280320
Z
Mysłowa wokół Osełki. Polami i łąkami przez Głogowiec do
Nowych Rochowic. Wokół Lisianek, przez Przełęcz Rochowicką na
zbocze Lubrzy. Skały Diablak i sąsiednie. Zejście zboczem
Grodzika, łąkami powrót do wioski Mysłów.
Przyznam,
że trochę się bałem kontroli policji w czasie jazdy, ale uznałem,
że skoro władza zezwala na spacer w lesie (wtedy jeszcze
zezwalała), a nie określiła, w jakiej odległości od miejsca
zamieszkania ten las może być, to mogę pojechać na spacer po
lasach kaczawskich. Nie byłem zatrzymywany.
Zapowiadano
ładny dzień, więc ustaliłem trasę widokową po
nieodwiedzanym od paru lat paśmie w moich górach.
Wiedziałem,
że z Lisianek zobaczę Ślężę, ale dzisiaj dal była jednolicie
niebieska. Lekka mgiełka zasłaniała najdalsze góry, jednak słońce
towarzyszyło mi cały dzień.
Łagodne
zbocza tej góry pokrywają lasy i łąki. Idąc jedną z nich i nie
będąc pewny wyboru właściwej, patrzyłem na grzbiet przede mną.
–
Kiedy podejdę wyżej, powinienem zobaczyć ścianę lasu i drogę
przy niej – przypomniałem sobie szczegół zapamiętany przed
ponad dwoma laty, gdy byłem tutaj po pierwszy ostatni.
Grzbiet
opadał, a zza niego wyłoniły się las i droga. Poczułem
satysfakcję, wszak tak często mylę drogi lub je zapominam.
Niewiele dalej miałem drugą, podobną chwilę.
Idąc
tą drogą, przypomniałem sobie o wrotyczu widzianym w tej okolicy i
fotografowanym.
Rósł
na brzegu drogi i nadal kwitł, mimo późnej pory, bo w połowie
listopada.
–
To było gdzieś tutaj – rozejrzałem się.
Później
znalazłem fotografię, była zrobiona w 2017 roku. Obie zamieszczam
niżej, zrobione teraz i wtedy. Widząc kępę drzew na drugim planie
obu zdjęć, z satysfakcją stwierdziłem, że miejsce zapamiętałem
dokładnie.
Hmm,
z czego ja się cieszę? Z zapamiętania kwiatka? Czy to ma być
powód? Dokładnie tak, i chociaż trudno mi to uzasadnić, spróbuję,
słuchając siebie.
Mam
prawo nazywać te góry moimi, a swoje miejsca znamy, pamiętamy też
przemiany ich wyglądu. Pamięć łącząca obrazy przeszłości i
teraźniejszości jest nam droga, bo potwierdza bliskość i
swojskość.
Jest
i drugi powód, związany z obecnymi czasami.
Już
w czasie poprzedniej łazęgi, tydzień wcześniej, przychodziła mi
do głowy myśl, że może być ostatnią przed dłuższą przerwą,
dzisiaj wracała ze zdwojoną siłą. Patrzyłem na kwitnące
mirabelki, na liczne kwiaty łąkowe, słuchałem szmerów strumyków
i ptasich śpiewów; patrzyłem na te górki wokół, tak mi bliskie,
jakbym się żegnał. Zapewne dlatego po powrocie uznałem, że za
mało patrzyłem, za mało chłonąłem, ale to nieprawda. Ten mój
niedosyt jest po prostu pragnieniem dalszych wędrówek, ich
miłowaniem.
Jest
i drugi powód odczuwania satysfakcji. To świadomość posiadania
swojego małego świata niepodległego światowi zewnętrznemu. Temu
z wirusem, polityką, niepewnością przyszłości. Świata
zmiennego, nieobliczalnego, prozaicznego, utylitarnego i
nieprzytomnie pędzącego ku sukcesom i mamonie. Jedną z cząstek
tego świata, wcale nie najmniejszą, są te góry, przy czym ludzki
związek z miejscem znanym od lat i lubianym jest zbudowany nie tylko
z pamięci miejsc, widoków, kształtów gór, a nawet nie tylko z
pamięci drogi pod lasem, przy której kiedyś widziałem wrotycz,
ale i z pamięci wrażeń, z doznanych tutaj przeżyć.
Wspomnienie
polnego kwiatka rosnącego właśnie tutaj, na brzegu drogi pod
lasem, na zboczu nieznanej kaczawskiej górki, łączy w sobie
wszystkie te cechy bliskości.
Niemal
cała dzisiejsza trasa była mi znana, ale z przyjemnością
odnowiłem związki z kilkoma górkami, poznałem też parę nowych
zakątków i nieznanych dróżek. Jedna z nich objawiła mi się
nagle, ukryta za grzbietem, a jest jedną z najładniejszych w tych
górach. Usiadłem na rozdrożu, by wypić herbatę patrząc na nią,
a później wstałem i poszedłem nią aż pod las. Chciałbym wrócić
do niej.
