030319
Góry
Wałbrzyskie.
Z
Lubomina na Trójgarb zielonym szlakiem, wejście na nową wieżę
widokową, powrót częściowo poza szlakiem.
Przejazd
pod zamek Książ, przejście szlakiem żółto-niebiesko-żółtym
przez Wąwóz Książ (przełom rzeki Pełcznica) do ruin zamku Stary
Książ, powrót tą samą drogą.
Na
Trójgarbie byłem dwukrotnie w ciągu dziesięciu ostatnich lat, a z
tych wejść zapamiętałem ciszę pustego szlaku i strome zbocza
głębokiego jaru, którymi prowadził szlak. Ze szczytu nie było
widoków, chyba tylko w jednym miejscu między drzewami pojawiała
się dal, bokami mocno
ograniczona. Pierwszy raz poszedłem tam… nie wiem dlaczego. Byłem
wtedy na Chełmcu, górze, z którą wiążą mnie przedziwne
związki, a że Trójgarb nie jest odległy i nie byłem na nim…
Drugie wejście było kilka lat później, w słoneczny i śnieżny
dzień mroźnej zimy, a poszedłem tam wspominając ładne zbocza
góry.
Jadąc
tam dzisiaj, byłem ciekawy nie tylko wieży na szczycie, ale i
mojego widzenia jaru i lasów na podejściu. Zobaczyłem je
ładniejszymi niż dawniej. Tam jest po prostu pięknie.
Trafiliśmy…
Właśnie! Zapomniałem napisać, że byłem tam z Jankiem. Trójgarb
był moją propozycją, przełom Pełcznicy jego, za co mu dziękuję,
ponieważ dzięki niemu zobaczyłem niezwykłe dzieła natury.
Więc
trafił się nam dzień chmurny i dość wietrzny, z rana padał
deszcz i było zimno, ale później pogoda poprawiła się, chociaż
słońce pokazało się tylko na moment.
W
gęstym lesie pod chmurnym niebem aparat zgodził się robić
zdjęcia, ale otoczenie widział znacznie gorzej niż ja widziałem.
Nieliczne zostawione zdjęcia wymagały znacznych zmian, zwłaszcza
kontrastu. Może kiedyś uda się zbudować aparat fotograficzny
widzący świat tak jak widzą ludzie. Może.
Szczególnie
urokliwe były chwile z mgłą przygnaną silnym wiatrem wiejącym
górą. Świerkowy las rosnący na stromych zboczach wyglądał wtedy
bajkowo; był większy, surowszy, bardziej intrygujący i tajemniczy.
Kilka razy zbaczaliśmy ze szlaku na brzeg jaru dla spojrzenia w dół,
na dno ze strumieniem, i zachwycenia się widokiem lasu omalże
wiszącego na zboczach naprawdę trudnych do przejścia. Jak drzewa
utrzymują pion w takich warunkach? – to pytanie, będące też
zdumieniem i podziwem, słyszałem w sobie często.
W
pobliżu przełęczy między szczytami góry, a zgodnie z nazwą ma
ich trzy, jest miejsce na szlaku, z którego widać Chełmiec.
Widzieliśmy go i dzisiaj, chociaż bez szczegółów, które
wilgotne powietrze zagubiło na dzielącej nas przestrzeni pięciu
kilometrów.
Wieża
robi wrażenie. Wysokością też, ale głównie nowoczesnym
kształtem. Jest trójkątnym słupem zbudowanym ze stalowych
kratownic, we wnętrzu którego są wygodne, szerokie schody
zabezpieczone masywną balustradą. Pod szczytem wisi pięć platform
widokowych na trzech poziomach. Są w kształcie trójkąta
wystającego w bok od wieży na około osiem metrów. Gdy stoi się
najdalej od wieży, przy zbiegających się barierach trójkąta
platformy, rury wieży ma się z tyłu, balustrady też, jedynie przy
piersi widać ich skrawek. Ma się wtedy wrażenie zawiśnięcia w
powietrzu, a wzrok leci w dal ogromną niczym niekrępowany. Dopiero
spojrzenie za siebie pozwala dostrzec konstrukcję. Nie wymienię
wszystkich widzianych pasm i szczytów, te najdalsze słabo były
widoczne, rozpoznałem jednak kilka kaczawskich szczytów, widziałem
Ślężę, Chełmiec i Waligórę.
