230220
Góry
Wałbrzyskie: przejście Wąwozem Książ do ruin zamku Stary Książ.
Pomiar wielkości bluszczu.
Góry
Kaczawskie: szukiwanie wawrzynków wilczełyko w Pogwizdowskim Lesie,
między wsią Gorzanowce a górą Wapniki.
Przejazd
do wsi Grobla. Wzgórze pod Kamienicą, góra Nad Groblą. Pomiar
wielkości bluszczu na tej górze.
Janek
nie zrezygnował wiedząc o zapowiadanym deszczu i wietrze, a mnie
jak zwykle szkoda się zrobiło dnia. Tak, prognozy na niedzielę nie
były dobre, ale w zrezygnowaniu z wyjazdu widziałbym przekreślenie
tego dnia. Nie chciałem uznawać go za stracony, ponieważ wtedy
taki byłby.
Pojechaliśmy
do Wałbrzycha, pod zamek Książ. Jest to, nota bene, trzeci co do
wielkości zamek w Polsce, czyli, inaczej mówiąc, jest sporo
większy nawet od M6 :-)
Bezpośrednim
powodem była chęć zmierzenia bluszczu rosnącego w ruinach zamku.
Nie jestem dendrologiem amatorem jeżdżącym po Polsce w
poszukiwaniu okazów (znam takiego pasjonata), ale poruszyła mnie
informacja przeczytana na jednej ze stron internetowych Gorzowa
Wielkopolskiego, na której chwalą się największym bluszczem w
Polsce, mającym 40 centymetrów obwodu pnia, czyli niecałe 13
centymetrów średnicy. Wydawało mi się, że dwa znane mi sudeckie
bluszcze są większe – i to właśnie chciałem dzisiaj sprawdzić.
Parę
minut drogi od parkingu pod zamkiem Książ zaczyna się szlak
prowadzący zboczem głębokiego wąwozu, który jest przełomem
rzeczki Pełcznica; zaznaczam ten fakt, ponieważ przełomy z reguły
są ciekawymi tworami geologicznymi. Kilka miesięcy temu byliśmy
tam obaj, opis i zdjęcia są na blogu, jednak, pomijając pomiary
bluszczu, dla samych uroków tamtych miejsc warto było wrócić.
Moją
uwagę zwracają tam stalowe kładki przykute do pionowych ścian,
oraz zawsze pociągający widok drzew na nagich skałach. Rosną w
najdziwniejszych miejscach, których nigdy by nie wybrały do swojego
życia, gdyby mogły wybierać. Powykręcane pnie, dopasowujące się
do kształtów skał, splątane korzenie szukające, nierzadko
daleko, odrobiny ziemi albo bezradnie wiszące w powietrzu. Między
nimi czarne skały, tu i tam przybierające fantastyczne kształty,
na nich próchniejące pnie przegranych drzew. Obok małe buczki ze
swoimi pięknymi zimowymi liśćmi, rosną wierząc w dobrą swoją
przyszłość. A może w siłę swoich korzeni.
Ponownie
zwróciłem uwagę na wyjątkowy las modrzewiowo-bukowy rosnący w
pobliżu ruin zamku. Jedyny taki znany mi las.
Bluszcz
uczepiony ściany ruiny ma liście na tyle wysoko, że trudno się im
przyjrzeć. Odnieśliśmy wrażenie innego ich kształtu od znanego
nam, „klasycznego”, ale później dowiedzieliśmy się, że
bluszcze są polimorficzne, czyli, tłumacząc dosłownie, mają
wiele kształtów. Cechuje ich zmienność.
Zaopatrzony
w elastyczną miarę, zmierzyłem obwód pnia blisko ziemi i na
wysokości piersi, a Janek pomiar udokumentował. Obwód wyniósł
odpowiednio 104 i 96 centymetrów, a więc średnice wynoszą 33 i 30
centymetrów.
Po
powrocie pod zamek, pan parkingowy zapytał, ile czasu zajmuje
dojście do ruin. Bo ludzie często się pytają. Dziwne pytanie,
ponieważ dla mnie najciekawsza jest tam droga, szlak wiodący
stromym zboczem, niekoniecznie ruiny, chociaż i im niczego nie
brakuje.
