Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

O polszczyźnie

190420


Pisałem już, ale się powtórzę: listów nie zaczynamy słowem „witam”.
To słowo nie tylko brzmi protekcjonalnie, ale i po prostu nie pasuje do okoliczności.
Szukając wyjaśnienia innej mojej wątpliwości językowej, a często je miewam, znalazłem w poradni językowej PWN odpowiedź na zapytanie czytelnika.

„Zwrot do adresata w formie Witam słusznie wywołuje Pana negatywną reakcję, ponieważ wyraża wyższość nadawcy wobec odbiorcy, co nie zawsze odpowiada rzeczywistej relacji łączącej partnerów korespondencji (z moich obserwacji wynika, że częściej jej nie odpowiada, niż odpowiada). Stosownie użyta forma Witam / Witamy dotyczy tylko takich sytuacji, jak powitanie gości przez gospodarzy czy powitanie odbiorców radiowych i telewizyjnych wypowiadane przez prowadzących audycje.

Małgorzata Marcjanik, prof., Uniwersytet Warszawski”

Dokładnie tak. Proszę zwrócić uwagę na podpis. Profesura jest najwyższym stopniem naukowym, czyli pani Marcjanik dobrze wie, jak być powinno i dlaczego tak, a nie inaczej.
Rzadko poddaję się ocenom autorytetów, jednak gdy inny profesor (też na stronie PWN) uznał, że Internet powinno się pisać wielką literą, staram się tak pisać, mimo swoich wątpliwości. Bo ja nie jestem, jak on, polonistą z tytułem profesora.
Chciałem też zwrócić uwagę na ostatnie słowo wypowiedzi pani Marcjanik, na słowo „audycje”, obecnie właściwie już nieużywane, zastąpione słowem „program”.
Program jest zestawem audycji, a nie audycją. Mówić o programie w sensie audycji to trochę tak, jak mówić o zjedzeniu menu w restauracji.
Słowo ma oczywiście i drugie znaczenie: program komputerowy, ale to wyrażenie coraz częściej jest zastępowane słowem aplikacja. Tak więc w nowej polszczyźnie zarówno program komputerowy, jak i złożenie podania (mówi się o aplikowaniu), a na dokładkę technika naszywanych zdobień, mają taką samą nazwę, właśnie aplikacja. Dziwna to dla mnie polszczyzna.

Oto jak ją postrzega polonista:

Aplikować ma w polszczyźnie kilka znaczeń, ale jeśli ktoś mówi „Jan Kowalski aplikuje do Policji” albo „Jan Kowalski aplikuje o pracę”, to mówi raczej po angielsku niż po polsku. Owszem, możemy złożyć aplikację o coś, np. o wizę, ale i tu prościej i zrozumialej byłoby złożyć wniosek lub podanie.
Mirosław Bańko, PWN”

Drugi głupi zwyczaj, to kończenie każdego listu słowem „pozdrawiam”. Lekki ton wyższości i zażyłości tutaj także pobrzmiewa – zupełnie niepasujący w liście do obcej osoby. To słowo można napisać na pocztówce wysyłanej znad morza, albo w liście do kolegi, a nie w każdej korespondencji. Dostaję list ze sklepu, są w nim trzy słowa, ale nadawca koniecznie musi mnie pozdrowić. Gdyby jeszcze postarał się o formę, ale gdzież tam! Po prostu jedno słowo. Pozdrawiam – i już. Jeśliby napisał „Życzę panu zdrowia w tych trudnych czasach”, przyjąłbym mile te słowa uznając je za dobrze napisane, ale tak nie jest. Ludzie niby pozdrawiają, ale szkoda im 15 sekund na jego wyrażenie, oni chcą pozdrowić mnie w dwie sekundy.
W nosie mam takie ich pozdrowienia, bo są nieszczere. Zwłaszcza, jeśli tekst listu nie jest przychylny albo po prostu rzeczowy. Szczytem lekceważenia odbiorcy listu jest skracanie tego jednego słowa do czterech liter: Pzdr.

Nie jestem nauczycielem, ale będąc Polakiem, mam prawo, a nawet pewnego rodzaju obowiązek, dbać o swój język ojczysty, dlatego pozwolę sobie na parę sugestii.

W naszym języku właściwie trudno rozpocząć list, zwłaszcza króciutki list służbowy. Pisząc do obcej osoby, najwłaściwiej jest napisać tradycyjne powitanie „Dzień dobry”. List do osoby, z którą prowadzimy korespondencję, także służbową, można, jeśli kontakty układają się dobrze, napisać „Dzień dobry, Pani Ewo”, chociaż uważam, że takie pisanie słowa „Pani”, wielką literą, pasuje tylko w wyjątkowych okolicznościach.
Ze znajomymi różnie: cześć, hej, Myszko, albo na sto innych sposobów, zależnie od stopnia zażyłości.
Na zakończenie listu piszemy różnie. Tradycyjna formuła „Z poważaniem” pasuje i teraz, ale nie w każdym liście, raczej w liście do osoby faktycznie poważanej, na której nam zależy lub mającej wysokie stanowisko w hierarchii społecznej. Listu do koleżanki tak nie zakończę, ale do Olgi Tokarczuk jak najbardziej.
W zwykłych notkach służbowych ten zwrot byłby nadęty i zafałszowany, w nich wystarczy sam podpis imieniem i nazwiskiem, ewentualnie z podaniem nazwy pełnionej funkcji lub dodając coś przed podpisem, na przykład „W oczekiwaniu na szybką odpowiedź”.
Jeśli się chce, można zakończyć list na wiele dobrych sposobów, tylko na ogół się nie chce, albo ludziom jest to obojętne. Bezrefleksyjnie piszą te swoje paskudne formułki, bo, jak się tłumaczą, wszyscy tak piszą.
Wszyscy dłubią w nosie, ale nie może to być usprawiedliwieniem dłubania publicznego.