Przy
dzisiejszym silnym wietrze czułem niewielkie ruchy całej wieży, co
jest normalnym zjawiskiem w takich konstrukcjach, ma też swój urok
dla ludzi lubiących silne przeżycia. Schody i platformy widokowe
wyłożone są deskami, ale jedna z nich podłogę ma metalową, z
pionowych cienkich żeber. Między nimi widać niewiele zasłoniętą
ziemię i szczyty drzew. Po zrobieniu pierwszego kroku zatrzymałem
się, dalsze wymagały mobilizacji woli, ponieważ wydawało mi się,
że idę… w powietrzu, więc zrobienie kroku może spowodować lot
ku ziemi.
Znając
się nieźle na stalowych konstrukcjach, obejrzałem wieżę okiem
technika. Rury i profile w kształcie litery H (w zawodowym slangu
mówi się o hebach) są skręcane, czego się spodziewałem.
Zwróciłem uwagę na wytrzymałość śrub i z satysfakcją
stwierdziłem, że wśród nich są najmocniejsze, wytrzymałości
oznaczonej symbolem 12,9, a takie śruby produkuje się ze stali tak
wysokiej jakości, że naprawdę trudno je urwać. Zauważyłem kilka
drobnych niedoróbek, na przykład w mocowaniu balustrad i krat
stalowej podłogi, a w paru miejscach miałem nieco poważniejsze
wątpliwości, między innymi chodzi o mocowanie platform widokowych.
Otóż one wiszą, każda na dwóch potężnych prętach stalowych,
których długość jest w procesie montażu regulowana śrubami
zwanymi rzymskimi; zwykle blokuje się je dodatkowymi nakrętkami,
czego na wieży się nie dopatrzyłem. Zapewne uznano, iż nie ma
potrzeby stosowania dodatkowych zabezpieczeń. Reasumując, wieża
jest ładnie zaprojektowaną i porządnie wykonaną konstrukcją.
Kilka lat temu byłem na nowej, drewnianej wieży ustawionej na
szczycie Trójmorskiego Wierchu w masywie Śnieżnika. Znalazłem tam
mnóstwo niedoróbek i poważnych błędów projektowych. Nie wiem, w
jakim jest teraz stanie, ale długo nie postoi. Natomiast ta
trójgarbska będzie służyć wiele lat, jeśli tylko właściciele
zadbają o nią.
Ze
wsi Lubomin prowadzą dwa szlaki na szczyt. Ilekroć tam byłem,
szedłem zielonym dla urody tamtych miejsc, drugiego nie znałem,
więc namówiłem Janka na zejście nim. Nie poznaliśmy go i
dzisiaj, ponieważ niewiele niżej skusiła nas ładna droga
odbiegająca od szlaku. Weszliśmy na nią, a ona, niewdzięcznica,
zostawiła nas samych po paruset metrach. Poszliśmy na przełaj w
kierunku rannej ścieżki, a na koniec schodziliśmy cholernie
stromym zboczem starannie dobierając miejsca postawienia stóp i
mocno podpierając się kijami.
Od
ostatniego domu wioski, czyli od podstawy, na szczyt jest około 250
metrów w pionie. Gdy byliśmy 30 metrów nad samochodami widocznymi
między drzewami, mijała nas rodzina. Nastoletnia dziewczyna
zapytała się, czy przeszli już połowę drogi, a jej ojca
pocieszałem mówiąc o późniejszej mniejszej stromiźnie ścieżki.
Dużo jest teraz ludzi na szlakach Trójgarbu, a sporo wśród nich
góry widziało na pocztówkach, o czym jeszcze napiszę.