Teraz
uświadomiłem sobie, że tak pisałem o niejednej kaczawskiej
drodze, ale nigdy nie kłamałem, bo każda z nich była wtedy
najpiękniejszą.
Zauważyłem
i doceniłem przegapione wcześniej, albo niepamiętane, szczegóły
krajobrazu: urokliwą kępę drzew na Głogowcu, samotne drzewo na
jego zboczu, jak zwykle pociągające otwieranie się dalekiego
horyzontu na Osełce, dźwięczny strumień na zboczu innej góry.
Akurat ten poznałem na całej długości. Zauważyłem, że ostatnio
coraz częściej idę wzdłuż tych małych, łąkowych strumyków.
Może po prostu dla ich urody, a może w nadziei zobaczenia ich
szczęśliwego ujścia do większego strumienia. Otóż w ostatnich
latach częściej zdarza mi się widzieć ich smutny koniec: dziesięć
albo pięćdziesiąt metrów od źródła wsiąkają w ziemię, nie
mając sił do dalszego życia.
Sporo
się zmieniło w tej części Gór Kaczawskich w czasie mojej
ponaddwuletniej nieobecności. Ubyło drzew, przybyło masztów sieci
GSM, asfaltu i śmieci. Na łąkach w pobliżu wioski wypasane są
krowy. Liczne są tam ogrodzenia z drutu kolczastego lub pod prądem.
Tam właśnie widziałem pozostawione i przez wiatr roznoszone siatki
z tworzywa sztucznego, którymi owijane są bele siana. Cóż,
hodowcy krów nie są już potrzebne, więc po co ma je zabierać?
Życie
skończyła najdziwniejsza lipa, jaką kiedykolwiek widziałem: w
środku spróchniałego pnia rosły długie, proste, pionowe… nie
wiem co. Jakby korzenie, bo raczej nie konary, skoro wyrastały z
ziemi. Jednak rosnąca obok para ma się dobrze. Masywna, dwuramienna
wierzba nadal podpiera pochyloną lipę w taki sposób, jakby
obejmowała jej smuklejszy pień.
Powrót
ustaliłem podnóżem Lubrzy nie tylko dla zobaczenia dwóch ładnych
i dużych skał na zboczu tej góry, także dla przypomnienia sobie
tamtejszych dróg i pewnego widoku, ale po kolei.
Przy
żółtym szlaku turystycznym stoi znana skała „Diablak”, a
wyżej, na zalesionym zboczu, ukryta wśród drzew, stoi druga, bez
nazwy, ale równie duża i ładna. Wcześniej nie było jej widać ze
szlaku, teraz strome tam zbocze świeci łysinami poręb i spod
jednej skały można zobaczyć drugą. Poszedłem ku tej wyższej i
tutaj pamięć mnie troszkę zawiodła. Z bocznego duktu skręciłem
w mało wyraźna ścieżkę. Po dziesięciu metrach, gdy utknąłem
złapany w kolczaste objęcia jeżyn, wiedziałem, że skręciłem za
wcześnie. Druga próba była udana.
Miejsce
odkryłem kilka lat temu zupełnie przypadkowo, a spodobało się od
razu. Strome zbocze, las wokół, pionowa ściana skały, ładny,
zielony dukt, plamy słońca i ja siedzący tam i patrzący na to
miejsce tak, jakbym tylko dla siebie je odkrył. Właśnie tak.
Wydawało mi się, że nikt o nim nie wie aż do chwili zobaczenia
haków wbitych przez skałkowców. Ich na szczęście nie spotkałem.
Odsłonięcie
skały pozbawiło miejsce części dzikości, stało się bardziej
widoczne i łatwiej dostępne, ale nadal jest ładne. Zwracam uwagę
na drobny fragment skały, jest przy ziemi i dlatego łatwo go
przeoczyć. To róża skalna, jak myślę, bo moja wiedza z geologii
ma duże luki. Ta lubrzańska nie jest tak wielka jak znana róża na
Wilczej Górze pod Złotoryją, to mała różyczka, ale moja.
Nieco
wyżej jest skrzyżowanie duktów. Skręciłem ku miejscu, które
wtedy oczarowało mnie tak bardzo, że parę razy wracałem: łąka
coraz węższym jęzorem wżyna się w lasy góry, a jeśli idzie się
od szczytu, jak ja szedłem, nagłe rozstąpienie się drzew i
ucieczka horyzontu daleko, aż po Okole niebieskie odległością,
jest zaskoczeniem i zachłyśnięciem się niespodziewanym a ładnym
widokiem.
Dzisiaj
elementu zaskoczenia nie miałem, przecież wiedziałem co zobaczę,
ale widok był dokładnie taki, jaki zapamiętałem i jaki chciałem
zobaczyć, co wcale nie jest oczywistością przy powrotach.
Do
wioski wracałem nieco inną drogą; unikając asfaltu znalazłem
ładne odkryte zbocza, a na nich ciche skały ukryte wśród drzew i
szemrzące strumyki.