Pojechaliśmy
za Bolków i zaparkowaliśmy w pobliżu znanego nam siedliska
wawrzynków wilczełyko.
Pierwsze
krzaczki znaleźliśmy zaraz po wejściu między drzewa. Rośnie ich
tam sporo, ale wydało się nam, że jest ich mniej niż rok temu.
Wiele z nich miało ślady wyłamań pędów, większość jest
malutka, to chyba świeże siewki grubości cienkiego ołówka. Już
kwitną. Ich kwiaty są ładne, ale nie olśniewające, jednak w
wawrzynkach jest coś, co ujmuje i cieszy. Widok malutkiego patyczka
niesięgającego mi kolan, a już z paroma kwiatuszkami pod szczytem,
jest rozbrajający. Człapaliśmy w deszczu, mokrzy w mokrym lesie,
rozglądając się za kolejnymi wawrzynkami. Bardzo mi się te chwile
podobały, chociaż nie wiedziałem, dlaczego. Później pomyślałem,
że może przez swoją odmienność od tak wielu popularnych zajęć,
hobby i sposobów spędzania wolnego czasu, przy czym nie w
wyróżnianiu się tkwi tutaj wartość, a w wymaganej cichości, w
emocjonalnym związku z przyrodą, w słuchaniu siebie, w bezbronnym
pięknie, które potrafi mieć dobroczynny wpływ na nas, jeśli damy
mu szansę przemówić.
Janek
pokazywał mi świeże liście wielu roślin, ale zapomniałem ich
nazw, a ze znanych mi widziałem kwiaty przylaszczek i zieloniutkie
listeczki poziomek. W lutym mamy przedwiośnie, ale radość podszyta
jest niepokojem. Zmiany klimatu stają się coraz wyraźniejsze, a
jego równowaga jest wbrew pozorom bardzo delikatna.
Jakie
zmiany jeszcze nas czekają?
Krętą
i wąską szosą (lubię takie w moich górach) pojechaliśmy do
nieodległej Grobli, małej wioski schowanej na końcu drogi, w
lasach Chełmów. Nim poszliśmy zmierzyć bluszcz, zaciągnąłem
Janka w widły dwóch strumieni, gdzie parę już razy widziałem
kwitnącą śnieżycę wiosenną. Także i ta roślina zakwitła parę
tygodni wcześniej.
Teren
jest tam podmokły, czarna ziemia ugina się pod butami lub mlaska
wodą, wokół leżą suche gałęzie lub całe pnie martwych drzew,
sterczą uschnięte badyle, miejsce nie jest więc ładne. Kojarzy
się z rozkładem, z martwotą, ale właśnie tam zakwitają, całymi
dużymi kępami, delikatne śnieżyce. Uderzający kontrast.
Wspomniane
strumienie mają parę metrów szerokości, więc nie da się ich
przeskoczyć. Jeden przeszliśmy po wystających kamieniach, drugi
betonowym brodem, mając okazję sprawdzenia szczelności butów,
ponieważ woda ma tam głębokość przynajmniej 10 centymetrów.
W
sąsiedztwie miejsca nazywanego na mapie Kamienicą, wznosi się
niewielkie bezimienne wzgórze, o którym pisałem niedawno, i które
koniecznie chciałem pokazać koledze, jako miejsce po prostu ładne
i dobre na postawienie domu. Mam nadzieję, że Janek nie był
zawiedziony, bo zdążyłem polubić ten wzgórek.
Za
nami, w odległości kilometra, wznosiła się pokaźna, zalesiona
góra z nierówną, zmierzwioną czupryną. To góra Nad Groblą,
nasz ostatni cel, a owa stercząca czupryna jest grupą wysokich
daglezji rosnących w pobliżu szczytu. Naszą uwagę zwróciło
kilkanaście drzew wyróżniających się jasną, nasyconą zielenią.
Starałem się zapamiętać najbliższe, żeby zobaczyć je z bliska
i rozpoznać gatunek. Później okazało się, że to wyjątkowo
wysokie sosny – rzadkie bywalczynie w dębowo-grabowym lesie tej
góry.
Weszliśmy
w las, na strome zbocze góry, bez ścieżki, na wyczucie kierując
się w stronę grubego bluszczu. Byłem tutaj po raz trzeci i
trafiłem nieźle, nie kluczyliśmy, a odchylenie od idealnego
kierunku wyniosło około 50 metrów.
Szedłem
podekscytowany pomiarem. Pomyśleć, że jeszcze niedawno myślałem
o pójściu tam nie z miarą, a z piłą. Nie zmieniłem opinii o
bluszczach, nadal są dla mnie szkodliwymi pasożytami, zwłaszcza,
jeśli wspinają się po drzewach, jednak zdecydowanie porzuciłem
myśl o pile. Drzewo, na którym rośnie bluszcz, jest już skazane,
ledwie zipie nie mając dostępu do światła. Za kilka lat może być
martwe, a wtedy długo nie postoi. Gdy padnie, spełni się
sprawiedliwość, bo i sprawca tej śmierci będzie miał kłopoty.
W
internecie piszą o magii bluszczy, ale ja jej nie czuję, chociaż
dostrzegam ich zdobnicze walory. Uznaję ich prawo do życia, ale
jest to skutek rozumowego argumentowania. Sercem myślę inaczej,
biorąc stronę drzew, do śmierci których się przyczyniają.
Z
pomiarem mieliśmy kłopot, ponieważ pień bluszczu ściśle
przylega do pnia drzewa. Pomiar średnicy prostą miarą nie jest
dokładny i trudno uchwycić wynik na zdjęciu. Te pomiary wykazały
owalny kształt o średnicach 19 i 20 centymetrów. Później Janek
znalazł szparkę pozwalającą na wciśnięcie miary. Okazało się,
że obwód na wysokości piersi wynosi 64 centymetrów, co daje
kołową średnicę nieco ponad 20 centymetrów.
Warto
zaznaczyć, że te wymiary – bluszczu wałbrzyskiego o średnicy
trzydziestu centymetrów, i kaczawskiego, dwudziestocentymetrowego –
pasują do drzew, a nie do pnącza o łodydze zwykle grubości palca.
Pierwszy
ma ponad pięć razy większy przekrój od gorzowskiego, jakoby
największego w Polsce.
Drugi,
ten kaczawski, ma blisko dwukrotnie większą powierzchnię
przekroju.
Niech
ci z Gorzowa mają swój największy w Polsce, ja za to mam dwa
swoje. Może nie są największe, ale są dużo większe od...
największego.
Nie
zamierzam pisać sprostowania, ponieważ doświadczenie nauczyło
mnie nieskuteczności takich prób.
Kilka
lat temu jakiś inżynierek skierował wody Kaczawy do innej rzeki,
innej zlewni, a nadal góra Turzec podawana jest jako źródło
głównej rzeki Gór Kaczawskich. W internecie panuje pewien bezwład
wynikający z pożyczania treści z innych stron, i publikowania na
swoich stronach bez zadania sobie trudu weryfikacji danych. Bo po co.
Liczy się szybkość i efekt, a poprawność i staranność nie są
w cenie.
Parę
dni temu mój młodszy syn był w Tarnowie. Chcąc dowiedzieć się
czegoś więcej o tym mieście, znalazłem dwie popularne strony,
podające dokładnie taką samą ilość mieszkańców: ponad 450
tysięcy, czyli cztery razy za dużo. Każdy, kto chwilę się
zastanowi, a ma niechby zielone pojęcie o geografii swojego kraju,
wiedzieć będzie o błędzie. I co? Ano, nic. Dla autorów tych
dwóch stron Tarnów jest większy od Bydgoszczy i Szczecina, a w
takim razie czterdziestocentymetrowy gorzowski popierdułek może być
większy od metrowego bluszczu wałbrzyskiego.
I
niech tak zostanie, a zakończę spostrzeżeniem, które wydaje się
oczywiste, ale najwyraźniej nie jest.
Nie
można wykluczyć istnienia gdzieś głęboko w mało znanym lesie
bluszczu większego od wałbrzyskiego, dlatego uznanie, iż właśnie
ten poznany jest największy, obarczone jest dużym ryzykiem błędu.
Pozbawione jest podstaw empirycznych.
Wracaliśmy
lasem, szukając dogodnego zejścia ze stromych zboczy. Już w wiosce
kątem oka zauważyłem za płotem posesji kolor kojarzący mi się
z… wawrzynkiem. Zatrzymałem się i spojrzałem ponad ogrodzeniem
na zaniedbany ogródek przydomowy.
Krzew
ma około 1,4 metra wysokości, a pień przy ziemi oszacowałem na
cztery centymetry średnicy. Calutki był w kwiatach. Wielki,
różowiutki, gęsty, grubaśny wawrzynek wilczełyko. Największy z
widzianych.
Może
największy w Polsce ? :-)
Taki
oto prezent dała nam Natura na zakończenie dzisiejszej deszczowej
wędrówki.
PS
Zdjęcia
pomiarów zrobione były oczywiście przez Janka.
Ależ pięknie pokazane miejsca. Nigdy tam nie byłam, teraz widzę co straciłam.A wawrzynek w tym zaniedbanym miejscu zadziwia.
OdpowiedzUsuńChciałbym wierzyć, że masz na myśli Góry Kaczawskie, bo co prawda i Wąwóz Książ jest ładny, to jednak nie leży w moich ukochanych górach :-)
UsuńKrystyno, nic straconego. Wszystkie piękne miejsca czekają na Ciebie.
Że masz daleko? A co mają powiedzieć ci z Suwałk?
Na kontrast między kwitnącym wawrzynkiem a rupieciami wokół i ja zwróciłem uwagę. Podejrzewam, że właściciel posesji może nie wiedzieć, co ma pod domem. Ot, jakiś krzak mu rośnie i już.
A taką miałam nadzieję, że pokażesz całego bluszcza! Całego, jak rośnie, jak wygląda, pień i chmurę listków, a tu co? Obwód! Kora!
OdpowiedzUsuńDobrze, że człowiek może sobie pojechać na Wawel, wejść na dziedziniec i tam popatrzeć na bluszczyk...
Niepocieszona Latorosłka
Gdyby Latorosłka wpadała tutaj częściej niż od przypadku do przypadku, widziałaby wiele zdjęć tych bluszczy, czyli kto rzadko przychodzi, ten sobie szkodzi.
UsuńNa szczęście Janek jest z tego ginącego gatunku mężczyzn, którzy dla niepocieszonej kobiety zrobiliby wiele, a może nawet wszystko, dlatego przysłał mi trzy zdjęcia prosząc o zamieszczenie na blogu.
– Zaznacz, że specjalnie dla Latorosłki – powtórzył dwa razy, co niniejszym czynię: trzy ostatnie są specjalnie dla Ciebie.
Rozchmurz więc oblicze, kobieto.
Witaj, Nieznajoma
OdpowiedzUsuńBluszcz w Starym Książu podziwialiśmy przed rokiem.
Zdjęcia Krzyśka tej rosliny z tamtego dnia są tutaj.
Serdecznie pozdrawiam.
Witaj, Janku :)
UsuńJak to dobrze, że są jeszcze mężczyźni, którzy dla niepocieszonej kobiety zrobiliby wiele. Że nie centymetry, obwody, kilometry na godzinę i inne bicia rekordów są dla nich ważne ;)
Bluszczyk piękny, dopiero całość widoczna na Twoich zdjęciach (i zdjęciach Krzysztofa z tamtego zapisku) robi wrażenie. Gdy widzę takie stareńkie osobniki, także ten z Wawelu, zastanawiam się, ile lat mają, co widziały w ciągu swojego życia, jak wyglądało wszystko wokół, gdy były małą roślinką, która szukała, czego by się tu uczepić.
Dziękuję Ci bardzo :)
Latorosłka
I jeszcze jedno, Janie. Przedostatnie zdjęcie, ruiny z zieloną czapą liści... fantastyczne. Ruiny - przemijanie, upływ czasu, rozpad, upadek, odchodzenie w niepamięć i liście - życie, trwanie, ciągłość... Piękne ujęcie, brawo dla Ciebie, chapeau bas!
UsuńI to wejście, brama z łukiem, widocznie z innego materiału zrobiona, natychmiast skojarzyła mi się z wejściem do Morii w Drużynie Pierścienia. "Powiedz "przyjacielu" i wejdź" przeczytał Gandalf...