Wreszcie
mam internet w telefonie, mam i nawigację, więc dojechanie bocznymi
drogami do celu nie wymaga teraz zakuwania całej trasy na pamięć.
Co prawda taka nauka pozwala dobrze poznać dojazd, w przeciwieństwie
do podróżowania według GPS, który oducza zapamiętywania drogi.
Pod
pałacem Książ są eleganckie alejki, królewskie bramy i płatne
parkingi, jest dużo ludzi i samochodów, stoją banery reklamowe i
szlabany; pachnie miastem i komercją. Od razu poczułem się tam
źle, nie u siebie. Z ulgą wchodziłem między drzewa.
Pełcznica
jest małą rzeczką, właściwie strumieniem, ale płynie przełomem
o głębokości, jak oceniłem, 70 metrów.
Przełom
jest niesamowitą formacją geologiczną: to miejsce, gdzie rzeka
przepływa w poprzek gór, a że pod górę nie chce się jej płynąć,
ryje, czy raczej wypłukuje w górach głębokie koryta. W internecie
znalazłem informację o głębokości dochodzącej do 80 metrów, a
ściany tego jaru, raczej wąwozu z powodu płaskiego dna, są albo
bardzo strome, albo wprost pionowe. W połowie ich wysokości wiedzie
szlak zbudowany wielkim nakładem pracy.
Wąską ścieżkę wykuto w
skale, albo utworzono ją budując kamienne mury od niżej strony, a
w kilku miejscach idzie się stalowymi kładkami zakotwiczonymi w
pionowych ścianach. Z jednej strony strome zbocza lub piętrzące
się skały, z drugiej urwiska i strumień w dole. Szlak jest bardzo
urozmaicony, pełen zakrętów omijających skalne występy, a każdy
budzi ciekawość niewidocznej drogi.
Mnóstwo
jest drzew rosnących na wielu poziomach: obok pni jednych drzew,
widzi się korony innych, wyrastających z ocienionego dna. Wiele
widziałem dużych buków, wiele strzelistych, jak to w zwarciu, lip
i dębów. Widziałem wyjątkowy las bukowo-modrzewiowy bez domieszek
innych gatunków. Jedne i drugie duże, ale szczególnie modrzewie
zwracały uwagę swoją wielkością. Nigdy wcześniej nie widziałem
takiego połączenia.
Wielopiętrowość gęsto rosnących drzew
zapewne mocno ogranicza widoczność w zielone miesiące, dzisiaj
jednak widzieliśmy przeciwległe zbocze, a później ruiny po
drugiej stronie i platformę widokową jakby zawieszoną w
przestrzeni, a w rzeczywistości zbudowanej na końcu skalnej ostrej
grzędy zwężającej wąwóz. Kolejne piękne miejsce.
Do
obecnego stanu ruin wydatnie przyczynili się nasi wyzwoliciele w
1945 roku, co nie dziwi, ale fakt, iż zbudowane były właśnie jako
ruiny, nie zamek, owszem, zdziwienie budzi. Wydać mnóstwo pieniędzy
żeby popatrzeć na „ruiny”, uznawane wtedy za romantyczne! Co
prawda „ruiny” wybudowano na resztkach średniowiecznych ścian
starszej budowli. W tworzeniu romantycznego nastroju wydatnie
przeszkadzały mi walające się butelki i zardzewiała stalowa belka
dwuteowa przykręcona do ściany, pasująca tam równie dobrze, jak
gniazdko tiwi w rekonstrukcji chłopskiej chaty.
Mówi
się o hitlerowskich tajemnicach, o ukrytych podziemiach i skarbach,
ale szczerze mówiąc nie pasjonują mnie takie wieści. Z
przyjemnością oglądałem buki rosnące przed ruiną i ogromny
bluszcz siedzący na kamiennej ścianie. Jego pień jest najgrubszym
z widzianych, na oko ma ćwierć metra średnicy, czyli bardzo dużo
jak na taką roślinę, skoro za duże uznaje się pnie o średnicy
trzech palców.