Widząc
zbliżające się domy wioski, szedłem coraz wolniej. Zatrzymywałem
się i rozglądałem, dotykałem drzew i patrzyłem na kwiatki w
trawie. Nie chciałem wracać obawiając się długiego niewidzenia
moich gór.
W
dwa dni później dowiedziałem się o wprowadzeniu bardziej
rygorystycznych zakazów podróżowania.
Tydzień
później, wyjeżdżając do Krakowa, musiałem wziąć z biura firmy
przepustkę – poświadczenie wyjazdu służbowego.
Nie
wiem, kiedy wrócę w Góry Kaczawskie. Nie wiem także dlatego, że
moja firma nie zarabia i nie wiadomo jak długo mój pracodawca
będzie w stanie finansować prace warsztatowe, a jeśli zawiesi
działalność firmy, wrócę do domu.
Wiem,
że na kaczawskie drogi wrócę, ale kiedy?...
Zawsze na początek śledzę mapkę z trasy Twojej wędrówki, czasami idziesz prosto, zataczając regularne koło, a czasami kręcisz, kluczysz, zawracasz, a nawet idziesz po własnych śladach; wtedy sobie myślę, że musiało być tam coś, co Cię zaciekawiło; sama wiem, że podchodzenie pod górę to jedno, a powrót tą samą trasą to drugie, bo to drugie pokazuje zupełnie inne widoki; skalna róża, jak ładnie się nazywa, a na dodatek jakie ciekawe procesy geologiczne musiały tu zachodzić; w Rumunii mamy takie jedno miejsce, jeszcze tam nie byliśmy, a nazwane jest "rozettą", też ładnie; pokazałeś rozległe widoki, takie swojskie, podobne do naszych pogórzańskich; na pewno po świętach, w sobotę ruszymy na łąki, gdzie jeszcze nie byliśmy, znajomy odkrył tam wodospad, ale jest bardzo sucho, nie wiem, czy przetrwał, ale dla samego miejsca warto iść; większość czasu spędzam w domu, brakuje mi Pogórza bardzo; świat przystanął w miejscu, wyjście do sklepu budzi strach, a tu taka wiosna:-) wszystkiego dobrego życzę i pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMario, często tam, gdzie zaznaczam pętelkę, w istocie krążyłem i kręciłem się, ale gdybym chciał zaznaczyć te swoje ślady na mapce, byłyby zamazane plamy. Myślę, że i Tobie się zdarza takie kręcenie po miejscu po prostu ładnym. Czasami szkoda odchodzić, więc myszkuje się po okolicy i rozgląda.
UsuńA na mapce jest tylko pętelka lub zygzak trasy.
Pomyślałem, Mario, że może do skał przyciąga nas (bo przecież i Ciebie) ich trwałość. Są i będą, nawet jeśli wrócimy do nich za 20 lat. Że były, gdy nasi przodkowie dorastali i będą, gdy nasi wnukowie przyjdą je obejrzeć.
Może dlatego?
Jeśli tak, to teraz, w świecie jeszcze mniej stabilnym niż zwykle, powinny podobać się nam bardziej.
Może tak będzie, bo czuję, że wędrowanie jest mi bardziej potrzebne niż było wcześniej, przed tą całą wirusową wariacją.
Dziękuję za życzenia. Wam także życzę zdrowia, także tego duchowego.
Dziękuję, Agnieszko.
OdpowiedzUsuńTak, piękne okolice, ale i u Ciebie w UK też ich nie brakuje. Tych, na których najbardziej mi zależało, mianowicie wrzosowisk szkockich i walijskich wzgórz, nie widziałem.
Każdy kto się interesuje górami na pewno powinien przeczytać bardzo ciekawy artykuł na stronie https://climb.pl/rodzaje-wezlow-wspinaczkowych-przeglad/ .Sam go przeczytałem kilka razy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wizytę i podzielenie się spostrzeżeniem, Michale.
UsuńByłem na tej stronie i… jestem zawiedziony. Nie znalazłem zdjęć ani rysunków węzłów, a bez nich nie bardzo wyobrażam sobie związania li tylko przy pomocy niezbyt precyzyjnego opisu. Autor raczej robi podsumowanie węzłów dla osób mających pewne umiejętności w tym zakresie, nie dla laików, jakim jestem.
Cóż, na przykład, ma oznaczać powtarzająca się uwaga o zabezpieczenie końca liny? Na czym to zabezpieczenie ma polegać? A to tylko przykład ominięcia istotnych informacji.
Chodzę po Sudetach od dziesięciu lat i nigdy nie była mi potrzebna umiejętność wiązania lin, zresztą, nie noszę ich. To wiedza dla ludzi idących na ścianę, dla alpinistów i himalaistów, nie dla kaczawskiego czy izerskiego włóczęgi.
Próbowałeś zawiązać opisywane węzły mając do dyspozycji tylko opis z tej strony?