znowu był las. Może jednak iść szlakiem, okrężną drogą? Oglądając zdjęcia Google, wypatrzyłem nieodległą przerwę w ścianie lasu, a nawet jakby ślad pasującej mi przecinki. Poszedłem tam, pole wciskało się w las, ale za nim jedyny wypatrzony dukt wiódł w niepasującą mi stronę. Wszedłem w las trafiając na gęste zarośla tarniny i nawłoci. Już miałem zawracać, gdy zobaczyłem szukaną drogę. Właściwie nie droga to była, a podwójny ślad wygnieciony przez sporadycznie przejeżdżające tędy ciągniki rolnicze.

  Las się skończył, byłem na nieuprawianym zarastającym polu. Za nim, na brzegu świerkowego lasu, nie znalazłem śladów, a że na zdjęciach widziałem bliski jego koniec, poszedłem lawirując między drzewami i pilnując słońca. Ze spodziewanych stu metrów zrobiło się dwieście, ale w końcu zajaśniało między drzewami. Jeszcze tylko przeszedłem przez pas paproci sięgający piersi, i zatrzymałem na odkrytym zboczu wzgórza. Byłem w Górach Halińskich.

Na zdjęciu satelitarnym szukana droga jest dość wyraźna, ale w rzeczywistości jest inaczej, ponieważ zdjęcia były robione około osiem lat temu. Widoczne pojedyncze drzewka zarastających pól są teraz gęstwinami młodniaków, paproci i nawłoci.

Powinienem tam zostać, poznać okolicę, ale kusiły widoki czekające na mnie dalej.

Na mapie jest zaznaczona budowla opisana jako „Figurka Na Granicy Pól”. Wielkie litery sugerują nazwę, ale teraz coraz częściej ludzie piszą zwykłe słowa wielką literą, więc nie wiem, czy to nazwa, czy po prostu opis, tym bardziej, że jak się później okazało, figurki tam nie ma. Po dojściu polami do drogi, skręciłem w stronę „figurki”, ale nim do niej doszedłem, zobaczyłem tak ładną drogę, że poszedłem nią. Zielona i równa, wiodła przez widny lasek sosnowy, obok prześwietlonych słońcem uroczych zagajniczków brzozowych. Właśnie takie miejsca, taką grę kolorów, wspominam w zimie niczym piękny sen, który wydaje się być marzeniem, nie wspomnieniem.



 

Oczywiście myszkowałem między drzewami, bo przecież zawsze jest dobry czas na poszukanie grzybów; oprócz kilku starych i nadjedzonych kozaków i maślaków, znalazłem zdrowego sporego prawdziwka. Przy ostatniej kępie brzóz, na zboczu z widokiem na wieś Nowe Górniki, zrobiłem przerwę. Jakże one są odmienne od parominutowych przerw zimowych! Nierzadko na stojąco, szybko żeby nie zmarznąć, a zaraz po wypiciu herbaty rusza się dalej. Teraz siedząc na trawie, bez pośpiechu, celebruje się zwykłe czynności patrząc na niezwykłe, bo letnie widoki.

Wieś Nowe Górniki jest ładną, zadbaną miejscowością. Nowy, szeroki chodnik, gustowne przystanki autobusowe, wiele nowych domów, niektóre naprawdę ładne. 

 



Znowu wspomniałem o dążeniu obecnej władzy do wyprowadzenia Polski z Unii i o jej popieraniu przez emerytów i wielu rolników. O ile tych pierwszych jeszcze jakoś można tłumaczyć rozdawnictwem obecnego rządu, to poparcia drugich wytłumaczyć się nie da, chyba że ich głupotą. Wszak na wyjściu z Unii właśnie rolnicy stracą najwięcej, bo możliwość eksportu bez ograniczeń i bez podatków granicznych; stracą też dopłaty unijne. Cóż, zapewne myślą, że to ich władza, swojska, bo chrześcijańska. Nie, cechą dominującą ugrupowania nie jest chrześcijańskość, a barbarzyńskie zaślepienie władzą.

Dość o tym bagnie.

Piękne są tamte okolice. Przechodząc przez wioskę wypatrzyłem miejsce do parkowania, jest w pobliżu remizy strażackiej. Wrócę tam.

Opodal wioski pola wspinają się na malownicze wzgórze bez nazwy. Oczywiście wszedłem na nie, bo przecież nie można ominąć miejsca tak ładnego.

 Przyznam się do błędu: była godzina 14, powinienem wracać, zwłaszcza że miałem lepiej poznać Góry Halińskie, ale źle oceniając odległość, poszedłem ku Górze Hałdzie. Niewielki lasek widoczny na papierowej mapie okazał się lasem mającym kilka kilometrów długości. Dobrze, że widny to las, słoneczny, sosnowy i grzybny.
Szedłem drogą patrząc na słońcem oświetloną drogę i sosny, ale też szukając grzybów. Spotkanemu grzybiarzowi powiedziałem o planie dojścia do Hałdy, a w odpowiedzi usłyszałem, że powinienem skręcić w dalszą poprzeczną drogę, bo ta wyprowadzi mnie na wyższy i widokowy szczyt. Zapytałem o szczegóły i poszedłem. Szczyt nie był wyższy a niższy od sąsiedniej zalesionej Góry Hołdy, widać to wyraźnie, ale widoki z niego faktycznie były rozległe. Są jednak tak dalekie, że mogą jedynie zaciekawić, ale ciekawości nie zaspokoją. Mogą podpowiedzieć miejsca przyszłych wędrówek, jak mnie podpowiedziały, jeśli dobrze zidentyfikowałem zbocza wzgórz widziane na dalekim horyzoncie. Mam wstępnie ustalone kolejne miejsca do poznania.

Pod przydrożny krzyż wróciłem późno, o godzinie 17, mając jeszcze około sześciu kilometrów do samochodu. Napisałem o krzyżu, ponieważ nie zauważyłem cech kapliczki, ale może jakaś wnęka na figurkę tam jest, tylko zasłonięta. Tak czy inaczej budowla jest ładna i stoi w ładnym, widokowym miejscu. Warto ją poznać.



Po krótkiej przerwie ruszyłem drogą ku wsi Majdan Nepryski, a droga wiodła przez Góry Halińskie. Nie mogę pochwalić się dobrymi zdjęciami, bo widoki były pod słońce. Tam jest tak ładnie, że wrócę i to już niebawem. W tej wsi też mam ustalone miejsce na parkowanie samochodu.


 Wspomnę jeszcze o spotkaniu padalca. Pełzał środkiem drogi, a widząc mnie znieruchomiał. Ładne stworzenie, mimo że tak podobne do węża, a wiadomo, że te gady budzą u ludzi złe emocje. Widziałem też wiele krzewów tarniny wprost obsypanych owocami. Chciałbym wrócić tam późną jesienią i nazbierać tych śliweczek na sok o barwie rubinu. Widziałem dziwną roślinę nieco przypominającą przekwitły koper na sterydach. Pytałem Googli, ale precyzyjnej odpowiedzi nie dostałem. Może to barszcz, a dowiedziałem się, że jedna z odmian, barszcz Sosnowskiego, jest niebezpieczny dla ludzi. Roślina wyglądała na niegroźną… 


 

Proszę jeszcze przeczytać inskrypcję wykutą na starym krzyżu stojącym w Józefowie. Przez sto lat nasz język jednak sporo się zmienił.

 Po równo dwunastu godzinach wróciłem do samochodu. Czułem silne zmęczenie, ale skoro na drugi dzień nie miałem zakwasów, granic swoich możliwości nie przekroczyłem. W najbliższych dniach ma być pogorszenie pogody, ale kiedy tylko deszcze i chmury odejdą, wrócę na roztoczańskie pola.

Trasa:

Józefów, wieś Borowina, częściowo czarnym szlakiem na Górę Młynarka, polami i lasami do Gór Halińskich, wieś Nowe Górniki, zbocze Góry Hałda, Góry Halińskie, wieś Majdan Nepryski, Józefów.