Ukradnę sobie to zdjęcie :)
Latorosłka
Zaciekawiłaś mnie, Latorosłko. Kiedy będziesz wybierała się na Wawel, weź elastyczną miarę, i napisz później o wyniku pomiaru. Dobrze?
UsuńOwszem, mam małą elastyczną miarkę, taką damską, do torebki :) Na Wawel jednak jej nie zabiorę a gdy tam pojadę to usiądę gdzieś obok bluszcza i będę się na niego gapić a centymetry i obwody nie będą mnie obchodzić ani trochę, nic a nic!
UsuńLatorosłka
Buuu… A ja myślałem, że znajdę kolejne potwierdzenie, iż nasze są największe.
UsuńKrzysztofie.
UsuńTo nieistotne, czy największe. Ważne jest, że duże, że stare, że zielone, że piękne. To jest ważne a nie, że ma 60 cm obwodu co się, na dodatek (nie przyszłoby mi do głowy przeliczać tego...), przekłada na taką a taką średnicę. Owszem, można sprawdzić, czy starczy dwóch rąk, żeby objąć, i na tym koniec.
Ech, że też to muszę tłumaczyć... :) :) :)
Latorosłka
Latorosłko, weź proszę pod uwagę cechę mojego umysłu: jestem technikiem, a na dokładkę mam odruch liczenia. Nie wiem, czy czytałaś, jak w lecie, nad morzem, wypatrując Perseidów, w pamięci policzyłem szybkość Ziemi w jej biegu wokół Słońca, a pomyliłem się o ledwie kilka procent. Nierzadko łapię się na jakimś liczeniu.
UsuńMoże warto jeszcze dodać, że specjalnie dla pomiarów tam byliśmy, wszak chodziło o pokazanie gorzowianom, gdzie raki zimują.
Ale pomiar rozłożonymi dłońmi robiliśmy. Janek swoimi objął trochę ponad połowę pnia kaczawskiego bluszczu.
A wielkość ma znaczenie, tylko Ty po kobiecemu zaprzeczasz. Idę o zakład, że gdybym pisał tutaj o bluszczu grubości palca, temat nie zainteresowałby Cię. :-)
No, dobrze, zgadzam się, że bluszcz grubości palca nie zająłby mnie :) Jednak czytając Twój blog, te wschody i zachody słońca, te Eosy różanopalce w barwie szafranu co spłynęły za ziemię, te kwiatunie malunie mogłyby wskazywać, że dla urody owego bluszcza tam pognałeś, a nie dla jego centymetrów :)Centymetry są takie... prozaiczne!
UsuńA odruch liczenia rozumiem, bo też go mam. Ale jako jednostka humanistyczna nie przeliczam - jak Ty - tylko liczę. Liczę stopnie, gdy po nich idę, wagony przejeżdżającego pociągu, ech, liczę też różne inne rzeczy, ale wstydzę się napisać, bo zrobiłbyś sobie kółko na czole czytając o tym... ;) Moja rodzina, gdy widzi, co liczę patrzy na mnie z troską...
Latorosłka
Myślę, że wiele osób liczy wagony pociągu i nie ma w tym nic dziwnego. Taka jest konstrukcja naszego umysłu, także kółka nie nakreślę na czole, a przytaknę ze zrozumieniem.
UsuńA zdarzyło Ci się iść ulicą tak, żeby nie stawiać butów na połączenia płytek chodnikowych? Bo mnie owszem.
Latorosłko, centymetry nie stoją w opozycji ani do ochów i achów, ani do postrzeganej urody Eos spływającej na ziemię barwą szafranu. Ot, inna cecha tej samej osobowości.
Więc miałem rację: wielkość (wyrażana w centymetrach) skusiła Cię i jesteś tutaj :-)
Rozumiem. Pewnie, że rozumiem.
Wielkość mnie skusiła, ale ta sama w sobie a nie wyrażana w centymetrach. Chciałam zobaczyć, jaki duży jest ten bluszcz, a nie ile ma centymetrów w talii, tfu, w obwodzie :) Gdyby jarały mnie centymetry nie wołałabym o zdjęcie całego bluszcza, bo usatysfakcjonowałyby mnie Twoje zdjęcia pomiarów. Widzisz? Tak to jest ;)
UsuńNa krawędzie płytek nie stawiało się stóp w dzieciństwie, pewnie było to podzwonne gry w "grzyba", gdzie się skakało po wymalowanym na asfalcie tworze tak, żeby nie skoczyć na linię...
Liczenie wagonów nie generuje kółek na czole, zgadzam się, to pewnie jest powszechne, bo stoi się na przejeździe i jest po prostu nudno. Inne rzeczy generują. Te, o których nie piszę :)
Latorosłka
Mnie się zdarza i teraz nie stawiać stóp na styku płytek, i przypuszczam, że nie jestem w tym odosobniony.
UsuńWiem, Latorosłko, wiem. Tak tylko żartuje z męskiej fascynacji centymetrami.
Widać na deskach pomostów, jak było mokro, w kroplach na śnieżycach, na wawrzynkach, mokre ściany skał ... ale pogody się nie wybiera, kiedy tylko niedziela do dyspozycji na wyprawy; więc nie dziwię się, że nie rezygnujecie z nich z Janem, bo potem można żałować:-) z tymi błędami na tablicach to jak z zawartością żelaza w szpinaku, którym karmiono czasami na siłę właśnie ze względu na zawartość tego pierwiastka; a to tylko błąd w druku, przesunięcie przecinka, ale wielokrotnie powielany wszedł na stałe w nasze życie, przez nikogo nie prostowany:-) podziwiam, udowodniliście właściwie sobie, może przy okazji jeszcze czytającym ten post, że gorzowski bluszcz wcale nie pierwszy w rankingu naj..., ale być może przez ten "drobny" wybieg przyciąga ludzi do miasta:-) wawrzynki łatwo rozsiewają się, mam ich sporo w obejściu, młodych siewek, z tego okazu, który najczęściej fotografuję; z kolei w ogrodzie przy domu też mam dwa krzewy już duże, sięgające mi po pas, z grubą łodygą, to jest dopiero widok, no i narkotyczny zapach w słoneczne dni, i roje motyli; ale w tym roku jeszcze owadów nie widziałam, za zimno, pewnie zdąży przekwitnąć, zanim się obudzą; kilka lat temu była u nas afera, bo przy starym dworze ktoś wyciął 150-letni bluszcz; ktoś urzędowo kazał, ktoś wyciął, takie rzeczy powinny być karane; a mnie te bluszcze niezmiennie zachwycają, tuż ponad naszą łąką jest las bluszczowy, wysokie pnie sosen, pokryte zielonym listowiem, bajka:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMario, z tą piłą na bluszcz to było tylko takie gadanie, wyraz mojej niechęci. Tak na poważnie nie zamierzałem tego zrobić. Jednak inaczej widzę bluszcze.
UsuńTak, las z zielonymi od tego pnącza pniami wygląda ładnie, bardziej pierwotnie, dziko, bajkowo, ale przyjrzyj się w bliska i dotknij tych pędów. Są włochate, szorstkie, pazerne, paskudne. Bluszcz drzewu niespecjalnie zaszkodzi, jeśli jest nieduży, ale wyrośnięty, dusi drzewo swoim ciężarem, odbierając składniki pokarmowe, wszak korzenie mają obok siebie, i zasłaniając światło. Niech sobie żyje płożąc się, a nie wspinając się na drzewa. Ta roślina nie należy do ulubionych przeze mnie.
W górach widuję dziką różę wspinającą się na drzewa, czasami dość wysoko, ale, co ciekawe, ona nie budzi moich negatywnych emocji.
Zapachu wawrzynków nie znam, a szkoda. Nie wiem nawet, jak wygląda po kwitnieniu, ani jesienią, gdy ma dojrzałe nasiona. Ech i już.
Ci z Gorzowa zapewne nie dowiedzą się o naszych pomiarach, ale to nic, i tak uważam, że zagraliśmy im na nosach.
Najwięcej błędów znajduję tam, gdzie przelicza się jakieś jednostki, i tu mam pretensje do szkół o uczenie jakichś piętrowych układów równań, gdy wielu uczniów, później dorosłych, nie potrafi policzyć, ile metrów jest w 0,0015 km, na przykład.