Moje
męskie oko wychwyciło w oddali inny ładny widok: dziewczynę
zgrabną jak łania. Nieco później, będąc blisko, zobaczyłem, iż
nie jest młódką, a kobietą w średnim wieku. Do przyjemności
patrzenia dodałem podziw.
Zabrakło
nam czasu na dotarcie do wylotu wąwozu i powrotu okrężną drogą,
ta trasa będzie czekać na nas i się doczeka.
Gdy
wracam tą samą drogą, zawsze inaczej widzę otoczenie, zauważam
niedostrzeżone wcześniej ładne drobiazgi, i nigdy ta droga mi się
nie nudzi. Ot, na przykład, w czasie powrotu zauważyliśmy nad
drzewami szczyt skały i ludzi na nim, a później dróżkę wijącą
się zakolami po stromym, kamienistym zboczu na górę. Jeszcze jedno
piękne miejsce, którego wcześniej nie dostrzegliśmy.
Na
ostatnich metrach szlaku, tuż przed wejściem na chodnik ulicy przed
pałacem, spotkaliśmy dwoje młodych ludzi. Mężczyzna pytał, co
mogą zobaczyć na szlaku.
Przecież
widać – miałem mu odpowiedzieć – czego się tutaj spodziewasz?
Za
godzinę miał zapaść zmierzch, ona na gołych stopach miała
nieskazitelnie białe tenisówki z odkrytymi kostkami (zdaje się, że
teraz tenisówki zwane są adidasami) a on ciągnął ją na
kamienistą ścieżkę, właściwie nie wiedząc po co. Uważam, że
mężczyzna ma dbać o bezpieczeństwo swojej kobiety, a nie ciągnąć
ją tam, gdzie może sobie zrobić krzywdę. Ona też mogłaby
pomyśleć, skoro jej facet nie potrafił i puknąć go w czoło.
W
parku przed pałacem wiele jest pomnikowych drzew, ale i one muszą
zaczekać na nasz następny przyjazd.
Im
bliżej tegorocznego wyjazdu z karuzelami i bliżej końca mojej
pracy w pobliżu Sudetów, tym dłuższa robi się lista miejsc do
poznania lub powrotów. To niesprawiedliwe, miałem napisać, ale
uświadomiłem sobie fakt zobaczenia tutaj, w nie moich przecież
górach, tak wielu ładnych miejsc. Znajduję w nim pocieszenie na
przyszłość: na drugim krańcu Polski też znajdę ładne miejsca,
chociaż nie będą to Góry Kaczawskie ani nawet nie Sudety.
Piękna wieża i ścieżka. Mogę sobie wyobrazić dreszczyk emocji, gdy idzie się prawie w powietrzu.
OdpowiedzUsuńAniu, chciałem się cofnąć stojąc na tych metalowych żebrach, ale przypomniałem sobie, że noszę portki :-)
UsuńWiesz, idąc szlakiem w wąwozie, przyszło mi do głowy, że jestem niemal w mieście. Za mną była ulica, z mapy wiedziałem, że za tymi skałami, kilometr stąd, jest osiedle domków, a tutaj takie ładne miejsce. Myślałem nad jego przeniesieniem w Góry Kaczawskie, ale przedsięwzięcie okazało się być trudne…
Z zainteresowaniem przeczytałam wpis, tym bardziej, że to okolica bliżej cywilizacji, ale bardzo piękna; pamiętam moje wrażenia z podobnej wieży na Smrku w Izerach, też taka "dźwiękowa", wiatr świstał w kratkowanej konstrukcji, pod stopami czuło się lekkie wibrowanie, przechyły, w jednym roku weszłam tylko na pierwszy podest, za drugim razem już byłam odważniejsza i na samą górę; przełom Pełcznicy jak rezerwat natury, te wiszące ścieżki, skały, stromizny przydają miejscu nawet troszkę emocji, bardzo tu ładnie; zamek Książ taki popularny, że pewnie ciągną tam tabuny ludzi, też nie lubię takich miejsc, ale w samotności pozwiedzałabym; nudzą Cię utarte szlaki, szukasz skrótów, które wiodą w nieznane, czasami ekstremalne warunki, jakże przypominasz mi męża mego:-) ileż razy wściekałam się na niego, kiedy wybierał skróty, a potem "chaszczowanie", stromizny, głębokie jary:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA wiesz, Mario, że też miałam skojarzenie ze Smrekiem? Pomyślałam, że jak tylko pogoda się ustabilizuje, ruszam na Smreka.
UsuńChaszczowanie. Wyborne słowo. Przyznam, Mario, że i ja wiele razy chaszczowałem chcąc poznać skrót lub będąc skuszony wyglądem polnej dróżki. Przecież wiem, jak płoche one są, ale z nimi jest jak z dziewczynami i kobietami: wiedza jest obok, na wprost pociągający urok, więc idę zapatrzony. A na koniec chaszcze i chaszczowanie :-) Najdziwniejszy jest brak zniechęcenia, skoro przy najbliższej okazji znowu wchodzę na dróżkę obiecującą mi wiele, a na koniec pokazującą figę.
UsuńNic to, dla ich urody wolno im dworować sobie ze mnie.
Może i Twój mąż jest nimi zauroczony? Bo facet niby taki twardy i prozaiczny, a przecież tak łatwo owinąć go wokół palca.
Przyznam się Wam, Aniu i Mario, do dziwnie odczuwanego patriotyzmu lokalnego. Otóż w postrzeganiu ładnych miejsc za granicami przeszkadza mi świadomość bycia nie u siebie.
Tak, ładne te skały, ten widok, ale to czeskie, nie nasze, nie moje – tak mi się myśli. Czasami nawet odczuwam żal (ale do kogo??) o usytuowaniu za granicą i chciałbym przenieść miejsca do nas, do Polski. Niezbyt to logiczne, ale tak czuję.
Krzysiek, Ty wskazałeś na zgrabną dziewczynę. Pamiętasz, w przejściu ona pierwsza nas pozdrowiła?
OdpowiedzUsuńDzisiaj coś sobie uświadomiłem. Widziałem podobną w Legnicy i przypomniałem sobie, że kilka razy się z nią mijałem. Raz nawet szła z takim chłopczykiem, jak wtedy w Starym Książu. Może to ta sama?
Ot, nasz los! Kiedyś po prostu podrywało się dziewczynę, teraz możemy sobie popatrzeć.
UsuńKurcze blade.
Rada by dusza do raju...
UsuńBardzo, bardzo lubię Góry Wałbrzyskie, bardzo lubię też Trójgarb i, na przekór wszystkim, nawet samej sobie, ubolewam, że postawiono tam wieżę widokową. I już tłumaczę, dlaczego - bo będą, a nawet już są, tłumy w miejscu, w którym spotkać kogoś poza weekendem na szlaku było sztuką! A nawet w soboty i niedziele, widziało się mało kogo i to własnie, poza urodą miejsca, przyciągało takich ja ja i mój mąż. Było i się skończyło; zadepczą i zaśmiecą Masyw pseudo turyści - obym się myliła! Już teraz brak miejsca dla parkujących samochodów, a co będzie latem? Do tego zalew w Bogaczowicach, za chwilę władze gminy znajdą jakąś nową atrakcję, która przyciągnie żądnych igrzysk, i wiem, że marudzę, że przecież chodzi o to, żeby chodzić po górach, tylko dlaczego tak mało dba się o edukację turystyczną?
OdpowiedzUsuńNo, zła jestem, choć sama lubię miejsca i wieże widokowe, ale żeby tak w tłumie? To nie.
Cieszę się, że znalazłam Twój blog. No i gratuluję książki.
😊