Napiszę o jeszcze jednym rozpowszechnionym zwyczaju, chociaż akurat tutaj miewam wątpliwości, ponieważ piszą tak i osoby dobrze znające nasz język.
Typowy list zaczyna się teraz słowem lub słowami powitania, następnie przecinkiem i treścią listu pisaną małą literą od nowego wersetu.
Odbieram ten zwyczaj jako nieoczekiwanie odpowiedzi na powitanie i zaczynanie listu małą literą. Pisemnym wyrazem tego oczekiwania jest dla mnie kropka. Na niej się zatrzymujemy po przywitaniu, symbolicznie dając czas na odpowiedź, a list zaczynamy, jak każde nowe zdanie, wielką literą.
Często także w rozmowach telefonicznych słyszę to nieoczekiwanie odpowiedzi na powitanie: ludzie mówią np. „dzień dobry” i bez chwili przerwy mówią, co chcą powiedzieć. Mało tego! Kiedy ja w ten sposób pozdrowię swojego rozmówcę i zaczekam na odpowiedź, nierzadko słyszę ją z opóźnieniem, albo nutą z zdziwienia czy zaskoczenia w głosie.

Wypada mi zaznaczyć, że nie ogłaszam tutaj prawd ex cathedra, piszę o swoich zasadach, a profesorem nie jestem, więc znawca języka może wytknąć mi jakiś błąd. Wiem jednak, że nawet jeśli będą rozbieżności, to niewielkie.

Dopisek a propos.
W warsztacie zobaczyłem plastikowy pojemnik bez etykiety. Ktoś napisał flamastrem „będzyna”. Z drugiej strony inny poprawił na „bęłdzyna”. Później okazało się, że ten drugi napis był dowcipem kogoś, kto wie, jak się pisze. Ten kolega podał mi przykład napisu, który ostatnio zauważył w pracy: priśnic. Kiedyś chciałem zapisywać przykłady tej okropnej twórczości słownej, ale nie zapisywałem; szkoda, bo przez wszystkie lata tutaj przepracowane zebrałbym niemały słowniczek. Pamiętam jednak pierwsze dwa słowa, z jakimi się zetknąłem: pszut i pszewut.

Dopisek wcale nie a propos.
Parę tygodni temu przeczytałem dwie zupełnie odmienne w swojej wymowie wiadomości. Oto one:

„Ksiądz Tadeusz Guz, wykładowca KUL, na antenie TV Trwam przekonywał, że na mszy nie można się zarazić, gdyż w akcie świętym wirusy nie mogą się roznosić, a jak Polska będzie "bogata Bogiem" to wygra z epidemią. Wg Guza kapłan nie może zarażać, bo jego dłonie są konsekrowane w sposób nadprzyrodzony.”

„Wiesław Nowak, właściciel krakowskiej firmy montażowo-remontowej Novmar wyczarterował samolot, by ściągnąć do kraju swych 45 pracowników ze zlecenia w Hiszpanii, gdyż byli oni zaniepokojeni epidemią. Samolot zorganizował w 2 dni. Następnie wynajął wszystkim mieszkania na 2 tyg. kwarantanny przed powrotem do rodzin.”

Kiedy powiedziałem koledze w pracy o słowach księdza, ten wyraził zdziwienie, że istnieje jeszcze taka ciemnota. Wagi jego słów dodaje fakt bycia przez niego praktykującym katolikiem.
Słowa księdza odbieram nieco inaczej. Są dla mnie przykładem niszczącego myślenie wpływu religii. Rozdzielam tutaj prywatną wiarę ludzi w Boga, od instytucji religijnych wymyślających dziwaczne dogmaty.
Ten człowiek po prostu wierzy w to, co mówi. Sama w sobie taka wiara nie jest zła, ale może być niebezpieczna.
Nie znajduję zasadniczych różnic między poglądem tego uniwersyteckiego (sic!) wykładowcy, a wiarą tych muzułmanów, którzy giną w samobójczych zamachach, wierząc w spodobanie się Bogu ich czynu.
Władze KUL powinny, w obronie swojej opinii jako ośrodka uniwersyteckiego, stanowczo zakazać wygłaszania takich bzdur swojemu pracownikowi.
A panu Nowakowi bije brawo. Jest jednym z nielicznych porządnych biznesmenów.
Ciekawe, czy pracownicy ściągnięci z Hiszpanii odwdzięczą się dobrą pracą, a powinni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz